21 gru 2015

Rozdział siedemdziesiąty piąty

(Suzanne)

Po raz kolejny mrugam oczami, przyzwyczajając się do jasności i obserwując lekarzy, którzy od kilku minut bez przerwy się nade mną nachylają i mnie badają. Dosłownie wszystkie mięśnie sprawiają mi niesamowity ból, chociaż nawet się nie ruszam. Równocześnie nic nie czuję. Co za paradoks.
Każdy coś do mnie mówi, lecz niewiele słyszę. W głowie mam jedynie szumy, dźwięk klaksonu i pisk opon. Mimo że obudziłam się jakiś czas temu, wciąż ciężko mi przyzwyczaić się do tego, że żyję. Przypomniałam sobie, co się stało i nie mogę uwierzyć, że wszystko jest dobrze. Co prawda - nie pytałam jeszcze o to, ale głęboko w to wierzę. Żyję - to najważniejsze. Przykładam sobie dłonie do brzucha. Lekko się krzywię przez ruch ramion, ale po chwili wypuszczam powietrze z ust. Mój brzuch nadal jest na właściwym miejscu, dodatkowo trochę nabrzmiały i twardy, co oznacza, że dziecko wciąż jest we mnie.
Moje maleństwo.
Pragnę zapytać lekarzy, co stało się z Justinem, ale wtedy odgłosy w mojej głowie przerywa dźwięk otwieranych drzwi. Zaskakuje mnie to i przez moment czuję się jak nowonarodzony wampir z książek Stephenie Meyer, wyłapujący wszystkie bodźce i słyszący nawet najmniejsze szuranie.
- Skarbie - słyszę i lekko podnoszę kark, by zobaczyć przed sobą Chrisa. Wydaję z siebie cichy syk i opadam z powrotem na poduszkę. Nie sądziłam, że podniesienie głowy będzie mnie kosztowało tyle bólu. - Tak się martwiłem - jęczy desperacko, podchodząc bliżej łóżka.
Boże, na co mu ten garnitur? Czemu jest taki elegancki? Przygotowywał się na mój pogrzeb? A może po prostu wrócił z pracy. Tak, to chyba najbardziej odpowiednia opcja. Tak czy siak, przystojny jest. Zresztą jak zawsze.
- Nie powinno tu pana być - wzdycha lekarz i podchodzi do Chrisa, kładąc mu rękę na ramieniu. Chłopak podskakuje i cofa się, zerkając na doktora.
- Tylko na chwilę - broni się i wyjmuje z kieszeni maskę.
Co? Jaką maskę? Dopiero teraz uświadamiam sobie, że mężczyźni w pomieszczeniu mają maseczki, które zwisają im na szyi. Przełykam ślinę. Jestem aż tak obrzydliwa, że to konieczne?
Chłopak zakłada ją szybko i chwilę później już jest przy moim łóżku. Na jego twarz wkrada się grymas, ale nie dosięga oczu. Wydaje się być na swój sposób rozbawiony, o ile to w ogóle możliwe w tej sytuacji.
- Kiedy się dowiedziałem, serce mi stanęło - chwyta moją dłoń leżącą na brzuchu i mocno mnie ściska. Krzywię się z bólu. - Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił, naprawdę.
Unoszę brew. Nie jestem w stanie otworzyć ust.
- Misiu - jęczy potulnie, wzdychając głośno. Misiu? To na swój sposób obrzydliwe, jeśli wypływa z jego ust. - Kiedy wydobrzejesz, znowu będziemy razem, obiecuję ci to.
Głośno przełykam ślinę. Że co? Przeraża mnie jego wizja. Ostatnio jest zbyt opiekuńczy, czuję się przy nim dobrze, aczkolwiek nie mogę zapominać o tym, jak przez niego płakałam, gdy dowiedziałam się o zdradzie.
- Panie Haynes, proszę o wyjście - za Chrisem staje lekarz.
