24 sty 2016

Rozdział siedemdziesiąty ósmy

Zaciskam usta i pięści, uważnie obserwując jej twarz. Kurwa, jakim cudem mnie wtedy słyszała?! Przecież była, do jasnej cholery, nieprzytomna! Nie mogła mnie słyszeć!
Odwracam od niej wzrok i podnoszę się z miejsca, po czym przeczesuję energicznie włosy i ruszam w stronę zlewu. Wyciągam szklankę z szafki, po czym nalewam sobie lodowatej wody i piję ją tak błyskawicznie, jakbym startował w pieprzonych wyścigach. Czuję dokładnie, jak ciecz przepływa przez przełyk.
- Justin? - pyta niepewnie Suzanne.- Dlaczego jesteś taki zły?
Prycham głośno, stając twarzą do niej.
- Czy ja wyglądam na faceta, który lubi mówić o swoich uczuciach?
Napina się, a po jej minie mogę stwierdzić, że jest nieco urażona.
- Może nie lubisz o nich mówić dlatego, że nie umiesz? - atakuje mnie, ale jej głos jest spokojny. Zbyt spokojny, jakby miała mnie w dupie.
- Może po prostu nikomu przedtem nie wyjawiałem swoich uczuć, bo nie musiałem tego robić?!
- Więc dlaczego zrobiłeś to dla mnie, w szpitalu? - wstaje na równe nogi. - Nie zmuszałam cię do tego! - podnosi głos i aż podskakuję na ten dźwięk, przyzwyczajony do jej mało wybuchowej natury.
- Nie miałaś tego słyszeć!
- Ale jednak usłyszałam, i co teraz?! - krzyżuje ręce na piersi. - Mam udawać, że nic się nie stało i nadal żyć ze świadomością, że mnie nienawidzisz?!
- Nie nienawidzę cię!
- Byłam twoją zabawką, którą mogłeś sobie pomiatać!
Co? O tym chce teraz gadać?
- Więc przeszliśmy do tematu tego, jak cię potraktowałem? - prycham. - To żenujące!
- To po części wiąże się z tym, jak traktujesz mnie teraz!
- Och, więc jak cię traktuję?! - rozchylam usta.
- Nagle się mną przejmujesz! 
- Mam tobą pomiatać?! 
- Nie rozumiem tej twojej całej zmiany! Dlatego chciałabym drugi raz usłyszeć to, co powiedziałeś mi w szpitalu!
- Kurwa mać, Suzanne, to nie jest dla mnie takie proste! - wydzieram się, przykładając palec do piersi. - Dla faceta, który gówno wie o uczuciach, przyznawanie się do nich nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy! 
Ja pierdole, dlaczego ona mnie do tego zmusza?! Przychodząc dzisiaj do niej, moim marzeniem nie było ponowne wyznanie miłości. Nie jestem na to gotowy, powinna mieć to na uwadze.
- Ale już raz mi to powiedziałeś! Jeśli mówiłbyś wtedy prawdę, nie bałbyś się powtórzyć tego teraz!
- Nie mów mi, co mam teraz robić! - moja wściekłość powoli osiąga apogeum.
- Ja tylko staram się ciebie zrozumieć! - wrzeszczy. 
- Cóż, jak widać, za mało ci to wychodzi! 
- Wybacz, trudno zrozumieć tak popierdolonego człowieka! - prycha z odrazą. 
Unoszę brew. 
- Słucham?! Więc teraz nagle chcesz mi mówić, że jestem popierdolony?! Uwierz, że też nie należysz do normalnych! 
- Ja przynajmniej nie wykorzystuję facetów, jakby byli zabawkami! - jęczy. Zaraz, kurwa, oszaleję. 
- Ciągle wracasz do mojej przeszłości, to męczące! 
- Żeby zrobić krok naprzód, musimy przedtem spojrzeć za siebie - piorunuje mnie wzrokiem. - I przestań, do kurwy nędzy, się drzeć.
