2 lut 2015

Rozdział trzydziesty siódmy

Otwieram oczy i czuję nieproszone promienie słońca na mojej twarzy. Jest duszno i nieprzyjemnie. Marszczę czoło i lekko unoszę głowę. Była przyklejona do poduszki i zwrócona w stronę okna.
Mam obolały kark, ale najgorsza jest ta świadomość, że leżę sama. Słyszę dźwięk wody. Przewracam się leniwie na plecy i zerkam na drzwi łazienki. Justin bierze prysznic. Przecież brał go poprzedniego wieczoru. Czuję się przy nim brudna.
Zanim zdążę się zorientować, wychodzi. Ma ręcznik owinięty wokół bioder. O mamo. Wygląda tak… apetycznie. Nie wytarł się dokładnie i na jego klatce piersiowej dostrzegam krople wody. Umył włosy, bo są lekko wilgotne.
Rozmawia przez telefon, a kiedy mnie dostrzega, spowalnia swoje ruchy i ostrożnie zamyka drzwi. Puszcza do mnie oczko, nasłuchując rozmówcy.
Zaraz się rozpłynę. Jeszcze nigdy nie widziałam kogoś tak pięknego.
- Rozumiem - wzdycha i siada na moim łóżku. Jest puste, rzecz jasna, a ja lekko się rumienię na wspomnienie nocy. - I jest gotowa na podróż? Nowy Jork. Nie, pojadę swoim. Tak, załatw to. W tym tygodniu nie mam czasu, ale niech kontaktuje się ze mną osobiście. W porządku.
Jest taki formalny. Unoszę brwi i lekko się podciągam. Dopiero teraz dostrzegam, że nie mam spodni ani skarpetek. Musiał mnie rozebrać bez mojej wiedzy i świadomości. Znowu.
Justin rozłącza się bez żadnego pożegnania i wbija wzrok we mnie. To mnie paraliżuje. Bezwiednie przygryzam wargę, bojąc się odwrócić gdziekolwiek.
- Dzień dobry - mruczy, unosząc kąciki ust. Rozluźniam się.
- Hej.
- Jak ci się spało?
- W porządku - mówię szczerze.
- Przyssałaś się do mnie - chichocze, a ja automatycznie się rumienię.
Opuszczam wzrok na dłonie i milknę. Powiedzieć mu? Nie, nie powiem. Ciszę między nami przerywa burczenie w moim brzuchu.
Justin, gotowy do działania, podnosi się i cmoka ustami.
- Ubierz się, pojedziemy coś zjeść. Nie ufam tej motelowej restauracji. 
Och, a czemu i komu on ufa? Pragnę zadać to pytanie głośno, ale hamuję się i grzecznie wstaję. Poprawiam jego koszulkę, tę samą, którą miałam na sobie w szpitalu.
- Eee... dzięki za ciuchy - bąkam, rumieniąc się. Nie rozumiem sama siebie. Ciągle mnie onieśmiela, a przecież już uprawialiśmy seks. To w nim tkwi problem, bo to on mnie hipnotyzuje. Nie fair. Ja tak na niego nie działam.
Kiwa głową, a gdy chcę wejść do łazienki, podchodzi do mnie i przyciąga mnie do siebie jedną dłonią, od razu wplątując palce w moje włosy i całując mnie namiętnie. Nie jestem w stanie nabrać powietrza, więc zaczynam dyszeć, zdezorientowana. Rozchylam wargi, a Justin wsuwa się do mnie i wita z moim językiem, pomrukując cicho. Cholera. To od razu na mnie działa. Podnoszę dłoń, chcąc ją wpleść między jego puszyste włosy, ale w połowie drogi chwyta moją dłoń i opuszcza ją niżej, splatając nasze palce. Cała drżę.
Gdy mnie puszcza, uśmiecha się i przeciera usta palcami. Podążam za jego opuszkami, podziwiając piękno jego warg.
- Cudownie smakujesz - szepcze i odsuwa się, robiąc mi przejście.
Stoję tak jeszcze przez chwilę, ale w końcu się otrząsam i wchodzę do łazienki. Jest zaparowana po prysznicu Justina. Uśmiecham się szeroko, przecierając lustro ręką i patrząc na siebie. To ja. Suzanne Collins. Parskam śmiechem. Justin mnie pocałował! I uważa, że cudownie smakuję. No, to już mi chyba mówił. A więc, nadal mnie pragnie.
Nie, idiotko, nie pragnie. Po prostu cię pocałował, bo nikogo innego nie miał pod ręką.
Odsuwam od siebie tę nieprzyjemną myśl, aczkolwiek nie jestem już tak samo zadowolona jak wcześniej. Może jednak nie powinnam się cieszyć? To tylko pocałunek. Nie, dla mnie to aż pocałunek.
Rozglądam się po pomieszczeniu. Jest małe, wąskie, nieprzytulne. Ściany są wyłożone beżowymi płytkami, w rogu stoi niewielka kabina prysznicowa, obok nieco zniszczony sedes, a umywalka, przy której jestem, nadaje się do remontu. No nic. Mimo wszystko, chcę wrócić do domu.
