2 cze 2015

Rozdział pięćdziesiąty siódmy

Ważna notka pod rozdziałem!


Podnoszę się i prostuję, mierząc ich wzrokiem. Cholera, dlaczego akurat teraz i tutaj? Zerkam na Suzanne, która stoi obok i patrzy na Jaxona. Lekko się uśmiecha, a kiedy obejmuję ją w pasie i przyciągam do swojego boku, zaciska usta. Nie zawraca sobie jednak mną głowy, ponieważ zauważa moich rodziców. Od razu przypominam sobie, kiedy pierwszy raz poznałem jej matkę...

Przy wejściu do szpitala stoi jej mama. Rano skontaktowałem się z jej lekarzem prowadzącym, by przygotował ją do wyjścia, ponieważ przyjedziemy po nią z jej córką. Kobieta ma dżinsy i sweter, zupełnie jak Suzanne. Wygląda w tym zestawie całkiem dobrze i pasuje do jej cery. Suzanne wysiada z auta, machając do swojej rodzicielki. Gdy nas zauważa, uśmiecha się lekko i idzie w naszym kierunku. W tym czasie udaje mi się wysiąść.
- Hej, mamo - piszczy Suzanne, przytulając mocno Mathildę. Potem od razu wskazuje na mnie. - Mamo, to Justin Bieber. Justin, to moja mama.
- Bardzo miło mi panią poznać - mruczę uprzejmie, ujmuję jej dłoń i powoli całuję jej zewnętrzną część. W odpowiedzi otrzymuję pełen podziwu uśmiech. Punkt dla ciebie, Justin. - Proszę, zapraszam do auta, Mathildo - uśmiecham się i otwieram jej tylne drzwi. Kątem oka widzę, jak Suzanne otwiera usta, zaskoczona, jak wiele zdążyłem dowiedzieć się o jej matce. Ba, o całej rodzinie.
- Dziękuję, panie Bieber - wzdycha Mathilda i zajmuje miejsce z tyłu.
- Och, proszę mówić mi Justin.
Cmokam ustami i prostuję się, napotykając spojrzenie Suzanne. Wzruszam ramionami i puszczam jej oczko nad dachem samochodu, po czym wsiadamy równocześnie do środka.
Kiedy ruszamy, kładę dłoń na kolanie Suz, lekko je ściskając. Trudno, niech Mathilda sobie popatrzy. Im szybciej trafi do niej, że "zależy" mi na jej córce, tym lepiej dla mnie.
Suzanne nieudolnie próbuje strącić moją dłoń, co jeszcze bardziej zwiększa mój ucisk. Oj, skarbie, ja tylko się droczę.
- Poczekam na was - mówię, zatrzymując się pod domem.

Odprowadzając je wzrokiem, zasysam wargi, stukając palcami o kierownicę. To kolejne poznanie rodzica mojej wybranki. Ciekawe, ile jeszcze osób będę musiał w swoim życiu przestudiować? Swoją drogą, nawet szkoda. Mathilda wydaje się rzeczywiście naiwna i sporo bym dał, by zabawić się z jej córką dłużej, ale niestety, przykro mi. 


