16 cze 2015

Rozdział pięćdziesiąty dziewiąty

Opieram się czołem o zimną, wręcz lodowatą ścianę. Czuję się tak, jakbym dotykał własnego serca.
Jakieś pięć minut później dociera do mnie, że stoję w bezruchu, więc odpycham się dłońmi do tyłu, patrząc na przegrodę, jakby była najbardziej wstrętną rzeczą na świecie. Dla mnie jest. W końcu niedawno była przy niej głowa Suzanne, mojej... byłej dziewczyny. Nie wiem nawet, czy mogę w ogóle nazywać ją "moją". Nigdy przecież nie była moja, bo gdyby było inaczej, nie odeszłaby tak łatwo.
Na to wspomnienie zaciskam mocniej pięści i dobieram się do swojego krawata, szybko go rozwiązując. Rzucam go na podłogę, to samo robiąc z marynarką, a gdy wchodzę po schodach na górę, rozpinam guziki koszuli. Potrzebuję ochłonąć, wyluzować się. Nie mogę myśleć o Suzanne. Nie teraz, nie tutaj. Nigdzie. I nigdy.
W garderobie siedzi Jaxon. Na jego widok momentalnie się zatrzymuję, a moje ręce nieruchomieją w dolnym odcinku klatki piersiowej, ściskając materiał koszuli.
Syn jest odwrócony do mnie plecami. Siedzi po turecku na środku garderoby, otoczony czarnymi, granatowymi i ciemnoszarymi garniturami, rzędem wyprasowanych koszul, bluz z kapturem, dresów. Przy wysokich szafach i szafkach z mnóstwem szuflad, w których znajdują się krawaty, bokserki, spinki do mankietów i skarpety, Jaxon wydaje się najbardziej mikroskopijnym obiektem na świecie.
I w dodatku najbardziej bezbronnym.
Jego ramiona ruszając się rytmicznie, więc domyślam się, że płacze. Ma łokcie oparte o kolana, a twarz ukrytą w dłoniach. Podchodzę niepewnie bliżej i staję przed nim.
Spodziewałem się, że uniesie na mnie wzrok, lecz nic takiego nie następuje. Wpatruje się w podłogę z zaciśniętymi ustami. Jest zmartwiony. Jego twarz nie wykrzywia żaden grymas, lecz wielkie jak groch krople spływają po jego policzkach, kapiąc na ubranie i podłogę.
Widząc, jak to robi, nie jak rozhisteryzowane dziecko, lecz jakby to wszystko dogłębnie rozumiał, kucam przy nim, nachylając się, by zajrzeć mu w oczy.
- Jaxo - rzucam, starając się brzmieć wesoło, lecz od razu wiem, że mi nie wychodzi, gdy zamiast pogodnego głosu słyszę chrypę.
Cisza. On nawet nie mruga.
- Jaxon, spójrz na mnie.
Wiem, że tego także nie zrobi. I co najbardziej mnie dziwi, to fakt, że nawet nie jestem na niego zły. Po części go rozumiem.
Może powinienem zostawić go samego? To absurd. Gdybym to zrobił, pogorszyłbym sprawę.
- Nie chcę cię znać - mówi nagle, gdy próbuję zmienić pozycję i usiąść obok niego.
Słowa, które już dzisiaj słyszałem, docierają jakby z opóźnieniem do mojego mózgu, ponieważ trochę mija, zanim je przetrawię. Zerkam na Jaxona. Nadal ta sama pozycja.
- Jaxon, nie możesz nie chcieć znać swojego własnego taty.
- Wszystko psujesz.
Przełykam ślinę.
- To nie tak, skarbie. Po prostu trafiam na nieodpowiednie kobiety.
- Nie! Wszystko psujesz! - krzyczy i od razu zaczyna histerycznie płakać, podnosząc się z podłogi i wybiegając z garderoby. Patrzę na swoje nogi, mrużąc oczy.
