22 lut 2016

Rozdział osiemdziesiąty trzeci

Promienie grudniowego słońca wybudzają mnie z głębokiego snu i rażą w oczy, gdy tylko je otwieram. Przecieram twarz dłońmi i wypuszczam powietrze z ust. Leżę na plecach, Suzanne natomiast przylgnęła do mnie, przekładając swoją nogę przez moje biodro i wtulając twarz w mój tors. Obejmuje mnie mocno, lecz ze względu na moją siłę, nie czuję aż takiego ucisku. Kładę dłoń na jej nagich plecach, które częściowo przykryte są prześcieradłem i jej ciemnymi włosami. Zaczynam je głaskać wierzchem dłoni, uśmiechając się nieśmiało i zagryzając dolną wargę.
Przez to, co stało się wczorajszego wieczora, obdarzam ją jeszcze większym uczuciem niż wcześniej. Sposób, w jaki się wokół mnie zaciskała, jak jęczała, drżała i pragnęła mojego dotyku... To nowy wymiar w naszej znajomości. Owszem, robiliśmy to już wcześniej, ale wtedy nie było to prawdziwe. Nie z mojej strony. Wczoraj pierwszy raz uprawialiśmy czysty, namiętny seks. Kochaliśmy się. Ona kocha mnie. Ja... kocham ją, tylko teraz muszę znaleźć sposób, by jej to jakoś powiedzieć. Czasem się siebie wstydzę. Czemu muszę być tak popierdolony? Dlaczego od początku nie mogłem jej nadzwyczajnie kochać, tylko zamiast tego zachowywałem się jak dupek? Przez to, co wydarzyło się w przeszłości, teraz nie umiem nawet wyznać jej swoich uczuć, bo się po prostu boję. Ostatnio zacząłem obwiniać za to Rebeccę, ale to przecież nie tylko jej wina. Gdybym, kurwa, nie był skończonym kretynem, to pierwszą dziewczynę pokochałbym jak trzeba, a nie bawił się w jakieś żenujące gierki z coraz to nowszymi partnerkami i co gorsza - nawet żonami.
Czuję piersi Suzanne na mojej skórze. Wczoraj ich dotykałem, przez co doprowadziłem ją do orgazmu. Unoszę kąciki ust. Jest taka delikatna i wrażliwa… Pierwszy raz mam do czynienia z taką dziewczyną. Jasmine i Megan w łóżku były bestiami, nie wspominając już o kilku "paniach do towarzystwa", które wynajmowałem sobie jeszcze kilka lat temu. Byłem przyzwyczajony do takiego stylu życia, a przy Suzanne muszę zwolnić. Ciągle się uczę i wbrew pozorom podoba mi się to.
Najchętniej zostałbym w tej pozycji do końca życia, jednak muszę iść do pracy. Wzdycham cicho i wychylam się, by zobaczyć na telefonie, która jest godzina. Podnoszę komórkę Suzanne, bo moją mam pewnie w kieszeni spodni, które leżą daleko.
Dziewiąta. Kurwa. Piętnaście minut temu powinienem wyjechać do firmy.
Wyswobadzam się z objęć Suzanne i zamieram, gdy ta mamrocze coś pod nosem. Nie budzi się, jedynie zmienia pozycję i odwraca plecami do mnie, na co oddycham z ulgą.
Chwytam spodnie leżące na krześle i biegnę do łazienki w poszukiwaniu koszuli. Znajduję ją na pralce i wkładam szybko na siebie, przeklinając w duchu, że nie mam przy sobie żadnych kosmetyków. Biorę jedną z dwóch szczoteczek do zębów, modląc się, bym wybrał tę Suzanne i wykonuję nią szybkie ruchy w mojej jamie ustnej, jednocześnie wyjmując telefon z kieszeni. Trzy nieodebrane od Joeya, dwa od Erici, jedno od mamy. Po co dzwoniła? 
Wypluwam pastę do umywalki i ochlapuję twarz wodą. Muszę jeszcze podjechać do domu po garnitur. Cholera jasna. 
Postanawiam najpierw zadzwonić do mamy, bo nurtuje mnie, o co jej może chodzić.
- Tak, synku? - pyta po dłuższej chwili, gdy już miałem sam ochotę.
- Dzwoniłaś do mnie, mamo - wzdycham głęboko. 
- Ach, tak - rzuca. W tle ruch uliczny i rozmawiających przechodniów. - Jak ona się czuje?
- Kto?
- Suzanne.
