7 gru 2015

Rozdział siedemdziesiąty trzeci

Podnoszę się z miejsca i staję tyłem do Suzanne, unosząc lekko prawą pięść tak, jakbym tym gestem chciał pokazać, że ochronię dziewczynę przed niepożądanym gościem.
Marszczę czoło, tak samo zresztą, jak robi to Chris. Powinienem przewidzieć to, że tu przyjdzie. Przed tym całym wypadkiem łatwo można się było zresztą domyśleć, że on i Suzanne są razem, sam mi to powiedział podczas rozmowy w biurze.
Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie okazał się dupkiem.
- Co ty tu robisz? - syczę.
- Mógłbym spytać cię o to samo - Chris prostuje się, przechylając głowę w bok.
- To chyba normalne, że tu jestem. Troszczę się o nią - mówię przez zęby, robiąc krok do przodu, by tylko nie zbliżył się do Suzanne.
Chris prycha pod nosem, unosząc jedną brew. Jego wyraz twarzy jest ewidentnie rozbawiony.
- Czy przejawiłeś tę troskę również za kierownicą, prawie ją zabijając?
Mocniej zaciskam pięści. Mam niepohamowaną ochotę rzucić się na niego i go zatłuc. Zmieniam jednak temat, zerkając na jego kwiaty.
- Powinieneś je stąd zabrać. Suzanne nie powinna mieć z nimi styczności - wskazuję na obrzydliwe czerwone róże, które trzyma.
W tym samym czasie wchodzi do nas lekarz. Nie jest to ten sam facet, pod którego obserwacją jestem ja, ale ten jest dość podobny. Patrzy najpierw na Chrisa, a potem na mnie, po czym zaciska usta.
- Proszę, aby panowie wyszli - wzdycha. - Muszę sprawdzić stan zdrowia pani Collins - tłumaczy i wskazuje nam na drzwi, a kiedy ruszam do wyjścia, on zatrzymuje jeszcze Chrisa. - Na przyszłość, nie może pan wnosić tu kwiatów ani przebywać tu bez okrycia - kiwa głową i nie czekając na odpowiedź Chrisa, niemal nas wypycha i zamyka drzwi przed nosem.
Dopiero, kiedy wychodzę, uświadamiam sobie, jak bardzo zimno było mi w środku. Chyba nawet szczękałem zębami, a moje usta zrobiły się fioletowe, co czuję po spierzchniętej i lodowatej wardze, gdy zdejmuję maskę.
Staję od razu przy szybie i obserwuję, jak lekarz podchodzi do Suzanne, zaczynając ją badać. Patrzę na jej kruche ciało i zagryzam dolną wargę. Chciałbym, żeby już się obudziła... Skoro nie ma mnie na sali i nie czuję między nami tej więzi, która towarzyszyła nam w środku, to teraz niemalże pragnę, by do nas wróciła. Mogłaby otworzyć usta i powiedzieć mi, że nie chce mnie tu widzieć, ale wolałbym, by to zrobiła, niż żeby tak leżała. Martwię się o nią.
Czuję, jak staje obok mnie Chris i wzdycha głęboko.
- Byłem akurat w firmie, kiedy zadzwoniła do mnie Britney - oblizuje wargi. - Ona została powiadomiona przez matkę Suzanne. Okropnie się bałe...
- Po co mi to mówisz? - przerywam mu stanowczo, zerkając na niego kątem oka. - Jakoś nie obchodzi mnie, co czujesz.
- Nie? - Chris ewidentnie jest wścibski.
- Nie - warczę. On powoli zaczyna wyprowadzać mnie z równowagi. - Nie chcę wiedzieć o tobie nic, bo nie interesuje mnie, co...
- Oj, widzisz, Justin - przerywa mi Chris, opierając się o barierkę przy szybie. - Sądzę, że powinno cię to interesować, szczególnie, że teraz to ja wkładam kutasa do twojej byłej dzi...
Nie pozwalam mu dokończyć. Po prostu go atakuję.
Zaskoczony Chris przewraca się na podłogę po tym, jak go na nią popycham. Trzymając jego kołnierz, drugą ręką uderzam go w twarz. Mam ochotę go zniszczyć.
Chris chwyta mnie za skrawek mojego zielonego okrycia i odwraca mnie tak, że teraz to on jest na mnie. Robię unik, gdy chce wymierzyć mi cios i zginam kolano w taki sposób, że gdy chce na mnie usiąść, wymierzam mu kopniaka w jego jaja. Wydaje z siebie jęk i poluźnia ucisk, a ja w tym czasie wstaję. Podnoszę go szybko w górę i rzucam nim o ścianę, ramię przyciskając do jego szyi i trzymając go sztywno.
- Zniszczę cię, Haynes, ty przebrzydła kurwo - warczę wściekły, przeszywając go wzrokiem.
Czuję, jak przełyka ślinę i nie może złapać oddechu. Jest taką ciotą.
- Jeśli jeszcze raz tak o niej powiesz, zrobię wszystko, żeby szukanie jedzenia w śmieciach stało się twoją codziennością - spluwam, krzywiąc się na ból moich mięśni. Zapomniałem już, że niedawno brałem udział w wypadku i jestem cały pokaleczony, a teraz urządzam sobie bójki na środku szpitalnego korytarza.
