23 cze 2015

Rozdział sześćdziesiąty

 edit26.05: DZIĘKUJĘ ZA 600 TYSIĘCY WEJŚĆ!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

WAŻNE! Kolejny rozdział pojawi się po wakacjach. Wyjeżdżam na dwa miesiące i nie będę miała możliwości dodawania czegokolwiek na bloga. Proszę Was o wyrozumiałość :) Mam nadzieję, że wypoczniecie i cierpliwie poczekacie na dalszy ciąg naszej historii. Ściskam Was mocno i do zobaczenia we wrześniu!


Siedzę z synem w salonie i oglądam bajkę. W ogóle nie mogę skupić się na rysunkowym koniu, który porwany od swojego stada, postanawia w końcu odnaleźć drogę do domu. Obrazy na ekranie przelatują przez moją głowę jak mgła i nie mam kompletnie pojęcia, co mówią bohaterowie.
Jaxon leży z głową na moich kolanach. Głaszczę go po włosach, co jakiś czas zerkając na jego prawy profil. Nie wiem, czy nadal jest na mnie zły, ale dzieci przecież nie rozpamiętują aż tak zawinień rodziców. Nie powinien długo się gniewać. W końcu zrozumie, że tak jest po prostu lepiej.
Lepiej. Co to w ogóle oznacza? Bo - mimo, że bardzo pragnę, by tak było - to od kilku godzin jest niemal gorzej. Czuję się tak, jakbym zaraz miał się rozbeczeć, a przecież wiem, że Suzanne wróci. Przynajmniej tego się spodziewam, ponieważ one zawsze wracają. Szczególnie do kogoś takiego jak ja.
Próbuję być wciąż obojętnym chujem. I chyba mi się to udaje. Tak strasznie chcę się spić, ale kompletnie nie wiem, co zrobić z Jaxonem. Potrzebuję wyjść z domu, nie usiedzę tu minuty dłużej. Patrzę na zegar. Jest dwudziesta czterdzieści siedem. To najbardziej odpowiedni czas, by się zabawić i zapomnieć o tym całym gównie. Suzanne i tak pewnie siedzi już schlana za barem.
A nie, nie może pić. Jest w pierdolonej ciąży.
Pudło. Nie może być w ciąży. Chciała mnie tylko wkurwić.
Zresztą, po jaką cholerę w ogóle o niej myślę?!
Nagle przez głowę przemyka mi pewien pomysł, a raczej samo imię: Megan. Bingo! Jeszcze nigdy chyba nie byłem tak szczęśliwy, że o niej pomyślałem. Na pewno siedziała gdzieś na końcu mojego umysłu i po prostu czekała na odpowiedni moment. Kto jak kto, ona nigdy mnie, kurwa, nie zawodzi.
- Jaxon? - unoszę brew, chcąc przekrzyczeć bajkową piosenkę. Co za głupota. Dlaczego koń w ogóle śpiewa? Przecież zwierzęta nie mogą śpiewać.
Syn rozszerza powieki na sygnał, że mnie słyszy, jednak ani mu się śni odwracać głowy od telewizora.
- Jaxon, powinieneś już spać - mówię poważnie i sięgam po pilot, stopując animację. - Obejrzysz jutro - wywracam oczami, gdy dziecko zaczyna protestować, podnosząc się z moich kolan. - Zobacz, już prawie dwudziesta pierwsza.
- Ale tato - marudzi, kiedy jego usta wykrzywia grymas.
- Słuchaj, muszę wyjść na kilka godzin - wzdycham głęboko, przeczesując jego włosy dłonią. - Wolałbym, żebyś spał.
- Jedziesz do Suzanne? - pyta z wyraźną nadzieją w głosie.
Od razu robi mi się go żal.
- Nie, nie do Suzanne. - Jak w ogóle mógł o niej pomyśleć?! Prycham. Ja już dawno o niej przecież zapomniałem.
- Suzanne przychodzi się mną zająć?
On się robi upierdliwy.
- Nie, synku - przygryzam wargę, gorączkowo myśląc nad tym, kto może ją zastąpić. - Zadzwonię po panią Stewart - odzywam się po chwili i podnoszę z kanapy.