Syn ma rację. Wszystko psuję.
Sam nie wiem, co właściwie czuję. Na pewno złość, ale nie jest tak wielka, jak kiedy Suzanne oznajmiła mi o ciąży. Właściwie to jestem zbyt zaskoczony, by czuć gniew. Zostawiła mnie. Okej, zamknięty temat. Nie sądziłem jednak, że stanie się to tak szybko. Tak niespodziewanie. No i że wyjawię jej wszystko, jakby... jakby była kimś ważnym i jakby zależało mi na tym, by znała prawdę.
Mogłem ją przecież wyrzucić z domu, nie tłumacząc jej niczego. Mogłem ją także przywiązać do łóżka i przez kilka dni nie dawać jedzenia. Nie musiałem zdradzać jej swoich myśli.
Ale to zrobiłem. I najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie prosiłem o to. Po prostu, słowa same wydostały się z moich ust, jakbym to nie ja nimi sterował, tylko serce. A już od dawna wiem, że ja tego serca nie mam.
Wstaję i wybieram pierwszą lepszą białą koszulkę oraz dopasowane dżinsy. Spodnie od garnituru rzucam niedbale na jeden z foteli, który służy do pomocy przy zakładaniu butów. Przeczesuję palcami włosy i wychodzę z garderoby, szukając Jaxona.
Nie muszę długo tego robić. Mały siedzi na dole w swoim pokoju. Ostatni raz widziałem go tutaj z Suzanne, kiedy układali klocki. Wszystko wewnątrz mnie się przewraca. Wyglądali wtedy na szczęśliwych, śpiewając piosenkę z Kubusia Puchatka. A to, co stało się po tym wydarzeniu... I ten seks z Suzanne na moim biurku w gabinecie. A może to wtedy zaszła w ciążę?
Nie wiem. Nie interesuje mnie to.
Jaxon w kompletnej ciszy wyrzuca zabawki ze swojego kufra, chociaż hałas, jaki powodują poszczególne rzeczy opadające na dywan, jest dobijający. Mam wrażenie, że tak właśnie brzmiałaby moja dusza, gdyby umiała krzyczeć.
Nie chcę nic czuć. Nie chcę nic czuć. Nie chcę nic czuć.
Podchodzę do Jaxona i łapię go za jego drobne ramiona, powstrzymując od rzucenia swoim Kapitanem Ameryką o ścianę. Ciągle płacze, ale histeria już minęła i przynajmniej nie piszczy. Chociaż, jak tak sobie myślę, wolałbym, by to robił. Ta cisza z jego ust jest gorsza niż wrzask.
- Jaxon, nie bądź na mnie zły - mówię, odwracając go w moim kierunku.
Łapiemy kontakt wzrokowy i od razu tego żałuję. Jeszcze nigdy nie widziałem takiego smutku w jego oczach, nawet wtedy, gdy sąd przyznał mi nad nim opiekę i zabrano go od matki. Nawet wtedy, kiedy brałem rozwód z Jasmine. Przysięgam, nigdy.
- Nie chcę cię znać - powtarza, przełykając ślinę.
Opadam przed nim na kolana i go przytulam. Nie wiem, czy tego potrzebuje, ale z pewnością ja tego potrzebuję. Nie mam też pojęcia, dlaczego zaczynam płakać, ale kiedy ściskam jego bezbronne ciało w swoich silnych ramionach, uświadamiam sobie, że tak naprawdę mam tylko jego. Nie mam żadnych pieniędzy, firmy, drogich ciuchów czy samochodów. Nie mam przy sobie kobiet. Mam tylko swojego syna.
- Nie chcę cię znać - mówi znowu i wtedy dociera do mnie, że jego również tracę.