Zerka na niego przez ramię, a potem znowu patrzy na mnie, po czym wstaje.
- Przyjdę do ciebie później, kochanie - mówi ciepło, zbyt ciepło jak na niego.
Lekarz zaczyna prowadzić go do drzwi. Coś do niego mówi, ale tego nie jestem w stanie wyłapać.
Ponownie kładę dłoń na brzuchu, upewniając się, że wciąż tam jest. Próbuję zapytać, co się ze mną dzieje i jaki jest mój stan zdrowia, lecz głos zatrzymuje mi się w gardle. Przez zmęczenie nie jestem w stanie nic z siebie wydusić.
Co Chris tu w ogóle robi? Kto go powiadomił? Jak szybko był w stanie tu dotrzeć? Pytania przewijają się w mojej czaszce jak taśma w sklepie, lecz najbardziej istotnym w tym momencie jest pytanie o Justina.
- Dok… - zaczynam, lecz zamiast poprawnej wymowy słyszę niedbałe stęknięcia.
Pielęgniarka, starsza kobieta w umalowanych na czarno włosach nachyla się nade mną i przykłada mi wierzch dłoni do czoła.
- Powinna pani jeszcze usnąć - komunikuje. - Jest pani wyczerpana.
Nie! Muszę spytać, co z nim…
Mam wrażenie, że kiedy byłam nieprzytomna, śnił mi się, o ile to w ogóle możliwe. Jego głos był tak wyraźny, jakby siedział tuż obok, jednak sens wypowiedzianych przezeń słów jeszcze do mnie nie dotarł. Mój mózg powoli kontaktuje. Chyba mocno się uderzyłam.
- Muszę… - mamroczę, patrząc na nią błagalnie, ale wtedy obok niej pojawia się lekarz, ten sam, który dopiero co wyprowadził Chrisa.
- Wszystkiego dowie się pani potem. Teraz musi pani iść spać - uśmiecha się lekko. Czy robiłby to, gdyby dookoła mnie działo się cokolwiek niepokojącego? Sądzę, że nie.
Muszę oduczyć się bycia naiwną.
  
Kilka godzin później, kiedy otwieram oczy i od razu czuję się lepiej, przy moim łóżku siedzą moi rodzice, Britney i Chris. Przełykam ślinę, czując lekki ból w gardle i usiłuję podnieść się na łokciach, by moja widoczność wszystkich zgromadzonych była zdecydowanie lepsza.
- Kochanie, nie kłopocz się - opiekuńczy głos mamy zawisa nade mną razem z jej posturą, gdy pochyla się nad moim ciałem i mi pomaga.
Uśmiecham się lekko i wypuszczam powietrze z ust. Czuję lekki ucisk w brzuchu i krzywię się. Niemożliwe, żeby dziecko się ruszało, to dopiero trzeci miesiąc. Oblizuję wargi.
- Dziękuję, że przyszliście - muszę odchrząknąć, by jakoś wybrzmieć, ale muszę przyznać, że poradziłam sobie nawet nieźle.
Britney podchodzi bliżej i ujmuje moją twarz w dłonie, po czym całuje mnie w oba policzki. Nie ma na sobie maski, tak samo jak reszta. Cieszę się na tę wiadomość.
- Tak strasznie się cieszę, że znów jesteś z nami - wyznaje piskliwie. Widzę łzy w jej oczach. Jezu, Brit.
- Nie mogłoby być inaczej - przygryzam wargę.
Chris siedzi najdalej, przy końcu łóżka. Pokrzepiająco się do mnie uśmiecha i ukazuje rząd śnieżnobiałych zębów. Wzdrygam się na ten widok, przypominając sobie, co powiedział wcześniej. Sama nie wiem, czy chciałabym z nim być.