Marszczę czoło. Dlaczego mama w ogóle o nią pyta? Dopiero po jakimś czasie uświadamiam sobie, że przecież jest w ciąży, a niedawno była w szpitalu.
- Dobrze, wydaje mi się, że dobrze - zagryzam wargę.
- Jesteś u niej?
Dlaczego czuję rumieńce na policzkach przez to pytanie? Do jasnej cholery, mam prawie dwadzieścia osiem lat!
- Akurat jestem.
- Och, to super! - cieszy się. - Właśnie sobie pomyślałam, że może gdzieś byśmy wyskoczyły.
- Kto?
- Ja i Suzanne.
Gdybym miał coś w ustach, z pewnością bym się zakrztusił.
- Co?
- Nie mogę spędzić z nią czasu?
- Niby czemu?
- Chyba jesteście razem, prawda? Nie mogę jej bardziej poznać?
Kurwa.
- Eee... - bąkam, kompletnie zaskoczony jej propozycją. - Co tak nagle na to wpadłaś?
- Po prostu - wzdycha. - Justin, daj mi ją do telefonu.
- Śpi.
- Czyli spędziliście razem noc?
Zagryzam dolną wargę.
- Tak, mamo - mówię powoli.
- Więc teraz jeszcze bardziej powinnam ją poznać! - prawie piszczy.
Wywracam niechętnie oczami.
- Powiem jej o tym, ale nie obiecuję, że będzie zachwycona.
- Jeśli się zgodzi, to o trzynastej w Bershey's.
- Mamo, to droga restauracja.
- Sądzisz, że nie mam pieniędzy i jestem biedna? - prycha. - Stać mnie na obiad z przyszłą synową.
Zaczynam kasłać i opieram się cały czerwony o umywalkę.
- Mamo...
- Daj mi znać, synku! Kocham cię! - prawie krzyczy przez dźwięk samochodów i od razu się rozłącza, jeszcze zanim jestem w stanie cokolwiek powiedzieć.
Jezus Maria, co się z nią stało? Dlaczego tak nagle chce się spotkać z Suzanne? Nie wydaje mi się, żeby to była zwykła pogawędka, nie spodziewałbym się tego po mojej mamie. Nie mogę pozwolić tam iść Suzanne. Pewnie dostanie kazanie na temat ślubów, związków, dzieci i zabezpieczeń podczas seksu. Wzdrygam się na samą myśl.
Po kilku sekundach, świadomy, że czas nadal biegnie, zamiast stać w miejscu, wybieram numer do Erici i przyciskam słuchawkę do ucha. Odbiera po drugim sygnale.
- Panie Bieber - rzuca formalnie.
- Spóźnię się. Przełóż spotkanie z Kingstonem na jedenastą - rozkazuję, wracając do pokoju. Nie zapiąłem jeszcze wszystkich guzików koszuli, a z jedną ręką jest to cholernie trudne.
- Dobrze, panie Bieber. Mam podstawić Audi pod pański dom?
- Nie, pojadę BMW, jest u mnie.
- Pańscy wspólnicy z Waszyngtonu będą na miejscu o czternastej.
Kurwa. Zapomniałem o inwestycjach w Waszyngtonie.
- Odwołaj - kręcę głową. Miałem dzisiaj odebrać Jaxona od... Potrząsam głową.
Jestem coraz bardziej wkurzony tymi guzikami, a teraz jeszcze tym, że zapomniałem o spotkaniu. Nienawidzę o czymś zapominać.
- Panie Bieber, powiedziano…
- Odwołaj - przerywam jej ostrzej, wyglądając przez okno.
Nagle czuję czyjeś palce na moich dłoniach. Podskakuję nieco i przenoszę wzrok na Suzanne, która stoi przede mną i nie patrząc mi w oczy, zapina guziki mojej koszuli. Ma na sobie koszulkę, którą wczoraj z nią zdjąłem. Jezu, kiedy ją założyła i czemu nic nie słyszałem?
- Teraz jest dobrze - mówi szeptem, by nie przeszkadzać mi w rozmowie i unosi na mnie spojrzenie. Serce zaczyna mi mocniej walić.
Dociera do mnie, że Erica ciągle mówi coś po drugiej stronie słuchawki, więc po prostu ją rozłączam i wypuszczam powietrze z ust.
- Hej - uśmiecham się ciepło.
- Hej - odpowiada tym samym i jeszcze przez chwilę na mnie patrzy, po czym wraca do łóżka i przeciąga się, ziewając cicho. Zasłania przy tym usta dłońmi i lekko się rumieni.
