22 mar 2015

Rozdział czterdziesty dziewiąty

Opieram się o umywalkę i zamykam oczy. Staram się uspokoić oddech, to powinno załatwić sprawę. Modlę się w duchu, by zaraz się nie rozryczeć. Mam już dość płaczu. Ludzie na świecie mają poważniejsze problemy od moich, a ja robię wielkie halo, bo ktoś nie zgadza się z moim zdaniem. Czy tak wychowywali mnie rodzice? "Podczas kłótni najczęściej mówi się coś, czego potem się żałuje. Nie daj się sprowokować, córeczko" - to zawsze słyszałam. Może rzeczywiście dałam się ponieść emocjom?
Jasmine to nadal żona Justina. To w tym domu mieszkała przez ostatnie lata. Myła się w tej łazience, opierała się o tą umywalkę. A ja w prostacki sposób pokazałam Justinowi, że nie jest tu mile widziana. Owszem, boję się jej, w końcu zaplanowała to wszystko z moim bratem. W końcu to dla niej tu przyjechał. Justin doskonale to wie, po co mu o tym przypominam? Przecież ta kobieta chciała tylko zabrać resztę swoich ciuchów.
Przecieram dłońmi twarz i patrzę na swoje odbicie w lustrze. Powinnam wziąć się w garść, bo ostatnio zachowuję się jak rozkapryszona dziewczynka. Każde takie zachowanie doprowadza mnie do porażki, która w moim przypadku oznacza odrzucenie przez Justina. Nie chcę stracić z nim kontaktu. Może i nic do mnie nie czuje, może traktuje mnie neutralnie i po prostu zadaje się ze mną tylko z jednego powodu. Ale ja go kocham, zakochałam się w nim i nic już na to nie poradzę. Mam wrażenie, że jest całym moim życiem, nie jest zwykłym mężczyzną, nie jest moim chłopakiem - jest moim światem. To nic dziwnego, że chciałabym, aby też darzył mnie takim uczuciem.
Jakby wszystkiego było mało, wypomniałam mu tę feralną noc w Forks, kiedy płakał przez sen. Pokazałam mu tym samym, że nie może więcej na mnie liczyć, a przecież może! Mam ochotę stanąć przed nim i pokazać mu, ile dla mnie znaczy, ale moje wnętrzności przewracają się na samą myśl o tym, jak mógłby zareagować.
Czytałam już zbyt wiele romansów i szczerze wątpię, by prawdziwa miłość istniała. Taka czysta, odwzajemniona. W książkach wszystko jest idealne - mężczyzna zawsze kocha kobietę, a ona jego. Zwykle bierze ją w ramiona, ujmuje jej twarz w dłonie i szeptem mówi, jak ważna dla niego jest. Ale w moim świecie, to raczej absurdalne, a co za tym idzie - kompletnie niemożliwe.
Weź się w garść, Suzanne, policzkuję się w myślach.
Ochlapuję twarz zimną wodą i związuję włosy w wysoki koński ogon, wygładzając je, po czym wychodzę z łazienki. W pokoju na dole ciągle bawi się Jaxon, ale jest tak zajęty, że nie chcę mu przeszkadzać. Właśnie posadził na kucyku małego kowboja i "patataja" (jak sam krzyczy na cały parter) po autostradzie na dywanie.
Idę do kuchni w nadziei, że spotkam tam Justina, ale nigdzie go nie ma. Nawet salon zastaję pusty. A co mi tam - wchodzę na górę.
Drzwi jednego z pokoi na końcu korytarza są uchylone i słyszę z nich głosy. Zaglądam tam i proszę - jestem w gabinecie Justina. Jest duży, przestronny, biały i czysty. Nowoczesne meble w postaci szafek na książki są postawione po obu stronach ścian, a na przeciwko, za jasnym biurkiem ze stertą dokumentów i laptopem, przy szerokim oknie z widokiem na miasto stoi on, we własnej osobie. Jest odwrócony ode mnie tyłem i rozmawia przez telefon.
