6 sty 2016

Rozdział siedemdziesiąty szósty

Cholera jasna, nie chciałem tego powiedzieć w ten sposób. Powinienem z nią jakoś porozmawiać, najpierw przedstawić jej całą sytuację, jak w tych wszystkich durnych filmach, a nie od razu wyjechać z "Usuń tę ciążę!!!".
Suzanne patrzy na mnie z szeroko otwartymi ustami. Nawet tak skonsternowana jest piękna. Jezu, nie powinienem w ogóle myśleć w ten sposób, gdy właśnie przekazałem jej taką informację.
- Chyba sobie ze mnie żartujesz - prycha.
Widzę, jak jej ciało reaguje na to, co dzieje się w jej umyśle. Cała się spięła i naprężyła. Boję się, że zapomniała o wypuszczeniu powietrza z ust.
- Oddychaj - szepcę i nachylam się w jej stronę, lecz natychmiast wbija się bardziej w poduszkę.
- Daruj sobie - syczy i przygryza wargę. Nie powinna tego robić, lecz niczego nie komentuję.
- Posłuchaj mnie, Suzanne. Twoja ciąża jest zagrożona - mówię powoli. - Dziecko jest w bardzo złym st…
Przerywa mi zbyt szybko.
- Przestań! Czemu ty mi o tym mówisz?! Chcę rozmawiać z lekarzem!
Nie wiem, jak wytłumaczyć jej to, że gdy szedłem na jej salę z bufetu, doktor kilka razy powtórzył mi, że to ja powinienem wszystko przekazać Suzanne jako ojciec dziecka i bodajże najbliższa osoba. Zapomniałem mu wtedy tylko napomknąć, że wcale nie jestem jej najbliższą osobą.
- Poprosił mnie o to.
- Gówno prawda. Chcę się z nim zobaczyć.
Udaje pewną siebie, ale słyszę, że jej oddech stał się nierównomierny i płytki, a ciało kurczy się z każdym słowem. Zawsze taka była.
Postanawiam pociągnąć za drugi koniec sznurka. Może to ją cokolwiek ruszy.
- Jeśli urodzisz, to sama umrzesz - to ledwo przechodzi mi przez gardło.
- Chcę. Porozmawiać. Z. Lekarzem. - Warczy. Jej zakłopotanie mnie frustruje. Gdyby taka sama sytuacja miała miejsce miesiąc temu, zaśmiałbym się na to, że stara się być twarda, ale to nadal szara myszka. Teraz jednak jest we mnie odrobina podziwu dla jej postawy.
Wpatruje się we mnie rozgoryczona, a ja wypuszczam powietrze z ust i w końcu wstaję z krzesła. Ta rozmowa i tak nic nie da, tylko bardziej się posprzeczamy, więc postanawiam znaleźć tego przeklętego doktora.
- Oddychaj, Suzanne - mówię gorzko przez ramię. Jej twarz nadal jest blada, usta ma zaciśnięte, a ciało całe spięte. Wywracam oczami i podchodzę do niej, nachylając się nad jej sylwetką. Mam wrażenie, że mięknie przez naszą bliskość. - Oddychaj - powtarzam ciszej, tym samym podnosząc palec wskazujący i przesuwając nim po linii szczęki dziewczyny. Obserwuję drogę swojej ręki i napajam się iskrami, jakie powoduje pod jej skórą mój dotyk. Nawet ja to czuję. Suzanne przymyka powieki i wypuszcza powietrze z ust.
- Nie dotykaj mnie - syczy przez zęby i otwiera oczy. - I zawołaj lekarza.
Uśmiecham się pod nosem. Nie strzepnęła mojej ręki, tylko mi się poddała. Mimo wszystko i tak działa mi na nerwy.
- Mógłbym cię teraz pocałować - mówię cicho i staram się ze wszystkich sił nie uśmiechnąć. Ta sytuacja nie jest odpowiednia na jakikolwiek podryw.
Suzanne rumieni się lekko, a kiedy orientuje się, co robi, zakrywa policzki włosami i kręci głową.
