9 gru 2017

Special Chapter: 1

PIĘĆ LAT PÓŹNIEJ

(Suzanne)

Drogi pamiętniczku, Danielle dostała podwyżkę. Hip hip hurra! Doskonała okazja, by się spotkać i pochichotać przy drinkach. Ubrane w najlepsze kiecki, wysokie szpilki i drogie perfumy, kroimy małe porcje kaczki, która na naszych śnieżnobiałych talerzach przystrojona jest skórką pomarańczy i ciemnym sosem. Między kęsami poruszamy temat facetów i zgodnie ustalamy (choć ja tylko posyłam uśmiech, z przyzwyczajenia kiwając głową), że nasi mężowie dołączą do nas za pół godziny. Michelle co prawda ma narzeczonego, lecz reszta nie zaprząta sobie tym głowy - do ślubu został niecały miesiąc, więc możemy dołączyć go do grona szczęśliwców (czytaj: "zaobrączkowanych na zawsze". O ile to w ogóle znaczy to samo).
Irina sączy właśnie martini, gdy od tyłu zachodzi ją Erick - zakrywa jej oczy, a ona układa usta w literę "o", udając zaskoczoną jego przybyciem. Chce wstać, lecz ten ją zatrzymuje, całując ją w policzek, a później w dłoń. Wita nas kiwnięciem głowy. Cześć, Erick! Machamy mu wszystkie i wzdychamy, przyglądając się zakochanym. Żeby jakoś to przetrawić, sięgam po mojito.
Robi się małe zamieszanie, kiedy kelnerka zabiera nasze talerze po kolacji, po czym pyta Ericka, czego się napije. Zamawia piwo, a ja unoszę brew, zaskoczona tym, że dobrał ten trunek do tego miejsca. Biorę kolejny łyk - to także muszę przetrawić. Kątem oka widzę, jak Danielle zerka ukradkiem w ekran swojego telefonu - jasne światło rozświetla jej twarz spod stołu, więc trudno nie zauważyć, co robi. Po chwili zagryza wargę i chowa komórkę, a ja już wiem, że Bernard nie dał znaku życia. Przyjdzie czy nie? Wyczekiwanie odpowiedzi na to pytanie jest jak telewizyjna rozgrywka. Ubrana w czarną sukienkę prezenterka unosi brwi, trzymając w ręku karteczkę z trzema wariantami.
Bernard:
a) będzie tu za dwie minuty z bukietem kwiatów. Jest dumny z żony i jej podwyżki, a nie odpisywał, by zrobić jej niespodziankę. Nie widzieli się od rana, więc musiał to jakoś zaplanować, a przecież trudno o kwiaty w Nowym Jorku. Postarał się.
b) przyjdzie spóźniony za pół godziny. Ubrany w roboczy strój, nie zdążył się nawet przebrać, bo nie zajrzał do domu. Obieca, że jakoś to wynagrodzi, ale ważne przecież, że w ogóle dotarł. Kto by go za cokolwiek winił?
c) nie zjawi się wcale. Zatrzymała go praca, na drodze był korek, w dodatku pobrudził spodnie bajglem. Będzie chciał przygotować coś na przeprosiny w domu, ale kuchenka się zepsuje, a mechanik jest dostępny dopiero od siódmej rano. Zmęczony i przebrany w miękką piżamę, uśnie na kanapie z pilotem w dłoni i włączonym pierwszym sezonem Chirurgów.
Wybieram c. Och, ja jej nie wybieram, ja wręcz marzę, by stała się prawdą. W momencie, gdy naciskam czerwony guzik, światła nade mną gasną, a wysoka prezenterka zawiadamia mnie, że odpowiedź a jest prawidłowa. No tak, kto by się spodziewał.
Kolejny łyk. Kolejne kpiące spojrzenie, tym razem w stronę Bernarda, który trzyma właśnie w mocnym uścisku swoją żonę. Kelnerka zabiera bukiet czerwonych róż i niesie go do pełnego wody wazonu.
Zostaję tylko ja i Michelle. Przez moment patrzy na mnie wymownie, lecz ja jedynie wzruszam niedbale ramionami. Opieram łokieć o stół i bawię się srebrnym łańcuszkiem na szyi. Dopasował się do granatowej sukienki, której dekolt kończy się między piersiami, a miseczki stanika przykryte są falbankami. Jest gorąco, więc musiałam wybrać coś na cienkich ramiączkach, ale i tak potrzebuję oddechu ze względu na to, że długość sukni sięga moich kostek. Zresztą, wszystkie się tak odstawiłyśmy. Tłumaczę to tym, że do Le Bernardin nie wypada przyjść inaczej.
Nie zdołam nawet zaczerpnąć oddechu, a już słyszę zaraźliwy chichot Michaela - ubrany we wzorzystą koszulę nachyla się właśnie nad Michelle, obcałowując jej krwistoczerwone usta. Odruchowo oblizuję swoje, by nieco je zwilżyć i nie pozwolić im czuć się samotnymi.
Michelle warczy pod nosem coś na temat spóźnienia, na co Michael zgryźliwie bąka, że gdyby nie on, nie jadałaby sobie w takich restauracjach. Przez moment panuje nerwowa atmosfera, a nad naszym stołem kłębią się czarne chmury, które udaje się rozwiać Bernardowi - zamawia butelkę Heidseicka oraz deser: kawałeczki czekoladowego ciasta z połyskującą wisienką oblaną syropem. Oznajmia, że to prezent "za to, jacy jesteście". Nie do końca wiem, co to ma oznaczać, ale nie chcę się kłócić, gdy szampan jest tak dobry, a czekolada doskonała.
Irina nachyla się nad stołem, by dyskretnie szepnąć mi do ucha: "Może coś mu wypadło". Klepie mnie pokrzepiająco w kolano, a ja lekko się uśmiecham, by wywołać na jej twarzy ulgę. Michelle, widząc, że rozmawiamy, przechyla głowę w bok i wypuszcza powietrze z ust. "Pewnie ma rozładowany telefon. Nie napisał ci wcześniej smsa?". Wiem, że dziewczyny przejmują się losem mojego męża bardziej niż ja sama. To znaczy, ja również się przejmuję. Ale nawet do niego nie zadzwoniłam, by oznajmić mu, że wszyscy się spotykamy.