W mojej głowie kłębi się zbyt wiele niepotrzebnych pytań i nie wiem, kiedy odważę zadać je sobie wprost. Dlaczego pozwoliłem jej odejść?! Dlaczego ona wyszła?! Dlaczego tak długo z tym zwlekała?! Nie umiem już wytrzymać. Muszę się upić. Podobno tylko kobiety chleją po rozstaniach. Ale przyznajmy sobie szczerze, my nawet nie byliśmy w związku! Ja nigdy nie byłem w związku, bo nigdy nikogo nie kochałem! Dlaczego to się skończyło?! Kurwa, kiedy przestanę zaprzątać sobie nią głowę?
Nie chcę znać odpowiedzi na te pytania. Nie mam pojęcia, czy one w ogóle istnieją. Jestem tak bezdusznym kretynem, że gdybym przeszukał cały świat w poszukiwaniu wyjaśnień, nic bym nie znalazł.
Jaxon ma rację. Wszystko psuję.
- Tato? - pociąga nosem.
Odsuwam się od niego na odległość, w której widzę jego mokrą od łez twarz.
- Tak, synu?
- Mogę cię o coś zapytać?
Przełykam ślinę, ale po chwili kiwam spokojnie głową.
- Pewnie, że możesz.
- Jak myślisz, jak ona się teraz czuje?

*
(Suzanne)

Czuję się jak kompletne gówno. Nie, nawet to nie określa do końca stanu, w którym jestem. Wyrzutek. Intruz. Pięćset pięćdziesiąte piąte koło u wozu, a nawet dalsze. 
Justin się zmienił. To zabawne, że to jedna z pierwszych myśli, jakie przychodzą mi do głowy. Widziałam to w jego oczach z dniem, gdy wyznał mi miłość. Nie mogę powiedzieć, że mi się to nie podobało. Byłam w tamtej chwili wniebowzięta, jakby to było coś najwspanialszego na świecie. Nigdy nie sądziłabym, że taki człowiek jak on wyzna mi miłość. Przyznajmy sobie szczerze - to Justin Bieber, a ja jestem Suzanne Collins. Dwa zupełnie różne światy. Multimilioner, arogancki, zabójczo przystojny, opiekuńczy, bożyszcz wszystkich kobiet na świecie i ja - nieśmiała, niewinna, szara myszka, tańcząca co jakiś czas w tanecznym studiu ze swoją przyjaciółką, w dodatku posiadająca psychopatycznego brata Josha i zaledwie kilka stów w portfelu. Jak ktoś taki jak on mógł w ogóle zwrócić uwagę na kogoś takiego jak ja?
Nie mógł. A jednak, wydawało mi się, że jest inaczej. Zabiegał o mnie, pokazywał, jak mu zależy. I nagle, jak za pomocą czarodziejskiej różdżki złej wiedźmy - to wszystko wygasło.
"Robię to, bo cię kocham".
W tamtej chwili miałam ochotę wyryć sobie te słowa na sercu, na każdym zwoju mózgu, lecz teraz, chciałam jedynie, by były kartką papieru, tak cienką, bym od razu mogła ją podrzeć i wyrzucić. Zapomnieć.
Kiedy poczuł, że mnie ma, że owinął sobie mnie wokół palca, zaczął to sprytnie wykorzystywać. Widziałam w jego zachowaniu, że coś jest nie tak. Nawet wtedy, kiedy uprawialiśmy seks przy ścianie. A raczej - on uprawiał, bo ja nie odczuwałam z tego żadnej przyjemności. Wziął mnie wtedy tak gwałtownie, że poczułam mdłości, a grunt osunął mi się spod nóg.
Boże, dlaczego go wtedy przeprosiłam? Miłość do niego zrobiła mi papkę z mózgu. 
Wystraszyłam się piekielnie, kiedy podniósł na mnie rękę. Szczególnie, że już wtedy wiedziałam, czego się spodziewam.
Przepraszam, nie czego. Kogo.
Świadomość posiadania dziecka z Justinem Bieberem była dla mnie tak dziwna i tak nowa, że wciąż do mnie powracała. Jak w ogóle coś takiego mogło się zdarzyć?
