14 sty 2016

Rozdział siedemdziesiąty siódmy

(Suzanne)

Jestem już w domu. Wyglądam przez okno, patrząc na pojedyncze płatki śniegu, który prószy w Nowym Jorku od kilku dobrych dni. Niedługo Boże Narodzenie, a mój umysł jest w stanie zaprzątnąć myśli jedynie moim stanem psychicznym i fizycznym.
Minął tydzień, odkąd powiedziałam Justinowi, że oddam życie za nasze dziecko. Wyszłam ze szpitala przedwczoraj i wtedy ostatni raz go widziałam. Zakazałam mu się do siebie zbliżać, dopóki nie zrozumie mojej decyzji. To było zaledwie przedwczoraj, a ja już wiem, że źle zrobiłam. Tęsknota za jego bliskością zabija mnie od środka i serce ciągle podpowiada mi, bym do niego zadzwoniła, ale rozum jakby stoi obok i miażdży moje uczucia na ohydną papkę.
Nie jestem w stanie wyobrazić sobie nienawiści, jaka płynie w Justinie, gdy rozkazuje zabić nasze maleństwo. Dobrze wiemy, że nie zostało stworzone z miłości, ale ja sama wiem też, że zostało tą miłością obdarzone. Póki co tylko przeze mnie. Mam wrażenie, że dookoła każdy nienawidzi mojego stanu i patrzy na mnie jak na wyrzutka. "Nie dotykaj Suzanne, bo nosi w sobie potwora". Nawet Britney nie rozmawia ze mną jak dawniej. Niby powiedziała, że mam jej wsparcie, ale widzę, jak na mnie patrzy, gdy siedzimy razem na kanapie. Gdyby mogła, wyryłaby sobie na czole informację o aborcji. Słysząc to słowo, automatycznie się wzdrygam. Jak można uśmiercić własne dziecko?! Nie znam jego płci, nie wiem, jak będzie miało na imię, co pokocha, co znienawidzi... Tak jak każdy człowiek na świecie będzie miało znajomych, przyjaciół, znajdzie prawdziwą miłość, zapisze plany na przyszłość. Czemu mam mu na to nie pozwolić? Przez myśl mi nawet nie przeszło, by je zabić. Jak ja bym się poczuła, gdybym teraz się dowiedziała, że moja mama przed moimi narodzinami rozważała opcję uśmiercenia mnie? Moja mama po części mnie popiera, sama w końcu ma dwójkę dzieci, ale próbowała mi już przetłumaczyć, że teraz dziecko jeszcze nic nie czuje, więc można je zabić. Oczywiście, użyła innego sformułowania, ale mniej więcej dokładnie to chciała przekazać. To odrażające. Nie rozumiem, dlaczego wszyscy tak reagują. Nie mogę im uwierzyć, że chcą mojego dobra, bo jeśli by tego chcieli, to po prostu daliby żyć dziecku - najpierw we mnie, potem beze mnie. Chociaż, lekarz powiedział przecież, że są szanse, abyśmy żyli razem. Znikome, ale jednak są. Czy to nie jest pocieszające?
Owijam się szczelniej kocem i przymykam powieki. Tata zabrał mamę na niedzielny obiad. Nie wiem, co z jego kochanką, ale moi rodzice chyba postanowili odbudować swoje kontakty. Po cichu liczę, że do siebie wrócą, choć to złudne nadzieje. Moja własna mama milion razy powtarzała mi, że nie wchodzi się kilka razy do tej samej rzeki, tymczasem sama poniekąd to robi. Ale jaka matka, taka córka, bo przecież ja też nie jestem w tej kwestii idealna, chociaż jej sprawa jest nieco inna, bo w końcu była w małżeństwie długi okres czasu. A ja nawet nie byłam w prawdziwym związku.