Po dwudziestu minutach brak Justina przy stole zaczyna zastanawiać nawet siedzących już tutaj facetów. Erick, ładując do ust kawałek ciasta, przełyka go w taki sposób, jakby gdzieś się spieszył, po czym pyta głośno:
- Nie przyjdzie w ogóle?
Odgarniam z ramion włosy i zakładam kosmyk za prawe ucho.
- Jestem pewna, że ma coś ważniejszego na głowie - uśmiecham się i zmieniam temat, pytając o plany na wakacje.
Zanim usłyszę odpowiedź od Danielle (jak zawsze wyrywa się pierwsza, by cokolwiek powiedzieć), dostaję zdziwione spojrzenia reszty. Zaraz, to tak można? Justin nie przyszedł na nasz wspólny wieczór, a ty jedynie wzruszasz ramionami? I nie zrobisz mu za to awantury w domu? I ciche pytania od mężczyzn: Suzanne Marie Collins, możesz za nas wyjść?!
Cóż, tak się składa, że nie mogę.
Nie znoszę uczestniczyć w konkursach, jakie niemo organizują sobie kobiety. Żadna nie mówi o tym głośno, ale każda podświadomie wie, co jest grane. Patrzą na siebie nawzajem, szpiegują, podglądają. A gdy są pewne swego, w miejscu publicznym, na spotkaniach w klubach bądź domach, przedstawiają ranking, po kolei mówiąc, co takiego uczynili ich faceci w minionym tygodniu. Odkąd jestem mężatką, zawsze wypadam kiepsko - czuję, że jestem na końcu listy zawodniczek. Reszta patrzy na mnie z góry ze współczującymi spojrzeniami, ale nigdy nie powie, że jestem wśród nich słabeuszem. "Tak po prostu trafiła, nie wińmy jej za to. Może się rozwiodą i znajdzie szczęście przy innym facecie". Na szczęście, wcale się tym nie przejmuję. Nie podnieca mnie pokazywanie Justina w jak najlepszym świetle, chwalenia się przy innych, że wyniósł śmieci, zmiótł podłogę i jeszcze pocałował mnie w czoło na dobranoc. Czasem mam wrażenie, że kobietom w dzisiejszych czasach zależy jedynie na tym. "Twój mąż nie pije, nie bije cię. Coś ci powiem, wygrałaś życie. Masz faceta idealnego".
Może jestem nienormalna i kompletnie nie pasuję do rzeczywistości, ale wolę, by mój mąż był sobą. Nie rajcuje mnie tresowanie małpki i pokazywanie jej całemu światu, jakbyśmy byli w cyrku.
Kolację kończymy po dwudziestej trzeciej. Uśmiechnięci od ucha do ucha, wychodzimy z Le Bernardin. No dobra, przesadziłam. Ja jestem uśmiechnięta, a reszta pokłócona. Bernarda zdziwił wysoki rachunek, przez co odgryzł się na Danielle, że teraz jej podwyżka pójdzie na odratowanie długu. Erick z Iriną posprzeczali się o coś, czego nie byłam w stanie usłyszeć, a Michelle znowu powiedziała coś nieprzyjemnego na temat spóźnienia Michaela. Nikt nie odzywał się do siebie wzajemnie, pożegnali się jedynie ze mną. Dwa całusy w policzek, życzenia udanej nocy, rozkazy, bym pozdrowiła Justina, a potem skopała mu tyłek za nieobecność, sztuczne uśmiechy, podziękowania i obietnice, że się zdzwonimy.
Znikam pierwsza z uwagi na to, że zauważam Clowesa. Jak zwykle czeka na mnie przy samochodzie, nigdy w środku. Pomimo wysokiej temperatury powietrza ubrany jest w garnitur, w którym na pewno cały się gotuje, ale nigdy tego nie powie.
- Dobry wieczór, Suzanne - wita mnie, otwierając tylne drzwi SUV-a.
- Cześć, Ethan - oddycham z ulgą. Cieszę się, że wracam do normalności, do swojego własnego schronienia. Siedząc w budynku, marzyłam o tym, by być już w domu.
Droga mija nam przy spokojnej muzyce klasycznej. Jestem wdzięczna, że kierowca nic nie mówi. Przez te lata zdążył już obeznać się z moimi potrzebami i zawsze, gdy pragnę odpocząć, on o tym po prostu wie.
Gdy wchodzę do domu, dostrzegam stłumione światło z salonu. Ściągam ze stóp szpilki i odkładam je na bok, zaciskając zęby z niemą modlitwą, by nie narobić hałasu. Na palcach docieram do progu pokoju i ostrożnie wypuszczam powietrze z ust.
Justin leży na plecach na dywanie. Jedną dłonią przytrzymuje śpiącego na jego brzuchu Jaya, drugą ma wyciągniętą w stronę Neo i Jaxona, którzy posnęli wśród porozrzucanych puzzli. Uśmiecham się, obserwując ich. Wszyscy są w normalnych ubraniach, co oznacza, że żadne z nich się nie kąpało, nie chciało się przebrać w piżamę, może nawet nie zdążyło zjeść kolacji. Nie mam pojęcia, czy Jay ma zmienioną pieluchę, czy Jaxon odrobił lekcje, a Neo przygotowała laurkę dla taty na jego trzydzieste drugie urodziny, które będzie obchodził jutro.
Nie wiem, ale nie przejmuję się tym. Mając taki widok przed sobą, jestem pewna wygranej w każdym konkursie świata. I wcale nie żałuję, że moje koleżanki tego nie wiedzą.