Oczywiście, wiedziałam jak. I po części jest to moja wina, bo oszukałam go z tym, że biorę tabletki. Jednak wiem, że nie mogłam zajść w ciążę przez seks na biurku w jego gabinecie. Gdyby tak było, dowiedziałabym się o niej dopiero za kilkanaście dni. Gdy pieprzył mnie na jego biurku, wtedy już byłam w ciąży. Musiałam więc w nią zajść wcześniej, ale nie chcę nawet myśleć kiedy.
To nie tak, że nie chcę tego dziecka. Nawet się ucieszyłam, kiedy na teście ciążowym zobaczyłam pozytywny wynik. Fakt, że będę je miała z Justinem, też mnie wtedy zadowolił, ponieważ widziałam, jak Justin opiekuje się swoim synem. Bałam się, że po prostu dziecka ze mną nie pokocha tak jak Jaxona, lecz było to moje jedyne zmartwienie.

Budzę się na nagim torsie Justina. Mam lewą dłoń wsuniętą pod jego plecy, a prawą ułożyłam przy jego sercu. Leżę twarzą do okna, przez co promienie słoneczne niemiłosiernie palą mnie w twarz.
Cholera, zaraz zwymiotuję.
Podnoszę gwałtownie głowę i patrzę na mężczyznę. Justin jest taki piękny, kiedy śpi. Wygląda bezbronnie i gdyby ktoś go teraz zobaczył, w ogóle nie uwierzyłby, że czasem jest wobec mnie taki zimny i oschły. Ma lekko rozchylone wargi i oddycha miarowo. Włosy niedbale rozproszyły się we wszystkie strony świata. Mam ochotę przesunąć po nich palcami, ale wzywa mnie potrzeba.
Błyskawicznie odkopuję kołdrę i biegnę w pośpiechu do łazienki, po drodze biorąc swoje ubrania, które zostały na podłodze po wieczornym seksie.
Zamykam się w toalecie i natychmiast klękam przy muszli, jęcząc, gdy moje wnętrzności wydostają się na zewnątrz. Łokcie podpieram o sedes, a dłońmi chwytam włosy, trzymając je z dala od ust. 
Po dziesięciu minutach jestem wykończona i mam ochotę upaść na podłogę.
Przeraża mnie fakt, co mogą oznaczać moje wszystkie mdłości. Jeszcze nigdy nie czułam się tak... dziwnie. Bo inaczej nie mogę określić tego stanu. Wiecznie mi słabo i niedobrze.
Niepewnie wychodzę z łazienki, nie wiedząc, co dokładnie robię, ale z powrotem wchodzę do sypialni. Justin nie zmienił pozycji. Wygląda naprawdę idealnie, dokładnie tak... jak go kocham. Uwielbiam, gdy jest taki niewinny.
Ostrożnie, na palcach, wyciągam z kieszeni leżących na krześle dżinsów swoją komórkę. Wychodzę z sypialni, zamykając za sobą drzwi, po czym schodzę na dół, wybierając odpowiedni numer.
- Panna Collins? - słyszę po drugiej stronie słuchawki i zaczynam od razu szybciej oddychać.
- Dzień dobry, panie Clowes - mówię, zagryzając wargę.
- Czy coś się stało?
- Eee... czy mógłbyś mi coś przywieźć?
Przestępuję z nogi na nogę, patrząc na podłogę w kuchni.
- Oczywiście, proszę pani. Co dokładnie?
- Test ciążowy.

Clowes przyjeżdża czternaście minut później. Stoję na dole i patrzę na wiszący zegar, licząc sekundy. Osiemset czterdzieści, a on puka do drzwi. Biorę od niego test, chcąc wręczyć mu pieniądze, ale nie przyjmuje ich, mówiąc, że to jego praca. Spełnianie zachcianek? Ach, no tak. Przecież pracuje z Justinem Bieberem. Spełnia kompletnie każdą jego zachciankę. 
