21 lut 2015

Rozdział czterdziesty pierwszy

- Co… co ty tu robisz? - mówi, wypuszczając powietrze z ust i uśmiechając się lekko.
Serio? On mnie pyta, co ja tu robię? Powinnam zapytać go o to samo. Mam nogi jak z waty, a w mojej podświadomości od razu widzę nagłówki jutrzejszych gazet "Morderstwo w sklepie osiedlowym", "Zabójstwo przy proszku do pieczenia", "Brat zabija siostrę" i tak dalej, i tak dalej.
- Mieszkam tu - udaje mi się powiedzieć.
Jesteśmy w bardzo kłopotliwej sytuacji. W głowie odliczam sekundy, czekając na atak ze strony brata. Chcę już stąd wyjść.
- Na Queens? - unosi brwi. Niby czemu jest zaskoczony? Na pewno mu mówiłam. - Wow, ja wynajmuję tutaj domek - oznajmia, a ja tylko kiwam głową. Co mam mu odpowiedzieć? Choć szczerze, intryguje mnie ta informacja. - Nie przytulisz mnie na powitanie?
Prycham mimowolnie i rozchylam usta, mrużąc oczy.
- Przytulić cię? Po tym, co przez ciebie przeżyłam? I ja, i mama? - prawie krzyczę. Zaraz pojawi się przy nas ochrona i będę bezpieczna. 
- Suzanne, to nie tak - Josh podnosi ręce do góry w obronnym geście. - Daj mi to wszystko wytłumaczyć.
- Będziesz się tłumaczył w sądzie. Ja nie chcę teraz z tobą rozmawiać - oddycham głęboko, przełykając ślinę.
Odwracam się gwałtownie i kiedy płacę już przy kasie, myślę o tym, że data rozprawy nie została jeszcze wyznaczona. Wróciłam z Forks dzisiaj, jakim cudem w Nowym Jorku znalazł się już Josh? Przecież pewnie dopiero co dostał wezwany przez policję. A to było nie tak dawno. Zanim załatwił wszystko w Paryżu, zanim się spakował, zarezerwował lot na któryś z następnych dni... To na pewno nie zajmuje kilku minut. A może mieszka tu od kilku dni lub miesięcy?
- Suz, czekaj - słyszę za sobą i czuję na ramieniu dłoń Josha. Ekspedientka unosi brwi. Łapię z nią kontakt wzrokowy na krótki moment i wiem już, że nie skoczyłaby za mną w ogień. 
- Zostaw mnie - syczę, wyrywając się i odbierając zakupy.
Idę prosto do samochodu. Wiatr się wzmógł i włosy oplatają mi szyję i twarz, a siatki uderzają o kolana. Słyszę kroki brata.
- Nie zachowujmy się jak dzieci! - wyrzuca i widzę w wyobraźni, jak kręci z niedowierzaniem głową.
Zatrzymuję się i odwracam na pięcie.
- Jak dzieci?! A kto nasyła na własną rodzinę seryjnych morderców?! To jakaś pieprzona gra komputerowa?! Ukryta kamera?! Gdzie mam pomachać?! - wrzeszczę, rozglądając się na boki.
Josh bierze głęboki oddech.
- Błagam, Suzanne, nie zrobiłbym tego, gdybym wiedział, że to ty i mama.
Ale tak czy siak jednak byś zrobił. Komukolwiek. Chciałeś kogoś skrzywdzić tylko dlatego, że jakiś facet zaszedł ci za skórę, warczę w myślach.
- Jasne - prycham. - Nie udawaj niewiniątka. Co ty tu tak właściwie robisz? - unoszę brwi. - Kiedy przyleciałeś z Paryża?
- Więc jednak chcesz mnie słuchać? - marszczy czoło, uspokajając się powoli. - Może pojedziemy do ciebie do domu? Nie chcę rozmawiać tutaj.
Przez moment mam ochotę się ugiąć i zgodzić, ale w porę się opamiętuję.
- Nigdzie z tobą nie pojadę. Odpowiedz teraz.
Wzdycha ze zrezygnowaniem.
- Przyjechałem tydzień temu - odpowiada w końcu.
Tydzień? Cholera, a po co niby tak wcześnie? Wtedy nikt o tej sprawie jeszcze nie wiedział, no, chyba, że Josh spodziewał się już wtedy, że zostanie zatrzymany i wolał dmuchać na zimne.
- Czemu tak wcześnie?
- Jas… - gryzie się w język - znaczy… ktoś chciał się ze mną widzieć.
Zasysam wargi i wciągam głęboko powietrze. Jas... Jas... Jasmine! Wszystko jasne. Przyleciał tu dla Jasmine! Rozchylam wargi, ale z drugiej strony, czy jestem aż tak bardzo zaskoczona? Przecież wiedziałam, że wszystko razem uknuli.
Przełykam ślinę, układając sobie wszystko w głowie. Patrzę na Josha i przez ułamek sekundy widzę w jego oczach znajomy błysk z dzieciństwa, błysk miłości do rodzeństwa, błysk chęci zabawy. Ale to szybko mija. Znowu widzę tego samego Josha co przed chwilą, tego, który pragnął dorwać swoją matkę i siostrę, przy okazji rozbijając czyjeś małżeństwo.
- Jesteś żenujący - syczę i wsiadam do auta, trzaskając drzwiami. Mam teraz w dupie ten samochód.
Nie mogę uwierzyć w to, co się przed chwilą stało i w to, co powiedziałam na odchodne. Ale mu nagadałaś, Suzanne! Pewnie już zdążył się popłakać. Jestem bardziej żenująca od niego.
Widziałam go pierwszy raz na oczy od jakiegoś roku. Dlaczego musieliśmy to zrobić akurat w takich okolicznościach? W obliczu rozprawy w sądzie? W obliczu zaistniałych zdarzeń? Chryste, nie chcę tak żyć. Jestem cała roztrzęsiona, a co najgorsze, boję się własnego brata. 
Odjeżdżam z piskiem opon i nawet nie włączam radia ani nie oglądam się za siebie, by jeszcze raz spojrzeć na Josha. Łzy same zaczynają płynąć mi po policzkach.

 Pozdrawiam Kacpra, tak jak obiecałam<33333