17 mar 2015

Rozdział czterdziesty siódmy

Clowes zawozi nas pod dom. Siedzimy z Justinem na tylnych siedzeniach, ja wpatrzona w widoki za oknem, on czule ściskający moją dłoń. Ani razu nie zapytał, co się stało, ale jestem pewna, że wszystko wyczuł. Tylko głupi by się nie domyślił.
Spokojnie, powoli, przenoszę na niego wzrok i uśmiecham się lekko. Natychmiast przysuwa się bliżej i kładzie mi głowę na moim ramieniu. Jestem tym tak zaskoczona, że od razu wdycham głośno powietrze i prawie zapominam, jak oddychać.
- Nie lubię, kiedy jesteś smutna - szepcze, bawiąc się moimi palcami na moim kolanie. Zerkam niespokojnie na Clowesa. Wydaje się być zupełnie nieporuszony, niewsłuchany i obojętny, natomiast ja wstydzę się cokolwiek przy nim mówić, świadoma, że i tak pewnie nas podsłuchuje.
- Nie jestem, Justin.
Przynajmniej staram się nie być. Britney jest jak moja siostra, przecież znam ją od zawsze. To, co się stało, jest winą zarówno moją, jak i jej, obie powiedziałyśmy stanowczo za dużo. Mimo wszystko wiem jednak, że nam przejdzie. Muszę zacząć myśleć pozytywnie. Potrzebujemy kilku dni dystansu, znowu. A przecież dopiero co prawie się nawzajem straciłyśmy! Cholera, my to jednak nic nie myślimy. Prycham pod nosem i unoszę prawą dłoń, mierzwiąc włosy Justina.
- Zapnij pasy - mruczę, uśmiechając się lekko.
Justin odsuwa się, zerkając na mnie i kręci z niedowierzaniem głową.
- Martwisz się o mnie?
- Dziwi cię to?
Dostrzegam w jego spojrzeniu to uczucie zagubienia, tęsknoty i pragnienia bycia kochanym. W taki sposób wzdycha, że mam ochotę rzucić mu się na szyję i wyjawić wszystkie moje sekrety. Boże, jak on to robi? Swoją drogą, martwi mnie. Chyba naprawdę potrzebuje miłości, a przecież kocha go tyle osób wokół!
- Oczywiście, że nie, panno Collins - uśmiecha się w końcu i chichocze pod nosem, wracając na swoje miejsce i przekładając przez ramię pas. Patrzę na niego z dumą.
- Dobra robota, panie Bieber.
Stare, dobre czasy, kiedy tak do siebie mówiliśmy. Zaraz, czy one na pewno były dobre? Podsumowując, i tak nie miałam wtedy problemów, ale nie miałam też Justina. Był moim władcą, jedynie pracodawcą, nikim więcej. A teraz zdecydowanie jest kimś więcej. Nie, nie kimś więcej, on cały jest po prostu moim Więcej.
Po kilku kolejnych minutach wspólnego trzymania się za ręce i milczenia, które wypełniają błogie dźwięki Led Zeppelin, Clowes zatrzymuje się przy podjeździe. Brama ochoczo się otwiera, ale on odwraca się i zerka na nas.
- Dziękuję, Clowes, to tyle na dzisiaj - mówi spokojnie Justin.
Kierowca uśmiecha się ciepło, zaskoczony pewnie, że jego pracodawca mu podziękował. Ciekawa jestem, ile razy Justin to zrobił. Pewnie można to zliczyć na palcach jednej ręki. Wysiadam szybko jeszcze zanim Justinowi udaje się do mnie dojść.
- W ogóle nie dajesz sobie pomóc - prycha, przepuszczając mnie przodem, tym samym biorąc ode mnie torebkę, w którą wpakowałam kilka ciuchów, szczoteczkę i bieliznę.
- Otworzenie drzwi nazywasz pomocą?
- Przynajmniej nie wyszedłbym na dupka.
- Ty nigdy nie wychodzisz na dupka - puszczam mu oczko, zatrzymując się przed drzwiami.
Wiem, że mi nie wierzy, zresztą ja - przypominając sobie, jak nazywałam go przez ostatnie kilka dni, godzin czy nawet tygodni - też sobie nie wierzę.
Wewnątrz domu jest tak, jak zapamiętałam - jasno, bogato, czysto i cicho. Ogromna przestrzeń wypełnia się dźwiękiem moich butów, które szybko zdejmuję i chowam do szafy. Rozglądam się po korytarzu.
- Ty tak sprzątasz?
- Nie - Justin marszczy czoło, idąc do kuchni i zerkając na mnie przez ramię, ruchem głowy zapraszając mnie głębiej.
