12 mar 2015

Rozdział czterdziesty piąty

Siadam z powrotem na łóżku w siadzie skrzyżnym, odgarniając włosy z twarzy. Justin z powrotem przekręca się w moją stronę, opierając się na nadgarstku.
- Chodźcie na śniadanie! - słyszę z dołu, ale kręcę głową. Czy jestem w stanie teraz cokolwiek zjeść? Przecież moim śniadaniem był Justin. Chyba się rumienię.
- Zaraz zejdziemy! - odkrzykuję, prostując się i chrząkając.
- Chcesz mnie o coś zapytać, Suzanne? - Justin przechyla głowę w bok, lekko się uśmiechając.
Jaki on jest piękny. Zasycha mi w ustach.
- O czym chciałeś ze mną porozmawiać? No, wiesz, wtedy, kiedy dzwoniłeś.
- Ach - Justin poprawia się, wchodząc na łóżko i siadając obok mnie. Opiera się o poduszki i prostuje nogi, oddychając z ulgą. - Chciałem cię ostrzec. Josh przyjechał.
Przygryzam wargę.
- Wiem.
- Wiesz? - marszczy czoło.
- Widziałam się z nim wczoraj.
Justin przełyka ślinę i znowu zmienia pozycję. Siada na piętach, przodem do mnie i nachyla się nade mną.
- O czym rozmawialiście?
Hm, właściwie to nie wiem.
- Powiedział, że przyjechał tutaj już wcześniej. Dla Jasmine. I mówił też, że mnie przeprasza i wcale nie chciał zrobić tego, co zrobił.
Justin kiwa powoli głową, jakby przetwarzał wszystkie informacje.
- Tak, wiem to. Podły sukinsyn.
Udaję, że tego nie słyszałam.
- A co z Jasmine? - marszczę czoło. W końcu powinniśmy o niej porozmawiać.
- Nie ma jej w domu, jest z Jaxonem za miastem. Jestem z nią w stałym kontakcie. Ma dzisiaj przyjechać z Jaxonem i mi go zostawić, a sama pojedzie chyba do swojej matki. Nie chce mieszkać ze mną, a raczej, ja nie chcę mieszkać z nią. Poczeka spokojnie na papiery rozwodowe.
Wow, to tyle? Po krzyku? Aż tak jej zależy na Justinie? Jestem w szoku. A on? Opowiada o tym z takim tonem, jakby mówił mi o czymś błahym. Człowieku, co z tobą nie tak?! To twoja żona! Kochałeś ją! Czy wszystkie kobiety Justina Biebera tak kończą? Na samą myśl zbiera mi się na wymioty.
- Wszystko w porządku? - na ziemię sprowadza mnie głos Justina. - Nic ci nie zrobił?
Dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że pyta o Josha.
- To mój brat, Justin.
Co za bzdura! Jakbym niby sama nie chciała wiać wczoraj ze strachu, kiedy tylko zobaczyłam go w sklepie.
- Jasne - Justin prycha, patrząc na mnie kpiąco. - Ten sam brat, który... - zaczyna, ale milknie.
Doskonale wiem przecież, co chce powiedzieć. "Ten sam, który chciał zabić ciebie i twoją matkę". Kręcę głową.
- Nie chcę, by Josh trafił za kratki.
- Słucham?
Jest zły.
- No, to mój brat. Nie chcę, by tam siedział. Musimy zrobić wszystko, by jakoś wrócił do Paryża.
- Może tak być.
- Serio? - cała się rozpromieniam.
- Pewnie - Justin wzrusza ramionami. - Wróci do Paryża, by siedzieć w więzieniu.
- Justin!
No nie, to już przegięcie. Czemu on nie chce mi pomóc?
- Suzanne, nie rozumiesz powagi sytuacji. Josh Collins dokonał bardzo poważnego przestępstwa. Nawet, jeśli to twój brat, to chciał cię dorwać. Dobra, pomińmy to, że ciebie. Chciał dorwać kogokolwiek tylko dlatego, żeby dopiec mi. Czy tak zachowuje się zdrowa osoba?
- Josh nie jest chory.
- Czasem strasznie mnie irytujesz - warczy.
Och, a to nowość.
- Zaraz znowu się pokłócimy - prycham i próbuję wstać, ale Justin zręcznie łapie mnie za nadgarstek, zatrzymując na łóżku. - Czego znowu?
- Musisz się tak zachowywać?
- To znaczy jak?
Wzdycha głęboko, ale wciąż mnie trzyma.
- Jak rozkapryszona dziewczynka. Rozumiem, to twój brat, jest ci ciężko. Ale powinnaś zrozumieć to, co zrobił i go tak wiecznie nie bronić. On i tak trafi za kratki, dopilnuję tego.
- Dopilnujesz, bym cierpiała?
Moje pytanie wywołuje zmianę w wyglądzie twarzy Justina. Jego wargi wykręcają się w dół, otwiera lekko usta i puszcza mnie, zerkając niespokojnie na moją dłoń.
- Nie chcę, byś cierpiała, Suzanne. Ale nie chcę, by coś ci się stało. A twoje zdrowie jest dla mnie ważniejsze niż...
- Niż to, co czuję?
- A co czujesz?
Powiedzieć mu? Zasycha mi w gardle i biorę łapczywie powietrze. Nie, nie powiem, jeszcze nie.
- Idźmy już na to śniadanie - burczę po chwili, wstając z łóżka.
- I co, teraz taka dla mnie będziesz? Ja naprawdę chcę dla ciebie dobrze, mała.
Mała. Mała. Mała. Jakby mówił do dziewczyny przy barze, którą chce poderwać. "Hej, mała, postawić ci drinka?".
- Byłoby dobrze, gdybyś nie używał w stosunku do mnie tego zwrotu.
Justin przewraca oczami i wstaje, po czym bierze mnie w objęcia i mocno całuje. Rozchylam bezwiednie usta i witam się z jego językiem, jęcząc. Zarzucam mu ręce na szyję, stając na palcach i czując, jak wali mi serce. Brak mi tchu, ale po chwili nabieram powietrze.
- Jesteś naprawdę bardzo irytująca, ale chyba jestem na ciebie skazany.
Oj, uwierz, Bieber, ja na ciebie (nie)stety też.

Jako iż rozdział jest krótki następny dodam jutro i umieszczę pod nim kilka istotnych dla mnie informacji :) Miłego dnia! x