Podchodzę do swojej komórki, która leży na szafce i przykładam ją do ucha, patrząc ciągle na syna. Załapujemy kontakt wzrokowy i serce mi się ściska, po raz kolejny tego wieczoru. Mam już tego serdecznie dość.
- Halo? - słyszę po drugiej stronie. Wygląda na to, że pani Stewart już spała, ponieważ ziewa cicho, z pewnością zakrywając usta dłonią.
- Dobry wieczór. Proszę mi wybaczyć, że dzwonię o tak późnej porze. - Do jasnej cholery, jest dwudziesta pierwsza. W Nowym Jorku o tej porze dopiero zaczyna się życie. - Chciałbym tylko spytać, czy byłaby pani w stanie zjawić się u mnie, by zająć się Jaxonem.
- Słucham? - chrząka.
- Pani mnie nie usłyszała, czy...?
- Nie, nie, panie Bieber, usłyszałam - mówi zakłopotana. - Po prostu jestem zdziwiona.
- Och, ja również jestem zdziwiony, że nie jest pani w stanie spełnić mojej prośby - marszczę czoło.
- Jest już późno, panie Bieber...
- ...a tyle ludzi wciąż potrzebuje pracy.
Już mnie wkurzyła. Jeszcze bardziej potrzebuję alkoholu.
- Proszę mi dać dwadzieścia minut - odpowiada po chwili, a ja jedynie kiwam głową i się rozłączam.
Wypuszczam powietrze z ust, obserwując spokojną twarz Jaxona. Jak to możliwe, że jest moim synem? On nigdy nie zachowałby się tak w stosunku do nikogo. To fakt, jest jeszcze dzieckiem, ale jestem pewien, że gdyby miał nawet i czterdzieści lat, zawsze byłby przykładny i grzeczny. Nie wiem, po kim odziedziczył geny. Ani ja, ani Megan nie jesteśmy świętoszkami.
Wyciągam rękę w stronę chłopca. Wypadałoby, żeby już spał, kiedy pani Stewart tu przyjdzie. Swoją drogą, chyba powinienem ją przeprosić.
Jaxon nie mówi ani słowa, kiedy się podnosi. Co najbardziej mnie boli, to fakt, że nawet nie łapie mojej dłoni. Po prostu sam idzie do swojego pokoju na dole, robiąc to tak ociężale, jakby była to największa kara w jego życiu.
- Najpierw kąpiel, Jax - oblizuję usta i uchylam nieco drzwi do łazienki. Syn burczy coś po nosem i nie zatrzymuje się, wchodząc do pokoju.
Idę za nim, wstrząśnięty jego zachowaniem.
- Słuchaj, Jaxon, musisz się wykąpać - tłumaczę, starając się brzmieć spokojnie. - Pomyśl, co by było, gdyby nikt na świecie się nie mył?
- A co by było, gdyby nikt na świecie się nie rozstawał? - odpowiada krótko i zwięźle, po czym w ubraniu pada na łóżko.
Zamieram. Jestem pewien, że się przesłyszałem, ale chyba nie. Przeliczyłem się, sądząc, że mój syn nie jest mądry. On, przechodząc w życiu przez te wszystkie rzeczy, stawał się coraz mądrzejszy. Jakim cudem dopiero teraz to do mnie dotarło?
Nic już nie mówię. Po prostu podchodzę do niego i siadam przy jego łóżku. Odchylam kołdrę i delikatnie go nią przykrywam. Jeśli będzie mu za gorąco, to sam się rozbierze. Wiem, że moja metoda wychowawcza może nie jest za dobra. Może powinienem go zmusić, by się wykąpał i przebrał. Może powinienem się na niego wydrzeć, że ma mnie słuchać. Ale wiem też, że powinienem ciągle trzymać przy sobie Suzanne, a mimo tego wszystkiego, tak przecież nie zrobiłem. Moje metody wychowawcze są do kitu, a ona z pewnością wiedziałaby, co należy zrobić.
Biorę jakąś książeczkę z półki nad łóżkiem i otwieram na początku. Nabieram powietrza w płuca i zaczynam czytać, nie patrząc w ogóle na Jaxona. Nie chcę widzieć jego zawiedzionej miny.
