19 lut 2014

Rozdział piąty

Zamieram. W ułamku sekundy tracę poczucie własnego ciała. Jak mam oddychać?
Stoi przede mną, ubrany w materiałowe spodnie i koszulkę z krótkim rękawem, najzwyklejszy na świecie Justin Bieber. Przełykam ślinę. Nie, cofam to, o czym pomyślałam. On nie jest najzwyklejszy. Jest jedyny na świecie. Właśnie to do mnie dotarło. Jakim cudem się tu znalazł? Tyle pytań kłębi się w mojej głowie i zupełnie nie wiem, które zadać jako pierwsze.
Patrzę to na niego, to na Britney i Gary'ego, którzy już dostrzegli, kto mnie zatrzymał. Brit wraca się do mnie z niespokojnym wyrazem twarzy.
- Suzanne, wszystko w porządku? - pyta, spoglądając na Justina. - Jesteś cała blada.
Od razu pąsowieję i czuję, jak na moją twarz powracają rumieńce.
- Tak, jest okej - wzdycham, a mój głos wydaje się piekielnie dziwny. Taki... wystraszony.
- Niech pani wybaczy - rzuca Justin, wyciągając dłoń w kierunku Britney. - Nie przedstawiłem się. Justin Bieber.
Moja przyjaciółka patrzy na niego z szeroko otwartymi oczami. Ściska jego dłoń, a on przykłada ją sobie do ust i całuje delikatnie. Justin Bieber właśnie pocałował Britney w dłoń! Cholera, a ze mną nawet się nie przywitał. On się mnie brzydzi, to pewne! Na samą myśl robi mi się przykro.
Britney prawie się ślini. Chryste, mam ochotę uderzyć ją w twarz, by się opamiętała, ale zupełnie nie wiem, czy to z powodu tego, że jej chłopak czeka przy bramce, czy przez moją zazdrość. Nie, jednak tylko przez to pierwsze. Nie jestem zazdrosna.
- Panno Collins, chciałbym z panią zamienić słowo - Justin przybiera poważny ton.
On chciałby zamienić ze mną słowo! Ciekawe o czym.
- Przepraszam, ale zaraz mam samolot - tłumaczę się.
- Wiem - chrząka. - Jeśli pani będzie chciała lecieć, to w porządku. Jednak najpierw wolałbym, abyśmy porozmawiali. Przełożyłem lot na dwunastą trzydzieści, o ile to nie problem.
Że co?
- Co pan zrobił? - pyta Britney. - Jak pan w ogóle mógł...
Justin zamyka oczy, gestem ją uciszając.
- Jestem zdolny do większych rzeczy, panno Johnson - uśmiecha się.
On zna nazwisko Britney! Skąd? Jestem oniemiała. Zdaję sobie sprawę z tego, że mam otwarte usta.
Zaraz, zaraz..  Wiem o co mu chodzi! Doniczka! Cholera, mogłam zapłacić jeszcze wczoraj.
- Dobrze - wciągam wargi do środka. - Porozmawiajmy.
Uśmiecha się łobuzersko. Z tym uśmiechem wygląda naprawdę młodo. Zresztą, nie wiem nawet ile on ma lat.
- To nie powinno zająć dużo czasu - mówi Britney i daje znak ręką, bym szła przed siebie. Ruszam niepewnie i zatrzymuję się przed kolejką do kasy, gdzie odbierałam bilety.
Jasne, że to nie zajmie dużo czasu. Da mi tylko rachunek i numer konta. Szybko i po sprawie.
Justin idzie dalej. Oglądam się za nim. Cholera, myślałam, że porozmawiamy na oczach Britney. Potem będę się jej musiała ze wszystkiego tłumaczyć.
Justin wchodzi do jednej z lotniskowych kawiarenek. W środku jest pusto i zimno. Dominuje błękit, który jest dosłownie wszędzie: na kanapach, krzesłach i ścianach. Odstrasza mnie.
- Dwie herbaty jaśminowe ze skórką pomarańczową - mówi Justin do barmana i odsuwa mi jedno z krzeseł przy stoliku. Kuźwa, jaką on zamówił herbatę?! - Przepraszam cię, że wybrałem tak obskurne miejsce.
Och, więc przeszliśmy na "ty"?