Chcąc poprosić doktora, mrugam kilkakrotnie oczami i rozglądam się w jego poszukiwaniu, ale coś mnie zatrzymuje. Ogromna szyba na przeciwko mnie. Sam jej wygląd mnie nie zaskakuje. Bardziej szokuje mnie ktoś, kogo widzę za nią.
Justin Bieber, ten sam Justin Bieber, z którym jechałam samochodem, stoi tam ze spuszczoną głową. Mrużę oczy, przyglądając mu się. Ma na sobie czarną koszulkę. Niby nic nadzwyczajnego, lecz mam wrażenie, że nie opina mu mięśni tak, jak reszta jego ciuchów. Boże, dlaczego w ogóle o tym pomyślałam?
Ma zapadnięte kości policzkowe i sprawia wrażenie załamanego. Jego przymknięte oczy tylko utwierdzają mnie w przekonaniu, że się nad czymś zastanawia. Ma zadrapania przy łuku brwiowym, tym samym, który jeszcze kilka dni temu wyglądał jak po większej bójce.
Nagle, zupełnie niespodziewanie podnosi głowę i otwiera oczy. Nasze spojrzenia się krzyżują. Przeszywa mnie strach, sama nie wiem dlaczego, ale jest w nim coś, czego lekko się boję. Lekko rozchylam wargi, jakby go naśladując, ponieważ zauważam, że zdążył zrobić to samo. Te wargi… Całowałam je przed tym wszystkim. Nie powinnam. Powinnam. Nie mam pojęcia. Rumienię się na samą myśl, jak łatwo mu się dałam.
Czuję ulgę, że żyje. Nie pomyślałam nawet, że mogłoby być inaczej, lecz świadomość, że to nie tylko złudzenie jest pocieszająca.
Chcę, żeby tu wszedł. Potrzebuję go i to mnie zabija. Boję się go i oddaję się mu, mimo, że to zupełnie niezgodne z tym, co powinnam robić po takim potraktowaniu.
Wydaje mi się, że jego wzrok jest przepełniony smutkiem i rozpaczą, jakby chciał za wszelką cenę mi coś powiedzieć, ale nie mógł.
- Suzanne, słyszysz, co do ciebie mówię?
Podskakuję, gdy mama ponownie staje przy mnie. Wypuszczam powietrze z ust. Jak długo wstrzymywałam oddech?
- Przepraszam - mamroczę, przełykając ślinę.
Dlaczego tak cholernie zaczęłam się bać?! Widzę po nim, że coś się stało. Jego twarz, odkąd na niego spojrzałam, wykrzywiła się w jakimś dziwnym grymasie. Boję się o niego. Nie wiem, co się stało, ale chciałabym z nim porozmawiać.
Może to wszystko jest moją winą? Może gdybym nie spoliczkowała go po - bądź co bądź - oddanym pocałunku, to nie byłby rozkojarzony, a ten samochód by w nas nie wjechał? Jeśli jest na mnie zły? Nie chcę, by taki był. Już kilka razy dostałam od niego w ferworze wściekłości.
- Myślę, że powinniśmy zostawić Suzanne samą - tata chrząka i wskazuje ruchem głowy na Justina za szybą. Wszystkie oczy automatycznie przenoszą się na jego sylwetkę. Nie poruszył się ani centymetr. I wciąż wpatrywał się we mnie. Jak nigdy.
- Z jakiej racji? - jęczy Chris, jako jedyny nie wstając.
Ten człowiek zaczyna działać mi na nerwy.
- Rusz się, Haynes - wzdycha mój tata, podciągając jego ciało w górę. Pewnie nadal ma do niego żal po tym, co mi zrobił. Zresztą, jakby się nad tym zastanowić, to on zrobił mojej mamie zupełnie to samo.
Przełykam ślinę, odprowadzając ich wzrokiem. Britney rzuca mi przez ramię ostrzegawcze spojrzenie. Wiem, że gdyby coś się stało, pomogłaby mi.
Obawiam się, że pomoc będzie mi potrzebna już zaraz. Uświadamiam to sobie, gdy Justin staje w drzwiach.
