7 wrz 2015

Rozdział sześćdziesiąty drugi

Pieprzone przyjęcie. Po co w ogóle zapraszałem do siebie kogokolwiek? Najchętniej bym to odwołał, ale nie mogę, bo zostało tylko pół godziny.
Pani Stewart biega z kuchni na ogród, przynosząc coraz to więcej rzeczy, a ja tylko siedzę i beznamiętnie się na nią gapię. Jaxon gdzieś polazł, ale zaraz powinien wrócić. Nie mam serca odwozić go do rodziców. I tak nie będę pił, a moi znajomi szybko się zmyją, więc nie ma sensu zostawiać syna.
Zastanawiam się nad ostatnimi dwudziestoma czterema godzinami mojego życia. Zmieniło się wszystko i nic jednocześnie. Jak to w ogóle możliwe? Wyciągam palce na wyspę kuchenną i stukam nimi o blat, przenosząc na nie spojrzenie. Powolny rytm jest dopasowany do bicia mojego serca. Mam wrażenie, że niedługo w ogóle przestanie się ruszać, jeśli w ogóle istnieje, w co szczerze wątpię.
Nadal, kurwa, nie mogę uwierzyć w to, że pozwoliłem jej odejść. Przez miesiąc traktowałem ją jak zabawkę, którą wykorzystywałem do zaspokojenia potrzeb seksualnych, a teraz za nią… Tęsknię? Nie, to raczej coś innego. Po prostu jej potrzebuję, mój syn jej potrzebuje. Muszę czym prędzej znaleźć kogoś nowego, ale nie umiem zapomnieć o Suzanne. To mnie niszczy, a przecież, do jasnej cholery, ja nawet jej nie kocham. 
Nie kocham.
Nie kocham, prawda?
To mnie zabija. Nie chcę jej znać. Żałuję, że w ogóle zacząłem tę zabawę. Nie spodziewałbym się nigdy, że to tak boli, a najgorsze jest to, że ja nawet nie mam pojęcia, dlaczego cierpię. To kompletnie nowe. Nie brakowało mi Megan, Jasmine... Może dlatego, że to zupełnie inne sytuacje. Z Megan mam kontakt do teraz. Pieprzymy się od czasu, wysyłam jej pieniądze. Tak, uprawiałem z nią seks, gdy byłem już z Suzanne. To był jeden raz, ale się zdarzył. Można więc dodać, że oprócz tych wszystkich rzeczy, które jej zrobiłem, dodatkowo ją zdradziłem. Chociaż to właściwie nie zdrada, bo przecież ja nigdy nawet nie czułem, żebyśmy byli razem. No i Jaxon. Tak, mam dziecko z Megan, jednak to nieistotne. Ona i tak go nie chce. Nie mam pojęcia, dlaczego się z nią umawiam. 
Ach, no tak - łóżko. No i prawa do syna. 
Z Jasmine to także osobny temat. Byliśmy małżeństwem i jedyne, co z nią dzieliłem, to dom. Poza tym jest bezwzględną suką, piękną, ale nadal suką. W ogóle za nią nie tęsknię. Jestem chujem, bo zdałem sobie sprawę, że ona nic dla mnie nie znaczyła. Kompletnie, kurwa, nic.
Rozglądam się po mieszkaniu i oprócz wystroju nie widzę tu nic. Brakuje mi czegoś, kogoś, kto wypełniał tu pustkę. Kto wypełniał pustkę przy mnie, we mnie, pomagając mi zapomnieć o tym, kim jestem i jaki mam podły plan. Tak, Suzanne  była częścią mojej gry, ale nigdy nie pomyślałbym, że tak wiele może mi dać. Dlaczego dopiero teraz zdaję sobie z tego sprawę? Nie wiem, czy coś we mnie zmieniła, ale była. To mi chyba wystarczało.
Wstaję jak porażony prądem. Kurwa, to jest to. Była. Nie jest, nie będzie, ale była. Zapełniała przestrzeń, swoim śmiechem, rozmową, tym, jak wsysała powietrze za każdym razem, kiedy dotykałem jej skóry. Nie wiedziałem, że to aż tak ważne, do teraz, kiedy to straciłem.
