8 lut 2014

Rozdział pierwszy

Chwytam ręcznik przewieszony przez drążek i patrząc w lustro, wycieram nim swoją twarz. Wzdycham głęboko. Jestem cała mokra po męczącym treningu.
- Suz, chcesz tak tam iść? - pyta moja przyjaciółka, kucając przy magnetofonie i wyłączając muzykę, do której ćwiczyłyśmy układ.
Patrzę na siebie w lustrze. Mam czarne spodnie od dresu i obcisłą, czarną bokserkę. Nie wyglądam źle, nie licząc kosmyków włosów, które wyplątały się z kucyka, no i strużek potu, które kapią mi po skroniach i czole.
- Nie wiem - wzruszam ramionami. - Pojadę do domu, wezmę prysznic. Nie martw się o mnie, Britney.
Brit kręci głową z kpiącym uśmiechem. Nigdy we mnie nie wierzy. To znaczy, owszem - często mówi mi, jaka jestem piękna, ale tylko wtedy, gdy sama o to zadba. Ja nie lubię się upiększać, zresztą, nie potrzebuję tego. Natomiast ona to zupełnie przeciwieństwo mnie - długie, proste blond włosy, obcięte jakby ktoś stał z linijką i pilnował, by nic nie wyszło poza krawędź. Uśmiech na twarzy, pewność siebie - taka właśnie była Britney. Gdy z nią przebywałam, moja samoocena rosła w górę, ponieważ ludzie wtedy też zwracali na mnie uwagę. Poniekąd, ponieważ oczywiście całą chwałę zgarniała ona.
Mieszkam z Britney w sporej kawalerce na obrzeżach Nowego Jorku. Moja rodzina zapłaciła za większość, co nie znaczy, że jej rodzice do niczego się nie dołożyli. Mówiąc "moja rodzina", mam na myśli mojego brata. Jest biznesmenem i właścicielem potężnej firmy w Paryżu, która przez jeden weekend zarabia więcej, niż ja z pewnością zdołam przez całe życie. Brat lubi na mnie wydawać pieniądze, ale rzadko mu na to pozwalam. Nie lubię być czyjąś własnością, a właśnie tak się czuję, gdy na moje konto wpływają co tydzień coraz to większe sumy. Zwykle odsyłam je z powrotem. Nienawidzę tak się przekomarzać, ale Josh niewiele rozumie. Rodzice mieszkają ze sobą w naszym rodzinnym Forks, ale wiem, że nie spędzają ze sobą wiele czasu. Dosyć często rozmawiam telefonicznie z mamą, która mówi mi, że tata ciągle gdzieś wyjeżdża - na bilard, na golfa, do kochanki... Mama ma różne opcje, ale podejrzewa, że wszystkie przypuszczenia są prawdziwe.
Miesiąc temu skończyłam swoją edukację i przeprowadziłam się do Nowego Jorku. Szybko znalazłyśmy z Britney - z którą znałam się od podstawówki, bo mieszkałyśmy na jednym osiedlu w Forks - przytulne mieszkanie i zadomowiłyśmy się tutaj. Jako, że kochałyśmy tańczyć, zapisałyśmy się na zajęcia do miejscowej szkoły, jednakże nauczycielka pozwoliła nam wynajmować salę kilka razy w tygodniu na jedną godzinę. Dzięki temu same trenowałyśmy i wymyślałyśmy własne choreografie.
- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? - Britney wyrywa mnie z zamyśleń.
- Tak - odpowiadam pewnie i podchodzę do torby, która leży pod ścianą. - Nie znalazłam na razie nic lepszego. A płacą nieźle, naprawdę.
- Jeśli w ogóle cię przyjmą. A to, jak teraz wyglądasz, nie zapowiada niczego dobrego - komentuje, dodając coś na koniec, ale mówi to tak cicho, że nic już nie słyszę.
Kiedy odwraca wzrok, wystawiam język.
- Do zobaczenia - wołam i wychodzę z sali. Nie mam czasu na przebieranie się. Jest dosyć chłodno, pomimo, że to środek lipca, ale bacznie schodzę po schodach i wsiadam do taksówki.
Zastanawiam się, czy jechać prosto na umówione miejsce, czy też zajechać jeszcze do domu i rzeczywiście się przebrać. Wybieram ostatecznie to drugie.
- Na Queens Village - mówię szeptem do kierowcy, grzebiąc w torebce. Znajduję telefon i w notatkach znajduję adres, który przekazano mi wczoraj przez telefon.
Dzielnica Queensu jest położona na samych wręcz obrzeżach miasta. Kiedyś leżała poza jego granicą, ale ktoś - nie jestem pewna kto - zdecydował się ją przyłączyć. Chwała Bogu, bo tam właśnie mieszkałam.
Samochód zatrzymuje się przed podjazdem.
- Czy mógłby pan poczekać piętnaście minut? - pytam, wręczając brodatemu mężczyźnie banknoty jako zaliczkę. Kiwa głową, więc wysiadam i biegnę niespokojnie do domu.
Dobrze się tu urządziłyśmy. Mała, ale przestronna kuchnia, przytulny salon, dwa oddzielne pokoje i ładna łazienka. Nie mam czasu na rozglądanie się po mieszkaniu. Jestem prawie spóźniona. Gramolę się do łazienki i szybko zrzucam wszystkie ciuchy. Cholera, jak śmierdzę! Prysznic oczyszcza mnie całą. Aż prawie tracę poczucie czasu.
Nasuwam na siebie beżowe spodnie, czarną bluzkę z krótkimi rękawami i zastanawiam się nad wyborem marynarki. Jest lipiec, więc mogłabym wyglądać dosyć głupio, dlatego jeszcze raz związuję włosy w wysokiego kucyka i nasuwam na stopy czarne baleriny. Wyglądam całkiem nieźle, w sam raz na spotkanie o pracę.
Znalazłam ogłoszenie w internecie niecały tydzień temu. Nie tyle w internecie, co polecił mi je Gary - chłopak Britney. Rozmawialiśmy kiedyś o pracy i zatelefonował do mnie, bym weszła na pocztę email. Zrobiłam to i okazało się, że wysłał mi adres strony z ogłoszeniami. To, które wybrałam, okazało się wygasłe, ale jednak Gary doradził mi tam zadzwonić. Odebrała Monica (przynajmniej tak się przedstawiła) i powiedziała, że tak, że praca nadal jest aktualna, ale pracodawcy stwierdzili, że internet to zły kontakt z pracownikiem. Szczególnie takim. Miałam zostać opiekunką dziecka niejakich państwa Bieber, mieszkających na rozległym Mahattanie, przy najbogatszej dzielnicy Upper West Side.
Nie znałam ich i nie wiedziałam, jak wygląda ich dziecko oraz ile ma lat. Po prostu umówiłam się na spotkanie. Może mi się poszczęści, a praca rzeczywiście bardzo by mi pomogła. Dlatego wybiegam z domu i wsiadam z powrotem do taksówki. Otwieram okno, podaję adres i pryskam się perfumami - nie za dużo, żeby nie wzięli mnie za jakąś "larwę". To moja pierwsza rozmowa o pracę. Strasznie się denerwuję, dłonie mi się pocą. Nakładam na nos okulary i wzdycham głęboko, próbując się zrelaksować.
Uwaga, nadchodzę

Cześć, i jak wrażenia? Przepraszam, wiem, że krótki, ale już nie mogłam się doczekać Waszej opinii. Liczę na ciepłe przyjęcie.