27 lut 2016

Rozdział osiemdziesiąty czwarty

Kiedy wychodzimy z restauracji, śnieg już nie pada. Widzę Clowesa, który podjechał wozem do chodnika. Wskazuję ręką w tamtym kierunku, przepuszczając kobiety przodem.
- Justin, naprawdę mogłabym wrócić autobusem - jęczy mama, odwracając się i patrząc na mnie błagalnie, ale jedynie wywracam oczami.
Clowes wychodzi z auta i otwiera nam tylne drzwi.
- Pani Bieber - skłania się nisko do mojej matki, a ta odpowiada uśmiechem.
- Dziękuję, mój drogi - oblizuje wargi, zajmując miejsce z tyłu. 
Zaraz za nią usadawia się Suzanne, a ja tuż obok. Wzdycham głęboko, sięgając po dłoń dziewczyny i od razu kładę ją sobie na udzie, splatając nasze palce. Nie patrzę na nią, więc nie wiem, jaką ma minę, ale w ogóle nie protestuje, co ogromnie mnie cieszy. Lubię czuć jej bliskość i nie mam pojęcia, czy kiedykolwiek będę miał tego dosyć.
- Naprawdę nie rozumiem, synku, dlaczego nie możesz jeździć sam, tylko wykorzystujesz innych ludzi - odzywa się mama.
- Mamo, to moi pracownicy - prycham. - Nie wykorzystuję nikogo, płacę im za to.
- Ale przecież masz prawo jazdy.
Wychylam się, by lepiej ją widzieć. Suzanne wbija się w siedzenie, by nie przeszkadzać mi swoją sylwetką, na co mocniej ściskam jej palce.
- Dobrze wiesz, że nie lubię jeździć przy kimś - wywracam oczami. - Poza tym, co to za problem? Clowes jest na każde moje zawołanie, ale nie zmuszałem go do tego.
- Justin, spokojnie - szepce Suzanne i gdy na nią spoglądam, nieśmiało się do mnie uśmiecha, zaczynając głaskać kciukiem moją dłoń.
- Nie jestem zły - odpowiadam jej cicho, ale wyraźnie się rozluźniam. Jak ona to robi?
Mama kręci głową i nic już nie mówi, zamiast tego wygląda przez okno. Przenoszę wzrok z niej i kieruję go na Suzanne, odwzajemniając jej nieustępujący uśmiech i robiąc z jej dłonią to, co ona robi z moją. Nagle przysuwa się bliżej i kładzie mi dłoń na ramieniu, a ja przymykam oczy, rozkoszowany tą chwilą.
Nie na długo, bowiem czuję, jak samochód zwalnia. Jesteśmy pod moim domem rodzinnym. Wzdycham i z niechęcią odsuwam się od Suzanne, wysiadając z auta. W tym czasie mama szepce coś do Suzanne, a ja obchodzę samochód dookoła i otwieram drzwi z jej strony, zanim Clowes, który również wysiadł, zdążył to zrobić.
- Och, dziękuję, synku - mama uśmiecha się do mnie i oblizuje usta. - Dbaj o nią - szepce i cmoka mnie w policzek.
- Będę - przyrzekam i całuję ją w dłoń.
- Do usłyszenia! - macha mi, a ja zerkam na nią przez ramię, gdy mnie mija i idzie do drzwi. 
Usadawiam się z powrotem w środku i przysuwam do Suzanne. Przeczesuję palcami włosy, patrząc na nią.
- Powiesz mi, o czym rozmawiałyście? - marszczę czoło. - Zapnij pas.
- Justin, to tylko kawałek do m... - zaczyna, ale jej przerywam.
- Nie jedziemy do ciebie. I zapnij pas.
Wzdycha i wywraca oczami, po czym przygryza wargę i gdy robi to, o co ją proszę, unosi brwi.
- Czym ty się tak stresujesz? - pyta, ponownie kładąc dłoń na moim udzie, na co się rozluźniam.