Jako pierwszy uwagę na siebie kieruje ojciec.
- Witaj, Justin - mówi sztywno. Zawsze używa wobec mnie tego tonu.
Jest dość wysoki i dobrze zbudowany, ma kwadratową szczękę i siwiznę, która obejmuje już wszystkie jego włosy.
Mama zaś, średniego wzrostu kobieta, ubrana jest w granatową garsonkę dość pokaźnie opinającą jej nie do końca szczupłe ciało. Dostrzegam, że od naszego ostatniego spotkania zdołała podciąć kasztanowe pasma.
- Cześć, synu - kiwa głową, dopuszczając do siebie szczery, czuły uśmiech.
- Mamo, tato - oblizuję usta, zerkając na Suzanne. - To moja dziewczyna, Suzanne Marie Collins. Suzanne, to moi rodzice, Carrie i Joseph.
Tata wciąga głęboko powietrze i przeklina cicho pod nosem. Mama przełyka ślinę i mierzy mnie wzrokiem, a potem moją towarzyszkę. Po chwili jednak się rozluźnia. 
- Miło mi cię poznać, kochana - uśmiecha się.
- Mi państwa również - szepce z konsternacją, ściskając po kolei ich dłonie. Tata robi to tak mocno, że czuję nawet przy sobie, jak Suzanne cała się spina.
Puszczam jej talię i schylam się po Jaxona, biorąc go na ręce.
- Na co masz ochotę, mały? - pytam miękko.
- Na super pizzę! - piszczy, unosząc rączki do góry.
Zanim zdążę się odezwać, mama klaszcze w dłonie.
- Właściwie, to zapraszamy was do nas na obiad - oblizuje usta. Tata spogląda na nią zdumiony, ale nie zaprzecza. Dlaczego?! Boże, nie chcę tam iść, nie z Suzanne. Nie mam ochoty wysłuchiwać zachwytów mamy i dociekliwych pytań ojca. Jeszcze nigdy nie byłem na obiedzie u rodziców z moją… "wybranką". Zawsze nam coś wypadało. A raczej tak po prostu kombinowałem, by nam coś wypadło. Jasmine poznali, kiedy sami do nas w końcu przyszli, a Megan, jako że pieniądze były jej siłą napędową, wychodziła z nimi jedynie na zakupy.
Zerkam na Suzanne, której usta zaciskają się w cienką linię. Przenosi na mnie spojrzenie i widzę, jak walczy ze sobą, by jej wymuszony uśmiech wyglądał choć odrobinę szczerze.
Nagle dostrzegam błysk w jej oku.
- Czemu nie? - unosi brew, ponownie patrząc na moich rodziców. - Dziękujemy, bardzo chętnie.
Co, kurwa?
- Przyjechaliście swoim samochodem? - przełykam ślinę, mrużąc oczy.
- Nie, synu - kręci głową tata. - Jest taka ładna pogoda, przeszliśmy się.
Rzeczywiście, cholera jasna, piękna. Idealna na to, by spieprzyć mi dzień.
- Zatem chodźmy do mojego - mówię i stawiam Jaxona na ziemi, po czym przepuszczam przodem mamę z Suzanne.
- Czy ty wiesz, co kombinujesz, synu? Twoja kolejna wybranka? Tak szybko? - słyszę przy sobie szept ojca. Wzdrygam się. 
- Tak, tato, to jakiś problem?
- Nie - prycha. - Po prostu to strasznie szybko działasz. Martwię się o ciebie, jesteś strasznie niezdecydowany i rozrzutny, jeśli chodzi o kobiety.
Marszczę czoło.
- Rozrzutny?
- Myślisz, że wszystko ci wolno i że możesz mieć każdą. Tak się nie robi.
W odpowiedzi jedynie wywracam oczami. Niech już się zamknie, i tak dość jestem wkurzony i nie mam ochoty jeszcze z nim się użerać.
- Poza tym... - zaczyna, ale odwracam się, uciszając go.
- Tato, dość już, okej?
Napina się i zaciska szczękę, po czym wzdycha teatralnie.
- Czy ta twoja Suzanne, jest chociaż dobra?
Och, tatusiu, jest kurewsko dobra. We wszystkim. Aż mam ochotę rozwalić jej czaszkę i chyba nie zdołam się powstrzymać. Jakkolwiek ulżyło mi w sądzie, że jednak zmieniłem zeznania, to teraz trochę tego żałuję. Powinna skonsultować ze mną wizytę u moich rodziców.
Zajmuję miejsce kierowcy i zerkam na Suzanne, która wyraźnie zrelaksowana, przekłada sobie pas przez ramię. Cokolwiek kombinuje, nie podoba mi się to, szczególnie w momencie, gdy kładzie swoją otwartą dłoń na moim udzie.
Zaciskam zęby, oddychając głęboko. Robi wszystko, żeby mnie wkurwić, chociaż może chce mi jedynie okazać wdzięczność? Rodzice z Jaxonem siedzą z tyłu, ale żeby nikt się nie odezwał i jeszcze bardziej mnie nie zezłościł, włączam radio. Boże, przecież nienawidzę radia.
