12 lut 2015

Rozdział trzydziesty dziewiąty

Hamuję gwałtownie przy chodniku i wysiadam z auta, chyba nieumyślnie trzaskając drzwiami. Ups! Biegnę do Britney, rozpędzona do granic możliwości, nie zważając na to, czy się potknę, czy nie. Uśmiecha się promieniście i wystawia do mnie ręce, a ja wpadam na nią i od razu ukrywam twarz w jej włosach.
Moja Britney. Moja kochana Britney.
Jakikolwiek widok zasłaniają mi nie tylko jej kosmyki, ale również moje łzy. Odsuwam się i kiedy na nią patrzę, wszystko się we mnie rozpływa. Tak za nią tęskniłam! Obudziła się! Śpiączka jej nie pokonała. Wypadek jej nie pokonał.
Moja Britney. Moja kochana Britney, powtarzam w myślach.
Zerkam ukradkiem na Justina, który wysiada z auta i patrzy na mnie z rozbawieniem, ale i rezerwą. To drugie jest pewnie wywołane przez drzwi. Kręcę zdumiona głową, zagryzając wargę i znowu patrząc na Britney.
Niewiele się zmieniła. Prawie wcale. Nadal wygląda olśniewająco, ma piękną twarz i figurę, a jedynie lekko zapadnięte policzki wskazują na to, co przeszła.
- Kochana! - mówi za moimi plecami moja mama i odruchowo się odsuwam, odstępując jej miejsca. Wita się z Britney, cmokając ją w oba policzki. Przyjaciółka się uśmiecha i kiwa głową.
- Dzień dobry, pani Collins.
Gdy mama wchodzi do domu, obok mnie staje Justin z naszymi walizkami. Unoszę brwi, prychając pod nosem. Jak on śmiał urządzić tu takie przedstawienie?
- No co? - przechyla głowę w bok.
- Nic - warczę, mrużąc oczy i chwytam Britney za rękę, wciągając ją do środka. Mamy do pogadania!
Rozpakowanie się zostawiam na potem. Pierwsza jest kuchnia. Nalewam sobie po szklance wody, jednocześnie napełniając czajnik i włączając go. Opieram się o blat i unoszę jedną brew, kiedy Justin i Britney siadają przy stole. Mama pewnie poszła zająć się swoimi walizkami, a po drugie jest zmęczona. Nie mam jej tego za złe.
- Możesz mi wyjaśnić, Justin, o co w tym chodzi? - wzdycham głęboko, odsuwając sobie krzesło. Czuję się jak przesłuchujący podejrzanych o przestępstwo policjant.
- Co masz dokładnie na myśli?
Britney uśmiecha się na zadane przez niego pytanie. To już szczyt bezczelności!
- Chyba chodzi jej o ten samochód, Justin.
- Brit! - upominam ją z niedowierzaniem.
- Ach, samochód. Myślałem, że to oczywiste. Wasz stary został zniszczony i jeśli mam być szczery, cieszę się z tego, bo nie należał do najbezpieczniejszych - wzrusza ramionami.
- Nie obrażaj naszego samochodu.
Chichocze, oblizując powoli usta, a kiedy to robi, podtrzymuje na mnie swoje spojrzenie. Cholera. Mięśnie w moim podbrzuszu zaciskają się, a ja ledwo się powstrzymuję, by nie zagryźć wargi.
- A jeśli chodzi o mnie, Suz - wtrąca się moja przyjaciółka, odpędzając ode mnie niesforne myśli. - Wróciłam ze szpitala dwa dni temu. Czuję się świetnie. Gary też. Napisałam to Justinowi na maila, którego znalazłam w twoich notatkach. Jego firmowa sekretarka powiedziała mi, że wyjechał do Forks, więc domyśliłam się, że jest z tobą.
- I nic mi nie powiedziałeś?! - piszczę.
- Żebyś pozabijała nas po drodze albo jeszcze w Forks, byśmy jak najszybciej dostali się do Nowego Jorku? - pyta kpiąco Justin. - To miała być niespodzianka. Ten samochód i powrót twojej przyjaciółki.
Kręcę głową z niedowierzaniem, ale nieco się rozluźniam. No dobra, niech im będzie.
- Jesteście niemożliwi.
Po tym podsumowaniu gotująca się woda wzywa mnie do spełniania obowiązków gospodyni. Kiedy wyjmuję trzy kubki na blat, Justin nie wiadomo skąd wyrasta obok mnie i chowa jeden z nich z powrotem do szafki.
- Będę się zbierał - mruczy uwodzicielsko, głaszcząc zewnętrzną częścią dłoni moje ramię.
Nie, chwila. On nie powiedział tego uwodzicielsko, tylko po prostu tak zabrzmiało to w moich uszach. To on taki jest. I tyle.
Orientuję się, że zostaliśmy sami. Britney wyczuła sytuację, chwała Bogu. Nie chciałabym, by przyglądała się mojemu zauroczeniu.
- Nie idź - proszę błagalnie, patrząc na Justina. - Zostań na obiad.
- I na noc? - pyta od razu, ale zanim zdążę choćby mrugnąć, dopowiada natychmiast: - Nie, Suzanne. Naprawdę, powinnyście zostać same, pogadać, pobyć ze sobą. Mam mnóstwo pracy, poza tym syn mnie potrzebuje.
Naturalnie. Jeśli chodzi o Jaxona, nie jestem w stanie sprzeciwić się Justinowi.
Staję na palcach i czułym gestem cmokam go w usta. Ma takie pulchne i spierzchnięte wargi, pyszne. Ale nie mam czasu na namiętności, bo jeśli się do nich dopuszczę, to źle się skończy.
- Dziękuję, Justin - szepczę, uśmiechając się lekko.
Odwzajemnia to i kiwa głową. Mam ochotę się rozpłynąć.
- Jeśli chodzi o ten samochód - dodaję, odprowadzając go na korytarz - to również dziękuję, ale obawiam się, że nie mogę go przyjąć.
Justin odwraca się i marszczy brwi.
- Dlaczego?
- Błagam cię, bądźmy szczerzy. Nigdy nie zdołam ci za niego oddać.
- Nie chcę, byś mi oddawała.
- W takim razie tym bardziej go nie przyjmę.
- Słuchaj, nie kupiłbym ci go, gdyby nie było mnie stać. Ale mnie stać. Mam pieniądze. Mnóstwo pieniędzy, z którymi mogę robić to, na co mam ochotę. A takie ślicznotki jak ty powinny mi tylko dziękować, nic więcej. Ewentualnie odwdzięczać się w naturze - mruga do mnie. - Miłego dnia. I uważaj na siebie.
Po tych słowach całuje mnie na pożegnanie i wychodzi, zostawiając mnie z wielkim napisem "DZIWKA" na czole. Tak też się czuję. "A takie ślicznotki jak ty powinny mi tylko dziękować". Takie ślicznotki. Czyli jest ich więcej, czy jak? Kupuje takie samochody każdej ładnej i atrakcyjnej kobiecie? I jeszcze "ewentualnie odwdzięczać się w naturze". To niedorzeczne. Ewidentnie wiem teraz, za kogo mnie ma.
Naburmuszona zamykam za nim drzwi, nawet nie wyglądając przez okno by sprawdzić, czy wyjechał z podjazdu. 

No tak, wiem, że krótki, ale ;-) Mam dla Was tyle niespodzianek, że... ;-)
Do następnego, buziaczki i dziękuję że ze mną jesteście!