- Justin - chrząka niepewnie. - Nie utrudniaj tego. Nie chcesz, bym była bardziej wściekła, niż jestem.
Unoszę jedną brew razem z prawym kącikiem ust.
- Uwierz, że chyba nie da się być bardziej wściekłą - rzucam na odchodne, ale aby faktycznie nie denerwować i nie męczyć jej cierpliwości, odsuwam się, po czym szybkim krokiem zmierzam do wyjścia. 
Znalezienie lekarza okazuje się trudniejsze, niż mi się wydawało. Przez moje myśli krążące wyłącznie wokół Suzanne, jej oddechu, kiedy się nachyliłem oraz naszego dziecka, które będzie musiała usunąć, przez przypadek wpadam na jakąś dziewczynę, która wyszła zza rogu korytarza.
Prawie się przewraca, więc chwytam jej ramię i czekam, aż stanie prosto. Patrzę na nią, jej blond włosy związane w luźnego warkocza i uświadamiam sobie, że skądś się znamy.
- Ugh, proszę pana - odzywa się, a ja doznaję olśnienia. Moja nowa pracownica, Nicole Huston.
- Wybacz, Nicole - oblizuję usta i puszczam ją, przyglądając się jej. - Co tu robisz?
Jest wyraźnie zakłopotana. Nie spodziewała się, że wpadnie na mnie na korytarzu.
- Dowiedziałam się, że jest pan w szpitalu, więc... eeee... - rumieni się, ale po chwili chrząka. - Chciałam pana odwiedzić i przy okazji przekazać dokumenty, które musi pan podpisać.
Przechylam głowę w bok, obserwując jej twarz. Jest nawet ładna, podoba mi się. Musi minąć chwila, zanim przypominam sobie, po co tu jestem.
- Dobrze, przejrzę je - wyciągam dłoń po trzymane przez nią papiery. Daje mi je z wyraźnym wahaniem. - Coś jeszcze?
- Jak się pan czuje?
- Dobrze, Nicole - wymuszam uśmiech i kiwam głową. - Ale teraz muszę już iść, śpieszę się.
Przygryza wargę i patrzy na mnie, po czym ukazuje rząd swoich białych zębów. Wygląda na znacznie pewniejszą siebie.
- Mam nadzieję, że zobaczymy się niedługo w pracy - mówi i staje na palcach, po czym cmoka mnie szybko w policzek. Puszcza mi oczko i odwraca się, odchodząc do wyjścia. 
Stoję zamroczony przez kilka sekund i zastanawiam się, kim właściwie jestem. Nie mam czasu nawet myśleć. Czuję czyjąś dłoń na ramieniu i prawie podskakuję. Nicole zdążyła już dawno zniknąć przed moimi oczami.
- Panie Bieber? - słyszę głos lekarza. - Coś się stało?
Zerkam na niego i przez moment wydaje mi się, że szukanie go było jedynie złudzeniem a to wszystko jest snem, lecz po chwili kiwam głową.
- Tak. Suzanne chce z panem porozmawiać o ciąży - tłumaczę zirytowany. Kuźwa, nie pamiętam, czy Nicole miała szminkę. Na wszelki wypadek pocieram energicznie swój policzek. Co to było?!
Lekarz uśmiecha się znacząco.
- Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Dobrze, chodźmy do niej.
- Ja też? - nie ukrywam zdziwienia.
- Jest pan ojcem dziecka, musi pan wiedzieć niektóre rzeczy, nawet, jeśli usłyszy je pan ponownie.
Wypuszczam powietrze z ust. Miałem nadzieję, że lekarz porozmawia z nią na osobności i wszystko jej wytłumaczy. Wejście tam z nim będzie mogło oznaczać kolejną kłótnię. No i nadal świerzbią mnie ręce. Chciałbym ją ponownie dotknąć. 
Lekarz czeka na moją zgodę, więc jako potwierdzenie kiwam głową i ruszam za nim korytarzem. W moim życiu ostatnimi czasy wydarzyło się stanowczo za dużo rzeczy. Czy to się kiedykolwiek zatrzyma?