Dojeżdżamy na miejsce w spokoju, co jednak i tak nieco mnie wkurza. Boją się mnie, czy jak, że nawet gęb nie otworzą?
Strasznie nerwowy ze mnie człowiek.
Dom rodziców znajduje się na Queens, a dokładniej w zachodniej części Richmond Hill. To urocze miejsce, jeśli lubisz siedzieć w domu na dupie i nic nie robić całymi dniami. A moi rodzice bezsprzecznie to uwielbiają, bo oprócz chodzenia do swoich nudnych prac nie mają nic ciekawego do roboty.
Suzanne wysiada z auta i uśmiecha się szeroko na widok parterowca ogrodzonego skromnym płotem w kolorze ciemnego mahoniu.
- Jak tu pięknie! - prawie piszczy. Wywracam oczami, ale kiedy zerka na mnie przez ramię, wymuszam czuły uśmiech, kiwając do niej głową. Och, ależ jest słodka.
Żart. Zaraz się zrzygam.
Jaxon wbiega przez furtkę, a chłodnie powietrze smaga mu włosy, które trzepoczą przyjaźnie na wszystkie strony. Uśmiecham się na widok tego, jaki jest beztroski, ale jego obraz szybko zasłania mi Suzanne, idąc za nim i rodzicami.
Rzecz jasna, uśmiech znika mi z twarzy.
Wystrój domu rodziców jest raczej skromny i staroświecki, jak dla mnie za bardzo. Po prawej stronie znajduje się wejście do kuchni, gdzie podłoga pokryta jest zielonkawymi płytkami, a meble już dawno wypadałoby odnowić.
Salon, który znajduje się na przeciwko drzwi jest większy od kuchni i z pewnością jest to największe pomieszczenie w domu. Na podłodze wciąż tkwi niezmienny od tylu lat włochaty, brązowy dywan, na którym stoi sofa w tym samym kolorze razem z kompletem foteli. Przed niewielkim telewizorem ustawiony jest szeroki stół z rzędem sześciu krzeseł, dwoma po jednej stronie i dwoma po drugiej, oraz dwójką na jego najkrótszych brzegach. Kiedyś na jadalnię było przeznaczone inne pomieszczenie, jednak rodzice stwierdzili, że nie opłaca im się na każde święta przenosić stołu do salonu, skoro może tam stać cały rok.
Suzanne siada na krześle, które odsuwam jej sam, ale po chwili jest zmuszona wstać z powrotem.
- Suzanne, pomożesz mi? - woła tata z kuchni.
- Och, z przyjemnością - dziewczyna uśmiecha się uprzejmie i wychodzi z salonu.
Kiedy mnie mija, posyła mi takie spojrzenie, że mam ochotę zapaść się pod ziemię. Sam nie wiem, czy ze wstydu, ze złości, czy może z dreszczy, jakie ogarniają moje ciało. Jakby mnie to uszczęśliwiło, czy jakoś tak. Siadam z mamą przy stole (swoją drogą, to dziwne, że w tym domu panuje taki podział obowiązków - przecież to kobiety zwykle zajmują się kuchnią, a faceci czekają na nie w salonie), zerkając na Jaxona, który zajmuje miejsce na przy krótszych końcach stołu, siadając na swoich piętach. Chichoczę na widok tego, jak wdrapuje się na krzesło. Jest taki uroczy.
- Synu - zaczyna mama, pochylając się nad stołem.
No tak, będzie rozmowa. Poważna rozmowa, więc wiem już, dlaczego to tata urzęduje w kuchni. Pewnie w rzeczywistości wszystko jest już tam przygotowane, a on poprosił moją dziewczynę na typowe przesłuchanie.
Unoszę brew, pozwalając mamie, by kontynuowała.
- Czy wy i Suzanne, to tak na poważnie?
- Tak - chrząkam, przełykając ślinę. Zaraz, jak to szło? Raz. Dwa. Trzy. Cztery. Pięć.
- Jak w ogóle się poznaliście?
O nie.
- Była opiekunką Jaxona.
Mama marszczy czoło.
- Masz jakąś słabość do opiekunek? - mimo, że to z pozoru zwykłe pytanie, wyczuwam w jej głosie rozgoryczenie. - Jasmine też nią była.
No co ty.
- Nie rozumiesz, mamo - wzdycham. - Suzanne jest inna. - Nie, Justin, jest taka sama jak inne.
- Widziałam, jaki jesteś zimny w stosunku do niej.
Że co proszę?
- Przesadzasz, mamo - wywracam oczami. - Widzisz nas razem od trzydziestu minut, a już oceniasz. Kocham ją, naprawdę.
- Tak samo jak kochałeś Megan? I Jasmine? - mruży oczy, a ja przełykam ślinę.
- Boże, nie powinnaś ich do siebie porównywać - syczę. - One wszystkie są inne, Suzanne przede wszystkim jest inna, ona... czuję, że będzie z tego coś więcej.
Ha, ha, ha. Następny kawał, proszę!