- Eee… dzięki - bąkam, wskazując na guziki, a gdy kiwa głową, podchodzę bliżej niej i zawisam nad nią, układając dłonie po obu stronach jej klatki piersiowej. - Jak się czujesz? 
Zagryza dolną wargę. 
- Całkiem dobrze. 
- Nie jesteś obolała? - pytam, obserwując jej twarz i szyję, na której widnieje fioletowo-czerwona malinka. Ależ się wessałem. 
- Nie - odpowiada i od razu się rumieni, na co się uśmiecham. Ile rzeczy mógłbym z nią jeszcze zrobić… 
- Jakie masz plany na dzisiaj?
- Jeszcze nie wiem, a czemu pytasz? - wzrusza ramionami.
Wzdycham. Wolałbym, gdyby miała zajęte popołudnie, na przykład dla mnie.
- Moja matka chce się z tobą spotkać.
- Co? - marszczy skonsternowana czoło.
- Tak, ja też jestem tym zaskoczony - mówię bardziej do siebie, niż do niej.
- Twoja matka? - rozchyla szerzej powieki i podciąga się na łokciach, siadając na łóżku.
Prostuję się i unoszę brew.
- Dosyć prosto cię rozbudzić.
- Jak to twoja matka? - nadal jest w szoku.
- Widziałaś ją już - marszczę czoło. - Po prostu tam nie pójdziesz i po kłopocie.
- Czemu tam nie pójdę?
- Czemu miałabyś tam iść?
- Eee... No nie wiem, może dlatego, że chce się ze mną spotkać?
Wywracam oczami.
- Chyba nie masz na to ochoty? Widzę to po tobie.
- Po prostu jestem zaskoczona, ale to nie oznacza, że nie mam ochoty - wzdycha. - Gdzie chciała się ze mną spotkać?
Weź się uspokój.
- Nie wiem - wzruszam ramionami. - Niepotrzebnie o tym wspominałem. W sumie, tak tylko rzuciła tę propozycję.
Suzanne przechyla głowę na bok i patrzy na mnie skonsternowana.
- Justin, dlaczego tak do tego podchodzisz? Pójdę na to spotkanie.
- Nie musisz.
- Ale chcę.
- Słuchaj, spieszę się do pracy - prycham i odsuwam się od łóżka, poprawiając swoją czerwoną koszulę. - Nie mam ochoty na kłótnie.
- Nie wiedziałam, że się kłócimy - marszczy czoło, bardziej przykrywając nogi prześcieradłem. - Jeśli mi nie powiesz, sama się dowiem.
- Nie rozumiem, czemu ci zależy - zagryzam wargę, stając w progu. 
- Za to ja nie mam pojęcia, dlaczego aż tak bardzo chcesz, bym tam nie poszła.
Zaciskam szczękę i patrzę na nią, oddychając szybciej z nerwów.
- Po prostu - wzruszam ramionami. - Wiem, jaka jest moja matka. Zacznie cię wypytywać o wszystko, prawić morały... - zamykam się, gdy widzę, jak podnosi się z łóżka i szybkim krokiem do mnie podchodzi.
Jezu, jest taka piękna, nawet po przebudzeniu. Zakłada włosy za ucho i staje przede mną, ujmując moją twarz w dłonie.
- Justin, nie przeszkadza mi to. To twoja matka. Z nią też muszę rozmawiać, jeśli chcę naprawić sytuację między nami - mówi spokojnie, patrząc mi prosto w oczy.
Moje serce mięknie i uśmiecham się z ulgą, nachylając się nad nią i pragnąc ją pocałować. Robi unik, odsuwając się.
- Mam nieświeży oddech - tłumaczy, rumieniąc się ze wstydu. - Pójdę umyć zęby - rzuca i chce mnie minąć, ale chwytam ją za nadgarstek i zatrzymuję.
- Uspokój się - chichoczę pod nosem i przywieram do niej ustami, obejmując jej szyję dłońmi i wsuwając język między jej usta. Jęczę cicho i ciągnę za jej wargę, a Suzanne dyszy, gdy tylko ją puszczam. - Clowes będzie pod twoim domem przed trzynastą.
Przełyka ślinę i kiwa powoli głową.
- Dobrze - wypuszcza powietrze z ust, a ja się uśmiecham.
- Na razie, mała - śmieję się i wychodzę z pokoju, zostawiając ją z tym nieodgadnionym wyrazem twarzy, który widzę niemalże zawsze, gdy ją czymś zaskakuję.

