29 gru 2014

Rozdział trzydziesty

Budzę się jakoś po południu. Poznaję porę dnia po słońcu świecącym prosto na moją twarz i palącym mnie w policzki. Mrużę oczy i ziewam, niekontrolowanie się przeciągając. Już nie jest ze mną tak źle. Czuję tylko mały ból w dole kręgosłupa, poza tym mogę nawet tańczyć.
- Dzień dobry - słyszę i podskakuję na łóżku, zerkając w stronę osoby, która to wypowiedziała.
Rzecz jasna, Justin siedzi na krześle przy drzwiach i opiera się o ścianę. Czemu usiadł tak daleko ode mnie? Ma to samo ubranie co wcześniej, obie dłonie położył na udach. Jest lekko skrzywiony i absolutnie rozluźniony, ale wiem, że gdyby coś się stało, znalazłby się przy mnie w ułamku sekundy.
- Hej.
Czemu zawsze, kiedy coś mówię, staram się brzmieć najseksowniej, ale przy nim w ogóle mi to nie wychodzi? Zamiast porannego mruczenia z mojego gardła wydobywa się bezradny jęk. Chrząkam automatycznie i czerwienię się na twarzy, wzdychając. Uśmiecham się do Justina, a on to odwzajemnia.
Dobry Boże. Jaki on jest piękny.
Jego powalająca uroda prawie doprowadza mnie do stanu zapomnienia, ale w porę wprowadzam moje myśli na dobrą drogę.
- Opowiesz mi wszystko? - pytam, podciągając się na łóżku i opierając o poduszki. Kroplówka, którą mam wbitą w lewe ramię, lekko mnie kuje, ale daję radę. Muszę.
Justin wstaje po dłuższej chwili i nieco się ociągając, podchodzi do mnie, siadając na stołku obok łóżka. Wyciągam rękę wzdłuż ciała w nadziei, że zrobi z nią to samo, co wcześniej, ale tylko się rozczarowuję. Justin opiera łokcie o kolana i splata dłonie, patrząc na swoje palce.
- Jasmine wróciła do domu jakaś nabuzowana - zaczyna. - Spytałem, co się stało, więc wyjaśniła, że ktoś napadł cię na parkingu - wzdryga się na to wspomnienie. - Nie mogłem wysiedzieć w miejscu.
Chyba czeka na moją odpowiedź.
- Martwiłeś się o mnie?
- Cholernie bardzo, Suzanne. Nie mogłem znieść myśli, że coś może ci się stać. Mówiłem ci, do jasnej cholery, żebyś uważała, a ty co? - patrzy na mnie gniewnie. - Boże, nawet nie chcę myśleć, co by było, gdyby nie Jasmine.
Czuję przyjemne ściskanie w podbrzuszu. Justin Bieber martwi się o mnie!
- Wiem, Justin, źle zrobiłam...
- Źle? - prycha. - Zostawiłaś otwarte drzwi do auta. Jesteś bardzo atrakcyjną kobietą i to ryzykowne, wiesz o tym. Zresztą, gdybyś nawet nie była, to też byłoby to ryzykowne.
- Gdybym nie była, wtedy byś się mną nie interesował.
Matko, czemu to powiedziałam? Wciągam dolną wargę do środka, rumieniąc się.
- Moja droga, ja nie interesuję się tylko wyglądem.
- Każdy facet tak mówi.
- Przecież ja nie powiedziałem, że w ogóle się nim nie interesuję. Ale nie zaproponowałbym pracy długonogiej modelce, gdyby nie była inteligentna, pomyśl. Czy jestem aż tak pusty?
Prycham.
- Dobrze wiesz, że nie.
- No właśnie. Kontynuując - powraca do monotonnego tonu, prostując się nieco - od razu wsiadłem w samochód i pojechałem do Forks. Nie zrobiłem żadnej przerwy, bo ciągle myślałem o tym, że może zdarzyć się coś, od czego będzie zależało twoje życie, a ja nie zdołam ci pomóc. Znalazłem adres po sygnale z twojej komórki. A kiedy zobaczyłem czarny samochód na podjeździe, serce mi zamarło.
