3 mar 2016

Rozdział osiemdziesiąty piąty

Szeroko się uśmiecham. Nareszcie będę mógł zrezygnować z tych cudzysłowów i używać w stosunku do niej tego zwrotu zupełnie legalnie.
Moja dziewczyna.
Wyciągam do niej dłoń, którą chwyta, a ja uśmiecham się bardziej i ciągnę ją do schodów.
- Kocham cię - mruczy do mojego ucha i staje na palcach, by pocałować mnie w miejsce za nim.
Cały natychmiast zamieram, topnieję i odwracam się w jej kierunku, po czym jednym zwinnym ruchem obejmuję jej szyję i kładę swoje wargi na jej ustach. Wita się z moim językiem w tym samym momencie, jakby tylko na to czekała, a ja przesuwam rękami po jej ciele i zatrzymuję je na pośladkach, mocno zaciskając palce.
- Ach - z ust Suzanne wydobywa się niewinny jęk, a ja warczę spotęgowany podnieceniem i gryzę jej dolną wargę, jedną z rąk przenosząc na jej długie włosy. Chwytam je i odchylam lekko do tyłu, po czym zamiast ust zaczynam całować jej szyję.
- Gdzie malinka? - szepcę przy jej skórze, otwierając oczy.
- Musiałam ją zapudrować - dyszy, a ja chichoczę cicho i zaczynam robić drugą. - Justin! - piszczy cicho i kładzie dłonie na moich włosach, energicznie je przeczesując.
Kurwa.
- Nie ukryjesz się - syczę, kąsając nowo zaczerwienione miejsce.
- Nie... chcę... - jęczy i zaciska dłonie na moich bicepsach. - Po prostu... spotkałam się z twoją mamą.
Uśmiecham się przy jej skórze, ale jestem tak napalony, że nawet ten uśmiech nie okazuje żadnej radości, jedynie pożądanie. Czuję, że oczy mi ciemnieją w momencie, gdy tylko je otwieram i patrzę na nią.
Jest skupiona całkowicie na mnie, jednocześnie wytrącona z równowagi, kurewsko niewinna, podniecająca i zachwycająco piękna. Przez głowę przechodzi mi mnóstwo rzeczy, które mógłbym z nią teraz zrobić.
Chwytam ją za ramiona i dociskam do ściany tuż przy wejściu do garderoby, po czym jednym ruchem podsuwam nad biodra jej sukienkę i przez rajstopy oraz majtki zaczynam dotykać jej łechtaczki. Pieprzona bielizna.
Suzanne wydaje z siebie pojedyncze pisknięcie i odchyla głowę do tyłu, wbijając palce w moją koszulę na ramionach i szarpiąc za nią. Rozchylam wargi, obserwując to, jak działa na nią każdy ruch mojej dłoni.
- Hej, gdzie jesteście? - głos Jaxona dociera do nas dopiero po jakiejś chwili.
Suzanne otwiera oczy i patrzy na mnie ze strachem, ale przykładam wolną dłoń do ust i pokazuję jej, by była cicho.
- Zaraz zejdziemy, synku! - odkrzykuję do Jaxona, po czym szybko zaczynam całować Suzanne. Podtrzymuję swoimi nogami jej uda i rozszerzam je, energicznie rozrywając jej rajstopy i rozchylając majtki.
- Boże - jęczy między pocałunkami, gdy tylko wsuwam w nią palec. Chcę, żeby doszła. Zasłużyła na to.
- Dojdź, skarbie - szepcę, przygryzając płatek jej ucha i namiętnie je liżąc, na co robi się wilgotniejsza. - Chcę poczuć, jak zaciskasz się wokół mojego palca.
Widzę po jej zachowaniu, że ledwo wytrzymuje powstałe napięcie i emocje kłębiące się w dole jej brzucha. Zginam palec i prostuję go naprzemiennie, dokładając do tego kciuka, który pieści jej łechtaczkę. Nagle Suzanne nieruchomieje i opiera twarz na moim ramieniu, mocno zaciskając dłonie. Zaczyna się trząść i zaciska się wokół mnie, a jej nogi robią się miękkie jak z waty i muszę ją podtrzymać, by nie upadła.
