5 sie 2014

Rozdział dwudziesty szósty

(notka pod rozdziałem)

Kończę pakowanie i schodzę z walizką na dół. Jestem stuprocentowo przygotowana do podróży. Tak dawno jechałam do Forks, a wiem, że jazda tam trwa przynajmniej dwie doby. Do osobnej torby wkładam zapas jedzenia i picia, po czym wzdycham głęboko i wsiadam do samochodu.
Jazda mija mi dosyć monotonnie. Kiedy wyjeżdżam z Nowego Jorku, uświadamiam sobie, że czuję się tak, jakbym zostawiała tam Justina. Jakbyśmy byli razem i jakbym miała za nim tęsknić, a przecież doskonale wiem, że to nieprawda. Owszem, będę za nim tęsknić, ale nie w sposób, w jaki dziewczyna tęskni za swoim chłopakiem.
Jestem na niego zła, ale mój problem polega na tym, że nie umiem znieść swojego miejsca w jego życiu. Jestem dorosła i powinnam myśleć dojrzale, więc proste jest, że skoro nie jesteśmy małżeństwem i znamy się krótko, to wiadomo, że nigdy nie osiągnę więcej niż Jasmine czy Megan. Ale na litość boską, podobam mu się i pieprzył mnie, a nie wygląda na kogoś, kto robiłby to z przypadkową osobą.
Po pięciu godzinach jazdy zatrzymuję się na stacji benzynowej na skorzystanie z toalety i zatankowanie. Nie mogę się powstrzymać i kupuję smacznie wyglądającego hot doga. Jem go w samochodzie, popijając kawą, aż tak zastaje mnie noc.
Zapomniałam, jak bardzo nienawidzę jeździć w nocy. Wszystko wydaje mi się wtedy takie przerażające i dodatkowo myślę, że samochodowe światła nie ukazują mi wszystkiego. Boję się, że zaraz coś wyskoczy mi przed maskę.
Jakby tego było mało, mam wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Może to paranoja, ale wydaje mi się, że biały SUV jedzie za mną od momentu wyjazdu z Nowego Jorku. To przez zmęczenie, Suzanne, powtarzam sobie w myślach i staram skupić się na drodze.
Po kilku kolejnych godzinach nie mogę już panować nad klejącymi się powiekami, a mój mózg nie rozróżnia nawet gazu od hamulca. Rozpaczliwie szukam jakiegoś parkingu, jakiejś stacji benzynowej, ale zupełnie nic się nie pojawia. GPS wskazuje, że dwadzieścia kilometrów stąd mam motel, ale musiałabym zawrócić, a potem skręcić w prawo, by tam dojechać, więc to zupełnie bez sensu.
Widzę jednak w oddali jakieś światła, więc postanawiam jechać dalej, w nadziei, że na coś trafię.
Światła okazują się reklamą karczmy. W środku chyba trwa impreza, ponieważ słyszę muzykę i dostrzegam wiele samochodów na parkingu. Zastanawiam się, kto urządzałby przyjęcie na środku trasy międzystanowej, ale w sumie mało mnie to interesuje, więc znajduję wolne miejsce i gaszę silnik. Widzę w lusterku, jak biały SUV mija karczmę, więc oddycham z ulgą. Kładę się na tylnym siedzeniu, podwijając kolana do brody i zasypiam po chwili.
- Maleńka - słyszę zachrypnięty głos. - Ej, kurwa, dajmy jej coś, jak się obudzi.
- Po co? - pyta ktoś inny. - Zabiorę ją do siebie i lepiej się nią zajmę.
Podnoszę jedną powiekę, a potem drugą i mrugam nimi kilkakrotnie. Mam głowę na krawędzi tylnego siedzenia. Drzwi do samochodu są otworzone, a nade mną nachyla się trzech grubych i starych kolesi. Mają czerwone, przepite twarze.
Świta.
Facet, który nazwał mnie "maleńką" wyciąga do mnie ręce i łapie mnie pod pachy, szarpiąc mocno i wyciągając z auta. Wszystko mnie boli i jęczę, a dodatkowo nie wiem jeszcze, co dokładnie się dzieje. Naprawdę byłam głupia na tyle, by nie zamknąć drzwi od auta?