(Justin) 

Do tej pory małżeństwo zdążyło nauczyć mnie dwóch rzeczy: wydaję dużo pieniędzy i tracę sporo czasu. Jeśli miałbym narzekać, bardziej skupiłbym się na tej drugiej kwestii. Staram się robić wszystko dwa razy szybciej, ale i tak doba jest dla mnie za krótka. Zajmowanie się dziećmi, segregowanie papierów, rozmowy z żoną... I nagle nie wiem kiedy, ale widzę za oknem świt, chociaż nie zmrużyłem oka na sekundę. Natomiast jeśli chodzi o pieniądze - to tylko moja decyzja. Suzanne nie jest i nigdy nie była typem osoby, która kiedykolwiek pragnęła ode mnie materialnych rzeczy. Zawsze, gdy coś jej daję, wywraca oczami i mówi, że nie może tego przyjąć. Staram się jej uświadomić, że odkąd jesteśmy małżeństwem, mamy wspólny budżet, jednak według niej, to JA ciężko pracowałem, więc to tylko MOJE pieniądze. Nic bardziej mylnego, szczególnie, że nosiła w portfelu kartę kredytową, którą jej podłożyłem i na którą sam przelewałem kasę. I chociaż nie wydała wiele, i tak była bardzo zła, gdy po sześciu miesiącach jej o tym powiedziałem.
Od śmierci Anthony'ego Lake'a, dyrektora, założyciela i najważniejszego przedstawiciela Funduszu Narodów Zjednoczonych na Rzecz Dzieci, w moim życiu zmieniło się jeszcze więcej. Wszelakie obowiązki spłynęły na mnie i nie dlatego, że musiały, ale dlatego, że chciały. Nauczyłem się, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Gdyby nie śmierć Anthony'ego, gdyby nie moje początkowe zaangażowanie, przez które zostałem wyróżniony jako nowy dyrektor UNICEF-u, nigdy nie spotkałbym się z dwudziestką "wybranych" dzieci, jakie dostały fundusze na podróż do Ameryki i zwiedzenie najważniejszych zabytków. Nigdy nie zdecydowalibyśmy się z Suzanne na adopcję Neo - najbardziej niegrzecznej dziewczynki, ale przy tym najbardziej uroczego stworzenia, jakie wtedy widziałem. Neo z języka afrykańskiego oznacza Prezent. Imię zostało nadane jej już wcześniej, bo jej matka długo nie mogła doczekać się dziecka. Kilka razy poroniła, aż w końcu na świat przyszła Neo, niczym długo wyczekiwany Prezent. Rodzice Neo zmarli na malarię. Suzanne tak bardzo poruszyła ta opowieść, że powiedziała mi, iż marzy, by Neo była prezentem również dla nas.
To było jeszcze przed narodzinami Jaya. Suzanne długo nie mogła zajść w ciążę, chociaż staraliśmy się o to jak mogliśmy. Badania nie były negatywne, lekarz sam dziwił się, dlaczego nam się nie udaje. Moja żona, choć momentami słabła, nigdy nie chciała się poddać. Wyznała, że będzie walczyć, bo chce mieć ze mną dziecko. A potem pokazała mi test ciążowy. Bałem się, że będziemy przechodzić to samo, co kiedyś z Anne. Bałem się, że znowu dowiemy się o jakichś komplikacjach.
Ale nic takiego się nie stało.
Życie uczy człowieka więcej rzeczy, niż mógłby oczekiwać. Tak naprawdę dostajemy jakąś naukę każdego dnia - czasem widoczną, częściej ukrytą gdzieś między słowami. Jesteśmy zbyt leniwi, by wyciągać ją na wierzch, więc zwykle pozostaje schowana, a my żyjemy w niewiedzy. Życie z Suzanne nauczyło mnie cierpliwości i miłości. Pomimo tego, że zostało we mnie wiele starych nawyków, to widzę zmianę, jaka nastąpiła wewnątrz.
Telefon zaczyna wibrować, a ja nachylam się nieco nad biurkiem, by zobaczyć uśmiechniętą twarz Suzanne na ekranie. Nie chcę odbierać. Nie dlatego, że nie mam ochoty z nią rozmawiać, lecz przez to, co z pewnością chce powiedzieć. "Czemu tak wcześnie się wymknąłeś?", "Kiedy wrócisz?", "Nie zdążyłam dać ci prezentu" i tego typu rzeczy. Suzanne nigdy nie robi mi wyrzutów, chyba, że w moje urodziny. W tym dniu martwi się o wszystko za bardzo, przez co stresuje nie tylko siebie, ale każdego wokół. To, co dzieje się z nią tego dnia, bardzo odbiega od normalności. Odkąd wyszła za mnie za mąż, jest oazą spokoju. Przyjmuje na siebie obowiązki związane z restauracją, a sporo ich doszło od czasu, kiedy została menadżerem i rozłożyła sieć Sunrise na kilka innych stanów.
Wzdycham głęboko i w końcu, gdy wydaje mi się, że wibracje dawno już powinny ustać, a mimo to nadal rozbrzmiewają w moim gabinecie, dotykam zielonej słuchawki na ekranie.
- Tak? - pytam, starając się wydobyć z siebie najbardziej normalny i łagodny tembr głosu, na jaki mnie stać. W rzeczywistości słyszę w sobie rozżalenie.
- Justin?! - Suzanne krzyczy, chcąc być głośniejszą od silników samochodów w tle. - Wracasz dzisiaj po pracy do domu?!
Unoszę brew.
- Gdzie jesteś? - pytam, wstając z obrotowego krzesła i podchodząc do okna, z którego mam widok na wieżowce Nowego Jorku.
- Wracasz? - powtarza i słyszę również odgłos jej szpilek, jakby gdzieś biegła. - Nie mogę dzisiaj odebrać Neo z przedszkola, Jaxona ze szkoły też, poprosiłam już Clowesa i wszystkim się zajmie. Britney przyjechała i jadę się z nią spotkać. Nie czekaj na mnie z kolacją.
- Co z Jayem?
- Odwiozłam go do twojej mamy, wszystko pod kontrolą. Clowes go zgarnie, jak będzie jechał po dzieciaków. - Nagle słyszę przeraźliwy dźwięk klaksonu. - Muszę kończyć, Justin! Do potem!
Nie czeka na moją odpowiedź, tylko się rozłącza, a ja odsuwam od siebie komórkę i jeszcze przez chwilę patrzę w gasnący ekran.