(Suzanne)

Wychodzę spod prysznica, nadal czując dobry humor Justina, który pokazał, zanim mnie dzisiaj zostawił. Oddycham głęboko i wycieram swoje ciało, po czym decyduję się na czarne rajstopy i granatową, obcisłą sukienkę z długimi rękawami. Jest skromna, ale odpowiednio ładna na spotkanie z mamą Justina. Wciąż nurtuje mnie pytanie, dlaczego tak właściwie chce się ze mną spotkać i denerwuję się tym, lecz staram się tego po sobie nie okazywać.
Nie kłopoczę się z układaniem włosów, po prostu puszczam je luźno wzdłuż ramion i zakładam z jednej strony za ucho. Jest dopiero jedenasta. Co ja będę robić przez te dwie godziny?
Wzdycham sama do siebie i w końcu postanawiam zjeść śniadanie. Poprawiam sukienkę i schodzę na dół, po drodze zastanawiając się, dlaczego właściwie już się wyszykowałam, zamiast poczekać z tym do później. Mogłam zostać w szlafroku. Cholera, gdybym tylko pracowała, tak jak Justin, nie miałabym takich problemów. Muszę czegoś poszukać, bo przecież u niego nie jestem już zatrudniona. Czemu wcześniej na to nie wpadłam? Pieniądze do tej pory podsyłała mi mama. Jaka jestem głupia, a w dodatku dziecinna. Nie powinnam tak długo jej na to pozwalać.
Wchodzę do kuchni i natychmiast staję jak wryta. Britney jest oparta o blat i trzyma w ręce kubek z kawą. Jej włosy są jak zawsze nienagannie uczesane w wysokiego kucyka, a na jej twarzy widnieje idealny makijaż. Dlaczego nie mogę być tak perfekcyjna jak ona?
Uśmiecham się do niej, bo się za nią stęskniłam i tyle mam jej do opowiedzenia!
Jej mina nie wskazuje jednak niczego dobrego. Mierzy mnie wzrokiem i prycha, kręcąc głową.
- Możesz mi wyjaśnić, co on tu robił? - zaciska zęby i odkłada kubek na blat.
- Justin?
- Justin?! To jest ich jeszcze kilku, że nie wiesz, o kim mówię?!
- Uspokój się - biorę głęboki wdech.
- Jak mam się uspokoić? Suzanne, wracam od Gary'ego, wchodzę do ciebie, żeby sprawdzić, czy jeszcze śpisz i co widzę?! Was razem! - wykrzykuje, wznosząc ręce do góry. - Zmysły postradałaś?!
Krzyżuję ręce na piersi, czując się jak małe dziecko dostające reprymendę od rodziców.
- To nie tak, jak myślisz, Britney.
- Och, to z pewnością tak, jak myślę - prycha. - Zapomniałaś już, co ci zrobił ten skurwiel?!
- Nie mów tak o nim - zaciskam wargę, patrząc na nią złowrogo.
Britney kręci głową z niedowierzaniem.
- No nie mogę! Okręcił sobie ciebie wokół palca! Podły sukinsyn - warczy. - Zmusił cię do tego?!
- Co? - obruszam się. - Nie, umiem zadbać o siebie.
- Z pewnością. To dlatego jesteś w ciąży.
Unoszę brew.
- Słucham? - prycham, robiąc krok w tył. - Jak możesz tak mówić?
- Mówię prawdę, Suz - wzdycha Britney. - To nie miało tak zabrzmieć.
- Och, ale zabrzmiało - marszczę czoło.
- Po prostu się o ciebie martwię. Chyba zapomniałaś, ile przez niego przeszłaś. Zapomniałaś, jak cię potraktował, jak cię oszukał. Byłaś jego zabawką. Chcesz przechodzić przez to drugi raz?
Z każdym jej słowem w głowie mam większy mętlik.
- On się zmienił - oblizuję usta.
Britney wybucha histerycznym, krótkim śmiechem.
- Zmienił się?! W ile czasu? Trzy tygodnie? Miesiąc? Nie można się tak szybko zmienić! Założę się, że nadal jest podłym gnojkiem i tylko czeka, aż będziesz mu ssała, żeby jego reputacja nie obumarła.
- Przestań! - piszczę, czując łzy w kącikach powiek, ale szybko się uspokajam, biorąc kilka głębokich wdechów. - On się przede mną otworzył.
- Czym? - Britney wywraca oczami. - Zdradził ci ckliwą, wymyśloną historyjkę o tym, jak mu było źle? - prycha, ale widząc, w jakim jestem stanie przez to, co mówi, wzdycha i zamyka przestrzeń między nami, po czym nagle mnie przytula. - Suzanne, ja po prostu nie chcę, byś cierpiała - szepce mi do ucha i zaczyna głaskać moje plecy. - Nie ufam mu.