- Kurwa - syczę, przytulając ją do siebie i wyciągając z niej palec, po czym odsuwam się i patrzę na jej twarz. - Jesteś cudowna. Teraz możemy iść coś zjeść.
Dyszy głęboko przez następne kilka sekund, po czym przeczesuje dłońmi włosy i przełyka ślinę. Przez jej twarz przenika cień uśmiechu. Schyla się i ściąga z nóg podarte rajstopy, zwijając je w kulkę.
- Kupię ci nowe - deklaruję.
- Mam jeszcze rajstopy, Justin - wypuszcza powietrze z ust. Jest wykończona, ale nie tak, jak poprzedniej nocy. Uśmiecham się pod nosem i schodzę za nią po schodach. Niedawno przeżyty orgazm nieco utrudnia jej poruszanie się, więc podtrzymuje się ściany, a później mnie, gdy tylko staję obok niej.
- Chyba jeszcze nigdy nie miałam tak szybko orgazmu - szepce zawstydzona, zanim uda nam się wejść do kuchni.
- Przyzwyczajaj się, mała - chichoczę przy jej uchu. - Ze mną będziesz miała tak często.
Przygryza wargę i posyła mi nieśmiały uśmiech, a ja zerkam na Jaxona, który stoi w kuchni. Rozszerzam powieki, obserwując kakao, które ma na całej twarzy i mąkę w jego włosach. Na podłodze są dwa rozbite jajka, a na blacie rozlane mleko.
- Co ty zrobiłeś?! - pytam głośno, czując narastającą złość, ale Suzanne karci mnie spojrzeniem. Jej wyraz twarzy mówi mi, że ledwo powstrzymuje się od śmiechu.
- Nic się nie stało - chichocze i podchodzi do małego. - Chciałeś coś upiec?
- Piernika - odpowiada cicho, odwracając ode mnie wzrok.
Suzanne zerka na mnie przez ramię i unosi kąciki ust, jakby wpadła na jakiś pomysł, po czym prostuje się i zakłada dłonie na biodra.
- Powinieneś poczekać na nas - wzdycha, unosząc brew. - Ale rozumiem, że nie mogłeś już wytrzymać z tej ekscytacji.
- Co tu rozumieć? - prycham. - Nabałaganił, więc niech teraz posprząta.
Moja dziewczyna (!) marszczy czoło i kręci głową, a Jaxon robi krok w jej stronę, jakby chowając się za jej nogą.
- Czemu ty tak marudzisz? - pyta Suz, chwytając jajka leżące na blacie i obraca je w dłoniach, zbliżając się do mnie. Już się boję, że chce coś z nimi zrobić przeciwko mnie, ale ona jedynie otwiera lodówkę.
Wywracam oczami, a ona w momencie, gdy powinna zamknąć drzwiczki, wysuwa rękę ze środka i rozbija jajko w dłoni, unosząc je nad moją głową. Czuję, jak po moich włosach zaczyna spływać żółtko z białkiem. Rozszerzam powieki razem z nią, lecz ona po chwili wzrusza ramionami i przechyla głowę w bok.
- Ups - chichocze i odwraca się, chcąc znowu podejść do blatu, jednak jestem szybszy.
Uśmiecham się przenikliwie i sięgam po mąkę, po czym rzucam nią we włosy Suzanne.
Patrzy na mnie i od razu zaczyna dotykać swoich kosmyków, oglądając je z każdej strony. Zaciska pięści, przenosząc na mnie złowrogie spojrzenie i daje znak Jaxonowi, który natychmiast, krzycząc jak przeraźliwy pirat ze starych bajek, wbiega na mnie, wycierając swoją brązową twarz w moją koszulę.
- Ej! - burczę, odsuwając go ode mnie, a on wybucha śmiechem. Widząc jego minę, uśmiecham się łobuzersko i rozbijam jajko nad jego głową, a moje brudne ręce wycieram o sukienkę Suz.
- Justin! - śmieje się i osłania, kiedy ponownie chcę rzucić w nią mąką.
