20 wrz 2015

Rozdział sześćdziesiąty czwarty

Jaxon ciągle o nią pyta. Przez pierwsze dwa dni mnie to wkurzało, teraz zdążyłem się przyzwyczaić. "Gdzie Suzanne", "Kiedy przyjdzie Suzanne", "Pojedziemy z Suzanne do parku", "Obejrzymy z Suzanne bajkę", "Zjemy z Suzanne lody"… Uśmiecham się, kiedy wymyśla coś nowego. Gromadzę w głowie różnorakie pomysły i przynajmniej wiem już, co będziemy robić, kiedy Suz znowu do nas przyjdzie.
Tyle, że ona nie przyjdzie.
Nienawidzę jej za to, że odeszła, ale jeszcze bardziej nienawidzę siebie za to, że oddałbym wszystko, by wróciła.
- Tato, proszę - jęczy Jaxon. Już trzeci raz w ciągu godziny.
- Nie - odpowiadam twardo, kręcąc głową. - Nigdzie nie pojedziemy.
Co też go wzięło, żeby namawiać mnie na odwiedziny u Suzanne? Każdego pieprzonego dnia staram się zrobić wszystko, by o niej zapomnieć, aż tu nagle mój własny syn przychodzi do mnie z przygnębionym wyrazem twarzy i szepce, że chce pobawić się ze swoją nianią.
Która, poniekąd, już jego nianią nie jest.
Do jasnej cholery, to nie ma naprawdę najmniejszego sensu!
Tak naprawdę to niesamowicie ucieszyłem się, kiedy mnie o to poprosił. Przez ciało przeszedł mnie dreszcz emocji i miałem ochotę mu podziękować, ale zaraz po tym opanowała mnie wściekłość. Tak bardzo pragnąłem zobaczyć twarz Suzanne, że nie mogłem wytrzymać ze złości. 
- Ale tato - błaga mój syn - przecież zostawiła u ciebie bagaże...
Zaciskam usta, patrząc na jego zrozpaczone oczy. On naprawdę chce ją zobaczyć i wyciąga coraz to istotniejsze argumenty. Rzeczywiście, torba Suzanne nadal jest u mnie i po części chcę, żeby tak zostało. To jakaś jej cząstka i może to głupie, ale przez to czuję, że nie opuściła mnie tak do końca. 
Wzdycham głęboko i nadal przetrzymuję swoją postawę. 
- Trudno - wzruszam ramionami. - Skoro przez ten czas nie przyszła tu po swoje rzeczy, to znaczy, że ich nie chce, tak samo jak nie chce nas, synu. 
- Powiedziała, że mogę do niej przyjeżdżać! 
- Po uzgodnieniu tego ze mną, a to różnica. 
Jaxon mruży z wściekłości oczy. 
- Miała rację! Jesteś chujem! 
Prawie się zachłystuję. 
- Co ty powiedziałeś? - syczę, robiąc krok w jego stronę, na co się wycofuje. 
- Suzanne mówiła, że to brzydkie słowo dla niegrzecznych ludzi! Jesteś niegrzeczny! 
Zaciskam usta ze zdenerwowania, ale po chwili wybucham śmiechem. Wyciągam rękę i czochram małemu włosy. Nie pomyślałbym, że zapamięta to słowo i że użyje go w takich okolicznościach. Jest jednak inteligentnym dzieciakiem. Wiedziałem o tym wcześniej, ale teraz zaczynam to także widzieć.
- Nie zmienię zdania, mały - wzdycham, kręcąc ponownie głową. - Nie mam ochoty tam jechać. A ty nie możesz używać takich słów, są bardzo brzydkie.
Jaxon wysuwa do przodu dolną wargę i ucieka ode mnie na górę. Oblizuję usta, odprowadzając wzrokiem, jak wspina się po schodach, po czym idę do kuchni, wyjmując szklankę z szafki. Jestem głodny. Gdyby była tu pani Stewart, zrobiłaby mi pyszną sałatkę z owocami morza albo upiekła pizzę. Ale nie ma tu jej, bo odeszła przez moje głupie zachowanie. Poświęciłem jej pracę dla jakiejś imprezy, która i tak była do dupy, bo wspomnieli na niej o Suzanne. Wszystko mi o niej przypomina i wszędzie do niej wracam. Nienawidzę tego.