- Rozumiem - wzdycha. - Nie, nie, załatw to jak najszybciej... Lot z Waszyngtonu do Georgii trzeba przełożyć na jutrzejsze popołudnie... Nie, mam wtedy ważną sprawę na mieście. Przekazałem już Aubrey, by odwołała wszystkie spotkania - zdaję sobie sprawę, jaki ma seksowny ton głosu, gdy załatwia sprawy służbowe. Taki formalny i poważny, idealny. - Wyślij Joeya... - jest czymś rozgoryczony i odwraca się, chcąc sięgnąć po dokumenty na biurku, ale wtedy mnie zauważa. Wyraz jego twarzy pozostaje obojętny i neutralny, ale w oczach widzę znajomy błysk. Muszę podejść bliżej, ponieważ światło nieba za Justinem uniemożliwia mi dopatrzenie się w jego twarzy głębszych szczegółów. - Sporządź raport z dochodów zewnętrznych i wewnętrznych, skontaktuj się z PWU - mówi szybko. - To wszystko. Kontaktuj się z Aubrey.
Rozłącza się szybko, kładąc komórkę na biurku i unosi brwi. Przez ostatnie kilkanaście sekund nawet na moment nie spuścił ze mnie wzroku.
- Czy jest sposób, w jaki mogę ci pomóc? - pyta sucho, przechylając głowę w bok.
- Chcę cię przeprosić.
Bezsprzecznie go tym zaskakuję, bo kilkakrotnie mruga oczami, ale nic nie odpowiada, więc działam dalej.
- Przepraszam za to, co powiedziałam i za to, jak wcześniej zachowałam się przy Jasmine - wzdycham, podchodząc bliżej tak, aż wreszcie staję naprzeciw niego i unoszę głowę, by mu się przyjrzeć. - Nie miałam tego na myśli.
Justin staje przodem do mnie i obejmuje mnie w talii, przyciągając bliżej do siebie.
- Jesteś bardzo nieprzewidywalna, Suzanne.
Wzdycham, mrugając kilkakrotnie oczami.
- Przepraszam.
- Nigdy nie jestem pewien, co powiesz i co zrobisz, bo w twojej naturze leży spontaniczność, chociaż może nie zawsze jesteś tego świadoma - Justin przechyla głowę w bok, jak to ma w zwyczaju. - Jak sama wiesz, ja muszę mieć wszystko poukładane, chociaż czasem lubię zaszaleć.
- Na przykład? - unoszę brew.
- Dzień, w którym pierwszy raz do ciebie przyszedłem.
Och, przypominam to sobie. Gdy chcę iść na górę, słyszę dzwonek. Jezu, pewnie listonosz. Podchodzę do drzwi, otwieram je i... o w mordę jeża.
- Witam, panno Collins - uśmiecha się pogodnie. - Pomyślałem, że skoro nie odbiera pani moich telefonów, zjawię się tutaj osobiście. Myślałam wtedy, że zaraz upadnę z zaskoczenia.
- Więc to było dla ciebie spontaniczne?
- W rzeczy samej.
- Co jeszcze?
- Pójście z tobą do mojego lekarza.
- I tyle?
- Pierwszy raz z tobą. Pierwsze spanie z tobą. Wyjazd do Forks. Jeszcze wiele rzeczy było dla mnie spontanicznych.
Marszczę czoło.
- Ale jaki to ma związek z... tym, z czym tu przyszłam?
- Skarbie - chichocze miękko. - Chcę ci powiedzieć, że działasz na mnie w niesamowity sposób. Ja, zawsze ułożony facet, który ma wszystko zaplanowane co do godziny, nagle jest oczarowany poznaną kobietą. Rzuciłaś na mnie czar. Jeszcze żadnej kobiecie się to nie udało, dla żadnej aż tak się nie poświęcałem.