Ten Clowes jest jednak miły, ale nigdy przecież nie powiedziałam o nim złego słowa.
Pół minuty później siedzę już z powrotem w łazience. Właśnie skończyłam robić test. Nie chcę na niego patrzeć. Nadzwyczajnie w świecie się boję.
Nie wiem, jak zareaguje Justin. Na pewno się wkurzy. A może nie? Może będzie właśnie szczęśliwy i pokaże mi, jak bardzo mnie kocha?
Tak, jasne. Faceci tacy jak on nie reagują w ten sposób. A czy ja chcę w ogóle tego dziecka?

Cóż, nie mogę powiedzieć, że byłoby to spełnienie moich marzeń, ale jeśli już okazałoby się, że je mam, nie pozwoliłabym na możliwość straty maleństwa. Zawsze byłam przeciwna aborcji i teraz co, miałabym pozwalać na nią u siebie?! Nigdy w życiu.
Ze strachem w oczach podnoszę do góry test.
Kurwa. Jest pozytywny.

Potem było już coraz gorzej. Mimo, że jeszcze nie urodziłam i nawet nie poszłam do ginekologa, to przeraziłam się, że to akurat Justin Bieber ma wychowywać ze mną dziecko. Kiedy zobaczyłam wściekłość w jego oczach, gdy zdradziłam mu ten sekret na obiedzie u jego rodziców, miałam ochotę zapaść się pod ziemię... razem z maleństwem. Postanowiłam już wtedy, że odejdę.
A dalszy rozwój zdarzeń tylko umocnił mnie w tym przekonaniu.
Jak Justin w ogóle mógł uderzyć moją głowę o ścianę? Dwukrotnie. Jak w ogóle mógł mnie tak potraktować? Był zły, kiedy byłam zła, a gdy byłam miła, on był wściekły. Czegokolwiek bym nie zrobiła, i tak było niedobrze. Nie mam pojęcia, co w niego wstąpiło, ale nie podobało mi się to i wciąż nie podoba. Ale teraz nie ma to już znaczenia. Nie po tym, jak wyznał mi, że mnie oszukiwał. Przez jeden pieprzony miesiąc byłam jego zabawką. Kiedy stwierdził, że jestem już zużyta, postanowił się w jakiś sposób mścić. Ale za co? Jakiś uraz z przeszłości? Nieukryte hobby, tak jak sama mu wspomniałam? Nie mogłam uwierzyć, że tak łatwo dałam się złapać w jego sidła. Jestem taka naiwna.
Jednak mimo wszystko, nadal go kocham i najgorsze jest to, że chyba nigdy nie przestanę. Powinnam go nienawidzić, wiem to każdą cząstką mojego ciała. Oprócz serca. Justin kompletnie zawrócił mi w sercu. To odpowiednie określenie, bo rozum z pewnością podpowiada mi, bym uciekała gdzie pieprz rośnie, bym nigdy nie musiała już na niego patrzeć. Czy jestem mu za to wdzięczna? Niekoniecznie. Mój świat rozpadł się na drobne kawałeczki kilkanaście minut temu, gdy powiedziałam, że od niego odchodzę. A raczej wcześniej, gdy on zaczął mnie ranić.
W co ja w ogóle pogrywam? Powinnam iść się spić. O tak, to najlepsze wyjście.
Zaraz, przecież ja nie mogę pić! Jestem w pierdolonej ciąży!
Chwila, jestem w błogosławionej ciąży. Tak, błogosławionej, ponieważ gdyby nie ta ciąża, nie zdecydowałabym się odejść z domu tego psychola. Podniesienie na mnie ręki jakoś bym jeszcze wytrzymała. Ale nienawiść w jego oczach, gdy wyjawiłam mu swój sekret lub gdy sam nazwał nasze maleństwo "tym czymś", tego nie jestem w stanie tolerować.