Może gdybym ją zobaczył, to łatwiej byłoby mi o niej potem zapomnieć? Może jest moim narkotykiem, a ja potrzebuję zażyć jakiejś dawki, by potem mniej bolało?
Zaciskam oczy, opierając się o blat w kuchni. Dlaczego, kurwa, tak się ze mną dzieje? Byłoby mi łatwiej, gdybym sobie kogoś znalazł.
Tak, muszę tak zrobić, ale żeby to zadziałało, muszę pozbyć się z domu wszystkiego, co należy do Suzanne. Muszę więc oddać jej torbę.
Kurwa.
- Jaxon! - drę się, wychodząc z kuchni i idąc na górę.
Chłopiec wybiega ze swojego pokoju i staje na korytarzu, patrząc na mnie z zaciekawieniem.
- Jedziemy do Suzanne - mówię, a jego twarz natychmiast się rozjaśnia.
- Kocham cię tato! - piszczy i biegnie do mojej sypialni, gdzie jest torba Suzanne. Przeniosłem ją z pokoju na dole, sam nie mam pojęcia czemu.
Wiem, że to głupie, ale może po prostu chciałem być bliżej niej.
Nie, z pewnością tak nie było. Tak, to głupie. 
Kiedy biorę do ręki torbę i odwracam się, w drzwiach stoi już Jaxon, przyszykowany i gotowy do drogi. 
- Wziąłeś wszystko? - pyta, stając na palcach, by dostrzec, że zasunąłem torbę. 
Nawet jej nie odsuwałem. 
- Tak, chodź - oblizuję usta i mijam go, chwytając jego dłoń. W milczeniu schodzimy na dół i trwamy w ciszy aż do momentu odjazdu. Wtedy syn odzywa się pierwszy.
- Stęskniłem się za Suzanne - mówi, uderzając dłońmi o kolana.
- Mhm - kiwam głową. 
- Jak myślisz, czy ona stęskniła się za nami?
- Może tak. Za tobą na pewno. 
- A co, jak znalazła sobie nowego chłopczyka do niańczenia? 
- Niemożliwe, Jax, ciebie nikt nie może zastąpić. 
- A ciebie? 
Hamuję z piskiem opon na światłach i dyszę ciężko, wychylając się, by być pewnym o kolorze jednego z trzech kół wiszących na górze. 
- Cholera, synu, nie mów tyle, rozpraszasz mnie. 
Rozprasza mnie, kurwa, wszystko, co związane z Suzanne. Po co w ogóle jadę się z nią spotkać?! Ach, no tak - żeby pozbyć się starych śmieci. 
Co, jeśli już mnie zastąpiła? Jeśli w jej życiu pojawił się ktoś nowy, świeży, z innym spojrzeniem na świat? Wyjdę na debila, bo to ja jestem kimś, kto może znaleźć sobie kogoś innego. Nie Suzanne, nie ta szara myszka, która drżała z każdym moim ruchem. Niemożliwe, by kogoś miała, a ja nie. 
Dojeżdżamy na miejsce wolniej, niż bym się tego spodziewał. Mój mózg chyba zapomniał już kompletnie drogi do domu Suzanne, pomimo tego, że przecież przejeżdżam tędy dosyć często z uwagi na Megan. 
Dwa tygodnie. Długie, pieprzone tygodnie. Jedna druga miesiąca. Zero kontaktu, żadnego telefonu, nie spotkałem jej nawet na Queens, a w przeciągu ostatnich dni byłem tam wiele razy. Megan wierzyła, że przyjeżdżam dla niej, jednak moje zainteresowanie kończyło się z momentem, gdy bezowocnie mijałem dom Suzanne.
Na podjeździe stoi zaparkowany ten obcy wóz, który widziałem poprzednim razem. Jestem zmuszony zostawić swój samochód przy ulicy, zajmując jednocześnie połowę chodnika. Musimy się streszczać, inaczej dostanę mandat.
Jaxon wysiada z auta pierwszy, co w sumie w ogóle mnie nie dziwi. Nie wiedziałem tylko, że aż tak mocno stęsknił się za swoją byłą opiekunką.
Kurwa, muszę wyrzucić słowo "byłą" z mojego słownika.