Rzuciłam... na... niego... czar. Ale... RZUCIŁAM NA NIEGO CZAR. Mam ochotę napisać to sobie na czole i pokazać całemu światu.
- Ty też rzuciłeś na mnie czar - obawiam się, że zabrzmiało to śmiesznie w moich ustach, więc żeby załagodzić sytuację, uśmiecham się lekko. - Wybaczysz mi to, jak się zachowałam?
- A ty wybaczysz mi to, w jaki sposób się do ciebie odezwałem?
- Ale Justin, nie mam ci czego wybaczać. Nic nie zrobiłeś.
- No więc widzisz, ja tobie też nie mam czego - oblizuje usta i pochyla się, całując mnie delikatnie.
Nie mam siły czekać. Jestem tak spragniona, a mięśnie w moim podbrzuszu zaciskają się z każdym jego ruchem. Zarzucam mu ręce na szyję i całuję go mocno. Przyciska mnie do siebie i podsadza, spychając z biurka wszystkie papiery i laptop. Odrywam się od niego, oglądając za siebie i patrząc na sprzęt na podłodze.
- Justin, on kosztował fortunę. Oddam ci pieniądze - przygryzam wargę.
- Ty jesteś warta znacznie więcej, więc możesz mi oddać siebie, mała - uśmiecha się, a ja od razu się poddaję, oplątując nogi wokół jego bioder.
Justin popycha mnie tak, że leżę cała na biurku. Staje na jego krańcu i przyciąga mnie w tamtą stronę, zdejmując swoje spodnie do kolan. Ma na sobie bokserki Calvina Kleina, szare, z czarną gumką i przygryzam wargę, wijąc się ochoczo. Justin mruga do mnie i unosi moje nogi w górę, pomagając mi z dżinsami.
- Masz świetne nogi - mówi w uznaniu i odrzuca ubrania na bok, sięgając do szuflady biurka i wyjmując foliową paczuszkę. Cholera, trzyma tam coś takiego? Może na specjalnie okazje? A może pieprzył się już w ten sposób i tutaj z Jasmine? Przełykam ślinę i kręcę do siebie głową.
- Imponuje mi fakt, że jesteś zawsze przygotowany - chichoczę. - Ale nie musisz tego zakładać.
Zaskakuję go tym. Unosi na mnie spojrzenie, marszcząc brwi.
- Suzanne, nie chcę, byś...
- Biorę pigułki - chrząkam, lekko się rumieniąc. Co prawda, wzięłam jedną. Aby uzyskać odpowiedni rezultat, powinnam brać je codziennie o określonej porze. Ach, co tam. Przecież nie podczas każdego seksu zachodzi się w ciążę, a dodatkowo te plastikowe świństwa są strasznie uciążliwe i niewygodne.
- Co? Od kiedy?
- Justin, po prostu to zróbmy - szepczę błagalnie, robiąc się bardziej czerwona.
Przez chwilę jeszcze się mi przypatruje, po czym chowa prezerwatywy z powrotem do szuflady i zdejmuje swoje bokserki, w tym samym czasie, kiedy ja pozbawiam się majtek.
- Wow, jesteś naprawdę spragniona - uśmiecha się.
- Jeśli chodzi o pana to zawsze - puszczam mu oczko.
Wchodzi we mnie szybko, nim zdążę się zorientować, i zaczyna poruszać się w błyskawicznym tempie. Wyginam ciało w łuk, a on chwyta mój kark i unosi do góry, nachylając się i przygryzając moją dolną wargę. Jęczę i wiję się pod nim, dotykając palcami jego włosów i pragnąc je wyrwać.
- Cholera - syczy Justin, kąsając moje ucho.
Boże, to nie do wytrzymania. To, jak jest blisko, co robi, jak jego urywany oddech dociera do mojej skroni, szyi i ust.
- Justin! - krzyczę, zaciskając powieki.