- Kiedy w domu wydało się, że wypadłem najgorzej na klasówce z matematyki, zrobiła się straszna afera! Jakby to była moja wina, że Kleofas jest chory i nie było go na klasówce! No bo co w końcu, kurczę blade, ktoś musi być najgorszy, kiedy go nie ma!
Tata bardzo krzyczał, mówił, że szykuję sobie piękną przyszłość, no! no!, i że warto było wypruwać z siebie żyły, żeby osiągnąć taki rezultat, ale że oczywiście, ja myślę tylko o zabawie, a nie o tym, że kiedyś go zabraknie i kto wtedy zapewni mi byt, że on w moim wieku był zawsze wzorowym uczniem, że jego tata był strasznie dumny z mojego taty i że zastanawia się, czy nie lepiej oddać mnie do terminu w pierwszym lepszym warsztacie, zamiast dalej posyłać do szkoły, a ja powiedziałem, że bardzo chętnie zostanę terminatorem. Wtedy tata zaczął wykrzykiwać mnóstwo niemiłych rzeczy, a mama powiedziała, że jest pewna, że postaram się uzyskać w szkole lepsze wyniki.
– Nie – powiedział tata. – To byłoby zbyt proste. Tak łatwo mu to nie przejdzie. Znajdę korepetytora, zapłacę, ile będzie trzeba, ale nie chcę, żeby mówiono, że mój syn jest kretynem. W czwartki, zamiast oglądać jakieś głupoty w kinie, będzie pobierał lekcje matematyki. Dobrze mu to zrobi.
No więc zacząłem płakać, krzyczeć i kopać, gdzie popadnie. Powiedziałem, że nikt mnie nie kocha, że wszystkich pozabijam, a potem sam się zabiję, i tata zapytał, czy chcę dostać klapsa. Wtedy się obraziłem, mama powiedziała, że przez każdy taki wieczór przybywa jej kilka lat, i siedliśmy do kolacji. Były frytki. Przepyszne.*
- Widzisz, tato? - słyszę nagle i zerkam kątem oka na Jaxona. - Kiedy ktoś czegoś chce, to osiągnie to.
Znowu mnie zamurowało.
- Synu, postaraj się usnąć. Po prostu rozpływaj się przy moim głosie - chichoczę, czochrając jego włosy. Ku mojemu zdziwieniu, odsuwa się, bym tylko nie mógł go dosięgnąć i odwraca plecami do mnie. Oblizuję usta, zaciskając je na moment, po czym wracam do lektury. - Więc połączyłem w koło dziesięć szyn i zapytałem, czy mogę postawić na nich lokomotywę i wagon towarowy, ostatni, który został po tym, jak Alcest wszedł na wagon pasażerski. Alcest to mój kolega, który jest bardzo ciężki.
– Proszę bardzo – powiedział pan Cazales. – Dobrze. Te dziesięć szyn stanowi dziesięć części tego koła. Gdybym teraz wziął jedną szynę...
– To pociąg by się wykoleił – powiedziałem.
– Nie mówię o pociągu! – krzyknął pan Cazales. – Nie jesteśmy tu, żeby bawić się pociągiem! Zaraz stąd zabiorę ten pociąg!
Pan Cazales miał taką groźną minę, że zacząłem płakać.
– Nie widzę nic złego w tym, że się razem bawicie, ale przynajmniej się nie kłóćcie!
Tak powiedział do nas tata. Wszedł do pokoju, a pan Cazales patrzył na niego okrągłymi oczami, trzymając w ręku lokomotywę i wagon towarowy.
– Ale ja... ale ja... – zaczął pan Cazales.
Myślałem, że też zaraz się rozpłacze, ale powiedział: „A zresztą, chrzanię to!”. Wstał z dywanu i sobie poszedł.*
Ja również chyba powinienem to wszystko chrzanić. Historia, mimo, że jest zabawna, w ogóle mnie nie rozśmieszyła. Słyszę miarowy oddech syna. Śpi. Jeszcze przez chwilę trawię jego wcześniejsze słowa. "Kiedy ktoś czegoś chce, to osiągnie to". Chyba jeszcze nie wiedział do końca, co mówi. Bo niby skąd zna takie zdanie? Zresztą, Mikołajek z książki i tak nie osiągnął swojego celu. Nie został najlepszy z matematyki - wybrał zabawę. Ja też ją dzisiaj wybieram.