Nie wybaczyłam jeszcze Justinowi, ale te wszystkie zdarzenia jakoś mnie do niego zbliżyły. Mimo, że kompletnie nie chcę zaakceptować jego zachowania w tej chwili, gdy pragnie śmierci naszego dziecka, to i tak uważam, że ostatnio się stara. Boję się jedynie, że to tylko przykrywka, a on tak naprawdę nic do mnie nie czuje: jak wcześniej. Kilka razy przypomniał mi się sen ze szpitala, kiedy słyszę zrozpaczony głos Justina i jego piękne wyznanie miłości. Muszę się ocknąć. To był tylko sen, który i tak widzę jak przez mgłę. Boli mnie ta świadomość, więc rzadko przywołuję do siebie owe wspomnienia.
Christopher jest w swoim własnym mieszkaniu, co bardzo mnie pociesza, bo przynajmniej ja mam swobodę. Nie czuję się przy nim do końca komfortowo, szczególnie po tym, co powiedział w szpitalu. Obiecał przez SMS, że przyjedzie do mnie dzisiaj wieczorem, żeby "potowarzyszyć mi w tych smutnych dla mnie chwilach". Wywracam oczami na wspomnienie wiadomości. Smutne chwile? Po części - owszem. Jestem wykończona, z każdym krokiem mięknę i mam wrażenie, jakby coś od środka mnie wykańczało. Nie, to nie dziecko, lecz serce. Jakby nie mogło się zdecydować i szamotało się po moich wnętrznościach jak oszalałe. Z drugiej jednak strony wewnętrznie się cieszę, bo mam w sobie kogoś, kogo kocham, mimo, że jeszcze nigdy go nie widziałam. To mnie podbudowuje.
Nagle słyszę dzwonek do drzwi i podskakuję. Britney? Pojechała do Gary'ego na noc. Może to po prostu mama, która zapomniała kluczy, albo Christopher, który postanowił przyjechać wcześniej. Brr.
Jestem ubrana w czarne spodnie i szarą, dosyć szeroką bluzę z kapturem i czerwonym znaczkiem mojego liceum. Dodatkowo owinęłam się kocem, ale zrzucam go i kładę na kanapie. Poprawiam koński ogon i zerkam jeszcze przez ramię na wieszaki przy drzwiach. Jest tam miejsce na klucze. Nie ma kompletu, który dorobiłam mamie, na co marszczę czoło. W ferworze nawet nie sprawdzam przez wizjer kto stoi za drzwiami, tylko po prostu je otwieram.
Zimne powietrze, które wdziera się do środka, szybko zostaje zastąpione gorącym uczuciem przelewającym całe moje ciało, gdy silne i ogromne dłonie obejmują moją twarz, a spierzchnięte usta lądują na moich rozchylonych z wrażenia wargach.
Oszołomiona robię krok w tył. Bojąc się, że stracę równowagę, podtrzymuję się jego muskularnych ramion i marzę o zaczerpnięciu oddechu. Chwilę później nasze języki ocierają się o siebie, a w mojej głowie dzieje się naraz tyle rzeczy, że mam wrażenie, iż zaraz zemdleję.
Nie zatrzymuje mnie, wręcz napiera na mnie, a ja cofam się coraz głębiej do momentu, aż uderzam plecami o zimną ścianę. Wtedy on zdejmuje dłonie z mojej twarzy i chwyta moje ręce spoczywające na jego mięśniach, po czym unosi je w górę i łączy nadgarstki. Drugą ręką przesuwa po mojej szczęce, stopniowo spowalniając pocałunek, który mimo, że trwa zaledwie kilka sekund, to w moim odczuciu są to długie godziny.
Przygryza moją dolną wargę, po chwili swobodnie i czule nawilżając ją językiem. Odsuwa się ode mnie, a mnie ogarnia bolące uczucie tęsknoty.
- Musiałem się z tobą zobaczyć - szepce przy mojej twarzy, ujmując palcami lewej ręki mój podbródek i unosząc go w górę, bym na niego spojrzała.