Otwieram usta, by jej odpowiedzieć, ale nie mówię nic. Oddycha nierównomiernie i wpatruje się we mnie niespokojnie, co jakiś czas przełykając ślinę. Jest wykończona naszą kłótnią. Patrzymy sobie w oczy przez jakiś czas, w wyniku czego nasze uczucia się zagęszczają. Po kilku minutach kątem oka nie widzę żadnego ruchu jej klatki piersiowej.
Coraz bardziej zirytowany - już sam nie wiem czym: czy powodem naszej kłótni, czy tym, że jest w ciąży, a się denerwuje, czy tym, że o siebie nie dba - wydaję z ust ciche warknięcie.
- Oddychaj - syczę przez zęby. Jej ciało całe się spina. Przymykam na chwilę powieki. Muszę policzyć w głowie do dziesięciu, by w jakiś sposób postarać się uspokoić. Podchodzę bliżej niej i wyciągam rękę, którą pocieram delikatnie jej policzek. - Przepraszam - mówię ciszej. - Oddychaj - powtarzam, tym razem spokojniej.
Wypuszcza powietrze z ust, i choć robi to bardzo wolno, to czuję ulgę, że mnie posłuchała. Nie wiem, co powiedzieć więcej. Powinienem wyjaśnić jej na spokojnie to, dlaczego tak trudno oswoić mi się z uczuciami, ale powinna się tego domyślić. Nie wiem też, czy jestem gotowy na ponowne wyznania w jej kierunku. Nie wie tego, ale cholernie dużo wysiłku kosztowało mnie powiedzenie jej tego wszystkiego w szpitalu, kiedy była nieprzytomna, a co dopiero teraz, kiedy jest w pełni świadoma, patrzy na mnie, a w dodatku się złości. To chyba nie jest najlepszy moment na cokolwiek.
- To ja przepraszam - Suzanne unosi na mnie spojrzenie. 
- Ty? Za co? - pytam, ujmując jej twarz w dłonie. 
- Nie powinnam była tak tego roztrząsać. Porozmawiamy, kiedy będziesz miał na to ochotę.
Jej skrucha rozlewa się po moim sercu, o ile w ogóle jakieś mam.
- Ja chcę, ale to jest dla mnie po prostu trudne - szepcę, a ona staje na palcach, po czym muska ustami moją szczękę. Zamieram.
- Wiem, Justin. Przepraszam. 
Teraz to już naprawdę oszaleję.
- Nie przepraszaj już - wzdycham i kładę dłoń na jej plecach, głaszcząc je powolnymi ruchami. Kto by pomyślał, że będziemy tkwić w takim "uścisku"? - Jak się czujesz?
Wyczuwam, jak kiwa głową, którą zdążyła oprzeć o moją klatkę piersiową. 
- W porządku. 
- Wyglądasz na wykończoną - przyznaję, a ona wypuszcza powietrze z ust. Gorący oddech czuję nawet na skórze, po tym jak przedostał się przez warstwę ubrania. 
- Dziwisz się, że jestem wykończona? - odsuwa się, by na mnie popatrzeć. - Kobiety w ciąży już tak mają. 
Zaciskam powieki z wyraźną odrazą. 
- Błagam cię, nie mów o tym przekleństwie. 
Gdy na nią patrzę, ma naburmuszoną minę. 
- Nie rozumiem, dlaczego masz do tego takie podejście - prycha.
- Wiesz co, ja też nie mam kompletnego pojęcia, przecież to tylko dziecko, przez które umrzesz - wzruszam niedbale ramionami, ale we mnie aż się gotuje.
- Justin, to nasze dziecko. Tyle mi wystarczy, by chcieć je urodzić, a uwierz, że dowodów i tak jest więcej. 