- Nie powinnaś tego robić - mruczę złowrogo.
Przybliżam się do niej i obejmuję ją w pasie, po czym przenoszę brudne dłonie na jej włosy i targam je we wszystkie strony, śmiejąc się przy tym wniebogłosy.
- Przestań! - piszczy Suzanne, śmiejąc się i próbując mnie odepchnąć, ale ujmuję jej twarz w dłonie i całuję ją spontanicznie, cały czas się uśmiechając. Ma na twarzy włosy i ledwo czuję jej usta, ale gdy się od niej odrywam, od razu dostaję mąką w twarz.
- Cholera! - wybucham i mam ochotę przełożyć ją przez ramię, ale zapominam, że jest w ciąży. Zamiast tego oddaję jej, rozbijając jajko na jej sukience, na co rozchyla szerzej usta.
Moje podniecenie przelewa się ze złością i rozluźnieniem w tak wybuchowej mieszance, że jedyne, o czym jestem w stanie pomyśleć, to jak wyglądałby mój kutas między tymi wargami.
Chryste, Bieber, weź się ogarnij.
Mój syn ratuje mnie z opresji, wysypując na swoją dłoń kakao i obrzucają nas nim. Natychmiast potem biegnie do salonu. Rzucam się za nim w pogoń i wpadam na niego, przewracając go na dywan. Tarzamy się po nim, umorusani, brudząc się nawzajem po twarzach i ubraniach.
- Tato, przestań - Jaxon wybucha śmiechem, gdy podnoszę się na kolana i zawisam nad nim, zaczynając go łaskotać po brzuchu. - Tato!
Unoszę nieco spojrzenie i zerkam kątem oka na Suzanne, która staje w progu i szeroko się uśmiecha. Jest cała brudna, ale nadal wygląda pięknie.
Wracam do Jaxona, obsmarowując ostatni raz jego twarz moimi dłońmi, po czym wypuszczam powietrze z ust i siadam na piętach, dysząc i uśmiechając się.
Podnoszę spojrzenie na moją dziewczynę (!) i automatycznie przestaję cokolwiek czuć. Suzanne dotyka jedną ręką swojej głowy, a drugą podtrzymuje się framugi drzwi. Ma przestraszony wyraz twarzy i całkowicie nieobecne oczy.
Natychmiast zrywam się z górę i podbiegam do niej w momencie, gdy mdleje prosto na moje ramiona. Odwracam ją przodem do siebie i podtrzymuję, w jednej sekundzie wsuwając rękę pod jej kolana i unosząc ją w górę.
- Tatusiu, co się stało? - szepce przerażony Jaxon, gdy niosę Suzanne na kanapę.
- Nic, synku, tak się zdarza - mamroczę zestresowany, nachylając się nad Suzanne i oglądając jej twarz. Jest cała blada.
Jezus Maria, powinienem zadzwonić po karetkę? Co się robi w takich sytuacjach? Czy to naprawdę często się zdarza, czy powiedziałem to tylko w oparciu o mnóstwo dennych seriali medycznych? Nigdy nie byłem w podobnej sytuacji. Co ja mam, kurwa, robić?!
Zrywam się na równe nogi i patrzę na Jaxona, dysząc ciężko. Zagryzam nerwowo dolną wargę i przez moment zastanawiam się, co powinienem, po czym podskakuję jak oparzony i podchodzę do leżącej w kuchni komórki. Chwytam ją i wracam do salonu z nadzieją, że Suzanne się ocknęła, ale ona nadal jest nieprzytomna. Wybieram pierwszy numer, jaki przychodzi mi do głowy. Zapisałem go już dawno i ta świadomość, że teraz dzwonię tam w takiej sprawie, zjada mnie od środka.
Zanim rozbrzmi pierwszy sygnał, rozłączam się, tym samym anulując próbę dodzwonienia się do Britney. Nie mogę do niej zadzwonić. To, że są najlepszymi przyjaciółkami, nie oznacza od razu, że będzie wiedzieć co robi się w takich sytuacjach.
Przełykam nerwowo ślinę i patrzę na Jaxona, który podchodzi bliżej Suzanne i dotyka ją palcem, po czym odskakuje.