Podnoszę dłoń, chcąc zapukać do drzwi, ale Jaxon jest pierwszy. Uderza w nie energicznie, podskakując jakby za progiem czekał go kosz cukierków.
- Synu, spokojnie - wywracam oczami, zagryzając wargę, jednak po chwili wypuszczam powietrze z ust i mierzwię mu włosy.
W tym momencie drzwi się otwierają, a ja tracę oddech.
Dosłownie, kurwa.
Nie dlatego, że zobaczyłem Suzanne, bo ona nawet nie stoi przede mną, ale dlatego, że wszystko we mnie znowu odżyło i umarło, jednocześnie.
- Cześć, Britney - mówię zmieszany, chrząkając. A jeśli Suzanne nie ma w domu?! Zresztą, to może i lepiej dla mnie.
- Co ty tu robisz? - wytrzeszcza oczy ze zdumienia, a jej blond włosy unoszą się pod wpływem ruchu jej ramion.
- Przyszedłem... - zaczynam, jednak przerywa mi Jaxon.
- Suzanne! - piszczy i biegnie do przodu.
Wtedy, dosłownie, cały świat się dla mnie zatrzymuje.
Suzanne wychodzi zza rogu kuchni i w szoku patrzy na Jaxona, który wpada na jej szczupłe nogi i przytula je z całej siły. Kraja mi się serce. To ja doprowadziłem go do takiego stanu, to ja sprawiłem, że tak mocno tęsknił.
Suzanne przełyka ślinę, widzę, jak to robi, mimo, że jest dosyć daleko ode mnie, to dokładnie obserwuję jej szyję, gdy to się dzieje. Niesamowite.
Schyla się i przyciska do siebie Jaxona, uśmiechając się, po czym podnosi spojrzenie.
Britney coś mówi, ale jej nie słyszę. Widzę tylko oczy Suzanne, zwrócone prosto na mnie, wpatrujące się we mnie z zakłopotaniem, bólem i żalem, z tym wszystkim, z czym ode mnie odeszła. Mogę przysiąc, że się na mnie gapi, chociaż nasz kontakt trwa zaledwie kilka sekund - odwraca ode mnie wzrok i zwraca się do swojej przyjaciółki.
- Dam radę - mówi półszeptem i znowu patrzy na mnie. - Cześć, Justin. - Sposób, w jakim mówi moje imię przyprawia mnie o palpitacje serca. - Coś się stało?
Czy ona właśnie zapytała, czy coś się stało? Cholernie za tobą tęsknię, Suzanne. Nie mogę normalnie funkcjonować, bo ciągle słyszę w głowie twoje słowa, gdy mnie zostawiałaś. Ciągle mam przed oczami twoją twarz, gdy mówiłem ci najstraszniejszą prawdę, jaką mogłaś ode mnie usłyszeć. Ciągle czuję przerażający ból w klatce piersiowej, kiedy tylko przypomnę sobie o naszych pocałunkach. Jak mogłaś ode mnie odejść? Od Jaxona? Dlaczego to zrobiłaś? Dlaczego ja nie potrafię o tobie zapomnieć?
- Nie - odpowiadam po chwili. Mam wrażenie, że mija wieczność, zanim zdołam się odezwać. - Przyjechałem tylko oddać twoje rzeczy.
Uświadamiam sobie, że nadal stoję w progu. Britney przesuwa się i robi mi miejsce, więc niepewnie wchodzę do środka. 
- Będę na górze - mówi Britney i mierzy mnie srogim spojrzeniem. To brzmiało tak, jakby specjalnie zwróciła mi uwagę, że gdybym chciał zrobić coś Suz, to i tak by mi się to nie udało. - Christopher także.
Odprowadzam ją wzrokiem, kręcąc przez moment głową.
- Jaki Christopher? - mrużę oczy.
- Och, mój... - zaczyna Suzanne, ale po chwili milknie, przełykając ślinę.
Jej chłopak. Kurwa, wiedziałem, że szybko mnie zastąpi. Jak mogłem być takim kretynem, by za nią tęsknić i czegoś od niej oczekiwać, kiedy już nie ma dla mnie miejsca w jej życiu?
Po chwili jednak coś błyska w moim umyśle. Bingo! Christopher, ten dupek, którego namierzyłem miesiąc temu, gdy gromadziłem informacje o Suzanne. To z nim się przespała.