Pierwsze, o czym zdołam pomyśleć, to tak absurdalna rzecz, że niemal się za nią wstydzę. Nie mam pojęcia, czy to może być prawda, ale Justin jeszcze nigdy nie był taki piękny. We włosach ma płatki śniegu, które stopniowo zaczynają topnieć, sprawiając, że jego włosy są mokre. Ma na sobie czarny płaszcz, rozpięty na całej długości i ukazujący mi koszulę w czarno-czerwoną kratę, dobraną do ciemnych spodni. Jego twarz nadal jest poobijana po wypadku. Mam ochotę podnieść dłoń i przejechać palcami po uszkodzeniach, ale nie mogę tego zrobić.
- O... kej - udaje mi się wydusić. Przełykam ślinę, chcąc, by zrozumiał, że może całkowicie się odsunąć.
Puszcza moje nadgarstki, ale mija chwila, zanim swobodnie przytrzymam je przy ciele. Zasysam dolną wargę. Obserwujemy się i dyszymy w jednym, szybkim rytmie.
Nadal czuję na ustach jego smak.
- Mam nadzieję, że mi wybaczysz - unosi do góry kącik ust i wreszcie robi krok w tył. Wypuszczam powietrze z ust i czerwienię się, bo zrobiłam to w taki sposób, jakbym nie oddychała przez długie lata.
Nie wiem, czy mówi o tym, co zrobił teraz czy o tym, co zrobił kiedyś-tam. Nie myślę racjonalnie i nie wiem, kiedy dokładnie to się stało.
- Justin, nie możesz... - próbuję zebrać myśli. Pocałunek mi się podobał. I to bardzo. Potrzebowałam tego i cieszę się, że zrobił to z zaskoczenia, bo gdybyśmy się nad tym zastanawiali, z pewnością żadne z nas by tego nie zaczęło. - Nie możesz tak po prostu wchodzić do mojego domu i się na mnie rzucać, kiedy wyraźnie powiedziałam ci, że nie pozwalam ci się do siebie zbliżać.
- Nie podobało ci się?
- Justin...
- Nie podobało ci się? - ponawia swoje pytanie, znowu się do mnie zbliżając. Chcę się cofnąć, ale uświadamiam sobie, że przecież ciągle tkwię przy ścianie.
- Podobało - bąkam.
Uśmiecha się, ukazując rząd śnieżnobiałych zębów. Cholera jasna! Mógłby mnie uprzedzić, zanim postanowi zrobić coś takiego.
- Więc, w czym problem? - chichocze cicho, stając tuż przede mną. Mój oddech ponownie staje się płytki. - Czy ja cię onieśmielam? - pyta po chwili, unosząc swoją dłoń i przykładając ją do mojego policzka.
Czuję każdą iskrę przedzierającą się przez moją skórę. Jego ręka wypala mnie od zewnątrz, jest gorętsza niż ogień.
- Nie - próbuję zabrzmieć stanowczo, ale dobrze wiemy, że mi to nie wychodzi. - Justin - mówię głośniej, kładąc dłonie na jego klatce piersiowej. Widzę i czuję, jak się napina, ale nic nie odpowiada. - Daj mi trochę przestrzeni.
Sporo go to kosztuje, ale w końcu się odsuwa i idzie do kuchni. Tak po prostu, jakby nic się przed momentem nie stało. Unoszę brew. Że co? Idę za nim i staję w progu, gdy tymczasem on podchodzi do szafki i wyjmuje z niej kubki. Ściąga z ramion płaszcz i przerzuca go przez oparcie krzesła. Zmierza do lodówki i wykłada na blat żółty ser, rukolę i pomidory.
- Przepraszam, co ty robisz? - pytam lekko zszokowana.
Nastawia wodę w czajniku i wyciąga z chlebaka kilka małych bagietek. Spogląda na mnie przez ramię.
- Musisz się chyba dobrze odżywiać, prawda? - pyta, wskazując ruchem głowy na mój brzuch. Automatycznie zakrywam się rękami, a on marszczy czoło. - Coś się stało?
Oddychaj, Suzanne.
- Nie - chrząkam, oblizując usta. - Dlaczego to robisz? - precyzuję swoje wcześniejsze pytanie.