Są moje urodziny, a ona nie złożyła mi życzeń. Nie zrobiła też żadnych wyrzutów, jak to ma w zwyczaju tego dnia. Coś mi tu nie gra. Niepokój ogarnął mnie zewsząd i na krótki moment przejął nade mną kontrolę, ale błyskawicznie się go pozbyłem. Powinienem się cieszyć, że wreszcie obejdzie się bez zbędnych prezentów czy niespodzianek. A może Suzanne zapomniała? Dawno nie widziała się z Britney, odkąd ta przeprowadziła się z Garym do małego miasteczka w stanie Pensylwania, więc przyjazd przyjaciółki mógł wywołać nieodczuwane od dawna emocje. Zastanawia mnie tylko to, że była w stanie zapomnieć o moich urodzinach...
Tak zatracam się we własnych myślach, że po usłyszeniu otwieranych drzwi od razu podskakuję.
- Pukałam - oznajmia Nicole, lekko się uśmiechając. Odgarnia kosmyk włosów za ucho i podchodzi do mojego biurka, nie kłopocząc się z opuszczeniem niżej swej czarnej sukienki.
Udaję, że nie widzę czegoś, co trzyma w dłoniach, lecz niepostrzeżenie poprawiam się wyżej na obrotowym krześle.
- Coś się stało? Mam jeszcze dzisiaj jakieś zebrania? - marszczę czoło.
Nicole mnie frustruje. Kiedy przebywa w mojej obecności, ciągle mam wrażenie, że chce zrobić wszystko, by wykorzystać okazję i się na mnie rzucić. W ciągu ostatnich lat tylko dwa razy byłem z nią na służbowej kolacji, a i tak obawiam się, że zapomniała, że mam żonę i dzieci.
No dobra, ja podczas jednej z tych kolacji też o tym zapomniałem. Ale tylko raz.
- Nie, ale są twoje urodziny - niemalże piszczy i podchodzi bliżej mnie, opierając się swoim tyłkiem o kant biurka.
Nie lubię, kiedy to robi, bo boję się, że ktoś może nagle wparować do gabinetu i zobaczyć nas w tej pozycji.
- Nicole... - zaczynam, ale ona błyskawicznie się nachyla i kładzie wskazujący palec na mych wargach. Nie udaje mi się odwrócić wzroku od rysy jej widocznej piersi. Kilkakrotnie powtarzałem mojej pracownicy, by przestała zakładać tak głębokie dekolty.
- Cśś - mruczy i śmieje się sama do siebie, ponieważ tego nie odwzajemniam. Jestem skrępowany. - Pozwól mi złożyć swojemu ulubionemu szefowi życzenia! - nie cierpię, kiedy używa tego zwrotu, szczególnie, że prawnie nie jestem już szefem, odkąd wspólnicy ojca przejęli moją firmę. - Żebyś zawsze był takim super facetem i w ogóle - puszcza mi oczko i wyciąga w moim kierunku kopertę.
Marszczę czoło, próbując się nie roześmiać na treść jej przeraźliwie ambitnych życzeń.
- Dziękuję bardzo - odpowiadam i podnoszę się z krzesła, by przyjąć od niej prezent.
Zanim zdążę otworzyć kopertę, Nicole chwyta mój krawat i ciągnie mnie w jej stronę, dając mocnego buziaka prosto w moje usta.
- Nicole! - zachłystuję się powietrzem i odsuwam od niej, kręcąc głową. - Mówiłem ci już, żebyś tego tutaj nie robiła.
- Oj tam - wzrusza ramionami. - To był dodatek do życzeń... No już, otwieraj!
Wypuszczam powietrze z ust i rozrywam opieczętowanie, po czym wysuwam na wierzch dwa bilety.
- Opera? - unoszę brwi, zerkając na dziewczynę kątem oka.
Na bilecie widnieje dwójka przytulonych do siebie aktorów, których kojarzę z telewizji. Obok wytłuszczonym drukiem napisano tytuł przedstawienia. Nic z tego nie rozumiem.
- Przeznaczyłam moje ostatnie pieniądze na prezent dla nas - znowu płaczliwie chichocze, a ja nerwowo przełykam ślinę.
- Dla nas?
Specjalnie zgrywam debila, mając nadzieję, że się odczepi.
- Tak! Pójdziemy tam razem, będzie miło, a potem może rozerwiemy się u mnie tak, jak ostatnio. Ech, ty głuptasku - zarzuca mi ręce na szyję i daje kolejnego buziaka.
Tym razem na dłużej. I tym razem to odwzajemniam.

(Suzanne)

Tort przywieziony przez zaprzyjaźnioną cukiernię Carrie wygląda niebiańsko. To kilka pięter zbudowanych z warstw bezowych, polanych wiśniowym sosem i przełożonych kokosowym kremem z dodatkiem czekolady. Mówię mężczyźnie, by postawił go na środku nakrytego stołu. Nie kłopoczę się z całą ceremonią wkładania świeczek i robienia scen z pozbywania się ognia przez solenizanta. Justin tego nie znosi. Zresztą, co on lubi? Przygotowanie dla niego urodzinowego przyjęcia to nie lada wyzwanie. Próbowałam przez ostatnie cztery lata i za każdym razem kończyło się porażką, ponieważ ten facet nienawidzi takich imprez.
Założę się, że wparuje do domu spóźniony o kilka godzin, gdyż uzna, że skoro tak banalnie go olałam, sam się obrazi i pójdzie grać w bilarda. Może przy okazji się upije. Rok temu zachował się właśnie tak tuż po tym jak powiedziałam, że przygotowałam dla niego dużo prezentów i czekam z jego przyjaciółmi w restauracji. Teraz postanowiłam się z nim trochę pobawić i udać, że o wszystkim zapomniałam, chociaż i tak nie mogę być pewna, że również nie wróci pijany. Generalnie nie pozwalam mu pić, a znienawidzone przez niego urodziny są do tego świetnym pretekstem.