- Nie jestem pewna, czy można ci ufać, Justin.
- Tobie z pewnością można - warczę i widząc spojrzenie matki, momentalnie żałuję tego, co powiedziałem. Kręcę głową. - Wybacz, nie chciałem, by tak to zabrzmiało. Nienawidzę po prostu, kiedy ktoś mnie osądza.
Mama oblizuje wargi, wyraźnie poruszona moimi wcześniejszymi słowami skierowanymi do niej.
- Zmieniasz kobiety na rękawiczki, a ta dziewczyna wydaje się w porządku - wzrusza ramionami. - Widzę, jak patrzy na Jaxona, jakby był jej oczkiem w głowie, a ciebie traktuje jak prawdziwego mężczyznę i miłość jej życia - wzdycha.
- Tak, mamo, wiem. - Gówno prawda. Nie chcę tego wiedzieć.
Słyszę brzdęk talerzy i dźwięk stóp na podłodze.
- Dbaj o nią, synu. Nie pozwól, byś ją stracił - szepcze mama i odsuwa się, prostując na krześle. Przełykam ślinę, bo w jej ostatnich słowach było coś na wyraz rozkazu i obietnicy, którą ja sam muszę dotrzymać. Bzdura. Przecież i tak wiem, że Suzanne to tylko epizod, nawet, jeśli ta scena z sądu coś we mnie ruszyła... Nie, nie mogła nic ruszyć.
Patrzę na nią, gdy kładzie wazę z zupą na stole. Jest piękna, to fakt. Ma takie naturalne rysy twarzy i najbardziej urokliwy uśmiech na świecie... Zaraz, czy ja właśnie zwróciłem uwagę na jej uśmiech? Śmieję się w duchu. Bzdura, chodzi mi przecież o te cycki i tyłek, a nie o jakiś tam uśmiech.
Razem z tatą, kierowani dobrymi manierami i wychowaniem, wstajemy i zaczynamy nalewać zupy swoim kobietom. Biorę od Suz talerz i gdy go napełniam, oddaję go jej z należytą czcią... do talerza, a nie do niej. To samo robię z talerzem syna i swoim, po czym siadam, zaczynając jeść.
- Pyszne, proszę pani - komentuje przy moim boku Suzanne. Trzyma łokieć przy swoich piersiach w taki sposób, bym tylko jej nie dotknął.
- Och, błagam, Suz, mów mi po prostu Carrie - chichocze mama. Boże, kobieto, ogarnij się.
- Carrie - powtarza Suzanne, jakby to imię było czymś niespotykanym. Wywracam oczami, wgapiając się w talerz.
Po chwili moja dłoń ląduje na kolanie Suzanne. Wzdryga się i próbuje ją strzepnąć swoją wolną ręką, ale po chwili odpuszcza. Jest cała spięta, więc żeby ją rozluźnić, przesuwam dłoń w górę. Zastyga w bezruchu, jakby czekała na rozwój wydarzeń.
- Justin - szepce zirytowana, ale nie reaguję.
- Jak w pracy, tato? - unoszę brwi, chcąc jeszcze bardziej ją wkurzyć swoją ignorancją.
- Wszystko w porządku, synu, ruch w sklepie jest ostatnio ogromny - opiera łokcie na stole, plącząc ze sobą palce na wysokości twarzy.
- Justin - powtarza Suzanne, nieco głośniej, gdy tymczasem moja dłoń jest już prawie przy jej kobiecości.
- To świetnie, tato - uśmiecham się uprzejmie, w ogóle nie zwracając uwagi na dziewczynę. - U mnie także w porządku, inwestycje pną się w górę, ostatnio podpisałem sporo kontraktów z dobrymi firmami partnerskimi.
Mama znowu pochyla się nad stołem. Zachowanie Suz nie uszło jej uwadze.
- Suzanne, złotko, chcesz nam o czymś powiedzieć? - marszczy czoło.
W tym samym czasie, kiedy moja ręka ląduje na jej łechtaczce, Suzanne wciąga głęboko powietrze, a przez jej twarz przenika ten wredny uśmiech, którego nienawidzę.
- Tak. Jestem w ciąży.

Pewnie wiele z Was już widziało, ale na blogu mamy nowy szablon :) Ja jestem nim kompletnie oczarowana. Potrzebowałam jakiejś świeżości, a wszystko wygląda po prostu pięknie! 
 
Za wykonanie szablonu dziękuję bardzo kochanej Emilii <3 Jej szabloniarnia - LINK.
Dziewczyna prowadzi również bloga ze swoim własnym fanfiction. Zachęcam do czytania - LINK.

Pragnę Was również z całego serca zaprosić na MOJE NOWE OPOWIADANIE, a mianowicie DEAR CHLOE. Gwarantuję Wam, że z podobną fabułą jeszcze nigdy się nie spotkaliście :) Bardzo prosiłabym Was, abyście czytali i komentowali, ponieważ to naprawdę wiele dla mnie znaczy i motywuje do dalszego działania!

Co do rozdziału, to !!! :) Mam nadzieję, że Wam się podoba. Ściskam Was najmocniej x