Odwraca się do mnie tyłem i kroi pieczywo, rozkładając na nim po kolei rukolę, żółty ser i pokrojone wcześniej plastry pomidora. Przysuwa się swoją sylwetką do piekarnika i nastawia go na sto osiemdziesiąt stopni.
- Myślałem, że to oczywiste. Jestem w końcu ojcem dziecka - wzrusza ramionami, jakby to było takie normalne.
Moje serce zaczyna mocniej walić.
- To znaczy, że zaakceptowałeś to, że chcę je urodzić? Dlatego przyszedłeś? - w moim głosie bezapelacyjnie słychać nadzieję.
- Nie - prostuje się i staje przodem do mnie, a dla mnie to krótkie słowo jest ciosem prosto w serce. - Nie mogę zaakceptować chęci twojego samobójstwa. Ale jesteś dorosła i mam świadomość, że cię nie przekonam, bo zdążyłem już zauważyć, jak uparta potrafisz być.
- Bałam się, że zechcesz prawić mi kazania. - Wypuszczam powietrze z ust, jakbym w ogóle nie zwróciła uwagi na jego słowa o rzekomym samobójstwie.
Domyślam się, że brzmię bardziej nerwowo, niż w ogóle zamierzałam.
- Usiądź - Justin wzdycha i wyciąga do mnie dłoń, ale nie chwytam jej, tylko sama podchodzę do jednego z krzeseł, odsuwam je mozolnie i siadam na nim, kładąc łokieć na stole. Drugą dłoń trzymam przy brzuchu.
Justin przypatruje mi się przez chwilę, jakbym była jedną wielką zagadką, po czym odchyla drzwiczki piekarnika i wsuwa tam nasze bagietki.
- Zabroniłaś mi się z tobą widywać tylko ze względu na to, że bałaś się o jakieś pouczające kazania? - pyta szybko, nawet na mnie nie patrząc.
O nie. Wiedziałam, że ten moment musi nadejść.
- Jeśli mam być szczera... odrobinę mnie przytłaczasz - oblizuję usta i zdejmuję łokieć ze stołu, zaczynając bawić się palcami. Kulę się w sobie i prostuję na przemian, by przećwiczyć kręgosłup. - Mówiłam ci to już. Jeśli kiedykolwiek w ogóle byłam w afekcie miłości, to teraz znajduję się pomiędzy miłością i nienawiścią - unoszę na niego spojrzenie. Przypatruje się mi z niepokojem.
- Nienawiścią? Nienawidziłaś mnie?
- Dziwi cię to? - odpowiadam mu szybko.
Zastanawia się przez chwilę nad odpowiedzią, po czym kręci głową.
- Oczywiście, że nie. Ale pociesza mnie fakt, że już nie darzysz mnie tym uczuciem.
Kiwam głową. Powinnam mu powiedzieć o czymś, o czym wiem? Sama nie jestem pewna. Przeraziłby się, jeśliby mnie usłyszał.
Odwraca się i zalewa herbatę wrzątkiem, po czym stawia jeden kubek przede mną, a drugi ściska w dłoni i upija z niego łyk.
- Kiedy będziesz zdecydowana, gdzie tak naprawdę jesteś?
Zaciągam się powietrzem, podsuwając pod nos kubek i nachylając się, upijam trochę herbaty, jednak parzy mnie w język, więc automatycznie się prostuję.
- Nie widzisz, że to dla mnie trudne? Dowiedziałam się, że wszyscy dookoła chcą zabić moje dziecko, które jest chore. Dodatkowo ta cała sytuacja z tobą... Potrzebuję czasu.
- Ale nie możesz mnie od siebie odsuwać, Suzanne - pierwszy raz dzisiaj wypowiada moje imię, a ja reaguję rumieńcem na policzku. - Nic nie zdziałamy osobno. - Mówi, a ja chcę przyznać mu rację, ale dodaje coś jeszcze: - Jesteś z Chrisem w związku?
