12 sty 2015

Rozdział trzydziesty drugi

Zaskoczona i zdziwiona, siedzę na krześle jeszcze jakiś czas. Nie mogę wykrztusić z siebie słowa, ale w głowie mam mętlik pytań. O co chodzi? Jak to się stało? Czemu nic nie zauważyliśmy? Czy Josh rzeczywiście nie wiedział, że ja, to ja, czy może chciał zniszczyć swoją rodzinę pod pretekstem Biebera?
Justin poszedł gdzieś z policjantem, a mnie kazał czekać. Nie mogę. Podnoszę się i pierwszą lepszą pielęgniarkę, którą widzę na korytarzu, pytam, gdzie leży moja mama. Rzecz jasna, nie otrzymuję żadnej odpowiedzi, tylko zostaję doprowadzona do windy. Pielęgniarka jest tak miła, że nawet wciska odpowiedni przycisk. Wow, dziękuję, ale mogłaś się chociaż odezwać.
Jadę na trzecie piętro, opierając się o ścianę i patrząc na zmieniające się liczby. Odgarniam włosy z twarzy i wzdycham głęboko. Jestem cała rozpalona, ale stęskniłam się za mamą. Muszę jej o wszystkim powiedzieć.
Wychodzę z windy i chcę ponownie zapytać o drogę, ale wpadam na swoją pielęgniarkę. Zakłada kosmyk włosów za ucho i uśmiecha się do mnie promieniście.
- Do pani Collins? - chichocze, wskazując dłonią na korytarz. - Leży w sali numer osiem.
Zanim zdążę podziękować, pielęgniarka znika w windzie, więc wzdycham i idę w kierunku, który mi pokazała.
Patrzę niespokojnie na numery sal i zagryzam wargę, znajdując w końcu tę odpowiednią.
Mama leży na pierwszym łóżku przy drzwiach. Oprócz niej są tu jeszcze dwie kobiety: jedna śpi, a druga czyta gazetę i kiedy wchodzę, spogląda na mnie znad grubych okularów. Nie obchodzi mnie jednak jej osoba.
Podchodzę do łóżka mamy i siadam na krzesełku, oblizując usta.
Wygląda na przestraszoną i zmęczoną. Tylko tyle. Ma ułożone włosy, białą koszulę nocną z długim rękawem i zaspane oczy. Poza tym spojrzeniem, którym mnie obdarza, nie rozpoznaję w niej nic, co mogłoby świadczyć, że została porwana.
- Hej, mamo - szepczę, przechylając głowę w bok i lekko się uśmiechając.
Odwzajemnia uśmiech i kiwa głową. Nie oczekuję, że ze mną porozmawia. Powinna spać, pewnie też dostała silne leki przeciwbólowe, chociaż tak naprawdę nie wiem przeciw czemu, ponieważ wygląda zupełnie inaczej niż ja, z podbitymi oczami i zadrapanymi policzkami.
- Córeczko - chrząka. Ma zachrypnięty głos. - Jesteś - przymyka powieki.
- Tak strasznie się o ciebie bałam, mamuś - wypuszczam powietrze z ust i kładę policzek na brzuchu mamy, chwytając jej dłoń i ściskając jej palce. - Myślałam, że ci coś zrobi…
Powiedzieć jej, że to było zaplanowane? Wyjawić jej sekret? Zdradzić, że prawdopodobnie jej własny syn chciał ją zabić?
Podnoszę spojrzenie. Mama zasnęła. Czyli mam odpowiedź na swoje pytanie.
Nagle słyszę za sobą kroki i podskakuję, odwracając się w kierunku drzwi.
No tak, któżby inny.
- Boże, Suzanne - Justin dyszy, kładąc sobie dłoń na sercu. - Nie rób mi tego więcej.
- Czego? - marszczę czoło.
- Nie znikaj bez śladu.
Chryste, jest taki słodki. Oblizuje usta i normuje oddech, patrząc na mnie z czułością.
Stop, Suzanne. Masz ważniejsze sprawy do załatwienia.
- Justin… - wzdycham, podnosząc się.
- Wiem, ja też muszę z tobą porozmawiać - kiwa głową i robi mi przejście w drzwiach.
Odwrcam się i spoglądam jeszcze na śpiącą mamę, po czym wychodzę z Justinem z sali, przygotowując się na napływ informacji. 

Wiem, że rozdział jest krótki i zostaje wiele do życzenia, dlatego kolejny dostaniecie jeszcze w tym tygodniu (i to nie pod koniec, tylko w najbliższych dniach). 
P.S. W poprzednim rozdziale komentarzy nie wyłączyłam przez zagapienie. Wielu z Was pytało, czemu w ogóle je wyłączam, otóż to nie tak, że nie chcę znać Waszej opinii - chcę i to bardzo, mobilizuje mnie do dalszego działania. Ale nie chcę Was do żadnego komentowania zmuszać. Opinie możecie mi pisać na asku, w mailu, ale nie tutaj. Pod ostatnim rozdziałem, kiedy historia bloga się skończy, włączę komentarze. Ja sama, kiedy czytam jakieś fanfiction, raczej rzadko komentuję rozdział, bo po prostu mi się nie chce. Więc, takie oto wyjaśnienie.