Unoszę jedną brew, zaintrygowany tym, co powiedziała. Świadomość, że to nasze wspólne dziecko zachęca ją do porodu? Głównym powodem jej szaleńczego wpatrzenia się w to dziecko jestem ja? Bo ma je ze mną? Zagryzam wargę, lecz po chwili się uśmiecham. Strasznie chciałbym wyznać jej swoje uczucia, ale nie mogę. Nie jestem jeszcze na to gotowy. Zamiast tego nachylam się i składam pocałunek na je jwargach. Suzanne mięknie, a ja napieram na nią bardziej, rozchylając jej wargi językiem. Cholera, jak ona to robi, że dosłownie zawsze tak dobrze smakuje? 
Nagle słyszymy otwierane drzwi i zbliżające się w naszym kierunku kroki. Suzanne odskakuje ode mnie jak poparzona, by spojrzeć na stającego w progu Chrisa. Kurwa, tyle osób mogło tu teraz wejść, a padło akurat na niego! I to w takim momencie! 
Uśmiech znika mu z twarzy w chwili, kiedy mnie dostrzega. 
- Och, nie wiedziałem, że masz gościa - unosi brew i wyciąga do mnie swoją dłoń. - Cześć, Justin. 
Prycham, wsuwając swoje ręce w kieszenie spodni. 
- Daruj sobie - wywracam oczami i podchodzę do stołu, siadając przy nim i zabierając się za wystygłą już bagietkę. - Sądzę, że to ty tu jesteś gościem - przechylam głowę w bok, obserwując go. 
Suzanne patrzy na mnie, a potem na niego, po czym przeczesuje palcami koński ogon i wsuwa kosmyk włosów za ucho.
- Chris, zaraz zrobię ci obiad - oblizuje wargi i chwyta talerz z bagietkami, które dla niej zrobiłem, po czym odkłada go na blat. Co do kurwy? - Ale przebiorę się tylko - kiwa głową i posyła mi spojrzenie mówiące "Nie zabij go", po czym znika za progiem. 
Chris rozluźnia nieco swój krawat i siada na przeciwko mnie. Dlaczego mam takie szczęście spotykania go w tych pieprzonych garniturach? Bez swoich czuję się nago. 
- Ładny zegarek - komentuję sarkastycznie, wskazując ruchem głowy na błyszczący pasek. Zanim udaje mu się odpowiedzieć, brnę dalej. - Zapiąłeś go na ręce - stwierdzam jak przedszkolak. - Od kiedy ją masz? 
Chris marszczy czoło, obserwując mnie z konsternacją. 
- Rękę? 
Powoli kiwam głową. 
- Owszem. 
- Od zawsze. Co to za przesłuchanie? - śmieje się. 
- Skoro masz ją od zawsze, to chyba umiesz się nią posługiwać? 
- Stary, o co ci chodzi? 
Spinam się. 
- Po pierwsze, nie mów do mnie "stary", jakbyśmy byli przyjaciółmi. Po drugie, skoro umiesz się obsługiwać rękami, nie widzę powodu, dla którego Suzanne miałaby ci usługiwać i robić ci obiad - rzucam. 
Rozchyla nieco wargi, lecz po kilku sekundach przez jego tęczówki przebiega błysk, a on zaczyna się śmiać. 
- O w mordę, przygotowywałeś sobie to przemówienie przed tym, jak tu wszedłem? A może byłeś bardziej zajęty pieprzeniem Suzanne? - chichocze. 
Zaciskam pięści. 
- Najchętniej już bym cię zabił, Haynes. 
Unosi dłonie do góry w geście obronnym. 
- Spokojnie, STARY - podkreśla drugie słowo z tym swoim kpiącym uśmieszkiem, po czym nachyla się nad stołem. - Dla twojej wiadomości, moje ręce pomogły mi w wielu sytuacjach. Co prawda, żałuję, że wtedy w klubie nie zadałem ci mocniejszego ciosu. 
Że co?!

Rozdział niesprawdzony, przepraszam x Kocham Was!