14 sty 2015

Rozdział trzydziesty trzeci

Nie wiem, o co spytać go najpierw, więc po prostu idę z nim w milczeniu w kierunku mojej sali. Nie mam ochoty rozmawiać na korytarzu, poza tym trochę zmarzłam i potrzebuję ciepłej pościeli.
Ku mojemu zaskoczeniu, Justin obejmuje mnie jedną dłonią w pasie i prowadzi. Nie jest to objęcie w stylu zakochanych par w amerykańskich serialach, ale jest w nim coś elektryzującego, przez co dostaję dreszczy na całym ciele. Justin rozstawia palce w idealny sposób na moim biodrze i rozpływam się, zanim jeszcze zdążymy dojść do windy.
Boję się spojrzeć na mojego towarzysza, bo jest zbyt blisko, więc mógłby to potraktować jako chęć pocałunku. I pomimo, że nadzwyczajnego się nie dzieje, to czuję niesamowite napięcie. Nie żadne zdenerwowanie, po prostu napięcie. Jakbyśmy zaraz mieli się na siebie rzucić.
Niestety, drzwi się otwierają. Mam ochotę wcisnąć kolejne przyciski, byle żeby jechać dalej. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Pamiętam przecież, że mamy porozmawiać, że to ważne, ale jakaś część mojego umysłu niemalże szepcze mi do ucha: "Suzanne, nie doprowadź do tego, żeby cię puścił".
Przygryzam wargę. Wiem, że Justin nie wyjdzie, dopóki ja tego nie zrobię. W końcu przesuwa dłoń na moje plecy i staje bokiem do mnie.
- Idziemy?
Wzdycham. Tak, pewnie. Nie mówię tego jednak głośno. Wystarczy, że na niego spojrzę i…
Rzucam się na niego jak psychopatka. Skaczę mu na szyję i owijam nogi wokół jego bioder, jednocześnie wpijając się w jego wargi. Przechylam głowę i całuję go z taką namiętnością jak nigdy przedtem. Uratował mnie. Uratował moją mamę. Tyle się męczył. Pokonał tyle kilometrów. Jak inaczej mogę mu się odwdzięczyć?
Z początku nie wydaje się być tym zachwycony. Sztywno trzyma mnie za biodra i mam ochotę na niego nawrzeszczeć. Czemu jest taki skamieniały?
Po kilku chwilach jednak Justin rozchyla wargi i pozwala mi na złączenie naszych języków, a jego dłonie wędrują niżej na moje pośladki, żeby podsadzić mnie wyżej. Jest taki pyszny, że mogłabym go jeść bez przerwy. Czuję, jak dyszę i czuję też, jak on dyszy, kiedy wplatam palce w jego włosy. Opiera się o ścianę windy i zaczyna masować mój tyłek, przez co wydaję z siebie niekontrolowany jęk.
I wtedy Justin mnie puszcza, a ja jestem tak naładowana emocjami, że nie utrzymuję równowagi i zsuwam się z niego.
- Dosyć - mówi poważnym tonem i oblizuje usta.
Jest zły? Cholera, za co?
Nie mija kilka sekund, kiedy kąciki jego ust lekko się unoszą, a on sam puszcza mi oczko. Co za dupek! Mój. No, prawie.
Przez całe zamieszanie nawet nie zorientowałam się, że pojechaliśmy trzy piętra dalej. Zrezygnowana wciskam numer odpowiedniego piętra i opieram się bokiem o ścianę, zerkając na Justina.
Obserwuje mnie z czułością, ale też z dumą. Jego oczy błyszczą, a usta układają się w tak szerokim uśmiechu, że widzę dołeczki. Jaki on piękny.
Wysiadamy na moim piętrze i ku mojemu rozczarowaniu, nie chwytamy się za ręce ani nie obejmujemy się w pasie. Nic, co mogłoby chociaż trochę świadczyć o zdarzeniu w windzie.
Wchodzę na moją salę i prawie puszczam się biegiem do łóżka. Tak, moje marzenie! Nareszcie mogę zatopić się w pościeli i poczuć się lepiej.
Justin powstrzymuje się od chichotu i siada na krzesełku, oblizując wargi.
- Czy już się dostatecznie nacieszyłaś szpitalnym łóżkiem? - pyta kpiąco.
- Nie - zagryzam wargę, puszczając mu oczko z uśmiechem.
- Jestem pewien, że łóżko w mojej sypialni jest wygodniejsze.
- Nie wątpię.
Nie zbacza z kursu.
- Kiedyś się o tym przekonasz.
- Nie wątpię.
Chyba zaczyna się denerwować. Choć w głębi duszy aż mnie skręca na to, co powiedział, staram się udawać pewną siebie.
- Mówię serio.
- Ja również.
- Jesteś niemożliwa.
- Cała przyjemność po mojej stronie… Czy jakoś tak.
Wybuchamy śmiechem. Jakże łatwo jest się śmiać w obliczu tylu zagrożeń. Opamiętaj się, idiotko.
Prostuję się i opieram o poduszki, patrząc na Justina.
- Dobrze, porozmawiajmy poważnie, Justin.
- Skąd ten pomysł? - prycha z kpiną. Co za dupek. Znowu.
- Justin!
- Wiem, wiem - prostuje się i zerka na mnie z uniesionymi brwiami. - Więc co chcesz wiedzieć najpierw? 

Kolejny krótki rozdział, I know right. Następny w sobotę albo w niedzielę, zależy, jak się wyrobię. Kocham Was bardzo i dziękuję za to, że jesteście!