Pragnę dopasować się do jego rytmu i naprzeć na jego penisa, ale trzyma mnie tak mocno, że jest to niemożliwe. Nie muszę czekać długo na orgazm. Mam wrażenie, że uwięziona w głębinach oceanu, wypływam po jakimś czasie na powierzchnię. Kiedy razem szczytujemy, nabieram powietrza w usta i łykam to, z czym nie miałam sposobności od dawna - jakbym była topielcem, a Justin moim powietrzem.
- Och, mała - Justin oddycha głęboko, po czym całuje moją szyję i wychodzi ze mnie powoli, doprowadzając się do porządku.
Leżę tak jeszcze przez chwilę, z jedną dłonią wyciągniętą wzdłuż tułowia, a drugą zgiętą w łokciu i uniesioną nad głową, a kiedy się uspokajam, schodzę z biurka, czując wszystkie mięśnie w dolnych partiach mojego ciała.
- Lecisz do Georgii? - pytam, kiedy przypominam sobie, o co chciałam go zapytać, gdy usłyszałam telefoniczną rozmowę.
Justin w tym czasie zbiera z podłogi papiery oraz laptop i kładzie wszystko tam, gdzie przed chwilą... to robiliśmy.
- Nie - uśmiecha się uprzejmie. - Mam ważną sprawę do załatwienia.
- Och?
- Rozwód.
Rozwód! Rozwód. ROZWÓD.
Mam nadzieję, że nie wyglądam jak kretynka z szerokim uśmiechem na twarzy. Justin dobrze się bawi, przypatrując się mojej minie. Wybucha śmiechem i przyciąga mnie do siebie, cmokając krótko w usta.
- Cieszy się pani z mojego nieszczęścia?
Zbija mnie tym z tropu.
- Nieszczęścia?
- Po części. Szkoda mi jedynie Jaxona, ale on cię polubił, więc wiem, że sobie poradzi.
To by oznaczało, że Justin chce, bym nadal z nim "była".
- Powinniśmy uczcić twój rozwód - rzucam, odsuwając się lekko od niego i poprawiając włosy. - Może kolacja? Albo klub? Oczywiście, ja zapraszam, więc ja płacę.
- Ciągle mnie zaskakujesz - wzdycha oczarowany i cmoka ustami. - Mógłbym z tobą wyjść gdziekolwiek, skarbie, ale jeśli chcesz się zabawić, wybieram klub. Robię to po części dla swojej przyjemności.
Przechylam głowę w bok, starając się wyglądać jak on, kiedy jest czymś zaskoczony.
- Chciałbym znowu zobaczyć cię na parkiecie - uśmiecha się, przeczesując dłonią włosy. - Zawiozę Jaxo do mojej siostry, ale zanim to zrobię, chciałbym jeszcze chwilę popracować.
Aluzja, abym wyszła. Bingo!
- Dobrze - kiwam głową, wycofując się.
- Suzanne, w mojej sypialni jest wejście do garderoby. Wybierz to, co chcesz założyć.
Rozchylam usta, ale po chwili je zamykam, tak samo jak drzwi do gabinetu. Cała garderoba moja! Wow, ale super. Prawie podskakując, wchodzę do sypialni. To ten sam pokój, w którym… mnie zgwałcił, ale nie ma tu żadnej pary drzwi. Domyślam się więc, że jestem w pokoju dla gości, a jego sypialnia musi być inna. 
Ruszam do pokoju obok i tak, oto jestem. Na całej długości ściany znajduje się szyba, odsłaniająca widok na Nowy Jork. Sporych rozmiarów łóżko stoi po lewej stronie, przykryte śnieżnym prześcieradłem. Obok niego malutkie biurko z krzesłem - toaletka Jasmine. Jestem pod wrażeniem ładu i czystości, które towarzyszą każdemu pomieszczeniu w tym domu. Idąc do uchylonych lekko drzwi po prawej stronie, myślę o siostrze Justina. Nie wiedziałam, że ją ma - w internecie pisali, że jest jedynakiem. No, ale nawet tam mogą się przecież mylić. 
