13 gru 2015

Rozdział siedemdziesiąty czwarty

Informacja, że Suzanne ma usunąć ciążę na koszt swojego zdrowia jest dla mnie tak oczywista jak pogoda za oknem. Nie mógłbym zaakceptować faktu, że dziecko będzie w stanie żyć, jeśli ona miałaby umrzeć. Nie pokochałem go jeszcze, a z taką nowiną - wątpię, bym kiedykolwiek to zrobił.
Siedzę przy szybie obok sali Suzanne już dobę. Jestem zmęczony, ale nie pokazuję tego po sobie. Lekarz już kilka razy mówił, bym poszedł się przespać, bo jeśli wszystko pójdzie dobrze, to jutro już mnie wypiszą, ale ciągle mu odmawiałem. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie sytuacji, gdybym miał spuścić ją teraz z oczu.
Chris gdzieś sobie poszedł, może wrócił do domu, nie mam pojęcia. Gdzieś przemknęła nawet Britney, ale powiedziała, że jutro wróci na dłużej. Tak naprawdę, to nie zwróciła na mnie większej uwagi, ja na nią zresztą też.
Nagle słyszę na korytarzu kroki. Ktoś szura stopami po podłodze w taki sposób, jakby biegł. Zerkam w lewo i już widzę, do kogo należy ten dźwięk.
- Tata! - piszczy Jaxon i rzuca się do mnie strusim pędem. Wypuszczam powietrze z ust i uśmiecham się, po czym wstaję z krzesełka, które sam dostawiłem i rozchylam ramiona, kucając przy malcu. - Tęskniłem za tobą! - wyznaje, rzucając mi się na szyję. Chichoczę lekko i biorę go na ręce, mocno całując w policzek.
Lekarz powiadomił mnie wcześniej, że zadzwonił od razu do mojej mamy, by powiedzieć jej o wypadku. Podobno kazała mi przekazać, że wzięła Jaxona do siebie. Teraz mi głupio, że o tym nie pamiętałem, a co za tym idzie: nie przejmowałem się nawet losem syna.
- Też za tobą tęskniłem, szkrabie - uśmiecham się.
- Justin, jak się czujesz? - pyta znajomy głos i gdy odwracam wzrok od oczu dziecka, widzę mamę. Jest lekko zdyszana i ubrana w kurtkę. Uważnie studiuje moją twarz, doszukując się jakiejś odpowiedzi. - Nie mogliśmy cię znaleźć, ale lekarz powiedział, że przesiadujesz tutaj.
- Tak, mamo, jest tu Suzanne - wzdycham, stawiając Jaxona na podłogę. Nie chcę, żeby poszli, ale boję się, że zaraz coś się stanie z moją dziewczyną, a ja nie zdążę zareagować.
- Przepraszam, Justin, ale nie mogłam przyjechać wcześniej, tata też kazał cię przeprosić i ucałować - tłumaczy się matka i podchodzi do mnie, kładąc mi dłoń na karku, przyciąga do siebie i całuje w czoło. - Jesteś czasem taki nierozważny... - zasysa spierzchnięte wargi, wskazując na moje pokaleczone przedramię i zadrapania na twarzy.
- Wiem - wywracam oczami. Czy ona naprawdę chce prawić mi teraz kazania?
Spoglądam na Jaxona, który wpatruje się we mnie jak w obrazek i wyciągam do niego dłoń, którą szybko łapie. Jego małe palce wtapiają się w moją dużą rękę. Pokrzepiająco się do niego uśmiecham. Nie mam pojęcia czemu, ale jego obecność kojarzy mi się z chwilami, gdy Suzanne jeszcze z nami była. Lubię to czuć. I znowu robi mi się głupio odnośnie tego, dlaczego zapomniałem o synu.
- Nie zostaniemy długo - mama oblizuje usta, podążając za moim wzrokiem.
- Nie, ja chcę zostać z tatusiem i mamusią - piszczy Jaxon i wtula się szybko w moją nogę.
- Mamusią? - unoszę brew i dopiero po chwili dociera do mnie, o kim mówi. - Jaxon - przełykam ślinę, patrząc na niego intensywnie. - Suzanne nie jest twoją mamą. - Dlaczego w ogóle tak o niej pomyślał? Z trudem przechodzi mi to przez gardło. Byłoby łatwiej, gdyby nią była, ale teraz jest trudniej, jeśli on używa w mojej obecności takich określeń.
Syn patrzy na mnie skonsternowany, ale zamieszanie wokół nas postanawia przerwać mama, która chyba dopiero teraz zauważa, w co jestem ubrany.