- O czym rozmawiałyście? - pytam spokojniej, zerkając na nią kątem oka. 
Marszczy czoło i zaczyna lekko chichotać.
- Dlaczego cię to tak interesuje?
- Po prostu - wzruszam ramionami. - To moja mama, więc mam prawo wiedzieć, o co chodziło.
- Zaproponowała mi pracę.
Rozszerzam powieki.
- Pracę? - chrząkam niepewnie.
Suzanne zerka na mnie i wychyla się, by sprawdzić coś za moimi plecami.
- Ej, ty nie zapiąłeś pasów! - dąsa się. 
Wywracam oczami i przeciągam pas przez ramię, wsuwając go w klamrę i kiedy słyszę charakterystyczny dźwięk zapięcia, ponownie na nią patrzę.
- Jaką pracę? - powtarzam. Męczy mnie to ciągłe powtarzanie, jakby nie mogła odpowiedzieć na pytanie za pierwszym razem.
- W restauracji - mówi obojętnie i sięga do kieszeni płaszcza, po czym wyciąga z niej małą karteczkę, którą mi podaje.
To wizytówka. Unoszę brew, czytając nazwisko. Tony Anderson. Nic mi to nie mówi, ale przecież to żaden problem. Zadzwonię do kogo trzeba i wszystkiego się dowiem.
- Jakim cudem w ogóle moja mama go zna?
- Nie wiem, Justin. Powiedziała, że to jej znajomy. Ta restauracja jest na Brooklynie.
Wzruszam ramionami.
- Jakoś mało mnie obchodzi, gdzie to jest - mówię i zaciskam wizytówkę w dłoni.
- Nie obchodzi cię, gdzie będę pracować?
- Nie będziesz tam pracować.
Suzanne unosi brwi, wyraźnie zaskoczona.
- Jak to nie będę?
- Nie chcę, byś to robiła.
- Och? A czemu ty mi rozkazujesz?
- Słuchaj - wywracam oczami i przekręcam się przodem do niej. - Mam wystarczająco dużo pieniędzy i starczy ci do końca życia.
- Czyli już niedługo - prycha.
Jęczę zażenowany.
- Przestań.
- To ty przestań - wywraca oczami. - Nie chcę, żebyś mnie utrzymywał.
Warczę pod nosem.
- Po prostu się nie zgadzam! - wyrzucam z siebie, oddychając z ulgą, że zbliżamy się do mojego domu.
- Cóż, to nie twój interes! - piszczy i krzyżuje ręce na piersi, odwracając się tyłem do mnie.
Kiedy zatrzymujemy się przy podjeździe, Suzanne chwyta za klamkę, ale drzwi z jej strony są zamknięte. Zablokowałem je specjalnie, by nie zdążyła mi uciec. Nie mówię nic do Clowesa i wysiadam, obchodząc samochód od tyłu. Otwieram drzwi i wyciągam do niej dłoń. Patrzy na mnie z oburzeniem i nie wykorzystuje pomocy, a gdy wysiada, od razu chwieje się przez swój wysoki obcas. Prycham pod nosem i owijam ręce wokół jej bioder, podtrzymując ją.
- Uważaj - wzdycham, po czym chwytam jej palce i idę z nią w kierunku domu.
- Nadal jestem na ciebie zła - syczy tak, że ledwo ją słyszę.
Wywracam oczami i delikatnie się uśmiecham.
- Wiem, skarbie, ja na ciebie też - mruczę, uchylając jej wejście do domu.
Chcę coś jeszcze powiedzieć, lecz nie jest mi to dane ze względu na odgłos małych nóżek biegnących po posadzce.
- Suzanne! - piszczy Jaxon i od razu rzuca się na nogi dziewczyny, wtulając się w nie.
- Jax! - przez Suzanne od razu przemawia dobry humor. Schyla się i przytula się do Jaxona, głaszcząc jego plecy. Odwieszam swój płaszcz do garderoby z kurtkami i wzdycham głęboko, zerkając na nich. To, że Jaxon jest w domu mogę zawdzięczać tylko jednej osobie i doskonale wiem, że jest w środku. Przełykam ślinę.