- Ja mu ufam - odsuwam się od niej, by spojrzeć w jej oczy. - Proszę, chociaż spróbuj pozytywniej się do niego nastawić.
- Nie - od razu kręci głową. - Popełniasz błąd, wchodząc drugi raz do tej samej rzeki. Już raz przekonałyśmy się, do czego jest zdolny i jestem pewna, że nie zawaha się drugi raz pokazać swego prawdziwego oblicza.
- Proszę, zrób to dla mnie, Britney. Nie chcę cię stracić.
Moja przyjaciółka unosi brew.
- Nie stracisz mnie przez wzgląd na niego, no chyba, że sama tak zadecydujesz. Ja będę przy tobie zawsze i zawsze będę cię wspierać, pamiętaj - uśmiecha się delikatnie, ale nie dociera to do jej oczu.
Oddycham spokojniej i kiwam głową.
- Będę się starać, żebyś dała mu szansę.
- Nie zaufam mu - ucina szybko i tym samym kończy konwersację dotyczącą tego tematu. Odsuwa się ode mnie i staje przy lodówce, uprzednio nastawiając ekspres do kawy. - Co zjesz na śniadanie? Jeszcze nic nie przełknęłam.
- Coś lekkiego - wzruszam ramionami i siadam przy stole, patrząc na nią. - Niedługo idę do restauracji.
Unosi brew i przenosi spojrzenie na mnie.
- Do restauracji?
- Mhm - lekko się uśmiecham. - Mama Justina chce się ze mną spotkać.
Rozchyla usta w niedowierzaniu.
- Wow - mówi po chwili i wyciąga na blat dwa owocowe jogurty, po czym wsuwa do opiekacza cztery małe kromki chleba. - Ale że sama?
- Mhm - powtarzam, uśmiechając się szerzej i bawiąc się palcami, po czym odgarniam włosy z twarzy. - Myślisz, że to coś ważnego?
- Nie wiem - wzrusza ramionami, ale jest wyraźnie zaintrygowana. - Może po prostu chce poznać przyszłą synową? - chichocze, ale widząc moje czerwone policzki, kręci głową. - Daj spokój, tylko żartowałam. Nie chcę, by to stało się prawdą.
Uśmiecham się i wywracam oczami, ale tak naprawdę w głowie zaczynam snuć podejrzenia, czy to może okazać się odpowiednim przypuszczeniem. Co, jeśli mama Suzanne uważa mnie za przyszłą "poważną" partnerkę jej syna? Boję się o to.
Z zamyśle wyrywa mnie dźwięk opiekacza i cztery wyskakujące z niego kromki. Britney kładzie je na talerz obok jogurtów i dołącza do tego dwie łyżeczki. Ja dodatkowo otrzymuję jeszcze kawę.
- Smacznego - uśmiecha się i siada na przeciwko mnie. Zaczynamy jeść w tym samym czasie. - Więc to dlatego tak się odwaliłaś - komentuje, wskazując na mój strój.
- Odwaliłam? - unoszę brew, przełykając jedzenie. - Jest zbyt odważnie? Mogę iść się przebrać...
- Daj spokój - Britney macha ręką, zatrzymując moją paplaninę. - Jest świetnie. Wyglądasz zjawiskowo - uśmiecha się, co odwzajemniam.
- Dzięki - przełykam ślinę. - Wiesz, że Chris pobił Justina?
Britney marszczy czoło.
- Skąd wiesz?
- Powiedział to wczoraj.
- Był tu wczoraj? - otwiera szerzej powieki.
- Tak - przygryzam wargę. - Popchnął mnie.
- Szuja - Britney zaciska usta, ale nic więcej nie mówi. Marszczę czoło na to, jak zareagowała.
- Zaraz, ty wiedziałaś?
- O czym? - udaje głupią, ale zdradza ją zaniepokojony wyraz twarzy.
- O tym, że Christopher pobił Justina w klubie.
Wzrusza ramionami.
- Może tak. W każdym razie, bardzo dobrze zrobił.
Rozchylam usta.
- Słucham?! Wiedziałaś i... Nie ruszyło cię to?
- Sama mu powiedziałam, by to zrobił. To znaczy, wpadł sam, że jakoś go dorwie, ale doradziłam, by podjął próbę z zaskoczenia - wzdycha, a ja zaciskam usta.