Podnoszę się z łóżka i podchodzę do lampki, po czym ostrożnie ją gaszę i przymykam drzwi. Akurat wtedy słyszę hałas w kuchni, więc kiedy tam dochodzę, moim oczom ukazuje się pani Stewart.
- Dziękuję, że pani przyszła - mówię, kiwając głową, a ona wymusza sztuczny uśmiech i stawia jakieś zakupy na stole. - Co to jest?
- Prowiant na jutrzejsze przyjęcie. Postanowiłam, że zacznę przygotowywać go już dzisiaj.
Jezu, zupełnie zapomniałem o jakimś jutrzejszym przyjęciu.
- Dziękuję - zagryzam wargę. Naprawdę lubię tę kobietę i głupio mi z tym wszystkim. - Mirando, przepraszam za moje zachowanie. Nie powinienem był tak na ciebie naskakiwać.
Pani Stewart spogląda na mnie zdziwiona, rozkładając zakupy na blat, po czym uśmiecha się szeroko i szczerze, klaszcząc w dłonie.
- Panie Bieber, nic się nie stało - prawie piszczy, a kiedy przykładam palec do ust, na znak, żeby była troszkę ciszej, kuli się w sobie. - Proszę wybaczyć. I nie gniewam się. Rozumiem, że to coś ważnego.
- Och, tak. Piekielnie ważnego - kiwam głową, po czym zostawiam ją samą. Im szybciej się schleję, tym lepiej dla nas wszystkich.
Wchodzę szybko na górę i zmierzam od razu do garderoby. Koszulę, którą wcześniej próbowałem zdjąć, musiałem zapiąć z uwagi na konfrontację z synem, toteż znowu morduję się z guzikami. W końcu odwieszam koszulę na wieszak, ale robię to tak niedbale, że od razu spada. Nie przejmuję się tym. Nakładam na siebie pierwszą lepszą białą koszulkę, tak opiętą na mięśniach, że widać ich praktycznie każdy zarys. Dobieram także ciemne spodnie. Powinienem jakoś się odstawić, ale po co, skoro i tak będę zalany w trupa. Na nikogo nie zwrócę uwagi i nikt nie zwróci uwagi na mnie. Używam mocnych perfum, po czym chwytam skórzaną kurtkę i kluczyki do auta. 
- Jaxon śpi - tłumaczę, kiedy jestem już na dole. Wsuwam ręce w rękawy kurtki i patrzę na panią Stewart, która kroi łososia. - Będę wdzięczny, jeśli zajrzy do niego pani co jakiś czas. Postaram się niedługo wrócić.
- Oczywiście, panie Bieber - kiwa głową, co odwzajemniam uśmiechem i wychodzę z domu.
Mój samochód nigdy przedtem nie był aż tak niewygodny. Uwiera mnie chyba wszędzie, lecz jest to pewnie spowodowane faktem, że ostatni raz siedziałem tu z Suzanne. Boże, dlaczego znowu o niej myślę?
I dlaczego, do jasnej cholery, wcześniej nie przemyślałem odwiedzin u Megan?! Przecież mieszka tuż przy domu Suzanne!
Przejeżdżam obok najszybciej jak się da, ale mimo to nie mogę nie spojrzeć się w jej okna. Światła na dole są zapalone. Pewnie ktoś siedzi w salonie. Może je kolację? Ogląda telewizję? Może rozmawia z Britney o tym, jakim jestem chujem?
Tylko by spróbowała. Owszem, jestem nim, ale ona nie ma prawa tak sądzić. To odrażające, że może mnie teraz obgadywać.
W dodatku przed domem widzę jakiś obcy samochód. Nie należy do Suzanne, bo od razu poznałbym wóz, który sam jej kupiłem. Marszczę czoło. Mają gości? Może to tylko ten cały Lary od Britney... Albo Gary. Ktokolwiek. Czy to ma jakiekolwiek znaczenie?
Jestem tak zaaferowany, że z piskiem opon hamuję przy podjeździe Megan. Przez to wszystko prawie się zagapiłem i minąłem jej dom.