- Czy mogę ci jeszcze w czymś pomóc, kochana? - pyta zatroskanym głosem Carrie, kładąc mi swą ciepłą dłoń na ramieniu.
Odwracam wzrok od zapiekanych tortilli, które układałam na talerzu i spoglądam na teściową.
- Nie, mamo, dziękuję - uśmiecham się najmilej jak mogę, by nie pomyślała, że przeszkadza mi to, że zapytała mnie o to już siódmy raz w ciągu jednej godziny. - Właściwie już wszystko zrobiłyśmy.
By potwierdzić me słowa, odwracam się na pięcie i rzucam okiem na nakryty stół. Wszystko wygląda tak, jak chciałam, a co najważniejsze, są już wszyscy goście. Z uwagi na piękną pogodę pozwoliłam sobie wygonić ich do ogrodu, uprzednio częstując orzeźwiającymi sokami i drinkami. Co kto wolał.
Carrie zabiera ode mnie przygotowany talerz i odchodzi z nim do stołu, stawiając go przy innych przekąskach. Kładę dłonie na biodrach, uprzednio poprawiając swoją czerwoną bluzkę z szerokimi rękawami i unoszę brwi na widok Victorii, która wkracza do pomieszczenia przez tarasowe drzwi.
- Wspaniale to wszystko przygotowałaś - zachwyca się, odganiając od siebie unoszący się z podłogi balon.
Obserwuję jej fantastyczną sylwetkę i sposób chodzenia, kiedy się do mnie zbliża. Kiedyś nawet nie marzyłam, by stać się podobną do niej, opływającą w luksusie kobietą, a tymczasem mam wrażenie, że jestem taka sama.
- Dziękuję - za każdym razem, kiedy to mówię, staram się, by brzmiało to jak najbardziej szczerze. - Jak miewa się Ryan?
- Już lepiej. Dziś będę krócej, bo obiecałam, że kupię mu jego ulubione pączki i zawiozę je do szpitala.
Najlepszy przyjaciel Justina wylądował ostatnio w szpitalu. Miał wypadek na obrzeżach Nowego Jorku - pijany kierowca nie zatrzymał się na czerwonym świetle i uderzył w bok samochodu Ryana, na szczęście od strony pasażera, bo w przeciwnym razie mogłoby to skończyć się gorzej niż rozciętym łukiem brwiowym i złamaną nogą.
- Chętnie zapakuję mu też coś ze stołu - obiecuję, zgarniając kosmyk włosów za ucho. - Justin wspominał mi kiedyś, że twój mąż uwielbiał, przynajmniej wcześniej, te wołowe paszteciki.
- Ach, tak! - Victoria staje obok mnie, pokazując mi swój perlisty uśmiech. - Kiedyś zabierał mnie do jednej z restauracji przy Rockefeller Center, by tylko je zamówić, bo podobno nigdzie indziej nie spróbował lepszych.
- Mam zatem nadzieję, że moje mu posmakują.
- Dziękuję, Suz, jesteś kochana - dotyka mojego ramienia i nachyla się, cmokając mnie w policzek.
Nagle słyszymy dźwięk przenośnej niani, która zaczyna brzęczeć na kuchennym blacie i mrugać niebieskim światełkiem we wszystkie strony. Z początku podchodziłam sceptycznie do tego maleńkiego urządzenia, teraz natomiast okazuje się bardzo pomocne.
- Wybacz, Victorio, jestem wzywana - wzdycham i uśmiecham się przepraszająco. Victoria posyła mi pełne zrozumienia spojrzenie i odprowadza mnie tym wzrokiem przez całą podróż na szczyt schodów.
Do pokoju Jaya - niegdyś sypialni Jaxona - docieram błyskawicznie. Od razu po otworzeniu drzwi do moich nozdrzy dociera smród przepełnionej pieluszki, a oczom ukazuje się rozpłakana twarz mojego synka. Podchodzę do jego łóżeczka, które stoi przy ścianie w otoczeniu wiszących na niej świecących gwiazdek, i wyjmuję jego drobne ciałko, od razu je do siebie przytulając.
- Cśś, skarbie, już jestem przy tobie - szepcę, podchodząc z nim do utwardzanej kanapy. Mam tam już rozłożoną matę, a obok pudełko z zestawem do przewijania. Zawsze to sobie przygotowuję, gdy  Jay już uśnie, żeby potem nie męczyć się z tym przy jego płaczu.
Choć z Justinem mamy jeszcze przy sobie Jaxona i Neo, to Jaya kocham najmocniej, z uwagi na to, że to mój syn i sama go urodziłam. Być może jest to szalenie egoistyczne i nie ukrywam, że nigdy nie chciałabym usłyszeć od mojej mamy, że kocha Josha bardziej ode mnie (lub nie chciałabym, by mówiła Joshowi, że to mnie kocha bardziej niż jego), ale nie mogę na to nic poradzić. Jaxon nie jest moim dzieckiem, a Neo adoptowaliśmy i choć była to nasza wspólna decyzja, z której niezmiernie się cieszę, to z Jayem czuję o wiele silniejszą więź, chociaż ma zaledwie dwa miesiące.
W momencie, kiedy kończę zapinanie czystej pieluszki na gładkich bioderkach Jaya, drzwi, których nie zdążyłam zamknąć, uchylają się szerzej i dostrzegam twarz mojej przyjaciółki. Puder, który jej dałam, powoli przestaje działać i pod prawym okiem widać już pierwsze stadium wychodzącego na wierzch zasinienia.
- Jaxon pyta, czy może zjeść kawałek brownie - mówi szeptem, marszcząc nos przez to, co Jay zdążył wypróżnić. - Strasznie tu duszno.
Nie komentuję jej trywialnego stwierdzenia, które brzmi jak dziwoty i narzekania na brzydką pogodę w listopadzie. Zamiast tego podnoszę się z kanapy i wpuszczam do pokoju Jaya trochę dziennego światła, które razi mnie w oczy po podniesieniu ciemnogranatowych rolet.