- To kto? - wzdycham, przygryzając wargę. Nagle coś sobie przypominam. - Pani Smith?
- Nie - znowu krótka odpowiedź. - Pani Smith już u nas nie pracuje.
Och? Patrzę na niego wyczekująco, siadając przy wyspie kuchennej i opierając się łokciami o blat. Biorę z miski jabłko i nadgryzam je, obserwując, jak Justin krząta się przy lodówce.
- Suzanne, dlaczego mi nie powiedziałaś, że to pani Smith wysłała ci wtedy tego SMS? - pyta lekko zdenerwowanym tonem, a kiedy się odwraca i widzi mnie w jabłkiem, przygryza wargę. - Nie spytałaś, czy możesz je wziąć.
- Nie spytałam - odpowiadam grzecznie, unosząc delikatnie kąciki ust. O rety, ale ma minę! - Zabraniasz jeść jabłka swoim pracownicom?
- Nie, ale... - przekrzywia się w bok, prychając i kręcąc z rozbawieniem głową. - Ciągle mnie zaskakujesz. Kiedy cię poznałem, byłaś cichą myszką i bałaś się choćby odezwać. A teraz czujesz się w moim domu jak u siebie. Bardzo mnie to nakręca.
Ależ on... Aż zasycha mi w ustach.
- Nie odpowiedziałaś mi - mówi po chwili, wracając do wcześniejszej pozycji i zaczynając kroić na desce owoce.
Mącę w głowie, by przypomnieć sobie, o co mnie tak naprawdę spytał, bo wyznanie, że nakręcam go swoją odwagą bardzo mnie rozproszyło. Wreszcie już wiem i czerwienię się na twarzy. Tak naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego mu nie powiedziałam.
- Nie wiem - gryzę dolną wargę. - Poważnie, Justin, po prostu nie chciałam zaprzątać sobie nią głowy.
- Jasmine umówiła się z nią, że zwiększy jej wynagrodzenie, jeśli będzie tak traktować każdą kolejną opiekunkę - słyszę, jak warczy.
Cóż, ta informacja nie wywołuje u mnie większych emocji, bo tak właśnie domyślałam się już wcześniej. Wzruszam jedynie ramionami.
- Przynajmniej wiemy, jakie są - wzdycham, zeskakując ze stołka i wyrzucając ogryzek do kosza. Opieram się o blat i krzyżuję ręce na piersi, patrząc na Justina, który wrzuca owoce do dwóch misek i polewa je jogurtem. - Mmm, zdrowo i pysznie - uśmiecham się szeroko.
Patrzy na mnie i odwzajemnia uśmiech, wręczając mi jedną miskę z łyżeczką.
- Chodźmy do salonu i obejrzyjmy coś - rzuca, wolną dłonią obejmując mnie w pasie. Automatycznie zaczynam drżeć. Jego dotyk jest niesamowity.
Siadamy spokojnie na kanapie, ja wchodzę na nią cała, zginając nogi w kolanach, a Justin siada obok mnie, biorąc moje kolana i szybkim ruchem przekładając je sobie przez uda. Zasysam usta, uśmiechając się do niego i spontanicznie cmokając go w policzek.
- Jesteś taki kochany - szepczę, zaczynając jeść.
W telewizji pokazuje się postać Johnny'ego Deppa i wiem już, że będziemy oglądać Wrogów publicznych. Wydaję z siebie jęk.
- Justin, musimy? - unoszę brew. - Chcę coś lekkiego.
Zerka na mnie i uśmiecha się kpiąco.
- Moja słodka Suzanne, jesteś w moim domu - odpowiada miękko. - I powinnaś trzymać się moich zasad.
- Mój słodki Justinie, jeśli mam trzymać się twoich zasad, wolę stąd wyjść. Przyznam, że niekiedy mnie przerażają.
- To szantaż?
- Nie, to rodzaj ostrzeżenia. Musisz trochę zwolnić, żeby mnie zatrzymać.
Chyba daję mu tym do myślenia. Mruga kilkakrotnie, marszcząc brwi.
- Odeszłabyś ode mnie?
- Przecież my nawet nie jesteś... - zaczynam, ale dzwonek do drzwi niefortunnie mi przerywa. Może to i lepiej.
Justin wywraca oczami, a ja grzecznie zabieram nogi, pozwalając mu wstać.
- Zapomniałem, że Jasmine przywiezie Jaxona - rzuca, a ja po raz kolejny dzisiaj cała się czerwienię.
Jasmine tu jest! O w mordę. Zaprosi ją do mieszkania? Nie, raczej tego nie zrobi. Oczywiście się mylę.

Jako iż mam dzisiaj dobry humor, zaraz lecę dodać drugi rozdział :)