17 lut 2015

Rozdział czterdziesty

Britney zastaje mnie zwiniętą w kłębek na łóżku. Ściskam materiał narzuty i płaczę bezgłośnie, co jakiś czas pociągając nosem.
- Boże, kochanie - szepcze, wdrapując się na kolanach na materac, siadając obok mnie na piętach. - Co się dzieje?
Wszystko, Britney, ale przecież ci nie powiem.
- Zranił cię?
Na litość boską, czy każda płacząca kobieta ma na czole napisane, że chodzi o faceta? Chociaż, w rzeczy samej, mi chodzi o niego między innymi.
- Nie - mamroczę. - Znaczy, tak... Ale nie bardzo.
- Chryste. Mam do niego zadzwonić? Pojechać? Coś mu powiedzieć?
Unoszę na nią spojrzenie i wycieram łzy. Jest taka kochana. Nachyla się nade mną z niepokojem i marszczy czoło, obserwując mnie. Wiem, że byłaby w stanie skoczyć za mną w ogień, ja zrobiłabym dla niej to samo. Ale Justin nie jest wart takich poświęceń... Nie, to niedorzeczne. Jest jednym z najwspanialszych mężczyzn, jakich kiedykolwiek udało mi się poznać, ale przeraża mnie i nie wiem, co mam do niego czuć. Gubię się we własnych myślach, bo jeszcze niedawno przecież przyznałam przed samą sobą, że go kocham.
- Nie - kręcę głową, wzdychając, przewracam się na plecy i podciągam do pozycji siedzącej, opierając o poduszki. - Nie ma takiej potrzeby, to nic wielkiego - wzruszam ramionami, obserwując moje palce.
- Na pewno?
- Tak.
- Chodzi o coś więcej, prawda? - pyta, przechylając głowę. - Ty czujesz do niego coś więcej?
Marszczę czoło. Aż tak to widać?
- Może. Nie chcę o tym rozmawiać.
Gdybym jej powiedziała, że zrobiłabym dla Justina wszystko, podczas gdy on aluzyjnie nazywa mnie dziwką, myślę, że mogłabym się stąd wyprowadzić. Britney nigdy nie zaakceptowałaby takiego zachowania.
- Justin jest naprawdę uroczym chłopcem, ale według mnie, tylko i jeszcze chłopcem - wzrusza niedbale ramionami, przechylając głowę w bok. - Widzisz, kupił ci samochód. Pojechał za tobą do Forks. Na pewno mu na tobie zależy, ale ja nie ufałabym aż tak bogatym osobom. Nie wiemy, czy hajs nie przewrócił mu w głowie. 
- Może i masz rację - odchrząkuję i uśmiecham się lekko. - Mama jest na dole? 
- Tak. Rozpakowała się w pokoju gościnnym, a teraz siedzi w salonie i ogląda telewizję. 
- Może do niej dołączymy? - chichoczę, wstając z łóżka i poprawiając pomięte ubrania. 
Britney nie trzeba prosić dwa razy. Obdarza mnie szerokim uśmiechem i łapie moją dłoń, schodząc ze mną na dół.
Mama rzeczywiście jest na kanapie, okryta kocem i trzymająca kubek z gorącą herbatą na kolanach. W telewizji jest pokazywany jakiś sitcom - nagrane wcześniej niekontrolowane ataki śmiechu są włączane w odpowiednich momentach w tle, chociaż jak dla mnie, żadna ze "śmiesznych" scen nie odgrywa wcale swojej roli i mnie nie bawi.
Uśmiecham się do mamy, co odwzajemnia i siadam obok niej, wsuwając jedną stopę pod pośladki. Britney kładzie nogi na pufie, biorąc pilot i przełączając kanały.
- Telefon ci wibrował, kochanie - mówi mama, ruchem brody wskazując na leżącą na stole moją komórkę.
Wzdycham ciężko i sięgam po nią, niedbale przeglądając wiadomości. Dwa nieodebrane połączenia od Justina i jeden SMS, wysłany po:

"Chciałem ci życzyć dobrej nocy, ale nie odbierasz, więc napiszę to słownie. Dobranoc, mała."
Przeklinam w duchu i burczę pod nosem. Co za palant. To rzeczywiście słodkie, że chce mi życzyć dobrej nocy. A może chciał mnie do siebie zaprosić na szybki numerek? Przecież tylko do tego jestem mu potrzebna.
- Pan Bogaty i Piękny? - Britney zerka na mnie, poruszając zabawnie brwiami. - Rumienisz się, jakby już tu był i cię rozbierał.
- Britney! - warczę, patrząc na nią gniewnie i starając się nie zauważać miny mamy. Chociaż, po jej chichocie wnioskuję, że nic złego się nie dzieje.
Przyjaciółka wzrusza ramionami i wytyka mi język, rzucając pilot między nas. W telewizji zaczyna się film, jak głosi tytuł "Cudowne tu i teraz". Przechylam głowę w bok i próbuję się na tym skupić, ale irytująca mnie para aktorów ciągle kieruje moje myśli na zupełnie inny tor.
Justin. Josh. Justin. Josh. Mama. Britney. Gary. Wypadek. Ja.
Czego już się wszyscy dowiedzieliśmy? Josh wysłał jakiegoś czubka, by dopiekł Justinowi. Podmiot - czubek - śledził mnie od rozpoczęcia pracy u Bieberów. Był pod domem Gary'ego, spowodował wypadek przyjaciółki i jej ukochanego (bingo!), nasłał na mnie jakichś dwóch mężczyzn, by mnie pobili - chociaż patrząc na owy czasownik "pobić", automatycznie możemy wykreślić rzeczownik "mężczyźni", pojechał do Forks, by uprowadzić moją mamę i mnie napaść. Czy Josh rzeczywiście nic nie wiedział o tym, że chce dorwać własną rodzinę? W sumie, to możliwe. Przecież na pewno by nas nie skrzywdził. Mimo wszystko i tak mnie przeraża, że na samą myśl się wzdrygam.
Czego jeszcze się dowiedzieliśmy? Temat Justina bezprecedensowo napotyka moje szare komórki i mrużę oczy, rozmyślając o nim. Nic nowego nie przychodzi mi do głowy - kocham egoistycznego materialistę, który chce wykorzystać większość kobiet do własnych potrzeb, zgrywając przy okazji dżentelmena i wybawiając je z wszelakich kłopotów. No, to tak w skrócie. 
- Skarbie - słyszę nad sobą po kilku godzinach i otwieram oczy, spotykając się z zatroskanym spojrzeniem mamy. Film nadal trwa, więc jednak musiało minąć kilka minut, a nie godzin, jak najpierw pomyślałam.
Poprawiam się na kanapie i uśmiecham.
- Dzięki.
- Hej, może coś zjemy? - Britney klaszcze dłońmi o kolana, a ja kiwam głową, nagle nieco rozpromieniona. Tak, jedzenie to dobry pomysł.
- Super, ja coś przyrządzę - mówi mama, ale wszystkie wstajemy, zostawiając Shailene Woodley i Milesa Tellera na ekranie.
Okazuje się, że jedyne, co mamy w lodówce, to kostkę masła i pół mleka. Mmm, super. Patrzę złowrogo na Britney.
- Jadłam u Gary'ego - odpowiada, przepraszając mnie, a ja wzdycham, kręcąc głową.
- Może zamówimy pizzę? - wzdycham i nie czekając na reakcję moich towarzyszek, sięgam po telefon, wybierając odpowiedni numer.
Jeden sygnał. Dwa sygnały. Trzy. Cztery. Nic. W brzuchu mi burczy, halo.
- Pojadę do sklepu - mówię szybko, kiwając głową. 
- Ja pojadę - dorzuca Britney, zeskakując z blatu, ale zatrzymuję ją ręką.
- Proszę, daj mi wypróbować to auto. 
Nie wiem, co na nią działa, ale uśmiecha się do mnie i kiwa głową. Zerkam na mamę, która również się uśmiecha i nawet podaje mi wiszące przy włączniku kluczyki.
- Tylko nie idźcie spać, póki nie zjemy porządnej kolacji - śmieję się i chwytam portfel, chowając go w tylnej kieszeni spodni, po czym wychodzę z domu, idąc pospiesznie do auta. 
Wow, jaki duży. Siedzenia są wygodne, fotele wyłożone skórą, tapicerka jest przyjemna w dotyku. Kiedy zapalam silnik, radio samo się włącza, a w głośnikach zaczyna rozbrzmiewać "Highway to Hell". Mhm, idealnie. Unoszę lekko kąciki ust i zapinam pasy, wyjeżdżając na podjazd. Cholera, to auto jest odjazdowe! Czuję się w nim jak mała dziewczynka, ale poza tym jak królowa w luksusowej karocie. Idealnie!
Krzyczę na całe gardło słowa piosenki, wystukując rytm na kierownicy, po czym wjeżdżam na parking osiedlowego, całodobowego sklepu. Jestem cała w skowronkach przez ten samochód. Wrzucam do koszyka wybrane produkty do przygotowania domowej pizzy i ciasta. Zapowiada się babski wieczór w piżamach i bardzo się z tego cieszę. Lubię mieć przy sobie tych, których kocham. Ale tak bardzo kocham-kocham. Nie, że tylko kocham (jak to jest w przypadku pana J.).
Sięgam po paczkę proszku do pieczenia, ale wypada mi z dłoni i ląduje na podłodze. Odgarniam włosy na bok i schylam się po produkt, lecz w połowie drogi ktoś mi przeszkadza - paczka natychmiast ląduje w moim koszyku, wrzucona tam przez kogoś innego. Podnoszę wzrok, podążając po ciemnych butach i dżinsach, aż w końcu napotykam twarz.
O w mordę.
- Cześć, Suzanne - mówi, rozchylając usta. Jest tak samo zaskoczony jak ja.
Staram się cokolwiek wydusić, ale nie jestem w stanie wydobyć z siebie głosu. Odpowiedź przychodzi mi w głowie. Cześć, Josh.

 Do następnego.