Suzanne wstaje, a ja natychmiast pomagam jej pozbyć się płaszcza, po czym mierzę ją wzrokiem. Cholera. Zdjęła buty, ale nawet bez obcasów jej nogi są długie i zgrabne. Kocham je oglądać, a na dodatek teraz włożyła obcisłą sukienkę. Wygląda niebiańsko. Martwi mnie jedynie jej brzuch, który przypomina mi, że w środku żyje ktoś, za kogo Suz odda niedługo życie.
- Ja też się cieszę, że cię widzę, synu - prycham i chichoczę, kiedy mały odrywa się od Suzanne i podchodzi powoli do mnie. Podrzucam go w górę i biorę na ręce, zaczynając łaskotać. - Co to za mina? - śmieję się, obracając go tak, że jest głową do podłogi. - Nie lubisz już twojego starego ojca?
Jaxon piszczy i śmieje się wniebogłosy, a ja znowu go przekręcam i stawiam prosto na podłodze.
- Cześć - słyszymy nagle i podnosimy głowy.
Megan wyszła z salonu i stoi na przedpokoju z założonymi na biodrach dłońmi. Ma na sobie obcisłe, czarne spodnie i elegancką bluzkę ze złotym kołnierzem. Jej blond włosy opadają wzdłuż ramion, podkręcone na idealnie nienaganne loki.
Zerkam momentalnie na Suzanne, która wciąga głęboko powietrze i wyciąga do Jaxona dłoń, przyciągając go do siebie.
- Hej - uśmiecham się, widząc, że Megan nie ma złych zamiarów i wychylam się, chrząkając. - Chyba nie miałyście jeszcze szansy się poznać - oblizuję usta. - Suzanne, to jest Megan Simpson. Megan, to Suzanne Collins.
Megan przytakuje i szczerzy się serdecznie, wyciągając dłoń do Suz. Ta mierzy ją nieufnym, rozkojarzonym wzrokiem, ale po chwili wymienia się z nią uściskiem.
- Miło mi cię poznać - chrząka Megan i przenosi wzrok na mnie, co widzę jedynie kątem oka, bo spojrzenie wciąż mam utkwione w Suzanne, która nerwowo przełyka ślinę i rumieni się na policzkach.
Unoszę brew i chrząkam znacząco, patrząc na Megan.
- Dziękuję, że przywiozłaś Jaxona - kiwam głową, zmierzając do kuchni.
Błagam, niech pójdą za mną, bo nie chcę, by zostały same w jednym pomieszczeniu.
- Nie ma sprawy, Justin - słyszę za sobą Megan, gdy wyciągam z wiszących szklanek kieliszki i zerkam na nią przez ramię, unosząc brew. - Tak, chętnie się napiję - odpowiada na moje niezadane pytanie, na co lekko się uśmiecham.
Z uwagi na ciążę nie proponuję wina Suzanne, która nie pojawiła się jeszcze w kuchni razem z Jaxonem. Podchodzę do Megan z dwoma kieliszkami i butelką Belhanco. Siedzi przy wyspie kuchennej, więc zajmuję miejsce na przeciwko niej i nalewam nam alkoholu.
- Przyjechałaś samochodem?
- Nie piłabym, gdybym przyjechała samochodem - wzrusza ramionami. - Wzięłam taksówkę.
- Clowes może odwieźć cię do domu.
Unosi brew.
- Poświęcisz dla mnie swojego kierowcę?
- Daj spokój - wzdycham głęboko i wyjmuję telefon, po czym wysyłam Clowesowi wiadomość, by czekał pod moim domem. - Wiele razy już z nim jeździłaś.
Obraca kieliszek w dłoni i przechyla go, wlewając trunek do gardła, po czym oblizuje usta i cmoka nimi w zachwycie.
- Pyszne - kiwa głową. - To z Hiszpanii?
- Z Portugalii. Cieszę się, że ci smakuje, sprowadziłem je niedawno.
