30 paź 2015

Rozdział sześćdziesiąty ósmy

(Suzanne)

Przez pierwsze sekundy nie wykonujemy żadnego ruchu. Gdy Justin zatrzymuje się przy furtce, unosi spojrzenie i tak tkwimy w milczeniu, gapiąc się na siebie jak zahipnotyzowani. Nie wiem, co się dzieje, ale coś między nami gęstnieje, jakby powietrze stawało się cięższe, jakby coś zasłaniało mi widok. Przez moment czuję, że mi słabo, ale szybko się otrząsam. Mrużę oczy i biorę głęboki wdech.
- Cześć - mówię, ale nie jestem pewna, czy w ogóle się odezwałam.
- Hej - odpowiada spokojnie Justin i chrząka, zerkając na Jaxona, który stoi przy nodze swojego ojca i patrzy prosto na mnie. - Wejdziesz na herbatę?
Nie powinnam tego robić. Żadna bliższa konfrontacja  z Justinem nie wyjdzie żadnemu z nas na dobre, lecz nie wiem przecież, czy w najbliższym czasie się zobaczymy.
Mam ochotę rozpłakać się jak dziecko.
- Proooooszę - niemal piszczy Jaxon, układając rączki jak do modlitwy.
Zagryzam wargę i wypuszczam powietrze z ust.
- Nie chcę wam przeszkadzać.
- Zgódź się. To żaden problem - Justin oblizuje usta i robi mi miejsce, bym mogła przejść obok niego.
Udaję, że wcale nie ruszył mną widok jego języka przesuwającego po  jego spierzchniętych wargach i ruszam do przodu.
Wypiję tylko herbatę i idę. Nie chcę tu siedzieć dłużej niż kilkudziesięciu minut.
Boli mnie serce, kiedy przekraczam próg domu. Ostatni raz byłam tu wtedy, gdy obiecałam sobie, że to koniec i że nie chcę mieć z Justinem nic wspólnego. A teraz mam wrażenie, że wkraczam drugi raz do tej samej rzeki. 
- Jaką chcesz herbatę? - słyszę nagle obok i niemal podskakuję. Justin mija mnie z Jaxonem i idzie z małym do kuchni. 
- Eee - bełkoczę. - Taką, jak ty. 
Niepotrzebnie to powiedziałam. Powinnam podjąć męską decyzję sama, a nawet w wyborze herbaty pozwalam Justinowi mnie wyręczyć. 
Głupio mi tak stać na przedpokoju, więc także wchodzę do kuchni. Justin stoi przy wyspie kuchennej i wsypuje herbatę do kubków. Na mój widok lekko się uśmiecha. Przez to, gdy próbuję wejść na wysokie krzesło, noga zsuwa mi się z metalowych prętów i prawie upadam. 
Justin błyskawicznie chwyta moje ramię i usztywnia je, podciągając do góry. Jego dotyk jest… Jakbyśmy dotknęli się pierwszy raz, wtedy w sklepie. Przez całe ciało przechodzą mnie ciarki. 
Mimo, że odzyskuję równowagę, nie puszcza mojej ręki. Unoszę na niego spojrzenie, jednak to zbyt peszące, bym mogła znieść to dłużej niż kilka sekund. Odsuwam się w porę, kiedy tylko słyszę dźwięk telefonu. 
- Przepraszam - szepcę i wyciągam komórkę. To Chris. Justin wraca do przygotowywania herbaty, więc odbieram. - Tak? 
- Przyjechać po ciebie? 
- Dopiero przyszłam - wzdycham, usadawiając się na krześle. Kątem oka dostrzegam, jak miejsce obok zajmuje Jaxon, przypatrując mi się. 
- Masz zamiar tam siedzieć? 
- Chris - syczę z irytacją. Wkurzenie w jego głosie w niczym mi nie pomaga, a ponadto zauważam, jak Justin cały się spina na dźwięk tego imienia. - Zadzwonię po ciebie. 
- Uważaj na siebie. Pa. 
Wywracam oczami i rozłączam się. Odwracam się w kierunku Jaxona, lecz zanim udaje mi się coś wydusić, wtrąca się Justin: 
- Chris po ciebie przyjedzie? 
Przysuwam bliżej siebie kubek, który mi podstawił. 
- Tak się z nim umówiłam. Nie chcę wracać sama. 
- Przecież ja mam samochód. 
