1 lut 2016

Rozdział siedemdziesiąty dziewiąty

(Suzanne)

Głęboko zaciągam się świeżym powietrzem, które wpada do mojego pokoju po otworzeniu okna. Muszę dotlenić umysł. Dłońmi opieram się o parapet i patrzę w dół na swoje stopy. Jakoś dziwnie mi słabo. Przymykam powieki i wykonuję kilka dłuższych wdechów. Po co w ogóle tu przyszłam?
Odpycham się od okna i zerkam w kierunku szafy. Idąc do niej, zdejmuję przez głowę bluzę i oddycham z ulgą, czując nagły przypływ powietrza. Rzucam ubranie w kąt i nasuwam na siebie zwykłą bokserkę na ramiączkach, ale kiedy staję przy lustrze, od razu zauważam, jak bardzo opina mi brzuch. Zasysam wargi i pozbywam się jej, jakby z odrazą. Co się ze mną dzieje? Przecież nie wstydzę się tego dziecka. To dla mnie błogosławieństwo, a nie przekleństwo, jak powiedział Justin. Muszę się po prostu oswoić z myślą, że wewnątrz mnie ktoś żyje. Przykładam dłoń do nagiej skóry i lekko się uśmiecham. Kocham to dziecko, pomimo tego, że nawet nie wiem, jak będzie miało na imię, co polubi i co będzie wolało zjeść na śniadanie: tosty czy płatki z mlekiem.
W końcu decyduję się na luźniejszą koszulkę z krótkim rękawem oraz nieco ciaśniejsze dżinsy z wysokim stanem. Przypominam sobie, że zostawiłam na dole Chrisa razem z Justinem, a to nie może się dobrze skończyć.
Po co Chris w ogóle się miesza? Swoją drogą z jednej strony jestem mu wdzięczna za to, że tu wtargnął. Już poddałam się Justinowi, więc kto wie, jakby się to skończyło. A mam wrażenie, że potrzebuję znowu pobyć całkowicie sama, by uporządkować myśli, z jakimi by mnie zostawił (jeśli w ogóle zdecyduje się wyjść z domu).
Schodząc po schodach, słyszę, jak rozmawiają. Nie mają podniesionych głosów, na co oddycham z ulgą. Bałam się, że będą skakać sobie do gardeł.
Już mam wejść do kuchni, gdy słyszę kpiący ton Chrisa. To nie wróży nic dobrego, szczególnie po tym, co dociera do mnie chwilę później.
- ...żałuję, że wtedy w klubie nie zadałem ci mocniejszego ciosu.
Że co?!
Oszołomiona staję w progu i obserwuję, jak Justin zaciska zęby. Jego linia szczęki jest tak napięta, że mam wrażenie, jakby zaraz miała pęknąć. Nie spogląda na mnie, a bardzo chcę, by to zrobił. Może to w jakiś sposób odwróciłoby uwagę od tego, co powiedział Chris. Pamiętam Justina, kiedy przyszedł wtedy do mnie... Pierwszy raz po rozstaniu. Miał podbite oko. Nie mogę uwierzyć, że Chris mu to zrobił. Dlaczego?! Po części wydaje mi się, że to ja jestem temu winna.
Justina nie zauważa mnie, kiedy podnosi się z miejsca i jedną ręką chwyta Chrisa za kołnierz jego koszuli, by pociągnąć go w lewo i powalić na ziemię. Upada jak szmaciana lalka.
Chcę krzyknąć, ale głos więźnie mi w gardle.
- Ty podła kanalio - warczy Justin i nachyla się nad Chrisem. Zaczyna okładać go pięściami, gdy tymczasem ten broni się jak może, osłaniając rękoma.
Justin zadał mu już kilka poważniejszych ciosów, bo dostrzegam krew na twarzy chłopaka.
- Justin! - piszczę wreszcie, robiąc krok w ich stronę. Zupełnie nie wiem, co mam zrobić.
Mężczyzna, do którego się zwróciłam, zatrzymuje się i spogląda na mnie. Zamieram w miejscu. W jego źrenicach widzę jedynie wściekłość. Oddycha szybko, a jego nozdrza rytmicznie się rozszerzają, jakby był dzikim zwierzęciem gotowym do rzucenia się na swoją ofiarę. Zniknął czuły Justin, który trzymał mnie w objęciach dziesięć minut temu. Teraz się go boję.
Christopher wykorzystuje jego nieuwagę, by popchnąć go na plecy i siąść na nim okrakiem. Jest tyłem do mnie. Sekundę później czaszka Justina uderza o posadzkę po mocnym ataku od Chrisa. Moja dolna warga zaczyna drżeć, gdy słyszę cichy syk bólu. Nie zniosę tego.