Nie mam swojej szczoteczki, ani niczego, czym mogłabym się umyć. Widzę motelową pastę, więc nakładam ją na palec wskazujący i powoli myję zęby. Płuczę jamę ustną i chlapię twarz, biorąc głęboki oddech. Wycieram się ręcznikiem, związuję włosy w wysokiego kucyka i wychodzę z łazienki.
Justin stoi przy oknie, ubrany w dżinsy i bluzę bez kaptura. Wygląda na nastolatka. Mam ochotę rzucić mu się na szyję i za wszystko podziękować. Przypomina mi się scena z nocy i ściska mi się serce. Był taki biedny, przygnębiony, zagubiony. O czym śnił? Chciałabym wiedzieć, żeby mu pomóc.
Odwraca się w moją stronę i uśmiecha się uprzejmie.
- W kucyku ci do twarzy.
- Dzięki. Gdzie są moje ubrania?
Ruchem głowy wskazuje na moje łóżko. Ścielił je! Ten facet jest idealny. Na łóżku leżą moje spodnie i bordowy, włochaty sweter, którego nie znam. Jego kolejny ciuch? Nie, wygląda na damski. Patrzę na Justina wymownie.
- Kupiłem ci wczoraj, mam nadzieję, że będzie dobry. Przepraszam, nie jest za ładny, ale wybierałem go szybko. Nie chciałem, byś ciągle chodziła w mojej koszulce.
- Lubię twoją koszulkę - odpowiadam szybko, biorąc do ręki ubrania. - Ale dzięki za ten sweter, oddam ci pieniądze. I jest dosyć ładny.
Chichocze, kręcąc głową.
- Jasne - wywraca oczami. - Ubieraj się, poczekam na ciebie na dole, zgoda?
Kiwam głową, a on wychodzi, mijając mnie i wciągając głęboko powietrze. Uśmiecham się lekko i znowu rumienię, szybko się przebierając. Nie chcę, by długo czekał, zresztą ja też nie wytrzymam za długo bez niego. Oblizuję wargi i rozglądam się po pomieszczeniu. Nie, nie będę tęsknić.
Chichocząc sama do siebie, wychodzę, a gdy jestem już w recepcji, Justin, stojący przy ścianie, podchodzi do mnie i ujmuje moją dłoń. Nawet nie patrzę na recepcjonistkę, która pewnie z uwagą i zazdrością mi się przygląda. Niech myśli, że kochaliśmy się całą długą noc.
Nie, to podłe. Czy właśnie tak nie robią miliarderzy? Wynajmują pokoje motelowe na obrzeżach miasta, by pieprzyć tam swoje kochanki? Patrzę na Justina. Nie, on taki nie jest. Szanuje kobiety. No przecież.
Co ja sobie myślę, przecież to nie on zostawił żonę dla niańki swojego dziecka, a potem przecież nie zdradził swojej nowej (i kolejnej) żony z nową niańką. Czy to jakieś koło? Zbiera mi się na wymioty, gdy o tym myślę. Przestań, Suzanne!
- Gdzie jedziemy? - pytam, kiedy już jesteśmy w jego samochodzie. Justin spokojnie wyjeżdża z miejsca parkingowego, rozluźniając się. 
- Po twoją mamę. Zabieramy ją do Nowego Jorku.
Że co?
Zerkam na niego osłupiała.
- To o niej rozmawiałeś rano z... kimś? - unoszę brew.
- W rzeczy samej. Już dobrze się czuje, a nie możemy pozostać w Forks. To znaczy, ja nie mogę, a nie wrócę bez ciebie. A wiem, że nie chcesz zostawić mamy. Po drugie, do Los Angeles przyjedzie twój brat i tam będzie rozprawa, więc lepiej, żebyśmy wszyscy się tam znaleźli.
Kiwam głową, ale mój mózg przestał pracować na etapie słów "nie wrócę bez ciebie". Czy on coś do mnie czuje, czy nie? Pewnie robi to tylko ze względu na Jaxona. A, właśnie.
- A co z twoim synem?
Opiera łokieć o okno i przeczesuje włosy, przygryzając wargę. Ścisza grające radio. Co? W ogóle go nie słyszałam.
- Nie wiem, Suzanne. To drażliwy temat. Nie chcę, żeby przebywał z Jasmine.
- A ty będziesz z nią przebywał?
To oczywiste, że nie, jednak pragnę usłyszeć to z jego ust.
- Nie udawaj głupiej. Naturalnie, że nie. Jest niepoczytalna. Zrobiła podłą rzecz, nie chcę mieć z nią nic wspólnego.
O cholera, aż tak się przejął? Serce zaraz wyskoczy mi z piersi.
- Każesz jej wynieść się z waszego domu?
Podświadomość podpowiada mi, że niewiele mnie to powinno obchodzić, ale z drugiej strony, przecież muszę wiedzieć. W końcu pracuję dla Justina i muszę mieć pojęcie, gdzie tę pracę mam wykonywać.