- Więc zaoferowanie przez ciebie odwózki to taka oczywista rzecz, tak? - kpię. Dobrze wiem, że sama wcześniej o tym pomyślałam, ale tracę przy tym facecie zmysły. 
- Błagam cię. Może byłem dupkiem, ale jakieś wartości znam. 
Mimowolnie parskam śmiechem. 
- Nie osłabiaj mnie, Justin. Dobrze wiemy, że nie masz żadnych manier i nie znasz żadnych wartości. 
Mówiąc to, patrzę prosto na niego, przez co widzę dokładnie, jak ciemnieją mu oczy, a szczęka się zaciska. 
- Jaxon - mówi spokojnie. - Zostawisz nas na chwilę samych? 
Upijam łyk herbaty, ale jest ohydna. Dobry Boże, czy ten facet nie umie zrobić nawet dobrej herbaty? 
Jego syn jęczy pod nosem i chce zejść, ale zatrzymuję go. 
- To nie będzie konieczne, sama już pójdę - kiwam pospiesznie głową i schodzę ze stołka. 
- Suzanne - mówi Justin, idąc za mną na przedpokój. - Zrobiłem coś nie tak? 
To pytanie w jego głosie jest tak absurdalne, że znowu mam ochotę wybuchnąć śmiechem. 
- Justin, nie widzisz, że "nie tak" jest cała ta szopka? Udajemy, że coś do siebie mamy, gdy tak naprawdę się nienawidzimy i nic nie naprawi tego, co przez ciebie przeżyłam. 
- A myślisz, że ja nie przeżyłem nic? - wyrzuca z siebie, przykładając palce do swojej klatki piersiowej. - Kurwa, brakuje mi ciebie, Suzanne, nie widzisz tego? 
- Nie - odpowiadam oschle. 
Chyba nie tego się spodziewał. 
- Co? 
- Gdzie byłeś przez ostatnie tygodnie? Zainteresowałeś się mną? Zapytałeś, co u mnie, jak sobie radzę? - wyliczam, z całych sił starając się powstrzymać łzy. - Brakuje ci mnie? Do czego? Chcesz znowu kogoś uderzyć? Nie masz kogo przelecieć? - prycham.
- Przestań, dobrze wiesz, że tak nie jest. 
Ależ on jest zabawny. 
- Ośmieszasz się. W ogóle cię nie znam. 
Już sobie wyobrażam, jak bardzo będę siebie nienawidzić za to, co teraz robię. Przecież ja też go, do jasnej cholery, potrzebuję. 
- Znowu sobie idziesz? - pyta rozkojarzony Jaxon, wyjawiając się zza nogi ojca. 
Biorę głęboki wdech. 
- Tak, skarbie, ale pamiętaj, że zawsze możesz się ze mną zobaczyć - wymuszam uśmiech.
Justin prycha pod nosem, na co policzki czerwienieją mi ze złości. To niedorzeczne, jak drobna kłótnia z nim potrafi mnie wkurzyć. Odwracam się na pięcie i zamykam za sobą drzwi, nie mówiąc słowa pożegnania. 
Szczerze, wygłupiłam się tylko. Wszystko mogłam staranniej przemyśleć, bo chyba oczywistym faktem była jakaś sprzeczka między nami. A teraz w dodatku nie mam jak wrócić do domu. 
Wyjmuję z torebki telefon i naciskam główny klawisz, ale ekran pozostaje czarny. Czynność powtarzam kilkakrotnie, lecz nic się nie dzieje. Niech to szlag! Rozładował się! Jak ja teraz zadzwonię po Chrisa?!
Nie powinnam się tyle denerwować. Jestem w ciąży, ale padła mi komórka, a dodatkowo Justin powiedział, że brakuje mu mnie. To pewnie nieprawda, więc niepotrzebnie w ogóle zwracam uwagę na te słowa. 
Zerkam ze zrezygnowaniem w stronę domu Justina. Przecież inaczej nie skontaktuję się z Chrisem, jak dzięki telefonowi mojego "byłego". Zaciskam usta i z wściekłością ruszam z powrotem przez podwórko. 

Szczerze Wam powiem, że męczą mnie te rozdziały, bo piszę je najczęściej wieczorami albo już w nocy, kiedy ledwo co widzę i myślę, zmęczona po całym popołudniu nauki oraz innych intensywnych zajęć. Ale staram się i ciągle sobie obiecuję, że następny będzie lepszy. Więc: następny będzie lepszy!
Ściskam Was najmocniej <3 Kocham.