- Czy ona żyje?
- Tak - zaciskam zęby. Jestem takim mięczakiem. Wybieram numer Megan.
Nie mogę uwierzyć, że to robię, ale to moja jedyna deska ratunku.
- Halo? - pyta nagle, a ja zagryzam wargę, nie spuszczając wzroku z Suzanne.
- Ona zemdlała - burczę rozkojarzony. - Co mam robić?
- Jak to zemdlała?
- Po prostu, kurwa. Jest w pieprzonej ciąży - syczę ciszej, żeby Jaxon nie usłyszał moich przekleństw.
Po drugiej stronie słyszę ciszę, a potem kilka dłuższych wdechów.
- Przyjadę do ciebie zaraz.
- Mam zadzwonić na pogotowie?
- Nie. Zaraz będę.
Po tych słowach odkładam komórkę na stolik i klękam przy Suzanne, sprawdzając jej puls. Żyje. No oczywiście, że żyje, to tylko zemdlenie. Nic się przecież nie dzieje, zaraz się obudzi.
- Jaxon, idź na górę - szepcę do niego przez ramię, ale on tylko przysuwa się bliżej i zaciska palce na mojej koszuli, która przez kakao w niektórych miejscach jest czarna.
Przymykam powieki i nagle słyszę dzwonek do drzwi. Jezu, szybka jest. Podrywam się z miejsca i idę otworzyć.
Megan chce ruszyć od razu do przodu, ale widząc mnie, nieruchomieje, skanując mój wygląd.
- Na litość boską, co ci się stało? - rzuca. - Myślałam, że nie jesteś aż tak dziecinny.
Wywracam oczami i przepuszczam ją, a ona jedynie kręci głową z niedowierzaniem, zmierzając od razu do salonu.
- Kiedy zemdlała? - pyta, gdy staję w progu, a ona nachyla się nad moją (!) dziewczyną.
- Nie wiem. Jakieś dziesięć minut temu. Byłaś w okolicy, że tak szybko dojechałaś?
- Tak - zaciska zęby, tym samym informują mnie, bym więcej o to nie pytał. Marszczę brew, ale szczerze, w tym momencie mi to zwisa. - Powinna ocknąć się za jakieś dwie minuty.
Zaczynam żałować, że po nią zadzwoniłem, ale pracowała kiedyś w szpitalu. Myślałem, że bardziej zna się na rzeczy. Ale przynajmniej nie jestem w tym sam.
- Nie można tego jakoś przyspieszyć?
- Nie będę jej bić po twarzy ani oblewać wodą, jeśli o to ci chodzi - wzdycha i prostuje się, zerkając na Jaxona, a potem jeszcze raz na Suzanne. - Rzucaliście się jedzeniem?
- Tak - odpowiada chłopiec i zaczyna chichotać pod nosem.
Megan mierzy mnie ostrzegawczym spojrzeniem.
- Ile ty masz lat, Justin? To bardzo mądre, gdy na świecie jest tyle osób, które codziennie umierają z głodu.
Napinam szczękę i wpatruję się w nią, a im dłużej to robię, tym większe ogarnia mnie poczucie winy. Nienawidzę tego, że ona mną kieruje, jakby była jeszcze kimś bardzo ważnym w moim życiu. Zawsze się jej podporządkowywałem i miałem nadzieję, że to już minęło, ale jak widać - myliłem się. Muszę zrobić wszystko, by się z tego wyleczyć.
Nagle dostrzegam za Megan ruch i wychylam się, by zobaczyć, jak Suzanne otwiera oczy i potrząsa głową, rozglądając się. Niemalże rzucam się w jej kierunku i mijam Megan, by zawisnąć nad Suzanne. Marszczy czoło, patrząc na mnie rozkojarzona.
- Zemdlałaś - wyjaśniam jej, kładąc swoją dłoń na jej czole. Nagle pojawia się przy mnie Jaxon, opierając się łokciami o kanapę.
- Jak się czujesz? - pyta, jeszcze trochę przestraszony.
Suzanne lekko się uśmiecha, patrząc na niego.
