17 kwi 2015

Rozdział pięćdziesiąty drugi

 MIESIĄC PÓŹNIEJ

Naprawdę nie chciałem tego powiedzieć. Te słowa w ogóle nie powinny wydobyć się z moich ust i trafić do Suzanne. A jednak, stało się, a ona stoi teraz przede mną jak sparaliżowana. Z jej oczu płyną łzy, z pewnością szczęścia, na co wskazuje cień uśmiechu przebiegający po jej ustach.
Nienawidzę siebie. Naprawdę nienawidzę i z pewnością powtórzę to w swoim życiu jeszcze milion razy. A najlepsze z tego wszystkiego jest to, że wcale nie chcę się zmieniać. 
Zawsze dobrze mi było ze sobą - potężne imperium, którym władałem, wysokie, właściwie najwyższe stanowisko, piękny dom w Nowym Jorku i wiele innych rozrzuconych po świecie, a w dodatku setki kobiet, które były na każde moje zawołanie. 
Tak, byłem, jestem i będę Panem i Władcą Świata. A teraz mam kolejną zdobycz u stóp - Suzanne Collins.
Nie mogę powiedzieć, bo na początku naprawdę wydała mi się zabójcza: piękne, długie nogi, powalający uśmiech, gładkie włosy i ten zwinny, cięty język, dzięki któremu odpowiadała mi na zaczepki. Kręciła mnie, może nadal kręci, ale z pewnością nie w sposób, w którym był chciał, by to robiła. Jej ciało wciąż cholernie mnie pociąga, lecz to, co ta dziewczyna odwalała przez ostatnie tygodnie sprawiało, że włosy stawały mi dęba... i to z irytacji!
Na litość boską, ile razy w ciągu dnia można się rozpłakać? Owszem, nie lubiłem i nie lubię, gdy Suzanne to robi, ale mam już serdecznie dość latania za nią i pocieszania jej, poniżając się przy tym i prawie błagając, by przestała. Gówno mnie to powinno obchodzić! Natomiast ja, Matka Teresa dwudziestego pierwszego wieku, uganiam się za nią jak kretyn.
- Justin, ja... - zaczyna, przyglądając mi się z czułością.
Zaraz mi wytłumaczy, że nie wie kompletnie, co powinna powiedzieć i że jest to najpiękniejsza chwila w jej życiu. No, może z tym drugim przesadziłem, ale to pierwsze na pewno się stanie.
- Zamurowało mnie - szepce. - Nie wiem, co mam...
Och, zamknij się, błagam. Nachylam się i przymykam jej usta pocałunkiem, szybkim, ale starczy, by nic więcej nie mówiła. Boję się, że się rozpłacze. Zdaję sobie sprawę z tego, jakim jestem dupkiem, ale co ja mogę? Przecież komuś takiemu jak ja nie opłaca się samemu pokazywać. Skandale, skandale i jeszcze raz skandale, to mnie nakręca. Rozwód z Jasmine dla Suzanne? Czemu nie? Będę na okładkach wielu magazynów i nie mogę ukryć, że jestem z tego bardzo zadowolony.
A i ona, naiwna Suz, powinna się cieszyć z tego, co dla niej robię. Będzie miała mnie, pieniądze i dom. Czegóż więcej zabraknie jej do szczęścia?
To część mojego podłego, wrednego planu, ale przywykłem do tego. Czyż nie jest pięknie być kimś takim jak ja?
Och, jakże się cieszę, że tak niewiele osób siedzi teraz w moim umyśle. Gdyby było inaczej, uznaliby mnie za popieprzonego, a przecież jestem całkowicie normalny.
- Chodź, mała, pojedźmy coś zjeść - mamroczę i ściskam jej dłoń, uśmiechając się lekko.
Suzanne od razu mi się poddaje i przytula do mego boku. Trochę dziwi mnie fakt, że również nie wyznała mi miłości i teraz żałuję, że tak szybko przerwałem tę chwilę i już ciągnę ją do restauracji. Wierzę jednak, że prędzej czy później to zrobi, bo widzę przecież, jak na mnie patrzy i jak ja sam na nią działam. Zaczytana w tych swoich babskich romansach, widzi w swoim świecie miłość jedynie idealną, więc pewnie ubzdurała sobie wcześniej, że kiedy powiem, że ją kocham, będę to mówił wyłącznie szczerze i z własnej, nieprzymuszonej woli.
Niedoczekanie, Suzanne, oj, niedoczekanie. Niedługo rozprawa z twoim uroczym braciszkiem i mam okazję do pokazania, jak bardzo zależy mi na zniszczeniu mu życia, chociaż zniszczył je już wtedy, gdy chciał cię tknąć.
Swoją drogą, to naprawdę niesamowite, jak Jasmine, nawet nie mając pojęcia o jednej czwartej mojego genialnego pomysłu, pomogła mi! To, co zrobiła z tą wredną pałą Joshem Collinsem przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania, bo przysięgam, że nigdy bym się po niej nie spodziewał, że może okazać się aż tak przydatna.