Kładą mnie na żwirze przed karczmą i oglądają. Czuję się jak okaz w zoo.
Drugi mężczyzna nachyla się nade mną i uśmiecha. Czuję nieprzyjemny alkoholowy odór, gdy do mnie mówi.
- Czemu przyjechałaś tu sama? Gdzie twój chłoptaś? A może go nie masz, bo nikt nie chce dziwki?
Przecieram oczy i dopiero wtedy się wybudzam. Mam na tyle sił, by nabrać ślinę w ustach i splunąć prosto na jego odrażającą mordę.
I nagle wszystko dzieje się tak szybko, że ledwo nadążam.
Pierwszy koleś policzkuje mnie i podciąga do góry, kopiąc mocno w żebra w sposób, że opadam na kolana.
- Pizda! - krzyczy drugi i wymierza mi kopniaka w brzuch. Wyję i krzyczę, kuląc się, a oni nie przestają.
Czuję, że zaraz eksploduję. Chciałam tylko się przespać, a tymczasem dwóch pijanych facetów chce mnie zakatować na środku parkingu. Nigdy w życiu nie czułam podobnego bólu. Jestem na żwirze w pozycji klęczącej, zasłaniając głowę rękami, krzyczę i piszczę, ale to nie pomaga.
Dlaczego, do jasnej cholery, nikt nie przychodzi mi z pomocą?
Nagle słyszę dźwięk opon przejeżdżających po kamienistym żwirze. Samochód pędzi prosto na jednego z moich oprawców, bo ten klnie pod nosem i odskakuje na bok. Podnoszę głowę, mrużąc oczy. O Jezu. To biały SUV, który - jak wcześniej myślałam - śledził mnie. Może jego kierowca rzeczywiście to robił, dlatego teraz jest tutaj. Nie widzę, kto wysiada ze środka, ale dostrzegam tylko wysoką, szczupłą sylwetkę. Jestem tak wykończona, że nie mam siły utrzymać głowy prosto, więc kładę ją na zimnym żwirze i zamykam oczy. Słyszę tylko jakąś paplaninę, bo słowa mieszają mi się w jedno, a potem odlatuję.
Gdybym tutaj nie trafiła, nigdy nawet nie przeszłoby mi przez myśl, że będę się zastanawiać jak otworzyć powieki. Obudził mnie wstrząs, ale sama już nie wiem, czy to zdarzyło się naprawdę, czy to tylko jakiś mój sen. Walczę z rzęsami, ale one jakby przykleiły się do siebie, nie chcąc oderwać. Cholera. Jest mi zimno, wszystko mnie boli i słyszę jakiś szum.
Podciągam się na łokciach i jęczę przez ból pleców, ale przynajmniej jestem w pozycji siedzącej. Spałam na czymś twardym, ale zaskakująco wygodnym. Postanawiam sobie pomóc palcami i dotykam powiek, unosząc je do góry.
Na początku, rzecz jasna, oprócz mgły nie widzę nic. Przecieram oczy, mrugam kilka razy i dopiero po kilku chwilach uświadamiam sobie, gdzie jestem.
To samochód, a dokładniej biały SUV. Nie widzę od zewnątrz, ale jechałam kiedyś jakimś SUV-em i miał dokładnie takie same obicia na kanapach. Wzdycham cicho. Jestem tu sama, ale nie byle gdzie.
W oddali widzę morze. Tak, to na pewno woda, to od niej ten szum, chłodny powiew wiatru i ten pięknt zapach… dzieciństwa.
Otwieram szerzej oczy. Dzieciństwo! To plaża w Forks! Wychodzę - a raczej niemal wypadam - z samochodu. Piasek jest ubity i mokry przez pochmurną, deszczową pogodę. O Chryste. To tutaj bawiłam się jeszcze niedawno.
Zerkam w bok i widzę na brzegu jakąś postać. Wysoka sylwetka, rozwiane, długie włosy. Kobieta. Ale kim jest?