- Jestem trochę osłabiona, ale jest dobrze, kochanie - wypuszcza powietrze z ust.
- Przyniosę jej wody - słyszę za sobą i na moment się odwracam, patrząc na Megan, która zmierza do kuchni.
Gdy z powrotem zerkam na Suzanne, ma rozszerzone źrenice.
- Och - mamrocze, podnosząc się do pozycji siedzącej i patrząc na swoje brudne ubranie i włosy. - Pójdę pod prysznic - tłumaczy niezdarnie i wstaje, jednak gdy zaczyna się chwiać, natychmiast oplatam ją dłońmi.
- Zostań, napij się - wzdycham.
- Nie będę wam przeszkadzała - burczy i wyswobadza się z mojego uścisku, jednak nie na długo: natychmiast znowu ją łapię.
- Przestań - wywracam oczami i chcę dodać coś jeszcze, ale przeszkadza nam Megan.
Znacząco chrząka, wyciągając ku Suzanne szklankę. Moja (! to nigdy nie przestanie mnie zadziwiać) dziewczyna patrzy pod nogi i odsuwa się ode mnie, ale w końcu bierze od Megan drobny podarunek i wypija kilka łyków.
- Dziękuję - szepce niewyraźnie, przez ułamek sekundy patrząc na moją byłą partnerkę, po czym mija ją i idzie do kuchni, by odstawić szklankę.
Stoimy w pokoju we dwójkę, ponieważ Jaxon naśladuje każdy krok Suzanne.
- Po co w ogóle do mnie zadzwoniłeś, Justin? - pyta Megan, wzdychając.
Wzruszam ramionami, poprawiając ugniecione poduszki na kanapie.
- Nie chciałem być sam.
- Nie jesteś. Masz Jaxona.
- To nie to samo - jęczę. - Bałem się o nią. A ty pracowałaś w szpitalu.
- Wypisywałam papiery.
- Myślałem, że jej pomożesz - zaciskam dłonie.
- Ocknęła się - mówi z wyrzutem. - Powinnam już chyba iść.
- Co robiłaś w okolicy? - pytam, chcąc zmienić temat. Suzanne poszła pewnie pod prysznic, więc gdy Megan stąd wyjdzie, wtedy naprawdę zostanę sam.
Unosi brew i kręci głową.
- Nie muszę ci się z tego tłumaczyć.
- Co robiłaś w okolicy?
- Jesteś taki sam - prycha. - To, że przejąłeś kontrolę nad wszystkimi dziewczynkami, które kiedykolwiek przeleciałeś, nie oznacza, że ja też ci się podporządkuję.
Zaciskam pięści i zagryzam mocno dolną wargę, patrząc na nią.
- Tylko spytałem, co tu robiłaś.
- A co cię to obchodzi, Justin? Nie powinnam cię już interesować.
- Co?
- Wybrałeś Suzanne. Wiesz, że możesz na mnie polegać zawsze, tak jak ci powiedziałam, ale przykro mi, nie ma już między nami nic, co mogłoby pozwolić ci myśleć, że w jakikolwiek sposób możesz mnie pytać o takie rzeczy.
Przełykam ślinę.
- Niby kiedy wybrałem Suzanne?
- Nie wygłupiaj się - wywraca oczami. - Już sam fakt, że starasz się sobie wmówić, że ją kochasz, jest wystarczającym powodem.
- Czy to oznacza, że nie mogę się już więcej do ciebie odezwać?
Kurwa.
- Obawiam się, że na tym polega wybranie jednej osoby spośród dwóch.
- Nie wybrałem jej! - prawie krzyczę. - Chcę was dwie!
Ja pierdole. Co ty odwalasz, Bieber?
Megan marszczy czoło.
- Nie można zjeść ciastka i mieć ciastko.
- Pieprzysz. Dobrze wiemy, że nie wytrzymasz bez mojej forsy.
- Obawiam się, że to już nie będzie dla mnie problem - odgarnia włosy na jedno ramię i wzdycha, po czym odwraca się i zmierza do wyjścia. Ruszam za nią.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
Ignoruje mnie i poprawia płaszcz, którego nawet nie ściągnęła z ramion.
