17 lut 2014

Rozdział czwarty

Cholera jasna. Wpatruję się w ekran i nie mogę nic powiedzieć. Spodziewałam się tej pracy? Naprawdę? Przecież już od początku byłam na straconej pozycji, więc odrzucenie nie powinno mnie dziwić.
- Coś się stało? - pyta Britney. Podnoszę wzrok i widzę jej zatroskane spojrzenie.
- Nie przyjęli mnie - rzucam drżącym głosem.
Jezu, co się ze mną dzieje? Wargi mi drżą, broda się trzęsie i zaraz się rozkleję. To tylko jakaś pieprzona robota. Zajmowanie się dzieckiem. Czy tego właśnie oczekiwałam od życia?
- Ej - Britney wstaje w miejsca i siada obok mnie. Obejmuje mnie ramieniem, a ja automatycznie się do niej przysuwam. - Nie płacz, proszę. Znajdziesz coś innego.
Kręcę głową.
- Nie, nigdzie mnie nie zechcą.
Britney prycha w moje włosy.
- Jesteś cudowną dziewczyną, zdolną i utalentowaną. Ktoś dostrzeże twój potencjał. Ktoś o wiele lepszy od tych zarozumiałych dupków - szepcze.
Chyba ma rację. Czemu miałabym jej nie posłuchać? I tak źle wypadłam na tej rozmowie o pracę. Zachowywałam się jak odmieniec. Zaraz, przecież nim właśnie jestem.
Dosyć smutków i zmartwień. Odsuwam się od Britney i ocieram łzy.
- Kiedy chcesz jechać do Las Vegas? - zmieniam temat, a przyjaciółka również od razu się rozluźnia.
- Dzięki Bogu, że o to spytałaś - chichocze. - Musiałabym omówić to jeszcze z Garym, ale jeśli się nie mylę, mamy lot za... - podnosi rękaw i zerka na zegarek. - Albo dzisiaj o dwudziestej trzydzieści, albo jutro o jedenastej czterdzieści. Co wolisz?
Mój Boże, nie spodziewałam się, że to będzie tak szybko. Jestem jednak tak przygnębiona, że chcę tego wyjazdu i to piekielnie bardzo.
- Jutro - mówię stanowczo. - Jestem zmęczona, chciałabym się przespać.
Dziesięć minut później siedzimy już w jej samochodzie. Ciągle myślę o tej cholernej pracy... Czemu mnie nie przyjęli? Aż tak źle wypadłam? Och, doskonale wiem, że tak. Byłam beznadziejna, jak zwykle zresztą, co już sobie uświadamiam. Nie wiem, o co mi chodzi. Skoro zdaję sobie dokładnie sprawę z tego, jaka jestem do niczego, to czemu tak bardzo żałuję? Ach. Nie, nie chcę tego do siebie dopuścić, a jednak. To ktoś tak na mnie zadziałał. Nie gospodyni, nie pani Jasmine, nie mały Jaxon. Tylko i wyłącznie pan Bieber. I jeszcze ten fakt, że nie podał mi ręki. Brzydził się mnie? A ja tak bardzo pragnęłam go dotknąć, chociaż drobnej jego części, a jak się okazało, nie jest mi dany nawet formalny uścisk dłoni.
Zdaję sobie sprawę z tego, że Britney coś do mnie mówiła.
- Nie wiem, czy mam ważny paszport - wzdycham nagle, modląc się w duchu, by właśnie o to mnie pytała.
- Paszport? - pyta zdziwiona, kręcąc kierownicą w lewo.
- Nie o tym mówiłaś? - próbuję dociec, choć w głębi duszy mało mnie to interesuje.
- Niepotrzebny nam paszport, Suz. Nie wyjeżdżamy poza kraj.
Biorę głęboki oddech.
- Ach tak.
Britney zwalnia, żeby móc na mnie popatrzeć. Widzę ją kątem oka, ale boję się zajrzeć jej w oczy.