Rozszerzam oczy.
- Co?
- Jesteś? - uparciuch.
- Nie - odpowiadam w taki sposób, jakbym brzydziła się tego, że mógł tak w ogóle pomyśleć. - Skąd ci to przyszło...?
Wzrusza ramionami.
- Po prostu. Mieszkacie ze sobą. Przynosi ci kwiaty do szpitala. Jesteście chyba blisko.
- On już tu nie mieszka - oblizuję usta i lekko się uśmiecham. - Czy ty jesteś zazdrosny? - prycham żartobliwie, przechylając głowę w bok.
- Coś ty - odpowiada tym samym, uśmiechając się. - Ja? Zazdrosny?
- Tak, ty - śmieję się.
Nie mam pojęcia, jakim cudem tak szybko zmieniliśmy nastrój.
Oczekuję od niego odpowiedzi. Zamiast tego Justin nachyla się nad piekarnikiem i wyjmuje z niego nasze jedzenie, co mnie rozczarowuje. Jest zazdrosny czy nie?! Układa wszystko na talerze (skąd wie, w której dokładnie szafce są?!), po czym siada obok mnie. Muszę się odwrócić, by nie siedzieć do niego plecami. Przysuwa do mnie talerz z moją porcją, a ja wzdycham, uśmiechając się lekko jako wyraz wdzięczności.
Sięgam po bagietkę, ale Justin mnie zatrzymuje, chwytając moją dłoń. Plącze nasze palce, a ja czuję dreszcze, gdy kładzie sobie nasze ręce na swoim udzie i patrzy mi prosto w oczy. Nie mogę uwierzyć, że tkwimy w takiej pozycji, kiedy jeszcze półtora tygodnia wcześniej bałam się do niego zbliżyć, by za bardzo nie bolało.
- Jeśli mam być szczery, Suzanne, nie chcę, by żaden inny facet przebywał obok ciebie - mówi cicho i zbyt poważnie. Mam ciarki na całej długości kręgosłupa. - Tylko ja jestem ojcem tego dziecka. To nasze dziecko i mam do niego prawo. Tak samo jak mam prawo do ciebie, rozumiesz?
Co?!
Rozchylam wargi.
- Chcesz mnie zmusić do związku z tobą? - przełykam ślinę. Jestem cała czerwona na twarzy, czuję to.
- Nie - wzdryga się i zatrzymuje na moment. Wpatruje się we mnie gorączkowo, po czym przygryza wargę. - Nie jestem jedynym mężczyzną na świecie, ale chcę ci pokazać, że... - plącze się, po czym kręci głową, jakby nie wiedział od czego ma zacząć. - Możesz być w związku z kimś innym. Zasługujesz na kogoś innego. Tylko teraz chcę się tobą zająć. Wami.
Marszczę czoło i mam wrażenie, że już to gdzieś słyszałam. Słowa w mojej głowie docierają do mnie powoli, ale z każdym momentem, kiedy bardziej uświadamiam sobie, czym są i w jaką całość się układają, rozszerzam powieki. Niemożliwe! W ferworze emocji cofam swoją dłoń i zaciskam usta, patrząc w szoku na Justina. Nie jestem przerażona. Rozważałam już taką opcję i z każdym dniem była mi bardziej bliska oraz wydawała się bardziej prawdziwa, aż do teraz, gdy usłyszałam drugi raz to samo. Tak, drugi raz. To nie był sen! To się, cholera jasna, wydarzyło naprawdę!
- Wszystko w porządku? - pyta Justin. Obserwuję, jak jego jabłko Adama unosi się i powoli opada.
- Czemu po prostu nie powiesz mi tego, co wyznałeś mi w szpitalu? - udaje mi się wydusić. - Wtedy, kiedy byłam częściowo nieprzytomna?
Po jego minie widzę już, że za daleko się posunęłam.

Wszystkim, którzy zaczynają ferie razem ze mną życzę, żeby były udane <3
Trzymajcie się, ściskam mocno!
Werka