- Jesteście niemożliwi - burczę.
- Zasłużył sobie. Skurwiel - powtarza, kręcąc głową. - Ale z tego Chrisa to też niezłe ziółko, skoro odwala coś takiego.
- Wiem. - Zasysam wargę, pragnąc jak najszybciej pogadać o czymś innym. - Jak było u Gary'ego?
- No wiesz... Mokro - parska śmiechem, a ja się rumienię.
- Britney, jem!
- Weź, sztywniaro - chichocze, w czym dopiero po chwili jej zrównuję, kręcąc głową. - Nie uwierzę, że między wami wczoraj nic nie zaszło.
Unoszę brew.
- Więc nagle cię to interesuje? - uśmiecham się.
- Błagam cię, to, że go nienawidzę, nie oznacza, że przestał być gorący - porusza brwiami. - Cholera, jest niezły w łóżku, co nie?
Zagryzam wargę, automatycznie się rumieniąc.
- Noo... - bąkam. - Jest.
- Widzę.
- Co? - marszczę brwi, ale zaraz już wiem, o czym mówi.
Chryste, czemu nie zauważyłam wcześniej, że dekolt sukienki pokazuje moją malinkę na szyi?
- Jezu! - piszczę i przykładam dłonie do miejsca, które naznaczył Justin, patrząc gorączkowo na Britney. - Muszę założyć golf!
- Uspokój się - wzdycha. - Zaraz ci to przypudruję.
Przez chwilę jeszcze panikuję, ale po chwil uświadamiam sobie, że ma rację i mi pomoże - jak zawsze.
Britney wybucha śmiechem, wywracając oczami.
- Tak się cieszę, że dorastasz - wzdycha. - Szkoda, że nie z odpowiednim facetem.
Wywracam oczami i chcę coś odpowiedzieć, ale podnosi rękę, bym na to nie odpowiadała. Daję za wygraną i zmieniam temat, żeby samej się nie denerwować.

Szybkie poprawki z makijażem zdziałały cuda. Malinki wcale nie było widać, na co odetchnęłam z ulgą, wychodząc z domu. Było dosyć chłodno i musiałam owinąć się płaszczem, by nie zmarznąć. Na nogi założyłam wysokie, czarne kozaki na obcasie, które tak wtapiały się w kolor rajstop, że właściwie były niewidoczne. Pan Clowes, którego tak dawno nie widziałam, wysiadł z samochodu i zmrużył oczy na padający śnieg.
- Panno Collins - uśmiecha się uprzejmie, otwierając mi drzwi, na co kiwam głową.
- Dziękuję panu - odpowiadam, zajmując tylne miejsce. - Ale naprawdę, proszę zwracać się do mnie po imieniu - dodaję, gdy wsiada na miejsce kierowcy i spokojnie rusza. Łapiemy kontakt wzrokowy we wstecznym lusterku.
- Nie jestem pewien, czy pan Bieber byłby z tego zadowolony.
- Nie ma go tutaj - wzruszam ramionami i uśmiecham się, by dodać mu otuchy. Jego oczy rozjaśnia uśmiech widniejący na ustach, których niestety nie dostrzegam, ale wiem, że tam jest.
- Dobrze, pan... Suzanne - poprawia się i nic więcej nie mówi.
Denerwuję się coraz bardziej i oddycham głęboko, przeczesując co jakiś czas włosy. W niektórych miejscach są wilgotne od śniegu. Jezu, czemu tak pada? Chcę wyglądać dobrze na tym spotkaniu. No i pewnie makijaż zdążył mi się zmyć, chociaż oprócz podkładu na twarzy i szyi nie zrobiłam ze sobą nic, z czego z jednej strony się teraz cieszę, bo przynajmniej to ze mnie nie spłynie, ale z drugiej wyglądam prawie tak, jak po przebudzeniu. Powinnam chociaż użyć tuszu do rzęs.
- Jesteśmy - oznajmia pan Clowes, zatrzymując się na parkingu przed wysokim, wielopiętrowym budynkiem. To pewnie jakaś firma. Jesteśmy w centrum Nowego Jorku i od razu robi mi się głupio.
Zza chmur zdążyło wyjść słońce, ale te tylko częściowo się odsłoniły, ponieważ nadal pada jak cholera. Pan Clowes otwiera drzwi z mojej strony, witając mnie z parasolką. Rumienię się.
- Dziękuję panu - kiwam głową, uśmiechając się do niego nieśmiało.
