13 maj 2015

Rozdział pięćdziesiąty czwarty

Siedzę z Jaxonem na kanapie w salonie i układam puzzle. Trochę się rozkręciłem i mojej głowy nie zajmuje wyłącznie pusta głowa Suzanne, zacząłem też zwracać uwagę na mojego syna. Gdy na niego patrzę, widzę siebie w przeszłości. Podporządkowanego rodzicom, zagubionego, wystraszonego, potrzebującego troski i miłości. To chore. Przecież kochali mnie i starali się to okazać. Wychowankowie w domu dziecka nie byli tacy źli...
Gdy o tym myślę, od razu zamykam oczy i robię wszystko, by tylko wyrzucić te wspomnienia z głowy. Kocham moich rodziców, powtarzam ciągle, ale nie umiem się do tego przekonać. Porzucili mnie, gdy miałem cztery lata, wtedy niewiele rozumiałem i niewiele pamiętam z tego zdarzenia. Potem, dokładnie wtedy, kiedy skończyłem trzynaście lat, przypomnieli sobie o mnie i zabrali z powrotem do domu. "Przy okazji" - jak to sobie teraz tłumaczę - wzięli Hannah, by mieć jakiś pretekst i udać jeszcze bardziej dobrodusznych ludzi.
W rzeczywistości ich nienawidzę. Przez nich spędziłem dziewięć paskudnych lat w ośrodku z mnóstwem płaczących, wrzeszczących, mazgających i bijących się nawzajem dzieci. I jeszcze przywlekli do domu Hannah, która dokuczała mi i wyrywała włosy przy każdej możliwej okazji, bo była chodzącym kurduplem. Została w przeszłości zgwałcona i z początku trochę się mnie bała, tak jak reszty, ale potem koledzy zaczęli podpuszczać ją przeciwko mnie. Hannah nie okazała się jednak taka zła, gdy już z nami zamieszkała. Chyba zaczęła doceniać to, że ktoś zajął się jej tyłkiem i wziął ją do siebie, więc przestała krzyczeć i była posłuszna. Celnie to wykorzystywałem i wykorzystuję nadal.
Każdego dnia boję się o Jaxona. Nie chcę, by trafił do domu dziecka, dlatego staram się stworzyć dla niego najlepszy dom, jaki mógłby sobie wymarzyć. Gdy widzę, jaki jest czasem zagubiony, wiem, że to przez brak matczynej dłoni. Mam wrażenie, że Jasmine kochała go tylko przez pierwsze miesiące naszego małżeństwa. Potem, kiedy zauważyła, że ja bardziej się nim przejmuję, odpuściła, tak samo zresztą było z Megan, której jej własny syn już nie obchodzi. I tak samo pewnie będzie z Suzanne, która tylko udaje, że zależy jej na małym, gdy w rzeczywistości chce wyłudzić ode mnie jak najwięcej pieniędzy.
Słyszę kroki na schodach i unoszę głowę. Suzanne przemyka przez przedpokój i wchodzi do kuchni. Nawet nie patrzy w naszą stronę. Po odgłosie szklanek i talerzy domyślam się, że będzie robiła sobie obiad. A może nam?
Wiem, że przez moje cholerne zachowanie Suzanne może odejść, a jutro jest przecież ważna dla niej rozprawa i powinienem być dla niej wsparciem.
- Jaxo, zaraz wrócę - rzucam do syna i podnoszę się z podłogi, poprawiając koszulkę. Idę szybko do kuchni.
Suzanne stoi przy blacie i kroi na nim warzywa, które w spokoju rzuca na patelnię. Ma włosy splecione w uroczego warkocza, a na siebie założyła szarą bluzę i czarne, krótkie spodenki. Wygląda absolutnie zwyczajnie, jak nastolatka. Czy my w ogóle do siebie pasujemy? Powinienem sobie gdzieś zapisać, by na następny raz znaleźć kogoś w zbliżonym wieku.
Podchodzę bliżej i staję za nią, owijając ręce wokół jej bioder. Na mój dotyk wzdryga się i podskakuje wystraszona, raniąc się w palec.
- Justin! - karci mnie, przykładając palec wskazujący do ust i wysysając krew.
Marszczę czoło i  wywracam oczami, odsuwając się od niej.
- Chodź - biorę ją pod łokieć, prowadząc do łazienki na dole. Wytrąca się z mojego uścisku i burczy coś pod nosem. Zaraz oszaleję! - Daj sobie pomóc - syczę.
- To tylko skaleczenie.
Wchodzimy bez słowa do łazienki i widzę, że Suzanne i tak nie wie, gdzie jest apteczka. Schylam się i otwieram szafkę pod umywalkami, wyjmując z niej plastry i bandaże.
- Usiądź - mówię, już czując nad nią przewagę. Chyba jej wstyd, że tak mi się wyrwała.
