20 gru 2014

Rozdział dwudziesty ósmy

Idziemy z mamą do restauracji w centrum Forks. Mówiąc centrum, mam na myśli dwie ławeczki obok sklepu spożywczego. Po drugiej stronie ulicy znajduje się knajpka, w której można zjeść dosłownie wszystko - więc decydujemy się z mamą na lazanię.
- Dużo się tu nie zmieniło od mojej ostatniej wizyty - odzywam się, opierając łokcie o drewniany stół i rozglądając się po wnętrzu.
To coś w rodzaju chatki góralskiej, ciasnej, ale przytulnej, ze spiralnymi schodami na środku, które prowadzą na kolejne piętro. Na ścianach wiszą zdjęcia gości. Jestem na którymś z nich, bo nawet pamiętam, jak było mi robione.
Mama tylko kiwa głową na to, co powiedziałam. Och, dzięki. Zupełnie nie wiem, jak do niej dotrzeć. Wydawało mi się, że coś już osiągnęłam, ale jednak się myliłam. Wzdycham głęboko i ciągle myślę o kłótni Josha z Justinem. Czy to coś naprawdę poważnego? Powinnam się martwić? A może zadzwonić do Josha, by nie bał się, że wygadam coś Justinowi? Zresztą, co niby miałabym mu wygadać, prycham. On wie chyba wszystko.
Jemy z mamą w milczeniu. Ta cisza mnie przeraża. Nie wiem zupełnie, jak mam się zachować, co jej powiedzieć. Aż w końcu odzywa się ona.
- Suzanne, nie chcę, byś tu była z przymusu.
Unoszę brwi.
- Mamo, ja...
- Nie, dziecko. Doceniam to, jak się starasz, doceniam, że chcesz mi pomóc. Naprawdę poprawiłaś mi humor, ale nie mogę sprawiać, byś zaniedbywała swoje obowiązki. Uwierz mi, kochanie. Twoje życie teraz bardziej się dla mnie liczy, niż moje.
Przełykam ślinę. Nie wiem czemu, ale poczułam ukłucie w sercu. Jakby mama mnie wyganiała.
- To nie tak. Justin dał mi wolne, przysięgam. Chcę być z tobą. Wrócimy do domu, obejrzymy jakiś film, jak za dawnych czasów, pamiętasz? - mówię szybko, powoli się denerwując. - No mamo, nie wyrzucaj mnie!
Mama błądzi wzrokiem po pomieszczeniu, bierze kęs lazanii i znowu patrzy na mnie. Jest rozczulona i zdesperowana. Sama nie wie, co ma zrobić.
- Nie chcę cię ranić...
- O czym ty mówisz?
- Ranię wszystkich... - mamrocze i upuszcza widelec na talerz, opadając na oparcie kanap, na których siedzimy. Ukrywa twarz w dłoniach i nabiera powietrza, zaczynając płakać.
Zrywam się z miejsca i siadam obok niej, obejmując ją ramieniem. Od razu się do mnie przysuwa, wtulając w moje piersi.
- Mamo, nie ranisz nikogo, uwierz... - szepczę, ale po chwili uświadamiam sobie, że słowa nie są potrzebne. Mama po prostu potrzebuje się komuś wypłakać.
Rozglądam się i widzę, że wielu gości przygląda nam się z zaciekawieniem. No co, nigdy nie widzieliście płaczącej kobiety? Zerkam na kelnera i unoszę głowę na znak, by tutaj podszedł. Kiedy widzi, co się dzieje, marszczy zmieszany czoło.
- Wódkę proszę - wzdycham, mocniej ściskając mamę.
Po chwili butelka ląduje na stole razem z dwoma pełnymi już kieliszkami. Biorę jeden i podnoszę do góry, zerkając na mamę, która z potarganymi włosami, odsuwa się ode mnie i patrzy na to, co robię.