A tu proszę, zrobiła co w jej mocy. Dobrze tylko, że zdążyłem na czas. Gdyby Suzanne coś się stało, gdyby ta gnida ją zabiła, nie miałbym teraz tego, co mam. A dostałem od życia znacznie więcej, niż mogłem oczekiwać.
Po drodze przypominam sobie, gdzie tutaj jest dobra restauracja, więc skręcam w boczną alejkę. Jest pusta, wąska, ale to bardzo dobra droga na skróty. To również bardzo dobre miejsce, by rzucić się na Suzanne. Więc robię to, przypierając ją do ceglanej ściany. Zaskoczona, nabiera powietrza w usta, a w tym samym momencie ja całuję ją łapczywie, witając się z jej językiem. Muszę przyznać, całuje bosko. Uwielbiam, kiedy dziewczyna jest taka słodka i niewinna, wtedy stuprocentowo mi się poddaje, a ja mogę zrobić z nią to, co chcę. Owinąć ją sobie wokół palca i zniszczyć po jakimś czasie.
Tak było z Megan, Jasmine, tak będzie z Suzanne i kolejnymi "wybrankami mojego serca". Gdy sobie o tym pomyślę, prycham tylko, nie mogąc uwierzyć w zdolność i przebiegłość mego umysłu. Powinni mnie wziąć do jakiegoś programu lub napisać o mnie książkę. To byłby hit!
- Skarbie - dyszę, owijając dłonie wokół jej bioder w tym samym momencie, gdy ona szarpie za moje włosy. Zadziorna bestia pozwala sobie na więcej z każdą sekundą. W porę to przerywam. - Jestem naprawdę głodny, a nie chcę zjeść ciebie.
Chichoczę, w czym mi zrównuje. Odrywam się od niej i chwilę później wychodzimy na główną ulicę, krocząc już prosto do celu.
- Jak było na rozprawie? Strasznie długo trwała - wzdycha Suzanne, unosząc brwi.
- Och, normalnie - wzruszam ramionami. - Sędzia kazał nam się pogodzić i wymieniał podstawowe walory małżeństwa. Wiesz, takie pierdoły o tym, że ludzie powinni się kochać, być ze sobą...
- Justin, dobrze wiesz, że to prawda.
Co ona pieprzy? A może to ja tym razem się zapędziłem?
- No tak, ale ja do Jasmine nic już nie czuję - i nie czułem. - Łączy nas tylko Jaxon, który...
Kuźwa, jest u Hannah! Zamieram w ułamku sekundy, po czym błyskawicznie wyciągam telefon z kieszeni marynarki.
- Clowes, przyjedź pod Daniela - warczę, mrużąc oczy i upewniając się, że dobrze przeczytałem nazwę restauracji.
- Dobrze, proszę pana, już jadę.
Rozłączam się i zasysam wargi. Suzanne obserwuje mnie ze strachem w oczach.
- Coś nie tak?
Chryste, jak mogę być takim roztrzepanym ojcem? Na kim jak na kim, ale na synu zależy mi całkowicie.
- Jaxon jest u Hannah - syczę, przykładając pięść do ust.
- Cśś, Justin - słyszę nagle i po chwili dłonie Suzanne przylegają do mej twarzy. Obserwuje mnie, delikatnie się uśmiechając. - Wszystko w porządku. Kiedy byłeś zajęty i zabiegany, powiedziałam pani Stewart, by znalazła numer Hannah i poprosiła ją, aby twojego syna przewiozła do mojej mamy i Britney.
Unoszę brwi, nie wiedząc do końca, co powiedzieć. Tym razem to ja, nie ona. Wow, punkt dla ciebie, Suzanne. Przez moment robi mi się jej szkoda i mam ochotę wyznać jej całą prawdę na swój temat, ale w porę się opamiętuję. Przytulam ją - tym razem całkowicie szczerze, bo zasłużyła - i oddycham z ulgą.
Jeśli chodzi o mojego syna - zrobię wszystko dosłownie zawsze o każdej porze dnia i nocy, a jeśli o Suzanne - również, tylko dopóki będzie mi wystarczała.
Nazywam się Justin Bieber. Witaj w moim świecie, mała.

Misie, jest pewna sprawa. Otóż mam tyle na głowie, że ledwo wyrabiam się z tym rozdziałem. Zbliżają się matury, w związku z czym klasy pierwsze i drugie mają dni zawalone testami i kartkówkami, bo każdy nauczyciel chce wystawić jak najwięcej ocen przed końcem roku. Więc przepraszam Was bardzo, ale nie mam pojęcia, kiedy następny rozdział się pojawi. Dziękuję, że jesteście i kocham Was! Liczę, że mnie zrozumiecie, wątpię, by czytał to ktoś, kto nie chodzi do szkoły i kto choć raz nie wyrabiał się z nauką.

+z racji tego, że tak wiele dla mnie zrobiliście, mam do polecenia bloga jednej z moich czytelniczek, więc wchodźcie, czytajcie i komentujcie! na pewno nie pożałujecie! LINK