Suz siada na rogu wanny i patrzy na mnie niewinnie. Znowu mam na nią piekielną ochotę i najchętniej przerżnąłbym ją tu i teraz, ale... muszę najpierw opatrzyć jej palec.
- Przepraszam za wcześniej - szepczę ze skruchą, a przynajmniej staram się, by tak to zabrzmiało. W końcu nie zrobiłem nic złego, ale skoro płakała, to pewnie według niej wszystko spieprzyłem. Ech, kobiety.
Suzanne nic nie odpowiada, co jeszcze bardziej mnie drażni, ale jedynie zasysam wargę. Gdy kończę swoją poważną misję, prostuję się i odkładam rzeczy na miejsce.
- Justin... - zaczyna, kiedy stoję do niej tyłem. Oho! Będzie przemowa! - To ja cię przepraszam.
Dobra, wyluzuj, tyle mi wystarczy.
Nie, Justin! Pozwól jej się wygadać!
- Nie musisz mnie za nic przepraszać - odwracam się przodem do niej i lekko się uśmiecham.
- Nie rozumiesz - przygryza wargę, wstając i podchodząc do mnie. - Po prostu poczułam się przez moment jak nic niewarte gówno - zaciska oczy i kręci głową, przykładając mi palec do ust. - Nie zaprzeczaj. - Boże, nawet nie miałem zamiaru się odezwać! - Mam teraz ciężki okres i rozumiem, że jesteś mężczyzną i twój organizm funkcjonuje inaczej, ale czasem po prostu potrzebuję... wytchnienia i spokojnego seksu - wzdycha, patrząc mi w oczy.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, ja po prostu... - wzdycham ciężko, przygryzając mocno dolną wargę. - Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
Kurwa, co to za gadka, Bieber? Przecież powszechnie wiadomo, że chciałeś ją brać jeszcze na schodach, w wyniku czego miałaby teraz pewnie połamane żebra.
- Jeszcze raz cię przepraszam - mówię poważnie, cmokając ją szybko w usta i przytulając do siebie. Chce spokojnego seksu? Dobrze, dostanie go. Będzie tak spokojny, że zacznie mnie błagać na kolanach, by wreszcie mogła dojść.
- Chodźmy zjeść - odzywa się po chwili i odsuwa ode mnie, łapiąc mnie za dłoń i ciągnąc w stronę kuchni. Ależ jest nieprzewidywalna. Zrobiła obiad? No tak, więc go zjedzmy! Dlaczego zawsze musimy działać według określonego schematu? Nie lepiej byłoby zostawić te wszystkie gary w kuchni i zaszaleć, wychodząc z domu? Moglibyśmy pojechać gdzieś razem, poleżeć, przelecieć się (lub siebie nawzajem) odrzutowcem.
Myślałem, że wyzna mi miłość albo coś w tym rodzaju. Na litość boską, kiedy ona to zrobi? Mam nadzieję, że niedługo, bo naprawdę dość mam już tego czekania, ponieważ wyszedłem teraz na debila. A co, jeśli ona mnie nie kocha i te wszystkie moje starania poszły na marne? Wtedy to się wkurzę.
Posłusznie idę, a może nawet drepczę za Suzanne do kuchni, wołając przy okazji Jaxona, by do nas dołączył. Malec wbiega do jadalni i zajmuje miejsce przy stole. Siadam na przeciwko niego i czekam na moją dziewczynę, która przynosi talerze z ryżem i warzywami z patelni. Nie jest nawet tak źle.
Wiem, że powinienem utrzymywać rozmowę, ale nie wiem, o czym niby mamy gadać. Suzanne na szczęście jest mądrzejsza ode mnie.
- Justin, po tym całym szumie związanym z rozprawą, może wyjechalibyśmy gdzieś na kilka dni? - uśmiecha się i patrzy na mnie, przechylając głowę w bok.
- Jasne, czemu nie? - wzruszam ramionami, wymuszając uśmiech.
Po cholerę mamy gdzieś wyjeżdżać? Czy jej jest źle tak, jak jest? No, ale jestem tu od spełniania jej zachcianek, więc jestem zmuszony się zgodzić.
- Pojadę z wami? - piszczy Jaxon, przeżuwając warzywa.
- N... - zaczynam, ale Suzanne mi przerywa.
- Pewnie, misiu - grucha i cmoka ustami w stronę mojego syna. Chłopiec jest wniebowzięty, ja mniej, ponieważ to oznacza, że nie będę mógł robić z Suzanne tego, co mi się podoba, bo dziecko będzie obok.
Zerkam kątem oka na jej twarz i przez moment mam wrażenie, że siedzi przy mnie anioł, ale to tylko złudzenie. Obraz szybko się rozmywa i z powrotem widzę Suzanne. Tylko Suzanne, a może... aż?

Korzystając z okazji, chciałabym Was zaprosić na wspaniałe opowiadanie Diary of life :) Z pewnością nie pożałujecie, jeśli je odwiedzicie i przeczytacie choć kilka rozdziałów.
Do następnego!