Wysiadam z auta i podchodzę szybkim krokiem do drzwi. Zanim jednak zdołam unieść dłoń, by zapukać, klamka z drugiej strony zostaje naciśnięta i po chwili widzę już Megan.
Na jej twarzy pojawia się szeroki uśmiech ulgi. Ma włosy spięte w niedbałego, wysokiego koka, a na siebie nałożyła czarną sukienkę do połowy ud. Nie mogę uwierzyć, że ma czterdzieści jeden lat i takie ciało.
Tak, czterdzieści jeden. Zawsze podniecał mnie jej wiek.
- Hej, Justin - rzuca, wpuszczając mnie do środka.
Kurwa, tyle emocji naraz.
Przybliżam się do niej, przyciskając ją do drzwi, które sam zamykam otwartą dłonią. Muszę gdzieś zatonąć... Dlatego zaczynam ją całować.
Nie wiem dlaczego, ale kompletnie mi się nie podoba. Jakbym był kawałkiem dwuelementowych puzzli i nie pasował do drugiego. To niedorzeczne, ale właśnie tak było. Megan jęczy w moje usta, a jej wargi są szorstkie i nieprzyjemnie ocierają się o moje. Suzanne miała miękkie usta i moje po prostu się przez nie "prześlizgiwały", jeśli mogę tak to określić. Pasowała do mnie jak nikt, a teraz czuję się jakbym całował się z kamieniem.
W końcu coś dociera do mojego mózgu (jeśli w ogóle go mam) i odsuwam się od Megan jak poparzony.
- Hej - bąkam, ocierając kąciki ust.
- Wow, Justin, ja też się za tobą stęskniłam - chichocze, chwytając moją dłoń i prowadząc mnie do kuchni.
Wnętrze domu, a raczej rozmieszczenie poszczególnych pokoi, jest podobne do mieszkania Suzanne, w końcu jestem przy tej samej ulicy i na tej samej dzielnicy. Wszystko mi o niej przypomina.
Muszę przestać!
- Jak tam z twoją nową dziewczyną? - pyta Megan, kompletnie mi nie pomagając. - Bo skoro mnie całujesz, to chyba nie jest wam najlepiej?
- Nie chcę o tym rozmawiać.
Marszczy czoło i zatrzymuje się w trakcie wyjmowania kieliszków z szafki.
- Serio, Justin? Już ją wyrzuciłeś?
- Powiedziałem, nie chcę o tym rozmawiać!
Wow, nawet nie wiedziałem, że jestem taki zły. Walić to. Mówię jedno, a ona sprawia wrażenie, jakby mnie nie słuchała. Suzanne mnie słuchała. Czasem. Czasem nie, ale w sumie dodawała mi tym adrenaliny. Zaczyna mi tego brakować.
- Nie będę pić - mówię stanowczo, kiedy Megan stawia przede mną kieliszek z czerwonym winem. - Nie tutaj - dodaję pospiesznie, widząc jej minę. - Chodźmy do klubu.
Megan unosi brew i bacznie mnie obserwuje, nachylając się nad wyspą kuchenną.
- Opowiesz mi, co się stało?
Dlaczego wszyscy ludzie na świecie są tacy upierdliwi?!
- Nie chcę o tym rozmawiać, mówiłem ci już.
- Ja jednak nalegam. Sądzę, że kiedy mi powiesz, wszystko stanie się prostsze - wzdycha, przechylając głowę w bok.
Czy ja nie wyrażam się jasno? Jak ona mnie denerwuje. Mogłem od razu pojechać do jakiegoś baru.
- Może wy, kobiety, tak macie - prycham. - Ale ja wolę tłumić te emocje w sobie.
- Właśnie zauważyłam - wywraca oczami i obchodzi wyspę dookoła, po czym siada na stołku obok mnie, ciągle na mnie patrząc. - Jesteś chyba najbardziej porywczym i impulsywnym człowiekiem, jakiego znam. Dobrze wiesz, jak to między nami było.
Nie rozumiem, po co ta cała gadka. Posłusznie kiwam jednak głową.
- Więc - kontynuuje Megan - wiem, do czego jesteś zdolny. Nie mówię, że to twoja wina, ale chyba nie traktujesz Suzanne najlepiej - unosi brwi.