- Chris - jęczę rozpaczliwie i podbiegam do nich, niemalże się na nich rzucam. Justin robi unik przed kolejnym ciosem, ale Chris jest szybszy i uderza w niego z drugiej strony. Mam wrażenie, że słyszę, jak łamie mu się jakaś kość, ale przez szerokie plecy Chrisa nie jestem w stanie zobaczyć, co dokładnie to jest.
Dotykam ramienia Christophera i próbuję odciągnąć go od Justina. Następne zdarzenia rozgrywają się zbyt szybko. Chris odwraca się rozwścieczony i odpycha mnie z całej siły tak, że upadam na podłogę, kilka metrów dalej.
- Kurwa, nie przeszkadzaj mi! - Chris odwraca się rozwścieczony i odpycha mnie z całej siły tak, że upadam na podłogę, kilka metrów dalej. Krzywię się. Boli mnie lewa strona, którą uderzyłam o posadzkę.
- Suzanne - słyszę Justina, który podrywa się i sekundę później już jest przy mnie. Unoszę na niego spojrzenie, ale wciąż widzę w jego tęczówkach wściekłość. Mimo to przykłada dłoń do mojego rozgrzanego policzka, a chwilę później sam zaciska zęby i wydaje z siebie warknięcie.
- Stul pysk - mówi do Chrisa, po czym wstaje. Co? To Chris w ogóle się odzywał? Nawet tego nie słyszałam, bo tak byłam zajęta Justinem.
I jeszcze jeden cios. Tym razem to Justin obija Chrisa. Ten odskakuje i łapie się za swoją szczękę. Nasze spojrzenia krzyżują się na moment, ale zaraz to wszystko znika, kiedy dostaje kolejne uderzenie w to samo miejsce. Boję się o nich. Obaj są strasznie silni i mogą zrobić sobie nawzajem większą krzywdę.
- Wypierdalaj z tego domu - syczy głośno Justin, stając bliżej Chrisa tak, by nie mógł do mnie podejść.
Kątem oka zauważam, jak Chris chce go popchnąć, ale wtedy Justin brutalnie rzuca nim o ścianę.
- Ogarnij się! - jęczy Chris, podnosząc ręce do góry w geście obronnym.
Nic takiego mi się nie stało, a oni zaraz się pozabijają, więc próbuję wstać, ale zaraz słyszę głos Justina.
- Nie podnoś się - ciągle jest zły.
- Nic mi nie...
- Nie podnoś się! - powtarza najbardziej przerażającym tonem, jaki kiedykolwiek u niego słyszałam. Nie patrzę na niego, zbyt bardzo się boję i nieco kręci mi się w głowie, żeby aż tak wysoko ją podnieść.
Poddaję się.
- Suzanne, wybacz mi... - Chris kuca przy mnie i próbuje mnie dotknąć, ale zanim zdołam zobaczyć jego twarz, Justin chwyta go od tyłu i podnosi do góry.
- Powiedziałem ci, masz stąd wypierdalać - warczy. - Jeśli jeszcze jeden raz się do niej zbliżysz, zatłukę cię własnymi rękami.
Chris prycha, ale zaraz potem wzrusza ramionami.
- Dobra, koleś, ale wrócę tu - uznaję, że mówi to do mnie, a gdy na niego spoglądam, rzeczywiście tak jest. - Naprawdę przepraszam - stara się okazać skruchę, ale Justin wypycha go z kuchni. Chwilę potem słyszę trzaśnięcie drzwiami.
Wypuszczam powietrze z ust i ponownie podciągam się na dłoniach. Nagle Justin klęka koło mnie i podnosi mnie tak, że ląduję na jego nogach. Jedną dłoń kładzie mi na plecach, a drugą pod kolanem, po czym podrzuca mnie w górę.
Mrużę oczy w momencie, gdy na mojej koszulce pojawia się kropla jego krwi.
Jest cały poobijany i krwawi mu nos. Wpatruje się we mnie i cała jego złość w oczach automatycznie znika, kiedy gdzieś mnie niesie.
- Justin, naprawdę nic mi się...
- Cśś - ucisza mnie, kręcąc głową.
Jezu.
Chwilę później kładzie mnie na kanapie w salonie i kuca przy niej, by być na wysokości mojej twarzy.
- Coś cię boli? - pyta. Nigdy nie widziałam go tak zatroskanego.
- Nie - mówię szybko i podciągam się na łokciach, na co mruży oczy. - Zrobię ci okład - oznajmiam i chcę wstać, lecz on błyskawicznie kładzie mi dłoń na udzie, zatrzymując mnie.