- Dzwoń, kiedy naprawdę będziesz w potrzebie. Bo jeśli dzwonisz tylko po to, żeby nie być samemu, to oznacza, że tak naprawdę nie ma przy tobie nawet Suzanne.
- Kocham ją - warczę.
- Czyżby? - unosi brew. - Więc czemu jej tego nie powiesz, tylko ciągle szukasz kontaktu ze mną?
Wstrzymuję oddech, obserwując jej twarz przez chwilę. Nienawidzę tej kobiety, ale naprawdę nie chcę jej stracić. Jest dobrą odmianą przy niewinnej Suzanne. Megan potrafi postawić mnie na nogi, obić mi mordę, bym tylko się ocknął. Tego potrzebuję w naszych relacjach.
Wzruszam ramionami, a ona prycha.
- Zastanów się, czego naprawdę chcesz, Justin. - Rzuca, a po tych słowach wychodzi z domu.
Wiem, że to nie było nasze ostatnie spotkanie i prędzej czy później sama do mnie przyjdzie. Dlaczego powiedziała, że brak pieniędzy nie będzie już dla niej problemem? Co robiła w okolicy? Przykładam ręce do głowy i przeczesuję tłuste od jajka włosy. Muszę wziąć prysznic.
Ospale idę na górę. Słysząc w łazience wodę, uchylam drzwi. Suzanne ich nie zamknęła, na co marszczę czoło. Zapomniała, czy zrobiła to specjalnie?
Widzę zarys jej sylwetki w ogromnej kabinie oddzielonej od reszty pomieszczenia mleczną szybą. Ściągam krawat, a potem odpinam guziki koszuli. Razem ze spodniami, bokserkami i skarpetkami wrzucam ją do kosza na pranie.
Zbliżam się do drzwi, uchylając je. Są tak ciche, że Suzanne, która stoi tyłem do mnie, w ogóle mnie nie słyszy. Zawieszone nad nią trzy uchwyty dają jej strumień wody ze wszystkich stron. Ma odchyloną do tyłu głowę i przeciera twarz dłońmi. Nie zdążyła jeszcze użyć żelu pod prysznic, ponieważ w powietrzu wyczuwam jedynie zapach duchoty.
Podchodzę do niej i w momencie, gdy owijam ramiona wokół jej bioder, podskakuje i szybko odwraca się w moim kierunku. Nie czekam ani chwili, po prostu ją całuję, jednak w żadnym stopniu mi się nie poddaje. Szczerze, miałem nadzieję, że przez rozkojarzenie to zrobi.
Czuję się winny.
- Wybacz mi - szepcę, głaszcząc kciukiem jej skórę na policzkach. Patrzy na mnie nieobecnym wzrokiem. Ma zaczerwienione oczy. Płakała? Pytam ją o to.
Zasysa dolną wargę i spuszcza wzrok, a ja natychmiast unoszę w górę jej podbródek.
- Przepraszam - wzdycham, całując ją w czubek głowy.
Nie czuję się tak, jakbym ją zdradzał. Nie potrafię po prostu uwolnić się od Megan. Jestem pojebanym człowiekiem. Kiedy przebywam z Megan, czuję złość, ale też świadomość opanowania, które zawsze mnie ogarnia, gdy ta tylko na mnie popatrzy. Kiedy natomiast jestem z Suzanne, wszelkie uczucia spływają naraz do mojego całego ciała: złość, miłość, tęsknota, radość, podniecenie, rozgoryczenie. Nie umiem wtedy funkcjonować. Nie mam pojęcia, kogo wybrałbym, gdyby któraś z nich faktycznie mnie o to poprosiła. Przy Suzanne czuję się po prostu dobrze, przy Megan czuję się wykończony. To poniekąd jest odpowiedź na moje pytanie, ale nie umiałbym wybrać. Mimo wszystko.
Odsuwam się i robię kilka kroków w stronę półki z kosmetykami. Zdejmuję z niej malinowy żel pod prysznic, którego zapach działa na mnie kojąco. Wyciągam go do Suzanne.