- Nic się nie stało - mówię cicho i podnoszę na niego wzrok. Oparł łokcie na stole. Jezu, jak on wygląda...
- Pewnie domyśla się pani, czemu panią tu przyprowadziłem.
Więc jednak wróciliśmy do "pani".
Kiwam głową.
- Tak. Obiecuję, że postaram się jak najszybciej uregulować wpłatę.
- Wpłatę? - Justin unosi brwi.
Zbija mnie z tropu swoim zaskoczeniem.
- Za doniczkę.
Patrzy na mnie niepewnie, aż w końcu przypomina sobie, o czym mówię i zaczyna chichotać. Chichotać! Jego śmiech jest taki...  miękki, że z chęcią mogłabym go słuchać całą wieczność.
- Ach, to - macha ręką. - Nic się nie stało. Nowa doniczka z kwiatami jest już kupiona. Nikt nie pamięta o tamtej.
Że co? Kupił doniczkę w niecałą dobę od mojego wyjścia i sprowadził jakieś egzotyczne kwiaty? Więc to jest Justin Bieber. Zna nazwisko mojej przyjaciółki, wie, gdzie mnie szukać i na dodatek nie chce pieniędzy za doniczkę. No, i jest jeszcze piorunująco przystojny. Muszę z nim o tym kiedyś porozmawiać i zapytać go o wszystko. Jeśli w ogóle będę miała przyjemność jeszcze z nim rozmawiać.
W tym momencie zjawia się kelner. Ma na sobie obskurny sweter, a jego włosy są przyklapnięte i wyglądają jak ubite. Stawia przed nami filiżanki z herbatą. Zaglądam do środka, ale niczym się to nie różni od zwykłych herbat, jakie zdążyłam już w życiu wypić.
- Czy to herbata jaśminowa ze skórką pomarańczy? - pyta Justin. - Taką zamawiałem.
Kelner mruży oczy.
- Nie, nie mamy takiej.
Justin kręci głową z niesmakiem i odwraca wzrok od kelnera, dając mu pozwolenie na odejście.
- Jeszcze raz musisz mi wybaczyć - dodaje i przełyka ślinę. - Kiedyś zabiorę cię w lepsze miejsce.
Kiedyś zabierze mnie w lepsze miejsce? Co? To będzie jeszcze w ogóle jakieś "kiedyś"? Nic nie mówię. Czekam na jego ruch. W końcu musi mi wyjaśnić, o co chodzi.
- Przyjechałem tutaj, by ci powiedzieć, że masz tę pracę.
W moim gardle pojawia się ogromna gula. Co on powiedział? To jakiś żart? Przecież to niemożliwe. Mój wczorajszy SMS wyraźnie informował mnie, że nic z tego. Co więc się teraz dzieje?
Justin milczy i błądzi po mojej twarzy oczami. Wewnątrz mnie coś się skręca. Ma okropnie przenikliwy wzrok i czuję się obnażona.
- Czy to żart? - powtarzam swoje myśli na głos. - Przecież wczoraj albo pan, albo pańska żona wysłaliście mi SMS z informacją, że dziękujecie za współpracę.
- Mogę zobaczyć twoją komórkę?
Jego głos jest tak stanowczy, że między jego słowami słyszę "Daj mi ten pieprzony telefon, suko". Kładę urządzenie na stolik. Justin podnosi go i trzyma w swoich palcach... Próbuję o nich nie myśleć.
Po chwili oddaje mi go i marszczy czoło.
- Zaszła pomyłka. SMS nie miał być dostarczony do pani, tylko do innej ochotniczki. - Udaję, że nie zwróciło na mnie uwagi określenie, jakiego użył. - Porozmawiam z osobą, która jest odpowiedzialna za ich wysyłanie.
Więc oni mają pracownika, która wysyła za nich SMS? To zupełnie nie moja liga. Na co ja się piszę? Swoją drogą, zastanawiam się, z kim konkurowałam. Powstrzymuję się od uśmiechu. Wow, wygrałam z kimś! Chętnie spojrzałabym tej osobie w oczy i powiedziała "Jestem lepsza, idiotko". Ale po co?
- Ach - udaje mi się wykrztusić, a Justin wydaje się rozbawiony moją reakcją.