- Co ty, kurwa, możesz wiedzieć?! - warczę i wstaję z krzesła, mijając ją i idąc w stronę drzwi. - Dlaczego każdy mnie ocenia?! Chciałem się z tobą napić. Myślałem, że mogę ci ufać.
- Justin, oczywiście, że możesz - wywraca oczami i podchodzi do mnie, kładąc mi dłonie na ramionach. - Daj mi dwie minuty. Potem możemy schlać się do upadłego - chichocze, jednak jej w tym nie zrównuję.
Odprowadzam ją wzrokiem, kiedy wchodzi po schodach na górę. Przeklinam siebie w myślach za to, że tu przyjechałem. Miałem nadzieję, że Megan mi jakoś pomoże, ale przez nią czuję się bardziej winny niż poprzednio. A przecież to wcale nie moja wina! Nie mam nic wspólnego z tym, że Suzanne jest jaka jest i po prostu poniosły ją emocje. Ona przecież do mnie wróci. Kto jak kto, ale ona musi.
Przestępuję z nogi na nogę, wgapiając się w posadzkę aż do momentu, kiedy słyszę na niej kroki Megan. Ma tę samą sukienkę co wcześniej. Nałożyła makijaż i uczesała włosy, puszczając je swobodnie wzdłuż ramion. Na nogi wsunęła szpilki, które znacznie wydłużają jej nogi. Lekko się do niej uśmiecham, oblizując usta. Normalnie powiedziałbym, że ładnie wygląda, ale teraz mam to gdzieś. Zależy mi jedynie na alkoholu, a Megan ma być pod ręką, jakby nagle zachciało mi się kogoś przelecieć.
Taki żart. Ha-ha.
Chwyta mnie pod ramię i wychodzi ze mną z domu. Pieprzy coś pod nosem na temat pogody, co jeszcze bardziej mnie irytuje. Kątem oka (mimowolnie, przysięgam) zerkam w stronę domu Suzanne. Obcy samochód nadal tam jest. Mam nadzieję, że nie będzie go kolejnego dnia i sam nie wiem, dlaczego w ogóle się tym interesuję. Może tylko Britney kupiła sobie nowe autko. Niemożliwe, nie stać ich na to. Zagryzam wargę i wyrzucam z głowy myśli o tym, kto może być właścicielem, po czym wsiadam z Megan do swojej własnej zabawki.
- Gdzie jedziemy? - Megan wygładza sukienkę na kolanach, patrząc na mnie, kiedy zapalam światła i wyjeżdżam z podjazdu.
Nie odpowiadam. Wiem dokładnie, gdzie pojedziemy. Nie powinienem tam jechać, ale to jakoś samo przychodzi mi do głowy. Klub, w którym byłem ostatnio z Suzanne. Tam się schlała i zarzygała toaletę. Chcę zrobić to samo. Chcę zostawić w tamtym miejscu wszystkie swoje problemy, a jedynym problemem, jaki teraz mam, jest właśnie ona.
- Wiesz, Justin, tak sobie pomyślałam - odzywa się po chwili Megan, na co jęczę w duchu. - Moja szafa potrzebuje odnowienia. Może zabrałbyś mnie na jakieś zakupy?
Zagryzam wargę i jestem pewien, że jeszcze chwila, a zacznie z niej płynąć krew. Co za suka!
- Nie wiem, Megan.
- Wiem, że nie lubisz zakupów, więc może po prostu pożyczysz mi parę stówek?
- Ile? - warczę.
- Dziewięćset dolarów? - wachluje rzęsami, zbliżając się do mnie, po czym nagle kładzie mi dłoń na kroczu. Zerkam w tamtą stronę i strzepuję jej rękę. Wybucha śmiechem. - Dzięki, misiu.
Wiem już, kogo nienawidzę bardziej od Suzanne. Zresztą, dzisiaj wszystkie suki działają mi na nerwy. To chyba najgorszy dzień w całym moim życiu.