To z nim straciła dziewictwo, a potem perfidnie mnie okłamała, o czym się dowiedziałem, ale nigdy jej tego nie powiedziałem. Kurwa, nie mogę uwierzyć, że do niego wróciła.
- Rozumiem - chrząkam, dosyć szorstko jak na mnie i kładę torbę na podłodze. - Chodź, Jax, zmywamy się.
Mój głos jest cichszy od szeptu.
Syn odrywa się od nóg swojej idolki i zerka na mnie przez ramię.
- Co? Tatusiu, chcę zostać!
- Powiedziałem, idziemy! - prawie krzyczę.
- Justin! - upomina mnie Suzanne. Razem z Jaxonem natychmiast na nią spoglądamy.
Dopiero teraz widzę, w co jest ubrana. Ma na sobie czarną, obcisłą spódniczkę z dżerseju, która ledwo sięga połowy jej ud. Na górę założyła pudrową koszulkę. Wygląda zwyczajnie pięknie i nienawidzę siebie za to, że tak myślę.
- Tak? - pytam, unosząc brew. Jestem ironiczny, a nie chcę tak brzmieć.
- Usiądźmy w salonie, mały na pewno się stęsknił - mówi spokojnie i chwyta chłopca za rękę, po czym mija mnie i znika za rogiem.
Mam ochotę krzyknąć, że ja też się stęskniłem i dziękuję Bogu, że mogę ją teraz oglądać przed sobą, ale równocześnie nienawidzę Go, że na to pozwolił.
Suzanne bierze z kanapy koc i przekłada go przez oparcie, by mogła usiąść. Co tu robił koc? Czy ktoś tu spał? 
Modlę się, by nie spytała o coś w stylu "Co tam u ciebie?", bo psychicznie tego nie zniosę. 
Idę za nimi, ale nie siadam obok. Zatrzymuję się w miejscu przy oknie, opieram o parapet i przypominam sobie, gdy siedzieliśmy na tej kanapie razem, Suzanne na moich kolanach, próbująca wyrwać się po moich oświadczynach na temat podrywania niań dziecka, które nie jest dzieckiem Jasmine. 
To nie było nawet tak dawno, jednak na tyle dawno, bym mógł zastanawiać się, co mógłbym zmienić. 
Suzanne poprawia ruchem dłoni kosmyk włosów i zakłada go za ucho. Gdy Jaxon usadawia się obok niej, przenosi spojrzenie na mnie. 
- Napijesz się czegoś? 
- Nie, dziękuję - staram się brzmieć naturalnie i zwyczajnie. 
Kiwa głową i już wiem, że jestem na przegranej pozycji. Jak zresztą mogłoby być inaczej, skoro ma już chłopaka? Który, w dodatku, jest na górze. Chętnie bym do niego poszedł, ale - całe szczęście - wolę zostać tutaj. 
- Jak idzie ci w pracy? - pyta Suzanne, patrząc na Jaxona i układając z nim puzzle, które jakimś cudem znalazły się między nimi. Nawet nie zauważyłem, żeby któreś z nich je wyjęło.
Dopiero po czasie dociera do mnie, że jestem adresatem pytania. 
- Ach, dobrze - kiwam głową. Nie mam pojęcia, co dalej powiedzieć. - Interesy idą pełną parą. Podpisałem umowy z kontrahentami, niedługo powinniśmy zacząć rozmowy z kontrahentami. Co prawda, ostatnio rzadko w ogóle bywam w firmie, a przyjęliśmy nowych pracowników i dobrze byłoby, gdybym… - urywam, widząc, jak mi się przygląda. Marszczę czoło. - Coś nie tak? 
- Nie - odpowiada, kręcąc z niedowierzaniem głową, a przez jej usta przepływa cień uśmiechu. - Po prostu zapomniałam już, jak miły może być twój głos, gdy się w czymś zatracasz. 
Albo mi się zdaje, albo straciłem oddech. 
Chcę coś powiedzieć, że może przecież wrócić i słyszeć mój głos codziennie, ale odgłos kroków na schodach powstrzymuje mnie przed tym. Unoszę głowę, widząc, jak nowy osobnik - tudzież chłoptaś trochę młodszy ode mnie, ubrany w dżinsy i szarą bluzę, wchodzi do salonu. Ma szerokie barki i wąskie biodra oraz dobrze umięśnione ręce. Marszczę czoło. Kim jest ten szczyl? Mam dziwne przeczucie, że skądś go znam.