- Boże, zapomniałabym! - wypuszcza powietrze z ust i pokazuje mi torbę. - Wzięłam twoje ubrania - wzdycha i rozsuwa ją, wyjmując nogawkę od moich szarych dresów, po czym chowa ją z powrotem.
Uśmiecham się i biorę od niej rzeczy.
- Dziękuję, na pewno będzie mi wygodniej.
- Jak ona się czuje? - pyta w końcu.
Przełykam ślinę.
- Jest wykończona i osłabiona, ale wyjdzie z tego - kiwam głową. Chcę w to wierzyć. - Pójdę się przebrać - unoszę lekko torbę w górę.
- Pójdziemy z tobą.
- Właściwie, to chciałem wejść do tej łazienki - wskazuję głową na uchylone drzwi na korytarzu.
Mama karci mnie wzrokiem.
- Jadłeś coś? - zaciskam usta i nic nie odpowiadam, na co ona wywraca oczami. - Pójdziemy na twoją salę, przebierzesz się i zostawisz rzeczy, a potem zabiorę cię do bufetu - przygryza wargę.
Nie mam ochoty się na to zgodzić, bo wtedy będę jeszcze dalej od Suzanne, ale w końcu przytakuję.

Przy okazji korzystam także z prysznica. Wychodzę z łazienki dla pacjentów w czarnej koszulce i szarych dresach, po czym wracam na swoją salę. Starszy mężczyzna pojechał na jakieś badania, więc w środku jestem tylko ja, moja mama i mój syn. Kobieta zdążyła już pójść do sklepu i kupić mi owoce. Wywracam oczami.
- Mamo, ja jutro stąd wychodzę - wzdycham, lekko zirytowany. - Co ja z tym teraz zrobię?
Mama podchodzi do mnie i przykłada mi dłoń do policzka.
- Skarbie, dobrze wiemy, że i tak tu zostaniesz. A przynajmniej będę mieć pewność, że zjesz coś, gdy będziesz siedział z Suzanne.
Unoszę brew i lekko się uśmiecham. Jak ona dobrze mnie zna.
Kiedy wychodzimy, wpada na mnie pielęgniarka - ta sama, która wczoraj powiadomiła mnie o śmierci Suzanne.
- Och, to pan - mamrocze, ssąc dolną wargę. Marszczę czoło.
- Tak, to ja - staram się być spokojny. Spojrzenie na nią przypomina mi o najgorszym.
- Proszę pana, bardzo pana przepraszam - mówi ze skruchą. - Ja... naprawdę, pomyliłam pana z innym pacjentem, który... stracił... - język jej się plącze.
Unoszę rękę do góry na znak, by skończyła już pieprzyć.
- Rozumiem - zagryzam wargę i wywracam oczami, odwracając się od niej. Mam w dupie, że mnie z kimś pomyliła. To, co przez nią przeżyłem jest nie do opisania.
Mama idzie koło mnie z Jaxonem i czuję na sobie jej przeszywający wzrok.
- Czemu byłeś dla niej taki niemiły?
- Nieważne - wzdycham, wchodząc z nimi do bufetu.
Z jednej strony skręca mnie z głodu, ale z drugiej jedzenie jest ostatnią rzeczą, o której marzę.
Jaxon wymija mnie i biegnie między stolikami, zatrzymując się przed półokrągłą ladą, za którą starsza pani ubrana w biały fartuch wyciera blat. Stawia na nim tacę z pączkami, pieczołowicie wszystkiego doglądając, a kiedy podchodzimy bliżej, unosi na nas wzrok.
- W czym mogę służyć, kochani? - uśmiecha się uprzejmie.
Zerkam na mamę w poszukiwaniu pomocy, zupełnie jakbym był małym chłopcem. Mam wrażenie, że teraz ze wszystkim potrzebuję pomocy na nowo, jakbym uczył się życia od podstaw.
- Wybierz to, na co masz ochotę - mówi.
- Ja chcę pączka! - Jaxon skacze do góry, rączką próbując dosięgnąć świeżego wypieku, ale go zatrzymuję.
- To nieładnie tak pokazywać palcem - kręcę głową. - Ale dobrze, weźmiemy pączka. A dla mnie herbatę. - Mam ochotę powiedzieć, by była to jaśminowa ze skórką pomarańczy, tak bardzo kojarzy mi się z Suzanne, ale z pewnością jej tu nie ma. Widząc wzrok mamy, wypuszczam powietrze z ust. - I dla mnie też pączka.