Nie jestem w stanie nawet zliczyć tych wszystkich razów, kiedy Megan wyciągała ode mnie pieniądze. Wiem, że wcale nie powinienem jej ich dawać, jednak problem polega na tym, że niestety muszę. Postawiła to jako warunek. Nie będzie zabiegać o Jaxona ani mieszać w moim życiu, jeśli tylko co jakiś czas przeleję jej na konto kilka... kilkaset... kilkadziesiąt tysięcy dolarów. Dla mnie to w końcu nic takiego, a ostatnio i tak mnie o nic nie prosiła. Ostatnio chciała coś dostać jakieś trzy tygodnie temu, a jak na nią, to kupa czasu, więc nie mam odwagi, by jej odmówić. W przeciwnym razie wniesie skargę do sądu, że źle opiekuję się synem, aż w końcu mi go zabiorą.
Nie rozumiem, jak ona może nie kochać własnego dziecka. Przecież to dziecko, które sama urodziła. Ja oddałbym za niego życie, a ona traktuje go jak zabawkę. Odrażające.
Zatrzymuję się przed restauracją. Drzwi otwiera mi hotelowy portier, nisko się kłaniając.
- Dobry wieczór, panie Bieber - mówi szarmancko.
- Dobry wieczór - odpowiada Megan, która bez niczyjej pomocy zdążyła już wysiąść. Stoi obok mnie i ściska moją rękę. Kłania się w stronę portiera.
- Chodźmy - mówię cierpko i ciągnę ją w stronę wejścia. Przechodzimy przez czerwony dywan i wchodzimy do środka.
Nic się nie zmieniło od ostatniego razu. Wnętrze rzeczywiście przypomina jaskinię. Meble są w kolorze ciężkiego brązu, skórzane fotele przy ciemnych stolikach sprawiają wrażenie niemal parzących. Ramy przy oknach zdobią lampy, oświetlające twarze gości oraz to, co mają na talerzach. Restaurację zostawiamy w tyle i mijamy drzwi z mlecznego szkła. Megan wpycha się przede mnie pierwsza, choć wcale nie miałem zamiaru jej przepuszczać.
Podłoga w klubie to podświetlane na lekki róż płytki, środek to parkiet, na którym bawią się już dziewczyny w króciutkich sukienkach. Oblizuję usta na ich widok. Mam wrażenie, że to te same laski, które tańczyły tu tamtego razu, jakby zestaw gości w ogóle się nie zmieniał i klub stałby w miejscu, a ja jestem jedyną osobą, która wchodzi i wychodzi, przyprowadzając ze sobą inne partnerki.
Zaraz zwymiotuję. Słyszę muzykę dopiero od kilku minut, ale już strasznie boli mnie głowa. Jakiś punkt pulsuje w mojej czaszce, jakby pukał w skorupę i prosił o wydostanie.
- Dwa razy Highlander - krzyczę do barmana, poprawiając nieco swoją koszulkę. Dopiero teraz sobie uświadamiam, że to ta sama, którą miałem na swoim pierwszym spotkaniu z Suzanne, kiedy przyszła na rozmowę kwalifikacyjną.
Kurwa mać. Nie założyłem tego specjalnie.
Biorę drinki w niskich szklankach, które składają się wyłącznie z whisky i ginu, po czym podsuwam jeden Megan, sam biorąc potężny łyk. Od razu odrzucam kieliszek na blat.
- Jeszcze raz to samo - chrząkam, czekając, aż barman spełni moje polecenie.
- Nie za ostro, Bieber? - Megan siada na jednym z wysokich stołków i zakłada nogę na nogę. Sukienka jej się podwija, ukazując sporą część uda. Zasysam wargi, starając się mimo wszystko nie zwracać na to uwagi.
- Nie - warczę, pijąc kolejnego drinka. Barman źle mnie zrozumiał i przygotował zestaw także dla Megan, ale kiedy zauważam, że nie skończyła ona jeszcze pierwszego, biorę jej porcję i zostawiam wszystko w swoim żołądku.
Zaczyna mi się kręcić w głowie i boli mnie jeszcze bardziej, ale jeśli mam być szczery, mam na to wszystko wyjebane.
- Zatańczysz? - unoszę brew i wyciągam rękę do Megan. Śmieje się pod nosem, po czym wstaje i splata nasze palce. Mam wrażenie, jakbym ściskał jakąś rybę przez to, jakie mokre ma ręce.