- Wszystko okej, Suzanne? - pyta do mojej byłej, ale mierzy mnie dokładnie wzrokiem.
Co jest? 
Prostuję się, przechylając głowę w bok i patrzę, jak staje obok kanapy.
Suzanne zerka na niego i kiwa pospiesznie głową.
- Tak - odpowiada, delikatnie się do niego uśmiechając. 
Facet unosi brew i nachyla się do mnie, wyciągając ku mnie dłoń.
- Jestem Chris - mówi z wyraźnym dystansem. Więc to jest ten gówniarz, jej chłopak. Nienawidzę go.
Kiwam głową, nie odpowiadając mu swoim nazwiskiem ani nie podając ręki. Cofa ją zmieszany, a ja mam ochotę parsknąć śmiechem.
- Wszystko w porządku? - pyta, a ja mam wrażenie, że znowu mówi do Suzanne, dopóki nie wskazuje na moją twarz. Limo po klubowej imprezie jeszcze się nie zagoiło.
- Ach, to - macham ręką i wzruszam ramionami. - Wszystko dobrze.
Suzanne marszczy brwi, jakby dopiero teraz zauważyła, że mam coś przy oku, co jest niemożliwe, ale pewnie próbowała zataić to, że ją obchodzę.
- Kto ci to zrobił? - poniekąd zaskakuje mnie troska w jej głosie.
- Nieważne - wymuszam uśmiech, by poczuła się swobodniej, kiedy tak naprawdę to ja jako jedyny czuję się tutaj nieswojo. Powinienem wyjść. - Jaxon - chrząkam, robiąc krok w jego stronę.
- Tato - jęczy, widząc moją minę i to, co zamierzam zrobić.
Suzanne unosi jego główkę do góry.
- Jeśli chcesz, możesz tu zostać na noc.
Że co? Patrzę na nią w osłupieniu, tak samo zresztą jak Christopher. 
- Wybacz, Suzanne, ale chyba ja powinienem zadecydować...
- Justin, nie widzieliśmy się długo z Jaxonem, stęskniłam się za nim - wzdycha i oblizuje usta. Ona właśnie oblizała swoje wargi tym swoim pieprzonym językiem. Robi to wszystko specjalnie.
Jeśli Jaxon tu zostanie, to będzie równać się z kolejnym zobaczeniem Suzanne. Albo ona przywiezie go do mnie, albo ja przyjadę po niego. Nie chcę tego, bo czuję, że będę cierpiał jeszcze bardziej po dwóch spotkaniach, aniżeli po jednym, jak się spodziewałem. Jednak gdy Jaxon tu zostanie, to Christopher nie będzie mógł spać z Suzanne. Nie będzie mógł jej tej nocy całować, pieścić, dotykać i uprawiać z nią seksu.
- Zgoda - mówię od razu po spontanicznym przemyśleniu sprawy. - Ale ja muszę już iść.
Suzanne zagryza wargę i podnosi się z kanapy, a ja przybijam piątkę z synem, mówiąc, że zobaczę się z nim jutro. Mijam Chrisa, który chyba chce pożegnać mnie w uścisku, ale jakoś nie mam ochoty na takie "zabawy". Wychodzę na przedpokój i odwracam się dopiero przy drzwiach. Suzanne stoi przede mną ze skrzyżowanymi na piersiach rękami. Widzę, że czuje się niezręcznie.
Zupełnie nie mam pojęcia, co mógłbym teraz powiedzieć i najgorsze jest to, że chyba nie chcę mówić nic. Pragnę ją pocałować, ale coś mnie hamuje, jakaś wewnętrzna siła, która podpowiada, że w salonie jest jej chłopak. Z moim synem.
- Idź do nich - mówię gorączkowo, bojąc się, żeby ten frajer nie nagadał niczego Jaxonowi. 
Zerka w stronę pokoju, nie wiedząc z początku, o co mi chodzi, ale po chwili wypuszcza powietrze z ust.
- Nie jesteśmy już razem, a ty nadal mi rozkazujesz - wzdycha, kręcąc głową.
Czerwienię się, zaciskając usta.