- Pamiętam, jak próbowaliśmy win u mnie - przechyla głowę w bok, patrząc mi w oczy, a ja kręcę głową.
- To przeszłość - prawie burczę. Gdzie Suzanne?
- Więc... wy - Megan unosi palec lewej ręki i wskazuje na wyjście z kuchni. - To już oficjalnie?
- Nie - zaciskam zęby, wypijając wszystko, co miałem w kieliszku. - Pracujemy nad tym.
Megan prycha głośno, na co unoszę brew.
- Pracujecie? Błagam, Justin - wywraca oczami. - Ty nie masz nad czym pracować, bo i tak tego nie osiągniesz. Udajesz, że jesteś zdolny do miłości, a tak naprawdę chcesz tylko zdobyć kolejną osobę w swoje posiadanie.
Prawie się zachłystuję. Przykładam pięść do ust i połykam alkohol, po czym przymykam oczy i kręcę głową.
- Opowiadasz bzdury - napinam się, obserwując jej twarz. Jest rozluźniona i rozbawiona, jakby wcale mi nie wierzyła. - Nie muszę ci się z niczego tłumaczyć.
- Wiem, że nie musisz, ale w głębi ducha chcesz - uśmiecha się przenikliwie. - Potrzebujesz kogoś, kto naprawdę cię wysłucha, a Suzanne nie jest tą osobą. Wie o tobie zbyt mało.
- Zdziwiłabyś się, ile wie - zaciskam pięści. - Chyba powinnaś się już zbierać - wzdycham, schodząc ze stołka.
Ona nadal jest kurewsko wyluzowana.
- Skoro tego chcesz - zarzuca włosy na jedno ramię i dopija kieliszek, po czym obchodzi wyspę kuchenną i staje przede mną. - Wybierasz źle, Justin. Zawsze możesz na mnie liczyć, pamiętaj.
- Pamiętam - odpowiadam na jednym wdechu, choć naprawdę tego nie chcę.
Gdzie jest, do jasnej cholery, Suzanne?!
Megan posyła mi uśmiech i cmoka mnie w policzek, po czym wychodzi z kuchni. Idę za nią, rozluźniając krawat, a wcześniej zdejmując marynarkę z ramion i kładąc ją na blacie kuchennym. Bez słowa pomagam Megan założyć płaszcz i patrzę, jak wkłada buty. Jest taka... piękna. Różnica wieku między nami potęguje fakt, jak bardzo ta kobieta podoba mi się wizualnie, niestety - przestała pociągać mnie psychicznie. Wiem podświadomie, że mnie wykorzystuje i znęca się nade mną umysłowo, ale mam też świadomość, że gdyby zabrakło jej w moim życiu, byłoby jakoś... nudno? W szpitalu mnie wkurzyła swoją nadopiekuńczością, ale na przykład dzisiaj, teraz, albo wczoraj, gdy zostawiałem u niej Jaxona i długo rozmawialiśmy, była normalna, taka, jaką ją zostawiałem kilka lat temu. Nie umiem się od niej uwolnić, choćbym pragnął tego ze wszystkich sił.
- Do zobaczenia - rzuca na pożegnanie i wychodzi z domu, a gdy dostrzegam samochód Clowesa, wzdycham i zamykam za nią drzwi.
Odwracam się i rozglądam, ale nigdzie nie ma ani Suzanne, ani Jaxona. Boję się, że dziewczyna może mieć o cokolwiek do mnie pretensje. Przeczesuję swoje włosy i idę na górę, bo nigdzie indziej nie mogą przecież siedzieć.
Tak, jak się domyślałem, Suzanne jest z Jaxonem w mojej sypialni. Wchodzę tam, zwabiony ich śmiechem i rozmową. Siedzą na łóżku, na przeciwko siebie i grają w jakąś grę planszową. Uchylam drzwi i opieram się o próg, oblizując wargi. Suzanne ma ręce na kolanach i nachyla się nieco nad Jaxonem, pokazując mu, w którą stronę powinien ruszyć pionkiem. Mały liczy na palcach, ile punkcików powinien przejść, by wygrać, a ja uśmiecham się i krzyżuję ręce na piersi. Obserwowanie ich mnie rozluźnia. To miła odmiana po toksycznej rozmowie z Megan, która, sam nie wiem czemu, próbowała mi wmówić, co dla mnie dobre, a co złe.