Gdy jesteśmy już na parkiecie, od razu przyciągam Megan do siebie, mocno chwytając jej biodra. Rusza nimi w rytm muzyki, po czym odwraca się do mnie tyłem i zaczyna o mnie ocierać. Syczę pod nosem, przymykając oczy. Mój kutas robi się coraz twardszy, szczególnie, kiedy słyszę jej zadziorny śmiech. Kurwa, muszę ją wziąć. Nawet nie słyszę już tej pieprzonej muzyki. Czuję tylko ból i narastający wzwód.
Nagle przechodzi obok nas kelner z tacą pełną shotów. Wychylam się i chwytam dwa kieliszki, jeden podając Megan. Na moje skinięcie przechylamy głowy, wlewając trunek do gardeł. Kelner nie odchodzi, tylko czeka na zwrot kieliszków, a kiedy je dostaje, szybko zabieramy mu kolejne. Ludzie wokół nas świetnie się bawią, jakby w ogóle nie wiedzieli, ile przyjemności idzie z porządnym schlaniem.
W dwie minuty udaje nam się wypić całą zawartość tacy, czyli jakieś piętnaście kieliszków, z czego dziesięć i tak przypadło na mnie. Czuję, że zaraz się zrzygam, ale zanim to zrobię, muszę przelecieć Megan. Nie wytrzymam, jeśli mi się to nie uda, a po dzisiejszym dniu chyba na coś zasłużyłem.
- Megan - bełkoczę, gdy odwraca się do mnie przodem. - Chcę cię... pieprzyć...
Uśmiecha się zniewalająco i przybliża do mnie jeszcze bardziej, cmokając mnie szybko. To jest silniejsze niż cokolwiek innego. Od razu popycham ją w stronę łazienek, nie odrywając warg od jej rozgrzanych ust. Witam się z jej językiem, jęcząc, sam już nie wiem, czy przez to, że ból w głowie na chwilę ustał, czy przez chwilowe otępienie. Kiedy ją całuję, mam wrażenie, że nie czuję nic i właśnie to jest takie zajebiste.
Niemal rzucam jej ciałem o ścianę przy wejściu do ubikacji i unoszę jej jedną nogę w górę, przesuwając dłonią po jej nagim udzie. Wypuszcza powietrze z ust. Nie jest aż tak schlana jak ja, więc chyba coś kojarzy. Bo ja powoli zaczynam tracić kontrolę.
Odsuwam się na moment, by uśmiechnąć się do niej zadziornie, ale nagle, zamiast twarzy Megan, widzę wyraźnie Suzanne. Mrugam kilkakrotnie powiekami. Patrzy na mnie wystraszona, ale nic nie mówi. Ma rozchylone wargi i mocny, imprezowy makijaż. Nie poznałbym jej, gdyby nie te jej oczy. Są smutne i zdesperowane, jakby próbowała mnie o coś błagać.
- No Justin, pospiesz się - słyszę nagle i potrząsam głową, by znów zobaczyć przed sobą Megan. Przełykam ślinę. Nie mogę tego zrobić.
Robię krok w tył, patrząc na nią osłupiały. Mam wrażenie, że wszystko wokół mnie się zatrzymało.
- Nie - mamroczę, przełykając ślinę. Czuję obrzydzenie do kobiety stojącej przede mną. Lecz największe obrzydzenie czuję do samego siebie.
- Co to znaczy "nie"? - prycha Megan, podchodząc do mnie bliżej. - Sprzeciwiasz mi się?!
Sprzeciwiasz mi się... Sprzeciwiasz mi się...
Powinnam była zrobić to już dawno temu... Powinnam była zrobić to już dawno temu...
Nie pozwolę ci odejść... Nie pozwolę ci odejść... 
Zostań... Zostań...
Echo odbija się od ścian mojej czaszki, bombardując mi głowę. Przeklinam w duchu, zaciskając pięści. Nagle coś odrzuca mnie do tyłu. Przymykam powieki, ale po chwili je otwieram, mrużąc je lekko. Ktoś przede mną stoi i ściska mój kołnierz mojej kurtki. Mówi coś do mnie, lecz ja nic nie słyszę i nie rozumiem. Jedynie niewyraźny bełkot, znikający gdzieś w tyle, jakby za mną, jakby koło mnie...
A potem dostaję pięścią prosto w twarz. Tak urywa mi się film.

*Nowe przygody Mikołajka (