- Jaxon nie chciał zjeść obiadu - odpowiadam, usadawiając się z powrotem obok syna i zaczynając go ubierać. - Możesz go do mnie zawołać, a jeśli nie będzie chciał przyjść, powiedz, że dopóki nie zje kurczaka, którego przygotowałam, nie dostanie brownie - wzruszam ramionami, całując Jaya w czółko.
Jaxon ma zaledwie jedenaście lat, a jego nastoletni bunt wzmaga się za każdym razem, kiedy musi zjeść obiad. Justin nauczył go straszliwego dziadostwa i w chwilach, gdy jego syn nie chciał wpakować w siebie porcji, którą jedliśmy wszyscy, zabierał go na fast foody. Od kilku tygodni staram się go tego oduczyć.
- Ale Neo zjadła już dwa kawałki - jęczy Britney i przez chwilę mam wrażenie, że sama jest rozkapryszonym dzieckiem, które domaga się nowej zabawki. To wyobrażenie pryska jak bańka mydlana, gdy tylko spoglądam na jej siniaka.
- W drugiej szufladzie od lewej mam lepszy podkład - oznajmiam grzecznie, starając się, by nie poczuła się urażona. Pragnę dodać, że w mojej sypialni gdzieś powinien być schowany wzór papierów rozwodowych, ale w ostatniej chwili gryzę się w język.
Britney się zawstydza. Zabawa z dzieciakami wciągnęła ją do tego stopnia, że zapomniała, że ma mocniej umalowaną twarz przez to, co dzieje się w jej życiu, więc kiedy uświadamia sobie, że ktoś oprócz mnie może zobaczyć ślady na jej ciele, automatycznie się w sobie kuli. W ciągu ostatniego roku skuliła się tak bardzo, że jej nie poznaję. To nie jest Britney, która zawalczyłaby o każdy dzień swego istnienia, podbiłaby dwa światy i stanęłaby na szczycie arabskich budynków, by wykonać skok na bungee. Teraz widzę przed sobą jedynie szarą myszkę, piszczącą z każdym głośniejszym dźwiękiem przejeżdżającego obok pojazdu.
- Nie musisz tego dla mnie robić.
- Przygotowałam ci już pościel, dziś będziesz spała u nas na dole - mówię tonem nieznoszącym sprzeciwu i Britney to wyczuwa, choć nie wiem, czy w ogóle cokolwiek by powiedziała.
Nie chcę nawet, by mi dziękowała i obdarzała tysiącem tekstów, że nie muszę, nie powinnam, jak to wygląda, przecież to nie wypada, i na szczęście tego nie robi, bo na dole słyszymy właśnie triumfalny okrzyk, a to oznacza tylko jedno.
Pan Tego Domu właśnie przekroczył próg.
Jay zaczyna cichutko kwilić, komunikując mi, że jest okropnie głodny. Nie patrząc, czy Britney nadal stoi w drzwiach, rozpinam guziki bluzki i odgarniam niżej cielisty biustonosz, przysuwając twarzyczkę Jaya do piersi. Sekundę później czuję, jak zaczyna ją mocno ssać, pobierając pokarm.
Unoszę głowę, lecz nie dostrzegam już Britney. Wymknęła się bezszelestnie, chcąc ze wszystkimi powitać Justina, lecz uprzednio musiała przecież zamaskować ślady po - jak sama określa - chwilowych załamaniach Gary'ego. Za każdym razem, gdy to mówi, prycham głośno. Nie mówiłam nic mężowi o problemach przyjaciółki, bo sama mnie o to prosiła. Z Pensylwanii przyjechała pierwszy raz od trzech miesięcy. Kiedy ostatni raz się widziałyśmy, kręgosłup mi się łamał przez ciężarny brzuch i jedyne na co miałam ochotę, to pistacjowe lody z polewą pistacjową i pistacjową posypką o pierwszej w nocy. I choć wtedy nie miała żadnego widocznego śladu, to wiedziałam doskonale z jej telefonicznych opowieści, że Gary czasem przegina. "To nic takiego, czasem się pokłócimy i to po prostu normalne". Faktycznie. I jak ręką odjął, nagle wszystkie żale znikają.
Nienawidzę go. Ale jeszcze pracuję nad tym, jak wykorzystać ten fakt:
a) zabić go przez uduszenie, a przedtem przeraźliwie go pobić.
b) wrzucić go do ogromnej zamrażarki i dorzucić tam kilka butelek wódki, by cierpiał katusze i pił trunek, który powinien go rozgrzewać? I rzeczywiście rozgrzeje, ale tylko na kilka sekund - potem chłód dopadnie go znacznie szybciej niż mógłby się tego spodziewać. (To akurat pomysł z jednego kryminału, który zdążyłam przeczytać, gdy akurat nie jadłam lodów pistacjowych.)
c) przekonać Britney, by sama rozwaliła mu łeb stojącą na ich ganku łopatą.
Wszystkie opcje są kuszące, ale by je wykonać, musiałabym bezboleśnie się z nim spotkać, a to graniczy z cudem, gdyż samo myślenie o nim przychodzi mi z ogromnym trudem. A Britney jest w niego zapatrzona i nie pozwoli mi zaprosić go na kawę, bo wie, że już więcej by go nie zobaczyła.
Nie rozumiem jej.
Szmer na dole nieco ucichł i trochę żałuję, że nie mogłam tam być i widzieć rozwścieczonej miny Justina, nieco zaskoczonej i stopniowo zmieniającej się w zażenowanie, aż w końcu w prawdziwą wdzięczność. Jay chyba ma już dość mojego sutka, więc odsuwam go od siebie i zanim jeszcze zakryję pierś, podnoszę chłopca wyżej, by go do siebie przytulić i poczekać, aż mu się odbije.
- Chyba zapomniałaś o tym - słyszę aksamitny głos mego męża, który wchodzi głębiej do pokoju z wyciągniętym w moją stronę ręcznikiem.
Aż ciężko sobie wyobrazić lepszy moment, w którym mógłby się pojawić i przez chwilę czuję się jak aktorka jednej z komedii romantycznych kręconych na Święta Bożego Narodzenia.