Dojeżdżam do domu taksówką i jeszcze zanim udaje mi się wysiąść, widzę nowy samochód na podjeździe. Że co?
Wychodzę z auta, przyglądając się zjawisku. Nic szczególnego, niewielkie, srebrne volvo. Mój tata jeździł takim kilka lat temu. Gdy wchodzę do domu, czuję ulgę, że już tu jestem. Ocieram policzki z łez, nie chcąc, żeby Britney widziała mnie w takim stanie. 
Zamiast Britney, widzę jednak Chrisa. Automatycznie zamieram, zaczynając głęboko oddychać. Chris był moim chłopakiem dwa lata temu. Pierwszym poważnym chłopakiem, z którym pierwszy raz uprawiałam seks, do czego nie przyznałam się Justinowi. Ale potem Chris mnie zdradził, więc nie chciałam mieć z nim nic wspólnego.
- Christopher? - udaje mi się wydusić.
Zmienił się. Kiedy ostatni raz go widziałam, miał dłuższe włosy i był znacznie chudszy, a teraz przybrał na wadze, jednak wyszło mu to na dobre, ponieważ poprawił swoje mięśnie. No i obciął włosy. Wyglądał naprawdę dobrze i cholera... Był bardzo przystojny.
Zza pleców chłopaka wyłania się Britney.
- Suz! - piszczy, podbiegając do mnie i mocno mnie przytulając. - Super, że jesteś!
Boże, dlaczego ona się tak cieszy?! Myślałam, że gramy w jednej drużynie. Chris mnie zdradził, kretynko!
- Taaaak, ja też się cieszę - bąkam niepewnie, marszcząc czoło.
- Właściwie, to co ty tu robisz? - Britney patrzy na mnie z konsternacją.
O nie, tylko nie przesłuchanie.
- Później pogadamy - rzucam, mając nadzieję, że mi uwierzy. Mimo wszystko, jej rozmyślania przerywa Chris.
- Hej, Suzanne - uśmiecha się, podchodząc do mnie i przytulając mnie na powitanie. Jezu, to takie niespodziewane! Zachłystuję się powietrzem, a on się odsuwa. - Och, wybacz, zapomniałem, jaka jesteś drobna.
A ja zapomniałam, jaki jesteś nachalny.
- Co... co ty tu robisz? - śmieję się nerwowo. Nadal jestem na niego zła, ale wiadomo, że czas leczy rany. A poza tym, dzisiaj nie mam chęci na kolejne kłótnie.
- Zaczynam pracę w Nowym Jorku! Spotkałem Britney zupełnie przypadkiem na lotnisku, kiedy odprowadzała twoją mamę i dowiedziałem się, że razem mieszkacie.
- Ale super, co nie, Suz? - Brit klaszcze w dłonie, patrząc na mnie.
Tak, to świetnie. Właśnie rozstałam się z chłopakiem, a tu już zjawia się mój były. Lepszego "końca" nie mogłam sobie wymarzyć. Mam ochotę zaszyć się w swoim pokoju i sobie popłakać jak każda normalna kobieta po odejściu od miłości swojego życia, ale chyba nie jest mi to dane.
- Tak sobie pomyślałem, może poszlibyśmy dzisiaj na imprezę? - rzuca Chris i już wiem, że niełatwo będzie mu odmówić.
- Właściwie to... - zaczynam, nerwowo przełykając ślinę. Britney unosi brwi, wyraźnie niezadowolona. - Nie mam chęci na imprezowanie.
Widzę zmarszczę przebiegającą po czole Chrisa.
- Och, wybacz - mówi skonsternowany i zażenowany. Widzę na jego twarzy poczucie winy.
Do akcji wkracza Brit, kręcąc głową.
- Co się stało?
- Chciałabym cię zapytać o to samo - prycham. Nadal nie mogę uwierzyć, że tak cieszy się z obecności Chrisa! Okej, nic do niego nie mam, JUŻ nie, ponieważ moją głowę zaprzątają teraz ważniejsze sprawy, aczkolwiek, do jasnej cholery, to jest Britney! Ona nigdy się tak nie zachowuje.