- Możliwe. To mnie przerasta, nie rozmawiajmy o tym - prawie uderza w kierownicę, a ja się kulę. Dobrze, tak. Nie rozmawiajmy.
Przy wejściu do szpitala stoi mama. Ktoś już musiał jej powiedzieć, że wychodzi. No tak. Pewnie Justin zadzwonił nawet do jej lekarza prowadzącego, by ten miał pewność, że ją odbierzemy. Mama ma dżinsy i sweter, wow, ale się dopasowałyśmy. Chichoczę cicho i wysiadam z auta, machając do niej. Gdy mnie zauważa, uśmiecha się lekko i idzie w naszym kierunku. Justin staje obok mnie, plącząc dłonie za plecami.
- Hej, mamo - witam ją, przytulając ją mocno. Wygląda dobrze. Naprawdę dobrze. Gdy się od niej odrywam, wskazuję na Justina. - Mamo, to Justin Bieber. Justin, to moja mama.
- Bardzo miło mi panią poznać - mruczy mój towarzysz, ujmuje dłoń matki i całuje jej zewnętrzną część. Mama uśmiecha się z podziwem. Pięknie, już ją oczarował. - Proszę, zapraszam do auta, Mathildo - uśmiecha się i otwiera jej tylne drzwi. Skąd, do cholery, zna jej imię?!
- Dziękuję, panie Bieber - wzdycha i zajmuje miejsce z tyłu.
- Och, proszę mówić mi Justin.
Wywracam oczami i patrzę na niego z niedowierzaniem. Wzrusza ramionami i cmoka do mnie ustami nad dachem samochodu, po czym wsiadamy równocześnie do środka.
Kiedy ruszamy, Justin kładzie dłoń na moim kolanie, lekko je ściskając. Co on wyprawia? Za nami siedzi moja matka, która wszystko widzi i pewnie myśli sobie nie wiadomo co!
Próbuję strącić jego dłoń, ale zbyt mocno ją zacisnął. Dupek. Krzyżuję ręce na piersiach, zerkając na niego kątem oka. Nie wiem, co chce osiągnąć.
- Poczekam na was - mówi Justin, zatrzymując się pod domem. No tak, musimy wziąć swoje rzeczy.
Wysiadamy z mamą i idziemy w milczeniu do drzwi.
Wchodzę do pokoju i chwytam swoją torbę, wrzucając do niej kilka bluzek i kosmetyków, które zdążyłam wcześniej rozpakować. Rozglądam się po wnętrzu i zagryzam wargę. Nie mam nawet czasu, by się nad wszystkim zastanowić. Justin tyle dla nas robi. Jest taki... chyba go... nie. Otrząsam głowę z niepotrzebnych myśli i zaglądam do mamy.
Ona radzi sobie znacznie gorzej: siedzi na łóżku i monotonnie wkłada do walizki pomięte ubrania. Podchodzę do niej i kucam obok, wszystko uprzątając. Nic nie mówię. To ona odzywa się pierwsza.
- Kochasz Justina?
O nie. Co ją ugryzło? Nie chcę o tym rozmawiać. Nie chcę nawet o tym myśleć. Przez ostatnie dni odrzucałam od siebie tę myśl, walczyłam z nią nawet jadąc do Forks. Przemawiała mną tęsknota i cierpienie, że przez najbliższe doby mam nie ujrzeć pięknej twarzy tego mężczyzny... A teraz jeszcze mnie uratował. Nie tylko mnie, lecz także moją matkę. I jeszcze powiedział, że nie zamierza mieć kontaktu z Jasmine! Nie, to szczyt wszystkiego. Jeszcze bardziej wzmocnił moje uczucia. Ale czy naprawdę go kochałam? Czy byłam w stanie zrobić dla niego więcej niż "trochę"?
Tak.
- Mamo! - burczę, kręcąc głową. - Nie, rzecz jasna, nie. - Odpowiadam na jednym wdechu, chichocząc nerwowo. - Przecież za krótko się znamy.
No przecież.
- Wygląda na miłego. I jest seksowny. Naprawdę seksowny.
Czerwienię się cała i otwieram szerzej oczy, wzdychając ciężko po chwili. Mama ma rację. Justin jest seksowny. Miły. Przemiły. Ba, jest dżentelmenem. Jest idealny, mimo, że czasem trudno go rozgryźć.
Kiwa powoli głową, uśmiechając się lekko i wstaje, a gdy robię to samo, mocno mnie przytula.
- Dziękuję, córko - mruczy mi do ucha. - Tak bardzo się starasz. Doceniam to.
W odpowiedzi cmokam ją w policzek i zabieram nasze rzeczy, splatając nasze palce i ciągnąc mamę do drzwi. Czas wrócić do Nowego Jorku.

Ostatnio trochę się nudziłam i poszperałam w starych komentarzach na blogu. W zakładce "Wasze opowiadania" znalazłam tłumaczenie, które musi Wam się spodobać! Serdecznie Wam je polecam: ---> WEAKNESS <---