Justin kładzie mi ręcznik na ramieniu, tuż pod brodą Jaya, po czym całuje go w jego pulchne rączki. Odwracam się twarzą do niego i pozwalam mu się pocałować: dwa razy buziak w usta, jeden raz w policzek. To taki nasz rytuał, często to powtarzamy na powitanie, jakby to był nasz tajemny kod, który musimy wystukać, by móc brnąć w cokolwiek dalej.
- Jak było w pracy?
- Męcząco. - Wtula twarz w moje włosy, głaszcząc rączki Jaya za moimi plecami. - Wiesz dobrze, że nie musiałaś...
- ...urządzać przyjęcia - kończę za niego, wywracając oczami. - Wiem, ale chciałam. Wyobraźmy sobie, że to zwykłe spotkanie ze znajomymi, a ty akurat przypadkiem masz urodziny.
- Dostałem laurkę od Noe - uśmiecha się do mnie. - Pokażę ci później.
- Ja też coś dla ciebie mam - puszczam mu oczko i zanim zdąży zaprzeczyć, podaję mu Jaya. - Zaraz wracam.
Chciałam podarować mu prezent wieczorem, gdy już ułożymy się wygodnie w łóżku, a Justin zacznie mnie obcałowywać i dziękować mi za wszystko, lecz uznaję, że lepsza okazja nadarzyła się teraz, tuż po tym, jak goście na dole pewnie zasypali go już własnymi podarunkami. Bo tak naprawdę chcę to zrobić na zasadzie kontrastu, by dostrzegł, jak mój prezent różni się od tych pozostałych i jak wiele trudu włożyłam w to, by go zdobyć. Ależ ze mnie zołza.
Justin zaskoczył mnie, że przyszedł do domu o porze, w której kompletnie się go nie spodziewałam. Chciałam trochę pograć i gdy wszyscy goście już wyjdą, bo zrozumieją, że dwudziesta druga dwadzieścia osiem nie jest już dobrą porą na kontynuowanie przyjęcia, które trwa od siedemnastej, że chcą mi dać odpocząć, że bardzo im przykro, że Justin się nie pojawił, ale zostawią mu prezenty i proszą, bym je przekazała... I właśnie wtedy, kiedy zamknęłabym za nimi drzwi, przebrała się w szarą piżamę w białe kropki, uśpiła dzieci, Justin zastałby mnie na kanapie w salonie, czytającą kryminał na czytniku e-booków i sączącą prosecco. Przysunie się do mnie, będzie próbował mnie przepraszać, kiedy będę zgrywać kompletnie obrażoną i niedostępną, aż w końcu zmięknę i będziemy uprawiać seks na podłodze, po którym dam mu prezent. A Justin będzie tak zaskoczony i tak się ucieszy, że znowu mnie weźmie.
Pierwsza część planu kompletnie mi nie wyszła (i tak nie mogę pić wina), ale seks nie jest jeszcze skreślony z listy.
Wyciągam spod poduszki w sypialni przygotowaną teczkę, którą uprzednio owinęłam w pozłacany papier. Podekscytowana jak nigdy, wracam do pokoju Jaya i zastaję go leżącego w łóżeczku. Justin nachyla się nad nim i głaszcze go po główce, a mały już prawie śpi. Mogłabym zrobić im zdjęcie i zostawić je na dłużej, ale wiem, że jeszcze nieraz będzie mi dane zobaczyć to na żywo.
- Wszystkiego najlepszego, kochanie - mówię cicho, wyciągając zza pleców trzymany prezent. - Chcę, żebyś zawsze pozostał tym, kim jesteś i żebyś nigdy nie zapomniał, że cię kocham - uśmiecham się, zbliżając się do niego. - Szefie - oblizuję usta, podkreślając to słowo. Zauważam, jak próbuje ukryć swoje skrzywienie na to, jak go nazwałam, ale zanim cokolwiek powie, wpycham mu pakunek. - No otwórz! - rozkazuję szeptem. - Zaraz musimy zejść do gości.
Justin kręci z niedowierzaniem głową i przygląda się folii, jakby była czymś niesamowicie niezwykłym, ale wiem, że rozmyśla nad tym, co też ukryłam pod jej spodem. Kluczyki do nowego auta, zestaw spinek do mankietów czy bilety do opery (bądźmy szczerzy, nigdy bym ich nie kupiła, bo wiem, jak mój mąż nienawidzi opery) nie byłyby odpowiednie do tak dużego prezentu.
Wydaje mi się, że mijają wieki, nim Justinowi uda się poradzić sobie z papierem. W końcu wyciąga teczkę, z pozoru niewyglądającą jakoś nadzwyczajnie, czarną, z normalną gumką. Otwiera ją i zaczyna czytać dokumenty, które tam skryłam i o które walczyłam. Z każdym kolejnym zdaniem po jego minie widzę, że nie do końca jest pewny, czy dobrze rozumie to, co mu dałam.
Po kilku kolejnych minutach, gdy dochodzi do ostatniego zdania na ostatniej stronie, a jego twarz przypomina buraka, sięga dłonią do swojego krawata i zaczyna odsuwać go od szyi, po czym rozpina sobie guzik koszuli.
- Czy ty... - wykrztusza, otwierając szeroko usta. - Czy ty wykupiłaś od tych imbecyli sieć moich firm?
Zagryzam wargę, powstrzymując się z całej siły od okrzyku radości przy Jayu.
- Tak - prawie piszczę, ekscytując się jak małe dziecko. - Czekałam na to od momentu, aż zostałam menadżerką Sunrise. Obiecałam sobie, że osiągnę taki poziom sprzedaży, a sieć tak się rozrośnie, że któregoś dnia będę w stanie kupić twoją firmę, a co za tym idzie, pozwolić ci pracować tak, jak od początku sobie to zakładałeś - tłumaczę, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Zrobiłam to tydzień temu.
Justin, nie za bardzo chyba jeszcze wiedząc, co się stało, zbliża się do mnie i daje mi mocnego buziaka. Chce się odsunąć, natomiast obejmuję jego szyję i wsuwam język między jego wargi.
- Musimy iść do gości - napomina mnie, lekko się uśmiechając. - Ale obiecuję, że kiedy pójdą, odwdzięczę ci się. Jesteś niesamowita.