- Na litość boską, co się dzieje?
- Chodzi o Bieberów - kładę dłonie na kolanach. - A raczej o...
Nagle zdaję sobie sprawę, że nie powinnam o tym mówić. Było, minęło. Normalny człowiek. Nie wiem, czemu to tak roztrząsam.
- Nieważne - mówię po chwili, zaczynając śmiać się z własnej głupoty.
- Chryste, jesteś niemożliwa - burczy Brit, a ja, tak samo jak na naszej sali tanecznej, wystawiam jej język.
Britney zmienia kierunek i nie jedziemy już w stronę naszego domu. Coś nabroiłam i trzeba mnie ukarać? Jedziemy już na lotnisko? A co z moimi rzeczami? Kilka chwil później przypominam sobie jednak drogę i uświadamiam, że prowadzi do Gary'ego.
Gary mieszka na Broadwayu, niedaleko naszej szkoły tanecznej. W przerwie zajęć często do niego chodzimy - albo robi to sama Brit, bo mnie jest głupio odwiedzać go tyle razy w ciągu tygodnia.
Britney poznała Gary'ego tuż po tym, jak się tu przeprowadziłyśmy. Nie było zbyt romantycznie. Stała w kolejce w sklepie i ukradziono jej torebkę. Gary był za nią i widząc, co się dzieje, od razu pobiegł za złodziejem. Z opowieści wiem, że "wyglądał tak niesamowicie bohatersko, kiedy jego włosy falowały na wietrze podczas biegu". Nigdy nie mogłam sobie tego wyobrazić. Gary, gdy go poznałam, miał zbyt krótkie włosy, by mogły falować.
Znali się miesiąc i miesiąc ze sobą byli. Bałam się i nadal się boję o ten związek - chyba nawet bardziej od Britney. Gary był od nas starszy o pół roku. Studiował archeologię i szczyci się tym conajmniej w taki sposób, jakby nikt przed nim tego nie robił. Lubię Gary'ego, ale nie do końca mu ufam i na tym polega mój problem.
Podjeżdżamy pod dom punktualnie o szesnastej. Słońce trzyma się niżej na horyzoncie i razi nas w oczy, gdy parkujemy.
- Poczekasz w samochodzie? - pyta Britney, wyjmując kluczyki ze stacyjki.
Wzruszam niedbale ramionami.
- Myślałam, że w tym domu znajdzie się jakieś miejsce dla mnie.
- Suz...
Uciszam ją moim lodowatym spojrzeniem.
- Nie pytaj mnie o takie rzeczy. Jasne, że zostanę.
Britney obdarza mnie jednym z tych uśmiechów, które wyraźnie mówią "dzięki, ale i tak bym ci coś zrobiła, gdybyś się nie zgodziła". Odpowiadam jej moim wyrazem twarzy w stylu "idź już, bo Gary czeka nagi na swoim łóżku, a ja nie mam ochoty sterczeć tu cały dzień". Britney wręcz wyskakuje z auta i pędzi po szarej ścieżce tuż pod drzwi. Gary nie ma furtki, zresztą podobnie jak my. I znowu powraca do mnie wspomnienie bramy państwa Bieber...
Opadam niezgrabnie na oparcie i rozluźniam kark. Nie wiem, czym zająć myśli, ale jak mogę nie myśleć o Bieberach? Chyba naprawdę jestem zdesperowana i to cholernie bardzo. Nie powiedzieli mi nic konkretnego, a ja czuję się jakaś naznaczona. Może to jego wzrok tak na mnie działał...
Uciszam się w głowie. Jezu, znowu o nim pomyślałam?
Rozglądam się po dzielnicy. Że też Gary musi tu mieszkać! To zbyt bardzo przypomina mi Queens. Za dachami domów jednorodzinnych widzę budynki Broadwayu. To niestosowne. Chcę się wydostać z tego miejsca najszybciej jak potrafię.