Garderoba jest ogromna. Po prawej stronie przydzielono część dla Justina - wyprasowane koszule wiszą w równych rzędach, obok nich marynarki, na półkach poukładane koszulki, bluzy, spodnie, kurtki… W szufladach pewnie bielizna, a na dole ułożone buty. 
Lewa część należy do Jasmine - a raczej należała. Prawie nic tu nie zostało. Na końcowych wieszakach wiszą dwie sukienki, na półce leży złożona koronkowa bluzeczka, a na dole przewrócone czarne szpilki z czerwoną podeszwą. Zastanawiam się, czy rzeczy należały do niej, ale skoro ich nie wzięła, to może jej się nie podobały? Podnoszę bluzeczkę i przyglądam się jej - jest naprawdę śliczna. Obcisła, z krótkim rękawem, pewnie pięknie podkreśla piersi i płaski brzuch. Kiedyś ją założę, bo... teraz należy do mnie, tak? Uśmiecham się pod nosem, oglądając sukienki - jedna turkusowa, bez ramiączek nie wywiera na mnie aż tak sporego wrażenia jak druga - czerwona, również koronkowa i obcisła, na szerszych ramiączkach, prezentuje się bosko.
Orientuję się, że nie mam czystej bielizny, bo torba została na dole, a ja nie chcę wyjść stąd nieprzebrana. Moje majtki nie nadają się do użytku po tym, co działo się w gabinecie Justina, więc decyduję się na odważny krok - wyciągam jedne z jego bokserek i wsuwam je na siebie. Mmm, to bardzo przyjemne uczucie. Czuję się bardzo seksownie. Nakładam sukienkę i przez około dziesięć minut walczę z suwakiem - naprawdę nie chcę, by Justin mi pomagał, bo chcę, by widział efekt końcowy. O dziwo, sukienka leży jak ulał. Może dlatego Jasmine jej nie chciała? Jest przecież znacznie wyższa ode mnie i szersza, ale to nie zmienia faktu, że nadal jest piękna i ma niesamowicie cudowne ciało.
Przeglądam się w wysokim lustrze przy ścianie, kiedy nakładam szpilki i cmokam ustami. Wyglądam super. Rozpuszczam jeszcze włosy i rozczesuję je palcami, po czym bawię się nimi jeszcze przez moment, by wyglądały perfekcyjnie. Naprawdę czuję się dobrze.
Nagle ktoś otwiera drzwi i widzę Justina, który zerka na mnie i szybko się cofa.
- Wybacz, myślałem, że już wysz... - zaczyna, ale mruga kilkakrotnie oczami i znowu do mnie zagląda, rozchylając usta.
Cóż za wspaniały widok! Opada mu szczęka.
- Wyglądasz... naprawdę pięknie - przełyka ślinę, czerwieniąc się na twarzy. - Ja... Boże.
Chichoczę cicho, odwracając się przodem do niego i idąc powoli w jego kierunku.
- Dziękuję, proszę pana - cmokam go w usta. - Zostawię cię samego, poczekam na dole z Jaxonem.
- Mam ochotę cię przelecieć - szepcze cicho, a ja przygryzam wargę. Mój oddech automatycznie staje się płytki, ale w porę się opamiętuję.
- Czekam na dole.
- Odmawiasz mi?
Oczy mu ciemnieją. Kuźwa.
- Tak, odmawiam - odpowiadam twardo. - Czekam na dole.
Nie możemy się teraz pieprzyć! Zostawiam go z zaskoczoną miną i schodzę dumnie na dół. Dobrze, że mu się nie dałam. Dopiero co to robiliśmy, też potrzebuję chwili wytchnienia. Chociaż, to prawda, jestem spragniona jego ciała jak nigdy. Jego całego.

Wreszcie jakiś konkretny rozdział :) Kooooooocham Was! Życzę Wam dużo uśmiechu i pozytywnej energii na ten tydzień, jakkolwiek głupio według Was to brzmi :)