Kochanie jest trudne, ale potrafię to osiągnąć. Tak mi się wydaje. Z drugiej strony mam wrażenie, że wszystko stopniowo mnie niszczy i przytłacza, bo tak naprawdę nie umiem nikomu zaufać i go pokochać.
Nie chcę im przerywać, ale z moich ust wydobywa się spontaniczny chichot, gdy Jaxon liczy już piąty raz, nie mogąc zapamiętać, jaka liczba następuje po "dwanaście". Oboje patrzą w moją stronę. Jaxon macha do mnie ochoczo, więc mu odpowiadam, natomiast Suzanne nieco się spina i ponownie pochyla nad planszą z grobową miną.
Wzdycham cicho, idąc do nich. Jest na mnie zła, to pewne, ale do końca nie rozumiem czemu.
- W co gracie? - pytam, siadając na łóżku i podpierając się nadgarstkiem, który kładę za plecami Suzanne, przez co się do niej przybliżam.
- W Kapitana Amerykę! - piszczy Jaxon i klaszcze, pokazując mi pudełko z superbohaterem.
- Mogę pograć później z wami? - unoszę brew, patrząc pytająco na Suzanne. Nasze twarze są bardzo blisko, przez co - gdy tylko to zauważa - odsuwa się na bezpieczną odległość.
Wywracam oczami.
- Tak! Przyniosę więcej pionków! - Jaxon podekscytowany zsuwa się z łóżka, a ja odprowadzam go wzrokiem.
Suzanne przełyka ślinę i chce wstać z łóżka, ale szybko kładę dłoń na jej palcach.
- Co się stało?
- Nic - prycha, wyszarpując mi się i zsuwając na podłogę. - U Megan wszystko w porządku?
Marszczę czoło i powstrzymuję się od uśmiechu.
- Jesteś zazdrosna? - pytam i z całych sił próbuję, by nie zabrzmiało to kpiąco.
- Och, nie - macha lekceważąco ręką i zaczyna składać grę. Co? Przecież mieliśmy zagrać. - Najpierw zjemy obiad - mówi na moje zadane w myślach pytanie, ale dopiero po chwili dociera do mnie, że przekazała tę informację Jaxonowi, który właśnie wszedł do pokoju.
- Jadłem już - jęczy Jaxon, wyraźnie niezadowolony z planu.
Suzanne unosi brew, ale wiem już po jej minie, że domyśliła się, gdzie Jaxon zdążył zjeść.
- To nic - stara się zachować spokój. - Zrobimy jakiś deser. Co ty na to?
- Dobra! - twarz malca rozjaśnia się, a on sam wybiega z pokoju i po odgłosach domyślam się, że zbiega na dół.
Oddycham z ulgą, że możemy dokończyć naszą rozmowę. Suzanne nerwowo chowa grę do pudełka i chce z nim wyjść, ale podnoszę się i staję przed nią.
- Nie zachowuj się tak.
- Jak?
- Jakbyś była małą dziewczynką. Nie zrobiłem nic złego.
Prycha i próbuje mnie minąć, ale zaciskam dłoń na jej ramieniu.
- Nie - wyswobadza się i patrzy na mnie złowrogo. - Najpierw zakazujesz mi pójścia do pracy, jakbym była twoją pieprzoną własnością, a potem jakby nigdy nic pijesz sobie winko z twoją byłą partnerką! Fajnie, że weszła sobie do twojego domu tak po prostu. Ma klucze czy jak?! - syczy. - Odpowiedz!
- Tak - mówię cicho, zerkając na nią niepewnie. Nie znoszę, kiedy się denerwuje. - Ale to ze względu na właśnie takie sytuacje - dodaję błyskawicznie.