Patrzę przed siebie i widzę zaparkowany samochód. Stoi maską do mnie, jest czarny, wysoki i nie da się go nie zauważyć. W środku siedzi mężczyzna w średnim wieku. Mimo lipca ma na sobie skórzaną kurtkę. Patrzy na mnie. Nie wiem, czy długo tak sterczy, bo nie zwróciłam na niego uwagi wcześniej. Jednak kiedy dociera do niego, że go zauważyłam, nie spuszczając mnie z oczu przyciąga telefon do ucha i mówi kilka słów. Jego rozmowa nie trwa nawet dziesięciu sekund, po prostu - daje jakiś sygnał i odkłada telefon.
Czuję ciarki na plecach. Spokojnie, przyjechał tu do kogoś, a nie do ciebie, gorączkowo powtarzam w myślach.
Jego samochód rusza, a mnie oblewa zimny pot, kiedy przejeżdża obok. Boję się podnieść głowę. Zaciskam powieki i czekam na strzał, jak w tych amerykańskich produkcjach kina akcji. Nic takiego jednak się nie dzieje, a zamiast tego do środka wsiada Britney. Robi to tak gwałtownie, że niemal podskakuję.
- Jezu, wszystko w porządku? - pyta. Wiem, że nie odjedzie, dopóki jej nie odpowiem.
Prostuję się i uśmiecham, choć wiem, że wyglądam sztucznie.
- Tak.
Britney w końcu rusza, ale jej mina mówi mi, że nie jest przekonana.
Nie powinnam aż tak się stresować, ale w tym dniu przeżyłam zdecydowanie za dużo wrażeń.
Jesteśmy w Queens kilkadziesiąt minut później. Wysiadam, oddychając głęboko. Dom, kochany dom! Idę za Britney, myśląc o gorącej kąpieli.
W środku jest tak parno, że od razu robię się czerwona. Kiedy tu byłam przed spotkaniem o pracę, zapomniałam otworzyć okien. W efekcie czuję się jak w piekarniku i od razu odechciewa mi się gorącej kąpieli.
Zamiast tego wskakuję pod letni prysznic. Tak, tego właśnie potrzebowałam. Płuczę włosy, twarz, całe ciało. Wychodzę i wrzucam jeszcze brudne ciuchy do kosza na pranie.
Zakładam krótkie spodenki i koszulkę na ramiączkach. Wyciągam z szafy walizkę na kółkach i zaczynam się pakować. Wrzucam raczej rzeczy na oślep - potrzebne mi są jakieś sukienki, strój kąpielowy i luźne rzeczy. Resztę mogę kupić w Las Vegas.
Britney siedzi przy swoim laptopie we własnym pokoju. Ładnie się tu urządziła, pomimo, że nie ma tu zbyt wiele miejsca. Układ mebli jest taki sam jak u mnie. Po lewej szeroka szafa, na przeciwko łóżko, przy którym stoi biurko, a po prawej niskie półki. Przyjaciółka leży na łóżku i surfuje po internecie.
- Chyba się położę - mówię półgłosem. - Jestem padnięta.
Britney kiwa głową.
- Jest ledwo osiemnasta, ale ja chyba też. Jutro cię obudzę.
Uśmiecham się i idę do siebie. Tak bardzo chcę usnąć, że robię to jeszcze w momencie, gdy padam na kołdrę.

Budzę się z ogromnym bólem głowy. Niby po czym? To chyba przez nerwy. Idąc do łazienki, zastanawiam się, czy aż do tego stopnia stresuję się podróżą. Ale mam przecież zupełnie inny, nowy powód: sen o człowieku, który gapił się na mnie z siedzenia czarnego samochodu przed domem Gary'ego. Kim był i czego chciał? Moja podświadomość podpowiada mi, że tylko do kogoś przyjechał, a ja jak zwykle panikuję i pocę się ze strachu jak idiotka.