- Chyba wam przeszkadzam - wzdycha Chris.
- Nie - macham ręką na znak, że wszystko okej. - Po prostu chciałabym się położyć, przepraszam - mamroczę i mijam ich, przechodząc między nimi. Zostawiam klucze na półce przy schodach, po czym wspinam się po nich. Cholera, nie wzięłam swoich rzeczy od Justina. Przeklinam w myślach. Teraz to już nieważne.
Wchodzę do pokoju i kładę się na łóżku, uprzednio zamykając drzwi - o dziwo, zrobiłam to cicho, tak samo jak wtedy, kiedy wychodziłam z domu Justina. Jakbym chciała zostawić po sobie dobrą aurę, czy coś w tym stylu.
Zwijam się w kłębek i dopiero teraz naprawdę zaczynam płakać. Boże, w tej chwili to kompletnie czuję się jak wyrzutek. Justin okazał się chujem, Josh trafił za kratki, ja jestem w ciąży, a Britney w ogóle nie zachowuje się jak moja przyjaciółka, śliniąc się na widok Chrisa.
Zaraz, o czym ja pomyślałam? Ach, tak. Jestem w ciąży.
Jak poparzona prostuję nogi, patrząc w dół. Czego się spodziewam? Moja wyobraźnia jest tak popaprana, że od razu widzę w niej zgnieciony brzuch i martwe dziecko. Nie, wszystko jest okej. Jestem po prostu zmęczona.
Kładę dłoń na brzuchu i delikatnie rozmasowuję go palcami. Fasolko, jesteś tam? Kocham cię. Ocieram łzy, lekko się uśmiechając. Zawsze będziemy razem, kochanie. Nie pozwolę cię skrzywdzić.
Właśnie w takim momencie zastaje mnie Britney. Szybko odwracam się przodem do drzwi.
- Dobrze się czujesz? - pyta, podchodząc bliżej.
- Mhm.
Siada na łóżku, unosząc brew i przenosząc spojrzenie na moją dłoń na brzuchu.
- Boli cię?
- Nie.
Szybkość moich odpowiedzi ją zaskakuje.
- Dlaczego przyjechałaś do domu?
- Odeszłam od niego - mamroczę, podciągając się na łokciach.
- Och - udaje jej się wydusić.
Tak, Britney. "Och" to idealne podsumowanie mojego związku.
Muszę jej powiedzieć. Nie wytrzymam dłużej.
- Ja... jestem w ciąży.
Przyjaciółka wytrzeszcza oczy, a jej usta układają się w literę "o".
- Że co proszę?
- Nie każ mi tego powtarzać...
- Jak zareagował Justin?
Przełykam ślinę. Serio? To jej pierwsze pytanie? Jak zareagował Justin?
- Cóż, jakby to powiedzieć... Nie ucieszył się. - To stanowczo za mało powiedziane. Nic więcej jednak nie mówię.
- Co to znaczy?
Ach, zapomniałam, że mam do czynienia z Britney Johnson.
- To znaczy, że wydarł się na mnie i nazwał maleństwo tym czymś - syczę, odwracając od niej wzrok. Normalnie bym czegoś takiego nie powiedziała, bo wiem, że jest zdolna nawet pojechać do Justina i go pobić, ale teraz potrzebuję wsparcia. Justin mnie zranił. To przecież nie było typowe rozstanie. W komediach romantycznych facet nie mówi kobiecie, że oszukiwał ją przez ponad miesiąc, kiedy ona wiernie wierzyła, że ją kocha. Przymykam oczy, czując w ich kącikach łzy. Znowu.
- Podły kutas - słyszę w odpowiedzi. Głos nie należy jednak do mojej przyjaciółki, a do Chrisa. Podskakuję, widząc go w progu.
Jezu, jeszcze jego tu brakowało!