I wtedy sobie przypominam, że ktoś mnie pobił, a owa kobieta mnie uratowała. To do niej należy SUV, a do mnie z pewnością należy ból całego ciała, który również o sobie przypomniał, jakby tylko czekał na odpowiedni moment.
Postanawiam podejść do kobiety i wyjaśnić z nią tę całą sytuację. Ale z każdym krokiem mam wrażenie, że kogoś mi przypomina.
- Przepraszam? - pytam niepewnie jeszcze z odległości kilkunastu metrów, a kiedy się odwraca, o mało nie upadam.
Jasmine Bieber.
- Witaj, Suzanne - uśmiecha się przenikliwie i podchodzi do mnie, wyciągając do mnie rękę. Ściskam ją niepewnie, jeszcze bezsilnie. - Wszystko już w porządku?
- Tak - bąkam. - Co pani tu robi?
- Nie będę owijać w bawełnę. Justin poprosił mnie, bym cię śledziła, ale stało się to, co się stało, więc musiałam wkroczyć.
Justin ją prosił? Automatycznie się prostuję.
- Wow - udaje mi się wydukać.
- Tak - prycha. - Ma obsesję na punkcie bezpieczeństwa każdej ze swoich pracownic. Wiem coś o tym.
Powiedziała to z nutą kpiny, więc wiem już, co jest grane. Mimo tego, jak się zachowała na parkingu, czuję między nami napięcie.
- Powiesz mu o tym co zaszło na parkingu?
- Nie wiem - Jasmine rysuje dużym palcem u stopy wzorki na mokrym piasku. - Pewnie tak. Będzie chciał znać szczegółową relację.
W brzuchu czuję motylki. Ciekawe, czy będzie się o mnie martwił. Na pewno. W końcu już się martwi, co jest słodkie.
- Co z moim autem?
- Jest pod domem twoich rodziców. Przyholowałam go i zostawiłam tam.
Uśmiecham się blado, nie pytając nawet, skąd miała adres, ale przecież w końcu to oczywiste, skoro jest agentką FBI.
- Dziękuję, Jasmine. Czy mogę już iść do domu?
- Podwiozę cię.
- Nie - niemal krzyczę. - To znaczy, mieszkam po drugiej stronie ulicy.
Jasmine przypatruje mi się przez dłuższą chwilę, jakby nie mogła mi uwierzyć, aż w końcu przytakuje.
- Uważaj na siebie.
"Ucałuj ode mnie Justina", pragnę dodać, ale w końcu gryzę się w język. Jeszcze raz jej dziękuję, po czym odwracam się na pięcie, by dłużej na nią nie patrzeć. 

Jakkolwiek dziwne się to wydaje, wiedzcie, że doskonale wiem o tym, że rozdziału nie było jakiś miesiąc. Ale jakkolwiek dziwne też to będzie, wiedzcie, że ja jak wszyscy z Was też mam wakacje i też mam prawo gdzieś wyjechać. Kiedy wyjechałam, nie pisałam rozdziałów, w ogóle nie miałam na nie weny, dlatego też ten, który przeczytaliście, również jest poniżej Waszych (i moich) oczekiwań, ale jak na razie nie stać mnie na nic innego ani też nie mam czasu na nic innego. Kiedy zacznie się rok szkolny, wrócę do swoich obowiązków, jak i do obowiązków związanych z blogiem, ale uwierzcie mi, że to nie jest żadna przyjemność wyczytywania i wysłuchiwania pytań: "Kiedy rozdział?". Wiem, po co zakładałam tego bloga, a fabuła jak i to wszystko, co tutaj jest podoba mi się na tyle, że nie zostawię go z dnia na dzień (choć o tym myślałam). Wyłączam komentarze, nie chcę, żebyście mi współczuli lub wyzywali mnie.
P.S. Dziękuję moim czytelnikom, którzy zawsze są ze mną, wspierają mnie, czytają to co piszę i doceniają moją pracę. Jesteście najlepsi.
P.S.2. I tak wyszło z tego jakieś gówno, w którym się użalam. Amen i do następnego.