Przekręca rękę i patrzy na zegarek. Jest ze złota, obsypany jakimiś brylantami... Boże.
- Ma pani dwadzieścia minut do odlotu, panno Collins. Decyduje się pani na to, czy jednak przyjmuje pani ofertę pracy?
To niedorzeczne. Przecież nie dostałam żadnej oferty, a jedynie odpowiedź. Nie mam czasu do namysłu.
- Tak - odpowiadam i wypuszczam głośno powietrze, coś w rodzaju ulgi. O co było tyle krzyku?
Justin oblizuje dolną wargę, co sprawia, że mięśnie w moim podbrzuszu się zaciskają.
- Cieszę się, panno Collins. Nawet nie wie pani jak bardzo.
Jego deklaracja wywołuje u mnie ciarki przechodzące po całym ciele. Justin uśmiecha się i kładzie dłonie na stoliku. Wciąż nie mogę się oprzeć jego palcom. To tylko normalna część ciała, tak jak linia żuchwy czy kąciki oczu - ale u niego wszystko jest tak perfekcyjnie dopasowane.
- Podaj mi swój adres e-mailowy - szepcze i wyciąga z kieszeni spodni komórkę. Wow, jaka duża. I z pewnością piekielnie droga.
Kiedy recytuję z pamięci e-mail, Justin wykonuje telefon. Przykłada sobie słuchawkę do ucha i od razu, nie mówiąc żadnego "cześć" ani "dzień dobry", zaczyna powtarzać za mną.
- Wyślij tam dokumenty, jakie przygotowałem. Są na pulpicie, folder z inicjałami S. M. C. - moje inicjały! Suzanne Marie Collins. No tak, a czego się spodziewałam? - Rozumiem. Nie, tylko ten. - Justin zaczyna chichotać. - Powiedziałem wyraźnie, więc powinnaś słuchać. - Mówi do kobiety. Już nie jest ciekawie. - Jasne.
Kończy szybko rozmowę, nie żegnając się, a ja prostuję się na krześle.
- Masz wszystko na poczcie - wyjaśnia.
Tak, jakbym nie zrozumiała, że wydał komuś polecenie, by wysłał mi rzekome dokumenty. Swoją drogą, jakoś fascynuje mnie fakt, że miał mnie na pulpicie. W jakimś sensie.
- Dzięki - bąkam, bo nie wiem, co innego mogłabym powiedzieć.
Uznaję sama nasze spotkanie za skończone i zrywam się z miejsca. Nawet nie ruszam herbaty. Justin też się podnosi i odprowadza mnie do wyjścia, uprzednio kładąc na stół banknoty.
- Marnowanie pieniędzy - śmieje się. O, więc jednak ma szacunek do kasy? Dziwne. Myślałam, że bogaci mają gdzieś, co sobie kupują i na co pozwalają.
Cały czas milczę. Korci mnie, by przeczytać już tę umowę. Mimo, że to tylko umowa o pracę, ale co z tego? To praca u Bieberów.
I nagle, dziwnym trafem, zaczęło mi zależeć...
- To jak, panno Collins? - Justin zatrzymuje się, rozgląda z uśmiechem, aż w końcu patrzy na mnie. - Odwołać lot, czy Britney i Gary jednak polecą?
Kolejna niespodzianka: zna imię Gary'ego!
- Jakim cudem może pan przekładać swobodnie loty? - pytam, marszcząc czoło.
Justin mruga do mnie.
- Zdziwiłabyś się, co potrafię.
Oj tak, z pewnością bym się zdziwiła.
Ruszamy i idziemy prosto do czekających na nas Britney i Gary'ego. Siedzą na ławce przed bramką i mają zniesmaczone miny.
- Wszystko okej - szepczę szybko, kiedy podchodzimy. Mam nadzieję, że Justin tego nie słyszał. Chciałam tylko ich zapewnić, że jestem cała.
- Chodźmy - mówi Britney i chwyta mnie za rękę, ale się wyplątuję.
- Zostaję.
Gary unosi brwi i mierzy wzrokiem Justina.
- Czemu?
- Mam pracę u Just... znaczy - gryzę się w język - u Bieberów.
Britney zachowuje się podobnie jak Gary. Wow, ależ do siebie pasują.
- Będzie bezpieczna - zapewnia ich Justin, a dzięki tym słowom czuję zabawne łaskotanie w podbrzuszu.