Odsuwam się od niego i wypuszczam powietrze z ust, otrzepując swój szpitalny "worek".
- Wow, stary, groźby są karalne - Chris chrząka, przecierając swoją szyję i rozmasowując kark. Róże są rozsypane wokół nas, a koszula chłopaka pomięta. - Spokojnie, spokojnie. Suzanne na pewno by nie chciała, byśmy się o nią bili, nieprawdaż? - przez jego twarz przedziera się złowieszczy uśmiech.
- Nie chciałaby też, byś tak o niej mówił - prycham. - Jesteś zwykłym skurwielem i dopilnuję, byś odszedł z MOJEJ firmy jak najszybciej - zagryzam wargę.
Chris marszczy brwi.
- Mówiłem ci już, że to niezbyt możliwe, szczególnie, że już pracujemy nad MOIM projektem.
Kurwa, jak ja go nie znoszę. Nie mogę uwierzyć, że Suzanne znowu dała się nabrać na jego żenujące sztuczki. Muszę zrobić wszystko, by z nim zerwała.
Pod okiem Chrisa zaczyna tworzyć się limo, a mi zaczyna być wstyd, że pobiłem go tutaj. Zachowałem się jak szczeniak, bo mnie sprowokował, a ja nie powinienem tak łatwo się dać.
Nagle z sali wychodzi lekarz i zatrzymuje na nas wzrok. Jest zszokowany wyglądem Chrisa, po czym przenosi spojrzenie na mnie.
- To pan to zrobił? - pyta, a ja wciągam wnętrza policzków.
Lekarz kręci głową.
- Panie Bieber, jeśli takie wykroczenia będą miały...
- Rozumiem - przerywam mu szybko i kiwam głową. - Wiem, że zachowałem się nieodpowiednio.
Czuję, że ma jakieś wieści odnośnie Suzanne, które chce nam przekazać. Nie jesteśmy tu po to, by rozmawiać o mnie i Chrisie.
- Który z panów jest bliższy pani Collins?
- Ja - odpowiadamy z Chrisem jednocześnie. Ja spokojniej, a on - niemalże się wyrywając i skacząc z podniecenia.
Lekarz marszczy czoło, obserwując reakcję Chrisa i zwraca uwagę na mnie.
- Muszę z panem chwilę porozmawiać.
Prężę się dumnie i idę posłusznie za lekarzem. Gdy odchodzimy na bezpieczną odległość, tak, że Chris nie jest w stanie nas usłyszeć, lekarz zatrzymuje się i odwraca w moim kierunku. Przez moment nawet na niego nie patrzę, dopóki się nie odzywa.
- Suzanne jest w bardzo ciężkim stanie - zaczyna powoli, oblizując usta i uważnie mnie obserwując. - Ciąża jest zagrożona. Oczywiście, będziemy starać się ją ratować, ale może to się źle skończyć.
Marszczę brew.
- Jak to źle?
- Kiedy pani Collins zatrzyma ciążę, po urodzeniu dziecka sama może umrzeć. Jeśli chce przeżyć, musimy usunąć ciążę.
Wybałuszam oczy, przełykając ślinę.
- Może umrzeć?
- Już teraz jej organizm jest bardzo słaby. Jeśli dziecko się urodzi, pani Collins nie tylko może umrzeć, ale również dziecko może być...
- Uszkodzone? - przerywam mu szybko.
- Nie jestem pewien, czy to odpowiednie określenie dla istoty żywej. Może być na przykład niepełnosprawne. Nie jesteśmy w stanie ocenić, na jakim poziomie jest widoczne póki co to "uszkodzenie", jak to pan określił. Dziecko może nie mieć rączek, półkuli mózgowej...
- Czy to stało się w wyniku wypadku?
- Niekoniecznie - wypuszcza powietrze z ust. Wydaje się być zirytowany tym, że wciąż mu przerywam. - Już wcześniej płód był w jak najlepszym stanie, ale przed wypadkiem nikt nie robił pani Collins aż tak szczegółowych badań. Dziecko może mieć nawet wady wrodzone, jak zespół Downa, co w wyniku wypadku mogłoby się pogłębić i wkroczyć na dodatkowe stadium upośledzenia, ale to jeszcze stwierdzimy.
Przełykam ślinę, nie będąc w stanie racjonalnie myśleć.
- Kiedy Suzanne się obudzi? - zadaję to pytanie w taki sposób, jakbym pytał o rozwiązanie najbardziej trudnej zagadki na świecie.
- Ciężko stwierdzić - odpowiada lekarz, wzruszając ramionami. - Jak już mówiłem, jest słaba, jej serce pracuje powoli, jednakże obudzi się, jestem przekonany.
- Dobrze - kiwam głową, zaciskając usta. Czuję, jak ciemnieją mi oczy. Kiedy tylko będzie mogła ze mną rozmawiać, przekonam ją, by usunęła ciążę.

Mały surprise na Mikołajki :D
Jednakże z tego też powodu nie mam pojęcia kiedy pojawi się nowy rozdział.
Jutro mam test z matmy, w środę z francuskiego, a w czwartek z historii. Alleluja i do przodu. 
KOOOOOOOOOOOOOCHAM WAS!