Wiem, że jestem i wiem, że Justin faktycznie mi podziękuje, gdy zejdą z niego wszystkie emocje. Jest rozrywkowy, zabawny, ciągle się śmieje i ukradkiem na mnie zerka, gdy akurat nie ma mnie przy stole albo odwrotnie. Wiem, że nie mogłam sprawić mu lepszego prezentu, a przez to, że byłam tego taka pewna, mniej bałam się urządzić dla niego to przyjęcie. Nawet, jeśli by na nie nie przyszedł.
Zapomniałam mu powiedzieć, że Britney zostanie u nas na noc, ale wątpię, by robił z tego powodu jakieś problemy. Nie dziś.
Jego znajomy z pracy, Bernard, ten sam, który jest mężem Danielle, mojej prawie-przyjaciółki (dobrej znajomej, która robi ci zniżki we własnym salonie kosmetycznym i potrafi zadzwonić między jedną półką w sklepie spożywczym a drugą i poplotkować godzinę o brwiach klientki), opowiada już szósty z kolei żart o nadętych przedsiębiorcach. Inni chichoczą, a ja staram się ukryć zażenowanie, bo nie śmieszy mnie ani jedno słowo. To samo wyczuwam po minie Justina, który siedzi po drugiej stronie stołu. Chcąc przerwać ten żałosny monolog Bernarda, podnoszę się z miejsca i klaszczę w dłonie, pytając gości, komu nałożyć jeszcze kawałka tortu bezowego. Uwielbiam to robić. Czuję się wtedy jak prawdziwa Pani Domu, nie jak dziewczyna-na-dostawkę, ktoś, kto nie wie, w której szufladzie jest sól i gdzie wynosi się śmieci. Kilka lat temu przybyłam do tego domu, będąc szarą, żenującą myszką, która potknęła się przy schodach, a teraz urządzam tu przyjęcia i jestem żoną faceta, który tę posiadłość zbudował. Imponujące.
Miejsca przy stole zajmują kolejno: ja, Danielle, Bernard, rodzice Justina, Erick (kolejny kolega Justina), jego żona Irina (moja kolejna prawie-przyjaciółka), Justin, Victoria, Michael i Michelle (świetne dobranie imion w małżeństwie... Ach, i tak, to kolejny kolega Justina i moja kolejna prawie-przyjaciółka), Ethan, Hannah i Britney. Noe, Jaxon i dwie dziewczynki, które są wynikiem miłości między Iriną a Erickiem, oglądają za naszymi plecami telewizję, układając przy tym puzzle. Patrząc po twarzach, które sama tu zaprosiłam, zastanawiam się, kogo zaprosiłby do nas Justin, gdyby chciał urządzić imprezę dla mnie i uświadamiam sobie, że tych samych ludzi. Jakbym ja nie miała odrębnych znajomych. Dociera do mnie, że większość tych osób - oprócz Brit, poznałam przez niego. Z jednej strony to przykre.
Akurat w chwili, gdy odkładam ostatni talerz dla chętnego na bezowy tort, ktoś dzwoni do drzwi, jakby tylko czekał na odpowiedni moment. Marszczę brwi, a przez to, że już i tak stoję, podnoszę dłoń, zatrzymując chcącego wstać Justina.
- Zostań z gośćmi, ja otworzę - uśmiecham się, chcąc, by wszyscy wrócili do rozmowy, lecz wiem, że teraz każdy będzie nasłuchiwał, kto postanowił nas odwiedzić. Jest przed dwudziestą, a ja nie przypominam sobie, bym zamawiała pizzę.
Podchodząc do drzwi, wiem, że idę tu nie dlatego, że już i tak stałam, tylko z obawy, że zastanę za drzwiami Nicole. Tę paskudną Nicole, która ślini się na widok Justina za każdym razem, gdy widzę ich razem. Mówił jej coś? Zapraszał ją do nas? Może sama chciała dać mu prezent? Dobrze, odbiorę go i wrócę, nie zapraszając jej do środka.
Nie, przecież muszę ją wtedy zaprosić, nie wypada zachować się inaczej. Może to i lepiej. Poproszę ją na słówko i wtedy skopię jej tyłek.
No dobra, może nie tak ostro, Suzanne, w końcu ta dziewczyna nie zrobiła nic złego.
A może to Megan? Jasmine? Chryste, jak tak bardzo chciały mu złożyć życzenia, dlaczego nie wykorzystały do tego telefonu?!
W progu nie stoi jednak żadna z tych osób, tylko wysoki, krótko przycięty mężczyzna w mundurze Amerykańskiej Armii. Tak mnie zaskakuje, że otwieram usta ze zdziwienia. Na mój widok przykłada dwa palce do czoła.
- Oficer Roger Finn. Pani Bieber? - pyta.
Sprawia wrażenie, jakby starannie przygotował się do tej wizyty i pytanie, które zadał, było zupełnie retoryczne.
- Tak, to ja. Coś się stało?
Idiotko. Co się mogło stać, że oficer Armii pojawił się w drzwiach? Nikt z moich bliskich nie przebywa w wojsku, więc nie czekam na jakiekolwiek informacje na jakikolwiek temat.
- Muszę przekazać list panu Bieberowi.
- List?
Domyślam się, co to jest. Słyszałam w telewizji, że znowu zaczęli to robić. Nie sądziłam, że przytrafi się to mojej rodzinie. Nie teraz. Nie dziś.
- Obywatelski nakaz stawienia się do wojska, pani Bieber. Może pani poprosić męża?





CZEŚĆ! Dawno mnie tu nie było i pewnie znowu długo nie będzie, ale ostatnimi czasy zatęskniłam za Bieber's Touch i postanowiłam trochę pomajsterkować przy specjalnym rozdziale. Mam nadzieję, że się nie gniewacie, co? :) O ile w ogóle ktoś tu jeszcze zajrzy. Ja już prawie zapomniałam, jak się loguje na blogspota i wattpada. Weird.
Co tam u Was?
Ściskam Was mocno!
x W