Idzie za mną, trzymając parasolkę nad moją głową. Muszę porozmawiać z Justinem, naprawdę nie potrzebuję takich poświęceń, nie chcę, by ktoś mi usługiwał. Modlę się w duchu, by się nie przewrócić, ponieważ jest naprawdę ślisko.
- Do widzenia, Suzanne - słyszę za sobą przy drzwiach i odwracam się w ostatniej chwili, by pomachać panu Clowesowi, zanim się odwróci i wróci do auta.
Wzdycham, wchodząc do środka. Po prawej stronie widzę ruchome schody na górę biurowca, a po lewej wejście do restauracji. Wielki napis "Bershey's" widnieje nad szklanymi drzwiami, za którymi dostrzegam mnóstwo kwiatów. Unoszę brwi. Skąd oni mają kwiaty w środku grudnia?
Kiedy podchodzę bliżej, wita mnie kelner, wychodząc zza sporego stojaka z księgą listy rezerwacji.
- Witam - uśmiecha się. Jest niższy ode mnie, ale to pewnie ze względu na moje obcasy. - Na jakie nazwisko dokonała pani rezerwacji?
Przełykam ślinę. Nie miałam żadnej rezerwacji.
- Eee... - zaczynam nerwowo, zakładając włosy za ramię i patrzę na niego. Marszczy czoło, a ja czuję nagle czyjąś dłoń na ramieniu.
- Jest ze mną - słyszę przyjazny, znajomy głos i zerkam w stronę mamy Justina. Wielkie nieba!
Jej kasztanowe włosy są odrobinę jaśniejsze niż wtedy, kiedy ją ostatni raz widziałam. Uśmiecha się ciepło najpierw do kelnera, a potem do mnie.
- Dzień dobry pani - oblizuję usta, a ona przyciąga mnie do siebie, cmokając w policzek. Wow.
Kelner chrząka i zabiera mój płaszcz, za co dziękuję mu skinięciem głowy i ruszam za mamą Justina do stolika, przy którym na mnie czekała.
- Cieszę się, że przyszłaś, kochana - wzdycha, siadając na przeciwko. - Wyglądasz zjawiskowo.
Rumienię się. Nie wiem, czy powiedziała tak z grzeczności, czy mój podkład naprawdę się nie zmył, a włosy nie wyglądają aż tak źle.
- Dziękuję, pani również - odpowiadam. Ma na sobie szare spodium i srebrny naszyjnik na szyi.
- Mów mi Carrie - kiwa głową. - Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że zamówiłam nam już jedzenie - przechyla głowę w bok.
- Och, oczywiście, że nie.
Czuję się niezręcznie. Bardzo niezręcznie, natomiast ona sprawia wrażenie totalnie wyluzowanej.
- Jak się czujesz? - pyta, wskazując na mój brzuch.
Zagryzam wargę. W tej sukience jest bardziej widoczny, niż gdybym ubrała coś innego.
- Dziękuję, wyjątkowo dobrze - uśmiecham się.
- Justin mówił, że się o ciebie martwi.
Unoszę brew, nie dowierzając jej słowom. Justin przyznał się do czegoś takiego przed nią?
- Tak, widzę to po nim - odpowiadam, uświadamiając sobie, że już jakiś czas temu powinnam to zrobić. - Niestety, nic na to nie poradzę.
- Rozumiem cię - uśmiecha się i wyciąga dłoń, by dotknąć mojej i lekko mnie uścisnąć.
Marszczę czoło, czekając, aż będzie kontynuować.
- Sama kiedyś przechodziłam coś podobnego - przyznaje, zagryzając wargę. - Justin wspominał, że ciąża jest zagrożona, to prawda?
- Po części. Dziecko nie będzie w stanie normalnie funkcjonować, gdy już się urodzi - zagryzam wargę.
- Chcesz, by takie było?
- Słucham?
To zmierza w złym kierunku.
- Czy chcesz, by cierpiało, gdy się urodzi?
Przełykam ślinę.
- Nie będzie cierpiało. Będzie kochane, rozumiane... Niepełnosprawność to nie cierpienie - wzdycham i cofam niepostrzeżenie dłoń.
- Kochane? Przez kogo? - przechyla głowę w bok.
- Przez Justina, moich rodziców... - prostuję się, uświadamiając sobie, że tak naprawdę wcześniej o tym nie pomyślałam.
- Rozumiem - Carrie obdarza mnie ciepłym uśmiechem. - Nie zrozum mnie źle, po prostu chcę, byś przemyślała wszystkie warianty i konsekwencje swojego wyboru.
- Już zdecydowałam. Umrę za to dziecko.