- Więc Jaxon często jest u niej?!
- Jest jego matką, Suzanne - wypuszczam powietrze z ust.
- Jakoś nie zauważyłam, by specjalnie się nim interesowała! A on i tak kilka razy wspomniał przy mnie, że jest jego ciotką, a nie matką!
Kręcę głową.
- To trudne dla Jaxona. Często zmieniałem kobiety. Normalne, że po prostu zaczął odzwyczajać się od matczynych więzi.
Suzanne prycha, wychodząc z sypialni i idąc do pokoju mojego syna. Zmierzam za nią, zaciskając zęby.
- Odezwij się.
- Nie mam ochoty z tobą rozmawiać - syczy i odkłada grę na półkę.
- Dlaczego?
- Bo traktujesz mnie jak rzecz! Nie jestem kimś, komu można tak po prostu rozkazywać!
- Wcale tak nie robię - warczę.
- Tak?! To kto zakazał mi pójścia do pracy? Kto potem potraktował mnie jak gówno, zostawiając na pastwę losu?! Bawiłeś się w najlepsze z Megan! Rozmawialiście i piliście winko jak dobrzy przyjaciele.
- Więc jesteś zazdrosna?! - unoszę głos.
- Tak! - wyrzuca ręce do góry, patrząc na mnie i dysząc ciężko. - Myślałam, że chcesz to jakoś naprawić, ale widzę, że tak naprawdę to nic cię nie obchodzę! Jesteś taki jak wcześniej, potrzebujesz mnie tylko do seksu! Wczoraj było mi tak dobrze, przysięgam, że naprawdę to poczułam, gdy tymczasem ty wciąż starasz się owinąć mnie wokół palca, żeby tylko mieć z tego korzyści. Mam wrażenie, że w każdej chwili mogę znowu cię stracić, choć nawet nigdy cię nie miałam. Jestem tym wykończona i mam wrażenie, że jestem...
- Jesteś moją dziewczyną, Suzanne - mówię cicho, zagryzając wargę.
 - ...tylko twoją zabawką, tak jak wtedy, kiedy... - zamiera, jakby dopiero do niej dotarło to, co powiedziałem. Dyszy, wpatrując się we mnie zaskoczona. - Kim jestem?
Nabieram powietrza i podchodzę do niej, zaciskając palce na jej ramionach i trzymając ją przede mną.
- Moją dziewczyną. Tak cię traktuję - mówię twardo. - Jeszcze nigdy się tak nie czułem. Chcę to wszystko naprawić i przysięgam, że nie jest mi łatwo, uwierz. Przepraszam, jeśli czujesz się źle, ale Megan to nadal w pewnym stopniu część mojego życia.
Wpatruje się we mnie i zagryza dolną wargę, po czym przymyka oczy i otwiera je po jakiejś chwili.
- To ja przepraszam - odzywa się w końcu i czuję, jak się rozluźnia. - Przez ciążę mam swoje humorki.
Unoszę brew i uśmiecham się, przyciągając ją do siebie i przytulając.
- Mam nadzieję, że to nie wpłynie na to, co jest między nami.
- Mówisz serio? - pyta, gdy lekko się odsuwa. - Jestem twoją dziewczyną?
- Nie chcesz być?
Wzrusza ramionami.
- To znaczy... Nie wiem. Jeszcze nikt mnie nigdy nie postawił przed faktem dokonanym.
- Dobrze - kiwam głową i odsuwam się od niej, przechylając głowę w bok, po czym chrząkam formalnie i się prostuję. - Suzanne Collins, czy chciałabyś zostać moją dziewczyną?
Przełyka ślinę i rumieni się, po czym wypuszcza powietrze z ust i zaczyna się śmiać. Poważnieje, gdy dostrzega moją minę i również chrząka, kiwając głową.
- Tak, Justinie Bieberze, zostanę twoją dziewczyną.

Miłego popołudnia, all the love x