8 lut 2015

Rozdział trzydziesty ósmy

Samochód pędzi autostradą, a wnętrze wypełniają dźwięki Led Zeppelin. Unoszę ręce do góry i śpiewam głośno, śmiejąc się i zabawnie tańcząc. Zerkam na Justina, który jedną dłonią zmienia biegi, a drugą prowadzi, spokojnie manewrując kierownicą. Uśmiecha się do mnie i puszcza mi oczko, kręcąc z rozbawieniem głową i wzdychając do siebie. Mama na tylnym siedzeniu jest zapatrzona w krajobraz za oknem i uważam, że nie należy jej przeszkadzać. Zatraca się we własnych myślach, a ja i tak nie będę z nią poważnie rozmawiać w obecności Justina. Owszem, nie powinna myśleć za dużo, ale skoro już to robi - okej. Człowiek czasem tak ma, szczególnie, kiedy przeżywa osobiste problemy.
Po drodze zatrzymujemy się na śniadanie na stacji benzynowej, gdzie przy okrągłym, białym plastikowym stoliku rozmawiamy o pogodzie i pracy Justina. Nic, co mogłoby mnie zszokować, wzruszyć i roześmiać. Chociaż, oczywiście, uśmiecham się niemal cały czas i grzecznie kiwam głową, wpatrzona w niego jak w obrazek. Nie mogę nadążyć za jego słowami, za jego mową, sposobem, w jakim oddycha lub miesza cukier w herbacie. Wszystko w nim mnie pociąga i w takich warunkach trudność sprawia mi nawet zjedzenie kanapki.
W końcu zasypiam i przytulam się policzkiem do okna. Kiedy się budzę, mój fotel jest rozłożony, ja jestem przykryta kocem, a głowę ułożoną mam na poduszce. Za mną leży mama, nogi ma przy moim fotelu, a głowę za fotelem Justina. On natomiast podpiera głowę dłonią, którą ma wspartą przy oknie. Oddycha miarowo przez lekko rozchylone wargi. Chyba też śpi. Jesteśmy na jakimś parkingu.
Mrugam kilkakrotnie oczami i przeciągam się, rozmasowując kark.
Nie wiem, gdzie dokładnie jesteśmy, ale nie powinniśmy mieć daleko do Nowego Jorku. Odpinam pas i wysiadam z auta, rozprostowując nogi. Dookoła nie ma nic. Parking jest wyłożony żwirem i przypomina ten, na którym zostałam napadnięta, ale nie ma tu żadnej karczmy. Jest chłodno, co oznacza, że to ranek. Zerkam na zegarek. Siódma dwadzieścia. W sam raz na rozpoczęcie podróży.
Przechodzę na drugą stronę i otwieram drzwi od strony Justina, ruszając nieuważnie jego łokciem. Natychmiast otwiera oczy i patrzy wystraszony na mnie, ale kiedy uświadamia sobie, że to ja, oddycha z ulgą, przecierając twarz.
- Przesiądź się, Justin - szepczę, nachylając się nad nim. - Poprowadzę.
- Co? - pyta, marszcząc czoło. - Chyba zwariowałaś.
Unoszę brwi. Och?
- Nie wygłupiam się, mówię poważnie - prawie warczę. Uraził mnie. Że niby ja nie umiem prowadzić, czy co? - Przesiadaj się.
Prycha, ale w końcu odpina pas i staje przede mną.
- Ale jedź ostrożnie, błagam.
Już mam mu odpowiedzieć, że w samochodzie wcale nie siedzą dwie najważniejsze osoby mojego życia, ale w porę gryzę się w język. Biorę od Justina kluczyki, które niechętnie mi podaje i zasiadam za kierownicą, posyłając mu złowrogie spojrzenie.
Wow, ale wygodnie. Lepiej, niż na fotelu pasażera. Ochoczo zapalam silnik, i gdy Justin zapina pas, ruszam ostrożnie, unosząc z wyższością brwi. Udowodnię mu, że potrafię.
Jedzie się całkiem przyjemnie. Po jakiejś godzinie słyszę ciche pochrapywanie z prawej strony i orientuję się, że Justin przysnął. Mama nawet się nie obudziła. Oddycham spokojnie i z satysfakcją. Naprawdę ich kocham. To mnie przerasta. Miłość do mamy jest zrozumiała, ale miłość do Justina? Przygryzam wargę. Nie zawracaj sobie tym głowy, Suzanne, nie zawracaj...
Wreszcie widzę drogowskaz na Nowy Jork. Zostało nam jeszcze jakieś trzydzieści kilometrów. Włączam klimatyzację i radio, lekko podśpiewując. No, wstawajcie!
Pierwsza budzi się mama. Widzę ją we wstecznym lusterku i uśmiecham się do niej.
- Już dojeżdżamy, mamo - mówię głośno, kiwając głową. Przeciera oczy i siada prosto, wzdychając pod nosem.
- Dobrze, córeczko.
Po kilku kolejnych minutach zerkam na Justina, a on wpatruje się we mnie swoim przenikliwym spojrzeniem. Ma pociemniałe oczy, ale uśmiecha się lekko, z fascynacją i skupieniem. Prawie zapominam o tym, że prowadzę.
Przełykam ślinę, przenosząc spojrzenie na jezdnię. Cholera, Justin jest niesamowicie hipnotyzujący.
- Gdzie mam jechać? - pytam niepewnie, wjeżdżając do miasta. - To znaczy, odwieźć cię do domu?
Justin chichocze pod nosem, zdziwiony moim pytaniem.
- Myślałem, że to mój samochód.
Nagle rozchylam wargi.
- A moje auto?
Kuźwa. Zapomniałam o nim! Ba, ja go nawet nie widziałam, będąc pod domem w Forks. Co Justin z nim zrobił?! Jak ja się teraz wytłumaczę Britney?! Przecież to był jej wóz!
- Zostało zdemolowane, ale spokojnie, nie przeze mnie, tylko przez tamtych... - wzdryga się. - Raczej już by ci nie służyło, gdybyś chciała nadal nim jeździć.
- I co, zostaję bez auta razem z Britney? Wielkie dzięki - burczę, ale nie rozumiem swojej irytacji. Poniekąd jest wzięta z dezorientacji i niewiedzy, ale przecież Justin nie jest niczemu winny.
- Och, uwierz, podziękujesz mi, jak dojedziemy pod twój dom.
Wywracam oczami. Co on knuje?
Denerwuję się, stojąc w korku. W Forks nie było takiego problemu, bo praktycznie nikogo nie było na ulicach! Ale w końcu jestem zadowolona, że znajduję się z powrotem w moim mieście. Tęskniłam za tobą, Nowy Jorku.
Gdy podjeżdżam pod dom, zaciskam dłonie na kierownicy z radości, że wreszcie wróciłam i przytulę się do mojego łóżka. Ale nie to wzbudza moją największą ekscytację.
Na podjeździe stoi zaparkowany maską do jezdni biały Range Rover, świeżutki, nowiutki, z czerwoną wstążeczką przy drzwiach kierowcy. Rozchylam wargi. A to nie koniec.
Zza samochodu wyłania się nie kto inny jak Britney Johnson. O mój Boże!

 Kolejna akcja z poleceniem bloga, tym razem zapraszam na School of emotions, warto!