Pieprzyć to. Muszę się spić. Tym razem na serio. Mam wszystko i wszystkich w dupie.
- Mirando - zwracam się do pani Stewart, kiedy wchodzi przez taras do kuchni.
Ma na sobie jak zwykle czarną sukienkę i biały fartuszek. Zatrzymuje się i czeka na ciąg dalszy.
- Tak, panie Bieber?
- Dziękuję ci za pomoc, teraz jednak prosiłbym, abyś razem z moim synem wyszła z domu.
Unosi brwi i przełyka ślinę, marszcząc czoło.
- Ale, panie Bieber, mam już plany.
Jakie, kurwa, ona może mieć plany? Ma, na litość boską, jakoś trochę ponad pięćdziesiąt lat. Tacy ludzie nie mają planów.
- Zmieniłem zdanie.
- Och - wypuszcza powietrze z ust, lekko się do mnie uśmiechając z wyrazem ulgi, a kiedy próbuje mnie minąć, lekko chwytam jej ramię.
- Powiedziałem, że zmieniłem zdanie. To nie prośba, tylko rozkaz - mój wzrok jest lodowaty, gdy patrzę w jej oczy. 
- Panie Bieber...
Boże, dlaczego ona tak mnie wkurwia?
- Słuchaj, albo weźmiesz Jaxona, albo cię zwolnię.
Wiem, doskonale wiem, że nie powinienem pokazywać jej, że nie mam do niej szacunku, ale naprawdę musi stąd wyjść.
Wyrywa się z mojego uścisku i prycha pod nosem, po czym mija mnie i idzie do kuchni, gdzie zdejmuje fartuszek i rzuca go na stół.
- Dobrze, zabiorę go. Ale przysięgam panu, że jest to moja ostatnia wizyta tutaj. Moja noga już nigdy więcej tu nie stanie. Uraził pan mnie i to wielokrotnie, nie mam zamiaru wyrażać na to zgody - syczy.
Przełykam ślinę i kręcę głową, nie mówiąc nic. I tak wróci. Nikt nie zapłaci jej tyle, co ja i w końcu to zrozumie.
Macham lekceważąco dłonią i odwracam się w kierunku drzwi balkonowych, gdzie widzę Jaxona. Stoi tam z przerażonym wyrazem twarzy i patrzy na mnie niepewnie.
- Co jest, synu?
- Dlaczego pani Stewart jest smutna? - pyta, unosząc brew.
Jezu, tego mi jeszcze brakowało.
Przez ramię patrzę, jak Miranda wycofuje się na korytarz, tam zakładając buty. Kucam przy Jaxonie, kładąc mu dłonie na ramionach.
- Nie jest smutna, zdaje ci się. Teraz wyjdziesz z nią na parę godzin, dobrze? - przechylam głowę w bok, a on po chwili kiwa swoją. - Muszę coś załatwić.
- Ale wrócę?
- Oczywiście, że wrócisz - uśmiecham się, by dodać mu otuchy, po czym lekko go przytulam. Całuję go w jego malutką skroń, a kiedy się odsuwam, mija mnie i biegnie na przedpokój.
Wychodzę na taras, stawiając tam bose stopy. Mam na sobie dżinsy i czarną, obcisłą koszulkę. Mrużę oczy przez słońce. Wszystko jest przygotowane. Stół w dużej altanie, wystrojony i nakryty przeróżnymi potrawami, do tego już rozpalony grill, stojący nieopodal ogromnego basenu, w którym pływa różowe koło ratunkowe i żółty, dmuchany fotel.
Oblizuję usta. Będą tu lada chwila, ale ja naprawdę muszę się zabawić. Nie będą narzekać na to, co planuję. Znowu wchodzę do kuchni i siadam przy wyspie kuchennej, gdzie otwieram laptopa, wpisując potrzebne mi informacje. Chwilę później wyciągam z kieszeni telefon i dzwonię pod wybrany numer.
- Dzień dobry, mówi Bieber, Justin Bieber - przedstawiam się, wypuszczając powietrze z ust.
- Tak, o co chodzi? - słyszę po drugiej stronie.
- Potrzebuję dziesięciu najlepszych dziewczyn, jakie macie.