Suzanne jest w tej samej pozycji, w której była, gdy ją widziałem kilka minut temu. Siedzi sztywno, ma wzrok wbity tępo w podłogę i wygląda tak, jakby czekała na wyrok. Kiedy wchodzimy, podnosi spojrzenie i nieco się rozluźnia, ale wiem, że to tylko z powodu lekarza, a nie mojego.
- Suzanne - doktor zaczyna swoją gadkę. Jest stanowczo zbyt wesoły. Wiem, że to może ją wkurzyć. - Justin powiedział, że chciałaś się ze mną widzieć.
- Tak - przełyka ślinę. - Tylko z panem.
Prycham pod nosem. Lekarz ucisza mnie karcącym spojrzeniem przez ramię.
- Rozumiem, jednak jako ojciec dziecka, powinien tu być, nie sądzisz? - pyta, ale czuję, że jest to pytanie czysto retoryczne. - Nie wiem, jakich słów użył, by ci to przekazać, ale z pewnością wiesz, że twoja ciąża jest zagrożona.
Nic nie odpowiada. Wychylam się i obserwuję, jak zagryza wargę ze zdenerwowania.
- Dziecko nie było w najlepszym stanie od początku ciąży. Przez nadmierny stres i nieodpowiedni styl życia niektóre komórki uległy uszkodzeniu, jednak przez wcześniejsze, niedokładne badania, dopiero teraz udało nam się to wykryć - tłumaczy doktor.
- To nic - odpowiada Suzanne. Podchodzę bliżej, nie mogąc uwierzyć w to, jak arogancko się zachowuje. - Proszę kontynuować - dodaje, widząc moje spojrzenie za plecami lekarza.
- Kiedy zdecydujesz się urodzić dziecko, może ono ulec niepełnosprawności. Może być nieuleczalnie chore i upośledzone. Kosztem jego życia, twój organizm może umrzeć. 
Jej ciało lekko się spina, moje zresztą tak samo. Nienawidzę tego słuchać.
- Może, ale nie jest to pewne.
- Tak naprawdę, to nic nie jest pewne, Suzanne. W dziewięćdziesięciu procentach nie uda nam się ciebie uratować. Dziesięć procent to nadal nadzieje, często złudne. Jeśli chcesz żyć, ciąża musi zostać usunięta.
Suzanne unosi brew.
- To jest legalne?
 - Na tym etapie tak - lekarz wypuszcza powietrze z ust. - Dlatego musisz podjąć decyzję. Potem będzie już za późno i nie będziemy mogli nic zrobić.
- Dlaczego pan taki jest?
Dziewczyna zadaje to pytanie tak wolno i tak dokładnie, że lekarz, pewnie tak samo jak ja, ma wrażenie, jakby go o coś osądzała.
- Co masz na myśli?
- Czemu jest pan taki sceptyczny? Pana zadaniem jest ratowanie życia setki osób. Dlaczego chce pan zabić istotę żyjącą we mnie?
Przełykam ślinę i lekko się czerwienię. Widzę, jak jej przykro. Dostrzegam w jej oczach małe iskierki i boję się, że zaraz się rozpłacze.
- Chcę uratować twoje życie. Dziecko jeszcze się nie urodziło - rzuca lekarz.
- Ono żyje. We mnie, czuję je - broni się Suzanne i przykłada dłonie do brzucha. - Nie zgodzę się, by umarło, jeśli ono już żyje! - wyrzuca z siebie, a pojedyncza łza spływa po jej policzku.
Wysuwam się zza pleców lekarza i podchodzę do niej, po czym klękam błyskawicznie przy jej łóżku. 
- Nie płacz, proszę - chrypię. Nie chcę być taki uległy i mięknąć przy jej każdej łzie, ale nie umiem zachowywać się inaczej, gdy widzę, jak cierpi.
Patrzy na mnie z odrazą i przymyka powieki, po czym odwraca głowę w drugą stronę.
- Nie pozwolę usunąć ciąży. Oddam życie za to dziecko.

Rozdział słaby, ale strasznie się z nim spieszę. Kiedy następny, nie mam pojęcia, mam meeeega dużo rzeczy do załatwienia. Kocham Was i dziękuję za wyrozumiałość!!!!