Dopiero teraz dostrzegam jego ręce. Chryste, ile on ma ran? Jest cały poobijany. W tym świetle widzę także siniaki na obojczykach, lekko odsłoniętych przez koszulkę z dekoltem w serek. Przełykam ślinę, skanując jego ciało.
Nie mam pojęcia, czy istnieje jakiś konkurs w zmienianiu nastrojów, bo jeśli tak, Justin z pewnością by go wygrał. Kiedy docieram wzrokiem do jego twarzy, natychmiast łagodnieje i przestaje marszczyć czoło w sposób, jakby chciał mnie za coś skarcić.
- Bałem się, że nie będziesz mnie chciała widzieć - mówi, lecz się nie rusza. 
Co?
By go zachęcić, klepię miejsce na łóżku. Dziwnie się czuję. Zawsze to on przejmował nade mną kontrolę.
Widzę błysk w jego tęczówkach, jakby tylko czekał na to zaproszenie.
Zasysam wargi, skanując go.
- Czemu miałabym nie chcieć?
- To chyba oczywiste, zrobiłem coś, na co nie miałaś ochoty - wzrusza ramionami. - Jak się czujesz? - pyta, siadając na krzesełku niedawno zajmowanym przez mojego tatę.
- Do… dobrze - chrypię. Czuję, jak na moje policzki wkrada się rumieniec.
Jakoś nagle wszystko wokół mnie prysło i przestałam się go bać tak jak wtedy, kiedy był za szybą i przeszywał mnie tym nieobecnym wzrokiem.
- Przepraszam, że cię spoliczkowałam - przyznaję spontanicznie. Przysięgam, że nawet nie pomyślałam o tym, żeby to powiedzieć!
Wydaje się być zaskoczony, lecz po chwili całkowicie poważnieje.
- Przepraszam, że cię pocałowałem.
Przygryzam dolną wargę i wzdycham głęboko.
- Nawet, jeśli to było niepoprawne, to oddałam ten pocałunek, więc to nie twoja wina.
- Czemu go oddałaś? - jego oczy ciemnieją.
- Bo… - przełykam niedbale ślinę. - Justin, to wszystko mnie przerasta. - Muszę zmienić temat, muszę zmienić temat. - A ty jak się czujesz?
Potrząsa głową, jakby w ogóle nie słyszał mojego pytania.
- Przerasta cię "to"?
- Czy musimy rozmawiać o tym teraz? - wzdycham. - Po prostu cholernie trudno tkwić w czymś takim, w czym jestem teraz.
Mam wrażenie, że znajduję się nad przepaścią między nienawiścią, a miłością.
- Uwierz mi, też jest mi z tym kiepsko.
Mam ochotę zapytać sarkastycznie, czy aby na pewno, ale sobie daruję. Nie mam ochoty na kłótnie.
- Jak się czujesz? - pytam znowu.
- Jest już w miarę okej - kiwa głową i przenosi wzrok ze mnie na podłogę, jakby nad czymś rozmyślał.
- Coś cię gnębi, Justin? - pytam cicho i unoszę brew.
- Jest pewna rzecz, o której powinnaś wiedzieć - prostuje się i kładzie dłonie na swoich udach, szybko je pocierając.
Jezu, czemu jest taki poważny i nie umie ze mną normalnie rozmawiać?
- Powiedz mi.
- Musisz usunąć ciążę.
Co?!

Kochani moi, z okazji nadchodzących Świąt chciałabym Wam złożyć wszystkiego najlepszego, dużo zdrowia, ciepła i miłości :) Spędźcie je jak najlepiej i zapamiętajcie na całe życie.
Przy okazji mówię Wam, że nowy rozdział pojawi się dopiero w styczniu, ponieważ wtedy wracam z Hiszpanii, do której wyjeżdżam na okres świąteczny i sylwestrowy.
Kocham Was!