- Nie sądzę, by to był dobry moment do kłótni, Suzanne.
- I wciąż w ten sam sposób wypowiadasz moje imię - mogę przysiąc, że prycha z kpiną. - Jakbyś miał ochotę rozerwać mnie na strzępy.
Co ona bredzi?
- Słuchaj, przyjechałem tu tylko...
- Boże, siedzieliśmy sami w salonie, a ja głupia zapytałam, jak w pracy - wywraca oczami. Jest bardziej rozczarowana, niż zła. - Ty nawet nie chciałeś pytać jak twoje dziecko.
Marszczę brwi, zastanawiając się, o kim ona mówi. Przecież wiem, jak czuje się Jaxon, widzę go i... Kurwa. 
Przecież ona jest ze mną w ciąży. Jak mogłem zapomnieć?!
- Eee... - bąkam, drapiąc się w tył głowy. Cholera jasna, przysięgam, że Suzanne Collins jest pierwszą kobietą, przy której się jąkam i nie wiem co powiedzieć. - Więc... jak się czujesz?
- Dobrze - odpowiada szybko, stanowczo za szybko jak na normalną reakcję. - Wystarczająco dobrze. Nareszcie.
Mogła dobitniej podać mi aluzję, że jest jej beze mnie lepiej.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebować... - zaczynam, ale mi przerywa.
- Justin, wybacz, ale nie chcę tego słuchać. Jesteś chyba ostatnią osobą, od której mogę czegokolwiek chcieć.
Uderza mnie tym, bo wiem, że tak naprawdę nie myśli.
- Proszę, po prostu o tym pamiętaj. Znasz mój numer, znasz moją zasobność portfela...
Naprawdę, przysięgam, nie powinienem był tego mówić.
Suzanne rozchyla wargi i kręci z niedowierzaniem głową.
- No tak, dobrze, że byłam z tobą tylko ze względu na twój portfel - uśmiecha się kpiąco. - Idź już.
Żadne z nas nie wykonuje jednak żadnego ruchu. Stoimy na przeciwko siebie - ona z założonymi na piersiach rękoma, ja z zaciśniętymi pięściami, puszczonymi wzdłuż tułowia. Patrzę w jej oczy i wyszukuję w nich tej całej złości, którą przemawia do mnie słowami, ale nic nie znajduję. Ciągle tkwi w nich współczucie, żal i ból. Nie mam pojęcia czemu, ale chcę to wszystko naprawić. Chcę, by czuła się dobrze, ale przypominam sobie, że przecież powiedziała mi, że tak jest. Prawda jest taka, że nie mogę w to ingerować, ponieważ czuje się tak bez mego udziału.
Pod wpływem mojego wzroku coś się we mnie kruszy i wiem, że gdybyśmy prowadzili tę konwersację jakieś trzy tygodnie temu, już całowalibyśmy się na środku jej łóżka w pokoju. Zapomnielibyśmy o wszystkim... a raczej ona by zapomniała. Ja pozostałbym wtedy tym samym bezdusznym dupkiem, którym ciągle byłem i boję się, że jestem. 
Robię krok do tyłu i naciskam na klamkę. Zwykłe "cześć" wydaje mi się niewystarczające. 
- Do widzenia - chrząkam formalnie i odwracam się sztywno, nie chcąc widzieć wyrazu jej twarzy. Ja też nie jestem zadowolony, że przerwałem między nami tę chwilę.
- Justin - zatrzymuje mnie nawołującym głosem, więc w połowie drogi do auta zamieram i zerkam na nią przez ramię. Poniekąd mam jeszcze nadzieję, że do mnie wybiegnie i mnie przytuli. - Obiecuję, że się jeszcze zobaczymy - wyznaje, a mnie serce zaczyna mocniej bić. Ponad miesiąc temu powiedziałem jej dokładnie to samo.

Z racji ważnego sprawdzianu, do którego będę przykładać się całe jutrzejsze popołudnie, macie rozdział dzisiaj. Kiedy następny - sama nie wiem, ten tydzień zapowiada się tragicznie jeśli chodzi o ilość nauki, musicie mi wybaczyć.
KOCHAM WAS MAJ FRIENDZ! DZIĘKUJĘ ZA PONAD 640 TYSIĘCY WYŚWIETLEŃ!