Mama łagodnieje, dla siebie zamawiając kawę i kawałek sernika, a kiedy sprzedawczyni wszystko podaje nam na białych talerzykach, płacimy i idziemy zająć wolny stolik. Ludzi nie jest dużo, więc poszukiwania nie zajmują nam dużo czasu.
Jaxon wskakuje na krzesło i macha nóżkami, gryząc pączka tak, jakby był olbrzymim hamburgerem, na co parskam śmiechem.
- Wszędzie się ubrudziłeś - chichoczę, a on wyciera się ręką.
- Mały, teraz pobrudzisz bluzkę - karcę go i wzdycham, sięgając po serwetkę, po czym nachylam się nad nim i ścieram mu lukier z kącik ust.
Kiedy się od niego odsuwam, wgapiam się w moją herbatę, nie unosząc wzroku na mamę.
- Boję się - mówię w końcu po chwili ciszy. Doceniam, że pierwsza nie zaczęła mówić.
- Ona z tego wyjdzie, nie martw się - gryzie dolną wargę, po czym wsuwa do ust sernik.
Łatwo jej mówić. To nie ona właśnie doznała olśnienia, że nauczyła się kochać. Wszystko byłoby łatwiejsze, gdybym mógł jej powiedzieć, ale nie mogę. Nigdy się jej z niczego nie zwierzałem. Nie wiem, czy mogę jej do końca ufać. To w końcu ona oddała mnie do domu dziecka, a tam... Zaciskam oczy, nie chcąc tego wspominać.
Nagle widzę za moją mamą kobietę przebiegającą przez korytarz. Otrząsam się, kiedy cofa się i zagląda do bufetu. Nasze spojrzenia się napotykają.
- Tylko nie to - jęczę pod nosem, widząc, jak zaczyna biec w moim kierunku.
- Justin! - wydaje z siebie zrozpaczony pisk i zatrzymuje się przy mnie, rzucając mi się na szyję. - Tak strasznie się o ciebie bałam, jesteś cały? - pyta, ujmując moją szyję w dłonie i całując mnie kilka razy po zaroście.
- Boże, Megan - wykręcam się, udając, że nie widzę spojrzenia matki. - Co ty tu robisz?
- Przyjechałam najszybciej jak się dało! Skarbie, jak mogłeś? A jakby coś ci się stało?
Przysięgam, że zaraz się zrzygam.
- Co cię tak nagle obchodzę? - rzucam. Gdyby taka sytuacja miała miejsce jakiś miesiąc temu, z pewnością już bym ją pieprzył.
Megan marszczy czoło, wyraźnie zaskoczona moim tonem. Jest mi wstyd, że temu przedstawieniu musi się przysłuchiwać moja mama z Jaxonem.
- Słucham? - mamrocze, ponownie się nade mną nachylając, ale odsuwam się z obrzydzeniem. Już bym wolał, by przyszła tu Jasmine, ale ona jest pewnie gdzieś z Joshem.
Megan kojarzy mi się tylko z naszym ostatnim spotkaniem i z tym, jak mnie oszukała.
- Nie powinno cię tu być - wstaję, patrząc na nią. Nie chcę, by moja mama dowiedziała się, że cały czas umawiałem się z Megan i że naciągała mnie na kasę. Tak, to odpowiedni czas przeszły. To już więcej się nie zdarzy.
Megan zachowuje się tak, jakby w ogóle mnie nie słyszała, zamiast tego biegnie do Jaxona.
- Mój skarbeczek - piszczy i kuca przy swoim dziecku, ściskając jego policzki. Chłopiec patrzy na nią zdziwiony. Nie jest przyzwyczajony do tego, że jego własna matka się tak zachowuje. - Nie przytulisz się do mamusi?
- Nie jesteś moją mamusią - mówi pod nosem i zsuwa się z krzesła, biegnąc do mnie i wtulając się w moją nogę. Mam ochotę parsknąć śmiechem na widok miny Megan.
- Czy ja wam aby nie przeszkadzam? - pyta mama, upijając łyk kawy.
- Just... - zaczyna Megan, ale w tym momencie do bufetu wchodzi mój lekarz prowadzący.
Przez moment rozgląda się po pomieszczeniu, ale kiedy mnie zauważa, wypuszcza powietrze z ust.
- Panie Bieber, Suzanne się obudziła.

334DNIAAAAAAAAAAAAAAAAAA11LISTOPADA2016Nie jestem w stanie napisać nic bardziej sensownego. Ściskam Was mocno i mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze przed Świętami, bo potem niestety długa przerwa, ale wszystko wyjaśnię w następnej notce x