- Umyjesz mnie? - pytam z nadzieją w głowie. Pragnę, by to zrobiła. Chcę zapomnieć. Chcę też, by ona zapomniała.
Patrzy na mnie niepewnie, ale po chwili kiwa głową. Irytuje mnie to, że ciągle milczy. Sam kłębię emocje w sobie, ale ona nie powinna tego robić.
- Jak się czujesz?
Wzrusza ramionami, wylewając żel na swoje dłonie. Odstawia pod nasze stopy kosmetyk i delikatnymi ruchami wciera płyn w mój tors. Przymykam oczy. Jej dotyk... Cholera jasna.
- Fizycznie dobrze. Psychicznie - jakbym była na dnie.
Natychmiast podnoszę powieki.
- To przez Megan?
Jezus, przecież dobrze wiem.
- Po prostu się boję. Czuję się przy niej źle. Nie przejmuj się mną.
- Skarbie...
Unosi na mnie spojrzenie.
- Nie potrafisz się zdecydować, Justin. - Co one z tym mają? - Nie możemy być w twoim życiu we dwie. Albo ona, albo ja.
- Każesz mi wybierać? - przełykam ślinę.
- Nie wiem - dotyka opuszkami palców mojego brzucha. - Wiem, że i tak tego nie zrobisz. Ale nie wiem już, na kim zależy ci bardziej.
- Zależy mi na tobie. Z nią to tylko transakcja formalna.
Unosi brew.
- Nie wydaje mi się.
- Suzanne - wzdycham. - Jesteś najbardziej niesamowitą osobą, którą poznałem w życiu. Gdyby mi nie zależało, stalibyśmy tu teraz?
Przez chwilę zastanawia się nad odpowiedzią, po czym wypuszcza powietrze z ust.
- Nie wiem. Odwróć się.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwałem. Nie spełniam jej rozkazu, zamiast tego sam sięgam po żel i od razu wylewam go na ciało Suzanne. Jej piersi... Kocham je.
- Nie, nie stalibyśmy tutaj - prycham, unosząc je lekko w górę i zaczynając na nie naciskać. Z jej ust wydobywa się westchnięcie, a ja zaczynam się nakręcać. - Z żadną wcześniej kobietą nie brałem prysznica.
- To niczego nie udowadnia.
- Udowadnia. Walczysz ze sobą. Przyznaj, że ci się to podoba.
Sam już nie wiem, o czym właściwie rozmawiamy.
Nie chcę, by czuła przede mną jakiś opór. Nie powiedziała, żebym wybierał, ale wiem, że tego tak naprawdę oczekuje. Megan także. Potrzebuję jechać do mojego psychiatry, inaczej niczego sam nie załatwię.
- Kocham cię, Justin - słyszę nagle. Oddycham z ulgą, chociaż przez głowę przemyka mi myśl, że zmusiła się, by to powiedzieć.
- Uwielbiam, jak to do mnie mówisz - oblizuję wargi i zanim zdąży odpowiedzieć coś, czego najbardziej się boję, po prostu ją całuję.
Opornie mi się poddaje, lecz w końcu to robi. Ta dziewczyna mnie wykończy. Wszystko mnie wykończy i niedługo padnę na zawał, jeśli dłużej będę to ciągnąć.
W chwili, gdy nieco ją podnoszę, by wsunąć się w nią swoim penisem, wiem, że tak naprawdę nie wybrałbym nikogo innego oprócz niej.

Bardzo mocno Was kocham. Powinniście wiedzieć, że gdybyście nie byli ze mną na tym blogu, historia Suzanne i Justina skończyłaby się po pierwszym rozdziale, a mamy ich już 85. Jesteście najlepszymi czytelnikami pod słońcem.
Dziękuję za każdą poprawę w zdaniu, każdy postawiony przez Was przecinek, kropkę czy zwrócenie uwagę na moje nieuważne zmiany imion. Pracujemy razem, pamiętajcie.
Polecajcie to fanfiction każdemu, komu tylko możecie!
x Werka. 

P.S.: Nie bądźcie złe na Justina. Mnie samej jest go po prostu żal.