- Za nas, mamo - wznoszę toast i czekam na nią. Kiedy niechętnie robi to, co ja, jęcząc pod nosem, stukam o jej kieliszek i wypijam wódkę. Krzywię się przez jej gorzki smak i wypuszczam powietrze z ust, wzdychając cicho. - Dzisiaj jest nasz dzień!
Chyba sama w to nie wierzę.
To była jedna z najpodlejszych rzeczy, jakie mogłam zrobić w życiu. Upiłam swoją własną matkę! Obłęd. Wzdycham głęboko sama do siebie, słysząc po raz kolejny opowieść o jej młodości. Uśmiecham się czule, widząc, jak się cieszy i jestem z siebie dumna, że chociaż przez chwilę może być szczęśliwa. Nawet w taki sposób.
Gdy kelner przynosi rachunek, wyjmuję banknoty na stół. Jestem w lepszym stanie niż mama, skończyłam na jednym kieliszku.
Pomagam jej wstać i obejmuję ją w pasie. Chichocze do mojego ucha i wychodzi, zakładając rękę na moje ramię.
- Widzisz, skarbie, tak to już w życiu jest, że popełniamy błędy - bełkocze. - Moim było poślubienie Harolda. Och, przepraszam, za Jamesa - wybucha śmiechem, a ja modlę się w duchu, by obok nas nie przechodził nikt znajomy. Forks jest przecież małe, więc znają się tu wszyscy.
- Mamo, przestań - wzdycham. - Takie gadanie nie ma sensu.
Zaczynam żałować, że zamówiłam tę wódkę.
Dochodzimy do domu w niecałe dziesięć minut. W Forks nie jest potrzebny żaden samochód, w końcu całe miasto można przejść w mniej niż pół godziny.
Wyjmuję z kieszeni klucze i zaczynam grzebać w zamku, ale wtedy uświadamiam sobie, że wcale nie były zamknięte. Zamieram.
- Mamo, zamykałaś drzwi? - pytam niepewnie.
Zerka na mnie i zasłania sobie usta dłonią, powstrzymując wymioty. Wywracam oczami i powoli uchylam drzwi, zaglądając do środka. Wszystkie sceny z przerażających horrorów, gdzie w domu czaił się psychopatyczny morderca albo nawiedzona klątwą dziewczynka pojawiają się w mojej głowie. Przełykam ślinę i wchodzę z mamą do środka, od razu uderzając we włącznik światła. Cały przedpokój się rozświetla, ale nie zauważam nic niepokojącego.
Prowadzę mamę do kuchni, gdzie również zapalam światło i wracam do pokoi, sprawdzając, czy wszystko okej. Nic strasznego się nie dzieje, więc może to po prostu jakieś głupie żarty albo podmuch wiatru. Chociaż niemożliwe, żebym nie zamykała drzwi…
Mama zasnęła, oparta dłońmi o stół. Wywracam oczami i znowu obejmuję ją w pasie, prowadząc do sypialni. Nie chcę jej rozbierać, więc tylko przykrywam ją kołdrą, kiedy już sama się kładzie i gaszę światło, idąc do łazienki.
Biorę długi prysznic i myślę o Justinie, znowu bawiąc się wodą między moimi nogami, ale szybko przestaję przez zmęczenie. Tęsknię za nim. Jestem na niego wściekła, że nie może się zdecydować, ale jestem też od niego uzależniona.
Przebieram się w ulubioną piżamę i idę do swojego pokoju, padając na łóżko. Zwijam się w kłębek - moją ulubioną pozycję w dzieciństwie, zamykam oczy i zasypiam.
I wtedy dopiero zaczyna się horror. 

Krótki, więc dostaniecie następny jutro. Trzymajcie się ciepło, kochani! (odsyłam do poprzedniej notki, gdzie dla niezorientowanych macie opis zdarzeń od początku bloga oraz polecenie nowego opowiadania mojej przyjaciółki)