Chciałabym być bardziej skoordynowana ruchowo, jeśli chodzi o szybkość. 
- Czy coś cię boli? - ponawia pytanie.
- Mówiłam ci, że nie.
- Nie kłam - burczy i marszczy czoło, po czym wstaje na równe nogi. Dostrzegam w jego oczach błysk agresji i mam nadzieję, że to tylko chwilowe. - Jeśli coś ci się przez niego stało, albo naszemu dziecku, przysięgam ci, że...
- Justin - zatrzymuję go w połowie zdania. Oddycham głęboko, zaaferowana całym zdarzeniem. - Nie musisz nikomu przy mnie grozić. Tylko się potłukłam, ale nic mi nie jest. Muszę cię opatrzyć.
Patrzy na mnie i przeczesuje z frustracją włosy. 
- Czemu choć raz nie możesz pomyśleć o sobie? - napomina mnie. 
Wiem, że ciągle myślę o sobie. Gdybym chciała robić wszystko tak, jak on sobie tego życzy, na pewno usunęłabym ciążę.  Nie mówię mu jednak tego, bo zaraz się pokłócimy. 
- Sam powinieneś skorzystać z tej rady - odzywam się, zasysając powietrze. 
Justin marszczy czoło, ale po chwili mięśnie jego twarzy się rozluźniają, a on staje bliżej mnie, aż w końcu siada na łóżku. Jak on to robi, że nawet teraz wygląda tak piekielnie dobrze? Nie komentuję tego. 
- Myślałem o sobie przez całe swoje życie. Pozwól mi to zmienić - uśmiecha się nieco. 
- Pozwól mi cię opatrzyć - wypuszczam powietrze z ust. Nie dam mu za wygraną, nawet jeśli ruszyły mnie jego słowa. To zawsze jakiś krok w kierunku okazaniu mi swoich uczuć. Widzę, jak z tym walczy, ale w końcu zdecydowałam się przecież poczekać. 
Justin zagryza wargę i mam wrażenie, że walczy sam ze sobą, ale po chwili wstaje, nic nie mówiąc. Wyciąga do mnie rękę, a ja uśmiecham się, świadoma wygranej. Chwytam ją, podnosząc się z nieco większym trudem, niż mi się wydawało. Marszczy czoło, ale żeby nie skomentował mojego zachowania, szybko ruszam w kierunku łazienki. Pamiętam, że kiedy skaleczyłam się będąc u niego w domu, to on mnie opatrywał. Były to zupełnie inne okoliczności, ponieważ myślałam, że mnie kocha. Teraz myślę podobnie, lecz już nie jestem tego taka pewna jak wtedy, gdy i tak okazało się to pomyłką. 
- Usiądź - nakazuję mu i wskazuję na róg wanny, a on przeciągle się uśmiecha.
- Ach, te rozkazy - chichocze mimowolnie, gdy wyciągam z szafki nad umywalką małą apteczkę. 
Zerkam na siebie w lustrze i zauważam, jak się rumienię. Dlaczego?! Jezusie, chyba od nowa się zakochuję.
Patrzę na niego. Właśnie kończy rozpinać ostatni guzik swojej gdzieniegdzie zakrwawionej koszuli. Ściąga ją ze swoich ramion i rzuca do mojego kosza na pranie. Przestaję oddychać, obserwując jego mięśnie brzucha i tatuaże. Zapomniałam już, jaki jest seksowny, cholera jasna.W dodatku nadal ma skaleczenia i zadrapania po wypadku samochodowym. To sprawia, że wygląda jak jeden z tych niegrzecznych chłopców z amerykańskich filmów.
Zbliżam się do niego z wodą utlenioną, wacikiem i plastrami, a on natychmiast rozszerza kolana, kładzie dłonie na moich biodrach i przysuwa mnie do siebie. Niepohamowanie się wzdrygam. 
- Nie bój się - szepce, chyba nieco zmartwiony moją reakcją. 
- Nie boję - odpowiadam zgodnie z prawdą. Po prostu wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tych jego gwałtownych ruchów. 
Ma strasznie poobijany nos, przy którym zdążyła już zakrzepnąć krew. Ścieram plamy, jakie pozostawiła dookoła, a Justin zaciska zęby. 
- Musi trochę zapiec, przepraszam - mówię z wyraźną skruchą, a on się uśmiecha. 
Nigdy nie przyzwyczaję się do tego, jaki jest piękny. Chciałabym zrobić mu zdjęcie i trzymać przy sobie, na wypadek jakbyśmy… Nie myśl o tym, Suzanne
- Dam radę, jestem duży. 