Britney przyciąga mnie do siebie i przytula.
- Dzwoń, gdyby coś się działo. Od razu wrócę - szepcze mi do ucha.
- Ty też. Niech Gary się pilnuje.
- Kocham cię.
Całuję ją w policzek i odsuwam się nieco. No, idźcie już. Chcę przeczytać tę umowę.
Britney wyjmuje z torebki kluczyki.
- Weź samochód, przyda ci się.
Biorę to, co mi daje, lecz w głębi duszy liczę, że Justin zadeklaruje się, że mnie odwiezie. Nic takiego się jednak nie dzieje, więc spuszczam głowę i idę z nimi po moje walizki. Justin podchodzi do mnie i chwyta je w dłoń. Wow, szarmancki krok w stronę zdobycia mojej sympatii. O czym ja mówię?
Jeszcze raz żegnam się z Britney i Garym.
Gdy znikają w oddalonej przestrzeni terminalu, odwracam się, by spojrzeć na Justina.
Jego czekoladowe oczy obserwują mnie uważnie. Chcę złapać jego dłoń i przyciągnąć go do siebie. Uświadamiam sobie, że do tej pory ani razu mnie nie dotknął. Jednak chce mnie do pracy w swoim domu. To dziwne, ale przecież nie będę się z nim dotykała... To znaczy, no...
Idziesz tam tylko dla Jaxona, idiotko!
Tak, tak, wiem... No, ale...
Wychodzimy z lotniska, pochłonięci własnymi myślami i całkowitym milczeniem. Chciałabym się dowiedzieć, co krąży w głowie Justina, bo w mojej tylko on. A w jego? Pewnie Jasmine. Zapomniałam już, że ma żonę. I to jak cholernie piękną. Nie mam szans. Ale czy w ogóle chcę je mieć? Nie jestem takim typem dziewczyny, która podrywa żonatych facetów. Nie chcę być, szczerze, nawet nigdy o tym nie myślałam.
Justin chrząka i się zatrzymuje. To czas pożegnania. Nie! Mam ochotę zacząć krzyczeć.
- Co do umowy, wyślij mi odpowiedź na e-mail, ale wolałabym, abyś zrobiła to od razu po jej przeczytaniu - rozkazuje Justin formalnym tonem, takim samym, jakiego używał wcześniej w stosunku do swoich pracowników. - Nie lubię czekać.
Coś w tym ostatnim zdaniu sprawia, że nogi mam jak z waty. Och, ależ on niecierpliwy...
Wow, mam jego e-mail. No tak. Czy to kolejny krok naszej znajomości? Jako mój pracodawca musi mi dać swój numer telefonu. Zresztą, zobaczę o co chodzi w tej umowie.
- Dziękuję panu - uśmiecham się.
- Za co?
- Za przyjęcie mnie do pracy.
- Jeszcze formalnie tego nie zrobiłem - chrząka. - Muszę się najpierw dowiedzieć, co pani sądzi o umowie.
Wytrzeszczam oczy ze zdumienia. To co, u licha, jest w tej cholernej umowie?!
Justin kiwa głową.
- Do usłyszenia, panno Collins.
Do usłyszenia? Więc nie do zobaczenia? Do widzenia?
A co tam, odważę się to powiedzieć.
- Do zobaczenia - unoszę lekko kąciki ust.
- Oczywiście, jeśli tylko pani będzie chciała.
Po tym zdaniu obdarza mnie swoim pięknym uśmiechem, kładzie obok walizkę i odchodzi, zostawiając mnie z otwartymi ustami.

Cholernie bałam się tego rozdziału. Pisaliście w komentarzach, jak bardzo byliście zaskoczeni, gdy okazało się, że Suz nie dostała pracy. I nagle co, dostała ją. Nudy, co nie? Boję się, że mnie teraz zostawicie i liczę, że jednak tego nie zrobicie, ponieważ mogę Wam obiecać: nudno nie będzie.
Zostawiajcie komentarze na temat rozdziału w zakładce "Opinie". Wiem, że większość z Was tego nie robi, ja sama rzadko komentuję blogi, ale nawet nie wiecie, ile chociaż jedno słowo dla mnie znaczy. Następny w poniedziałek.