Po krótkim prysznicu, owijam się ręcznikiem i jestem tak głodna, że od razu schodzę na dół. Britney krząta się w kuchni, a raczej tak mi się tylko wydaje. Biega od lodówki do blatu, wykładając na nim produkty do zjedzenia.
- Jesteś wreszcie! - warczy, kiedy siadam na wysokim krześle przy wyspie kuchennej.
- Czemu się tak złościsz?
- Jesteśmy spóźnione, Suz! - kroi chleb i rzuca na kromki wędlinę, po czym pakuje wszystko w przezroczyste folie.
- Więc dlaczego mnie nie obudziłaś? - pytam oburzona.
- Bo jak zobaczyłam, że jest dziesiąta, to zapomniałam o tobie - syczy. - Ubieraj się, do jasnej cholery!
Zostaję zgoniona z wygodnego miejsca. Super, nie mam co liczyć na śniadanie. Britney jest już ubrana w luźną koszulkę i dżinsy. Idę wolno na górę. Nagle odechciało mi się tej podróży. Nie lubię latać samolotami.
Nasuwam na siebie czystą bieliznę i wybieram ten sam zestaw co przyjaciółka: rurki z jasnego materiału dżinsu i białą bluzkę z krótkim rękawem. Związuję włosy w warkocza i puszczam go swobodnie przez ramię.
- Cholera, szybciej! - krzyczy Britney z dołu. Jęcząc, schodzę na dół z moją walizką.
Britney zachowuje się gorączkowo przez całą drogę na lotnisko. Wolę się do niej nie odzywać, by jej nie denerwować. Według mnie mamy dobry czas: jest za dwadzieścia jedenasta. Samolot o jedenastej czterdzieści, a biorąc pod uwagę, że mieszkamy na obrzeżach, a stąd droga na lotnisko jest prosta i szybka, powinnyśmy tam być za niecałe pół godziny. Czyli idealnie, by jeszcze przejść odprawę.
Britney parkuje na płatnym parkingu i tłumaczy strażnikowi, od kiedy do kiedy nas nie będzie.
- Mam nadzieję, że nic się nie stanie temu cacku - szepcze mi na ucho Britney, gdy odchodzimy.
Gary czeka na nas przed terminalem. Jest ubrany w spodnie khaki i zieloną koszulę. Podbiega i widzę, że jest tak samo zły jak przyjaciółka. Całuje ją przelotnie w usta i bierze nasze bagaże. Wow, cóż za dżentelmen.
- Hej, Suz - uśmiecha się do mnie, a ja kiwam głową.
Okazuje się, że Gary ma już swoje bagaże przy bramkach. Dochodzimy tam i czuję, że sytuacja się poprawia. Britney zdała sobie sprawę, że się nie spóźnimy i jest bardziej rozluźniona.
Wchodzą pierwsi, a ja oglądam jeszcze bilety. Wow, Las Vegas. Nigdy tam nie byłam, ale dużo o tym miejscu słyszałam. Mam ochotę naprawdę się wyszaleć.
Kiedy zdejmuję torbę podręczną i kładę ją na przesuwanej taśmie, ktoś chwyta mój bagaż i zmusza mnie do spojrzenia na siebie.
- Obiecałem, że się jeszcze zobaczymy.

Apeluję o:
zostawianie swoich username w Informowanych.
zostawianie komentarzy w zakładce "Opinie". To tak, jakbyście komentowali mi rozdział. Jeśli chcecie, dopiszcie jego numer, na przykład "4: Beznadzieja" (jeśli tak sądzicie, to oczywiście to uzasadnijcie, chociaż nie wiem, czy aż tak surowo mnie potraktujecie :))

W ten weekend usunęły mi się wszystkie niezapisane rozdziały (miałam napisane do dziesiątego od czwartego), ale nie poddam się i piszę dalej. Przepraszam, że tak długo to trwało. Następny już niedługo!