Godzinę później są już wszyscy, dosłownie wszyscy. Jack, który wysyłał mi projekty odnośnie nowych przedsiębiorstw, teraz siedzi przede mną, a Samantha... albo Sabrina... odwrócona tyłem do niego, klepie tyłkiem po jego kolanach. Wychylam się i chwytam kolejny kieliszek wódki, przelewając go od razu do gardła. Kątem oka rzucam, jak Eric całuje się z Monicą w basenie, a nieopodal nich kolejne trzy dziewczyny urządzają sobie orgię, nago uprawiając seks na brzegu. 
Cholera jasna.
- Justin - słyszę obok siebie i chwilę później moje usta są opanowane przez wypukłe wargi Claudine... albo kogoś innego, sam nie wiem, bo trudno zapamiętać imiona. Nieważne, nie obchodzi mnie to. 
To miało być stricte partnerskie spotkanie po pracy, a skończyło się na zabawie z dziwkami. Dodatkowo jestem zalany w trupa, a minęło tak niewiele czasu, odkąd zaczęliśmy. To był mój cel, ale nie do końca jestem pewien, czy aby na pewno mi się to podoba. Wkurza mnie, że nikt się tu nie odzywa, tylko albo pieprzy, albo całuje. Dwóch kolesi, których dzisiaj dopiero co poznałem, poszło gdzieś z kolejnymi laskami i Bóg wie, gdzie są i co robią. Myślałem, że jakoś pogadamy i że pozwolą mi... zapomnieć. Nie. Nie mogę zapomnieć o czymś, o czym już dawno nie pamiętam.
Kurwa, to pojebane.
Jestem wkurzony, że tak łatwo daję opleść wspomnieniom mocny sznur na mojej szyi, więc żeby się uwolnić, przyciągam do siebie Claudine i sadzam ją na sobie okrakiem. Nie ma na sobie nic z wyjątkiem kostiumu kąpielowego i chwała wszystkim, że to założyła, bo mam ochotę szybko to z niej ściągnąć. Mam gdzieś, co robię. Mój dom, moja impreza, moje dziwki.
- Hej, stary! - odwracam się, by zobaczyć Richarda na tarasie. To najstarszy z odwiedzających mnie dzisiaj facetów. - Może zagramy w prawdę czy wyzwanie? 
Co on pieprzy? 
- Co? - parskam śmiechem, unosząc brew. - Nie sądzisz, że jesteśmy na to za starzy? 
Claudine porusza się, ocierając o moje wybrzuszenie. Chwytam jej biodra, ale nie odrywam wzroku od Richarda. 
- A nie jesteśmy za starzy na prostytutki? - prycha. - Na basen? Na przyjęcia? 
Jestem tak zalany, że jego słowa mieszają mi się w głowie. W końcu macham ręką. 
- No dobra - ogłaszam. - Chodźcie, zagrajmy! 
Moja towarzyszka jęczy z dezaprobatą i zsuwa się ze mnie, siadając obok. Obejmuję ją ramieniem. Richard dołącza do nas ze swoją partnerką, Eric, jego zdobycz i trzy całujące się dziewczyny wychodzą z wody. Brakuje tylko Marka i trzech lasek, ale mam to gdzieś. 
- To kto zaczyna? - unoszę brew, rozglądając się po ich twarzach. 
- Może gospodarz - Jack posyła mi chytry uśmiech.
- Dobra - parskam śmiechem. - Jack, prawda czy wyzwanie? 
- Wyzwanie, stary. 
Mrużę oczy, starając się wymyśleć coś ekstra, ale do głowy przychodzą mi same głupie rzeczy. 
- Wypij jak najszybciej całą butelkę wódki! - krzyczy Eric przy moim uchu, aż podskakuję. 
- To moja impreza, kurwa - rzucam, ale Jack zaczyna już swoje zadanie. 
Jakie to szczeniackie, upijać się. Dobrze, że sam jestem trzeźwy. 
Tak, kurwa. Zalany w trupa. 
Jack nie wygląda najlepiej, kiedy kończy. Sprawia wrażenie, jakby zaraz miał uderzyć twarzą w stół. Chyba odlatuje. 
- Teraz ty, Justin - woła Richard, oblizując usta.
- Wybieram prawdę - prycham. 
- Ale cienias. 
- Co? 
- Boisz się wyzwania? 
- Nie - syczę. - Niech będzie wyzwanie. 
- Za zmienianie wyboru grozi podwójna kara, czyli najpierw wyzwanie, a potem prawda. 
Kto to w ogole wymyślił? Mam dwadzieścia siedem lat, nie siedemnaście, by bawić się w takie rzeczy. 
- Wyzywam cię, byś pocałował wszystkie panny, jakie tu z nami są. 
Wywracam oczami i śmieję się głośno. 
- I kto tu jest cieniasem - wzdycham, od razu zabierając się za wykonanie zadania. 
Usta każdej z dziewczyn są takie same. Szorstkie, rozwarte, normalne. Każdy pocałunek trwa niecałe dziesięć sekund. Dziwki podchodzą do mnie po kolei, za każdym razem przesuwając dłońmi po moim kutasie przez materiał spodni. Nie mogę nie przyznać, nakręca mnie to i powinienem sprawiać sobie takie przyjemności częściej. Może w najbliższym czasie także zamówię kilka dziewczyn, tym razem tylko dla siebie. Nie lubię się dzielić. 
Kiedy kończymy, wycieram usta ręką i puszczam oczko do Monici, która chichocze, wzdychając cicho. 
- To teraz prawda - Jack przygryza wargę, jak się domyślam, by ze wszystkich sił powstrzymać pawia. 
- Jak myślisz, Justin, czy twojemu synowi i twojej kobiecie spodobałoby się to, co zrobiłeś? - rzuca Richard. 
Przez moment nie pojmuję, o co mu chodzi i wciąż się śmieję, ale kiedy dociera do mnie, co powiedział, cały zamieram. Jestem tak pijany, że wyobrażam sobie, jak Jaxon płacze, uspokajany przez Suzanne, która tłumaczy mu, jakiego ma bezdusznego ojca. 
Kurwa, dlaczego ja o niej pomyślałem?! 
Zaciskam dłonie w pięści i podnoszę się błyskawicznie z siedzenia. 
- Impreza skończona. A teraz wypierdalać.

Kocham Was baaaardzo baaaardzo mocno <3 Dziękuję, że jesteście! Łącznie z serwisem Wattpad liczba wyświetleń bloga to 634 378!!! WOW, WOW, WOW!

- ask