Zaklejam miejsce plastrem, to samo robiąc z rozerwanym łukiem brwiowym. Jezu, gdyby nie ja, nie musiałby czegoś takiego przechodzić. 
- Nie powinniście się bić - wzdycham ciężko. - To mogłoby się skończyć gorzej, niż się skończyło - mówię, jeszcze raz go obmywając, tym razem zwykłą wodą. By dosięgnąć jej z kranu, muszę się wychylić, co za tym idzie: ucisk Justina się powiększa do tego stopnia, że oplątuje mnie rękami w pasie. 
- Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Jestem kretynem, że jeszcze nie załatwiłem tego szczyla. 
- Nie mów tak. 
- Co? - unosi brew. 
- Nie mów tak o sobie - poprawiam się. Pomyślał, że zwróciłam mu uwagę o sposób nazywania Chrisa. Owszem, to też mi się nie podoba, ale nie będę go teraz denerwować. - Nie jesteś kretynem i naprawdę doceniam to, że się powstrzymujesz. 
- Chcę, żebyś czuła się bezpieczna - zaciska usta. - A on cię popchnął. 
Co za paradoks. Justin też mnie popchnął, w dodatku obijał moją głową o ścianę w taki sposób, że wciąż to czuję, gdy o tym pomyślę. 
- Czuję się bezpieczna, Justin - zagryzam wargę, lecz odwracam wzrok. - Skończyłam - oznajmiam, chcąc wyswobodzić się z jego uścisku. 
Trzyma mnie mocno i wpatruje się we mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. 
Zagryzam dolną wargę, myśląc o tym, jak strasznie chcę go pocałować. 
- Nie chcę, żebyś mnie okłamywała - wzdycha. - Będę się starał, byś w końcu powiedziała to z pełną świadomością. 
Kiwam głową. Sama nie wiem, czy czuję się bezpieczna, ale doceniam to, że mu zależy. Jego samego się nie boję, przynajmniej mam taką nadzieję, ale potrzebuję poczuć prawdziwy komfort, kiedy przebywamy razem.
Wreszcie mnie puszcza, ale tylko zdążę odłożyć rzeczy, on odwraca mnie w swoim kierunku i nachyla się, by mnie pocałować. Jezu Chryste, tylko na to czekałam. Rozchylam wargi, co automatycznie wykorzystuje i zaczyna ocierać się swoim językiem o mój. Całuje mnie tak, jakby od tego zależało jego życie. Bierze mnie na ręce, a ja szybko oplatam go nogami w pasie. Muszę uważać na swój brzuch, dlatego napinam się tak, by zachować odstęp, ale nadal być blisko. Justin rusza do przodu, lecz napotyka ścianę, o którą uderzam plecami. Jęczy, gdy wypycham biodra i mimo, że w tym momencie ocieram się bardziej o jego brzuch, to i tak czuję, jak jego penis twardnieje. W efekcie czego ja również staję się bardziej napalona i nie myśląc zbytnio o tym, co robię, przesuwam dłońmi po jego plecach, a potem szarpię za włosy. 
Szybko się ode mnie odsuwa i chwyta moje nadgarstki zabierając je ze swojej głowy. Ma sfrustrowany wzrok i nie wiem, czy to w wyniku podniecenia, czy tego, co właśnie zrobiłam.
Cholera. 
- Suzanne, nie chcę, żebyś tak… - zaczyna, ale mu przerywam. 
- Jest okej - kiwam pospiesznie głową i chcę znowu go pocałować, ale odchyla się bardziej, marszcząc czoło.
Jezu, weź się ogarnij i po prostu całuj.
- Okej? - pyta, przełykając ślinę. 
Obserwuję jego oczy, które z sekundy na sekundę robią się bardziej przestraszone.
- Okej - powtarzam, tym razem ciszej.
Marszczy brew. Co mu jest? Dopiero po chwili dociera do mnie to, co zrobiłam. Od razu czuję się winna.
- Nie denerwuj się - ostrzegam od razu, jednak domyślam się, że to niemożliwe. - Wiem, co się stało - chrząkam, a on, wstrząśnięty, odsuwa się tak, że muszę wyprostować nogi i stanąć na podłodze. 
- W… wiesz? - szepce, rozszerzając powieki. Puszcza moje nadgarstki, zagryzając dolną wargę.
Czuję się tak, jakby o coś mnie oskarżył. 
- Wiem. Rozmawiałam z Hannah. 
Zaciska powieki i szybko odwraca się do mnie plecami, a ja z zażenowania opuszczam głowę, słysząc tylko jego cichy jęk. Kurwa, mam wyczucie.

Jesteście ciekawi o co chodzi? :D
Do następnego rozdziału, misie! Kocham!