- Pamiętałeś, że się go bałam? - unoszę brwi w oznace zaskoczenia.
- Pamiętałem i pamiętam wszystko, co mi mówiłaś. Wystraszyłem się nie na żarty, naprawdę. Wiedziałem, że to nie musi być wcale nic strasznego, ale wtedy zobaczyłem w głowie twój wyraz twarzy, gdy jechałaś moim samochodem i przez okno zobaczyłaś ten czarny wóz... Nie mogłem nie sprawdzić, czy wszystko okej, więc zadzwoniłem na policję.
Uświadamiam sobie, że oddycham głęboko, wpatrzona w Justina. Drży za każdym razem, kiedy mówi, jak bardzo się bał. Chryste. On jest taki... Nie umiem znaleźć słów, lecz ledwo hamuję się, by się nie rozpłakać.
- Wszedłem do domu z policjantami i od razu zorientowałem się, że coś jest nie tak.
- Po czym?
- Możesz mi nie przerywać? - chichocze.
Czerwienię się cała, ale w końcu wykonuję gest zamknięcia ust i kiwam głową, czekając na dalszy ciąg.
- Wszędzie było zgaszone światło, jedynie drzwi od piwnicy były otwarte, a na podłogę wychodziła jasna poświata. Sprawdziliśmy, czy ktoś jest w którymś z pokoi, posługując się latarką i dopiero z kuchni wybiegł na nas ten przebrzydły... kutas - Justin syczy, krzywiąc się na to wspomnienie. - Jakoś go obezwładnili. A wtedy znaleźliśmy ciebie... Boże, myślałem, że serce wyskoczy mi z piersi. Wyglądałaś... nienawidziłem siebie, że pozwoliłem ci jechać samej, bez odpowiedniej ochrony.
Kręci głową, a ja przygryzam wargę, obserwując go cały czas. W głowie mam tyle myśli... Co on tak naprawdę do mnie czuje? Martwi się o mnie, to fakt. Ale czy znaczę dla niego coś więcej?
Głuptasie, gdyby tak nie było, nie męczyłby się i nie przejeżdżał dla ciebie tylu kilometrów.
Racja, ale przecież to wcale nie oznacza, że zależy mu na mnie w sposób, w jakim mi na nim. Zaraz, zależy mi na nim? Tak.
- No, powiedz coś - jęczy z desperacją w głosie, patrząc na mnie błagalnie.
- Nie wiem za bardzo, czemu to robisz - zaczynam niepewnie, odgarniając włosy z twarzy i oblizując nieświadomie usta.
- Co masz na myśli?
Od czego zacząć?
- Justin, muszę ci zadać pytanie.
- Słucham.
Rzeczywiście to robi. Jego źrenice ciemnieją i nachyla się bliżej mnie, oblizując wargi.
Kiedy mam otworzyć usta, by powiedzieć to, co zamierzałam, drzwi się otwierają, a do środka wchodzi pielęgniarka.
- Witam, pani Suzanne. Zaraz zrobimy pani odpowiednie badania i zostanie pani przesłuchana przez policję. A potem może pani iść do swojej mamy.
Wypuszczam powietrze z ust i zerkam na pielęgniarkę, dostrzegając też, jak Justin wstaje i podchodzi pod ścianę, nie spuszczając mnie z oczu.
Nie wiem, czy powinnam być wściekła, czy nie. Może to dobrze, że nie zadałam planowanego pytania, bo odpowiedź mogłaby być zupełnie inna od tej, której bym oczekiwała.
Poddaję się zabiegom pielęgniarki, wstając z łóżka i idąc z nią powoli do innych sal. Nie patrzę na Justina, bojąc się jego przenikliwego, nadopiekuńczego wzroku.

Nie mam nawet już co tutaj pisać, więc miłego czytania i do następnego! W razie pytań - ask/mail.