Przewracam zirytowana oczami. Odpieprzcie się wszyscy ode mnie.
- Co jeszcze ci powiedział? - pyta Chris, siadając po drugiej stronie łóżka, w wyniku czego jestem między nim, a Britney, wciśnięta w poduszki przy ramie.
- Błagam cię, Chris, nie będę z tobą o tym rozmawiać! - burczę.
- Nadal jesteś na mnie zła o...
- Tak! Nadal mam ci za złe, że potraktowałeś mnie jak szmatę i zostawiłeś dla jakiejś cycatej blondyny!
Prycha.
- Więc o to ci chodzi? O cycatą blondynę?
Na litość boską, zaraz oszaleję.
- Boże, Chris, ona mogła być nawet pryszczatą rudą babą! Nie obchodzi mnie to! Ważne jest, że mnie zostawiłeś.
Britney podnosi dłonie do góry.
- Jeśli macie zamiar się kłócić, to porozmawiajcie poza domem, bo nie mam ochoty tego słuchać - wzdycha, patrząc na mnie z wyrzutem.
Och?!
- Ty też nie jesteś bez winy. - Mówię, a ona marszczy brwi, więc kontynuuję. - Wiesz, ile gówien mi zrobił, a mimo wszystko przyjmujesz go z otwartymi ramionami.
- Heeej, nadal tu jestem - macha Chris. - I mam imię!
- Zamknij się! - wrzeszczymy w jednej chwili, patrząc na niego oburzone.
Boże, mam dość tego wszystkiego. Chciałam odpocząć. Wolę chyba przebywać w jednym pomieszczeniu z rozwścieczonym Justinem, niż słuchać tego jazgotu. Nie, cofam to. Wszystko wolę od przebywania z nim.
- Suzanne - zaczyna Britney, pochylając się nad łóżkiem i zbliżając do mnie. - A jak według ciebie miałam się zachować? Nie jestem już małą dziewczynką i chyba wymagam od siebie pewnej dojrzałości.
Studiuję w głowie jej słowa. Chyba ma rację. Niepotrzebnie tak się uniosłam, ale po prostu zabolało mnie to. Mnie wszystko boli. Chcę zostać sama, ale potrzebuję wsparcia. Kurwa, to popieprzone.
- Przepraszam - szepcę, znowu czując w kącikach oczu łzy, których nie zdążę nawet wytrzeć, zanim spłyną w dół po policzkach.
Chris pierwszy przysuwa się do mnie. Siada z lewej strony i obejmuje mnie ramieniem. Ma takie silne, umięśnione ciało... I tak cudownie pachnie. Jego skóra jest ciepła i miła, gdy mnie przyciąga. Czuję Britney z drugiej strony. Pociera energicznie dłonią po moim przedramieniu, dodając mi otuchy. Mimo, że jestem roztrzęsiona, to dociera do mnie poczucie bezpieczeństwa.
Ja i moja Fasolka. Nareszcie jesteśmy bezpieczne.

No i hejka. Ale zrobiliście mi przyjemność podczas czytania Waszych komentarzy do poprzedniego rozdziału. Ogólnie nie tylko na blogspocie, ale i na Wattpadzie, Twitterze czy wiadomościach prywatnych. Jesteście najlepsi i śmiało mogę powiedzieć, że mam naaaaajcudowniejszych czytelników na świecie :)
Został nam jeszcze jeden rozdział... do wakacji. Postaram się go opublikować w następnym tygodniu (nie wiem dokładnie kiedy) i wyjaśnię tam, co podczas dwumiesięcznej przerwy od szkoły będzie się działo na moim blogu.

Co do rozdziału... Tęskniliście za Suzanne i jej punktem widzenia? :D Bo szczerze, ja troszkę tak.
Piszcie na asku, Twitterze i Wattpadzie co myślicie :) Ściskam Was mocno x

I CZYTAJCIE DEAR CHLOE!