Matka Justina zasysa wargę i spogląda na mnie.
- Zrobiłabym dokładnie to samo, gdyby ktoś mnie o to wcześniej zapytał.
Przełykam ślinę, domyślając się, że to ma drugie dno.
- Mi też zadawano pytania, które ja zadaję tobie - kontynuuje, prostując się i wzdychając. - Przed Justinem byłam w ciąży, zagrożonej. Lekarze zadecydowali za mnie. Zabili moje dziecko. Nie było komunikatów, że jeśli ono będzie żyło, ja umrę. Nie - kręci głową. - Żylibyśmy oboje, tyle, że ono byłoby niepełnosprawne - wciąga policzki do środka, spuszczając wzrok na dłonie. Jestem kompletnie wbita w krzesło. - Suzanne - odzywa się, przenosząc na mnie spojrzenie. - Walcz o to dziecko. Nie pozwól, by ktoś zadecydował za ciebie.
Kiwam powoli głową i zupełnie nie wiem, co mogę odpowiedzieć. Jej wiadomość rozbiła mnie na drobne kawałki. Czuję łzy w kącikach oczu i szybko przymykam powieki, by je przy sobie zatrzymać, a gdy je podnoszę, widzę przed sobą talerz z sałatką z łososiem i makaronem.
- Dziękuję - bąkam do kelnera i patrzę na Carrie. - Przykro mi, proszę pani.
- Carrie - poprawia mnie.
- Carrie - powtarzam, wzdychając.
- Nie powinno ci być przykro, ponieważ ty wybrałaś dobrze. Jesteś naprawdę odpowiedzialną, silną kobietą. Pokaż swoją odwagę i walcz o maleństwo. Nie pozwól, żebyście zginęli oboje.
Po tych słowach zaczyna jeść swoją porcję i chwilę później jest już kompletnie rozluźniona.
- Chciałam się z tobą spotkać również z innego powodu - rzuca, nabierając makaron na widelec. Przerywam jedzenie, choć muszę przyznać, że jest to jedna z najlepszych rzeczy, jakie kiedykolwiek jadłam. Przeraża mnie fakt, ile będę musiała za nią zapłacić. - Mój znajomy, Tony Anderson, niedawno otworzył restaurację na Brooklynie - uśmiecha się do mnie. - Poszukuje pracowników i sądzę, że nadawałabyś się tam.
Dobrze, że przerwałam jedzenie, bo prawie bym się zakrztusiła. Jak to możliwe, że sama dzisiaj myślałam o znalezieniu pracy?!
- Och - wyduszam, uśmiechając się. - Dziękuję, że pani... to znaczy, Carrie... że o mnie pomyślałaś.
- Tu masz wizytówkę - uśmiecha się, kładąc na stół prostokątną karteczkę. - Widnieje tam adres. Przyjdź tam pojutrze, wtedy zaczynają. Już cię poleciłam - chichocze, a ja rozszerzam powieki.
- Naprawdę dziękuję - oblizuję wargi, drżąc z podekscytowania.
Nareszcie zacznę pracę!
Wywracam oczami w duchu. Tak, jakby do tej pory przeszkadzało mi to, że jej nie mam.
- Nie chcę ci zabierać więcej czasu, poza tym to chyba i tak niemożliwe - uśmiecha się, a kiedy na nią patrzę, ruchem głowy wskazuje na kogoś za mną.
Odwracam się zaciekawiona i oddycham głęboko. Zmierza ku nam Justin Bieber, ten Justin Bieber. Jego idealnie dopasowany garnitur częściowo ukryty jest pod zimowym płaszczem, rozpiętym i luźno puszczonym wzdłuż ciała. Uśmiecha się do nas szeroko, a mnie brak powietrza, gdy tak na niego patrzę.
- Mamo - mówi miękko i nachyla się, cmokając mamę w policzek i kładąc jej dłoń na ramieniu. - Cześć - zwraca się do mnie i całuje mnie w usta, czym mnie kompletnie zaskakuje. Od razu mięknie mi całe ciało, a on tymczasem odsuwa się, chichocząc pod nosem. - Dobrze spędziłyście czas?
- Pogadałybyśmy dłużej, gdybyś nam nie przeszkodził, Justin - Carrie unosi brew.
Justin sprawia wrażenie rozluźnionego, ale gdy mu się przyglądam, widzę, jaki jest spięty.
- Coś się stało? - pytam.
- Nie - zapewnia, przygryzając wargę. Zbyt szybko odwraca ode mnie wzrok. - Mamo, odwieziemy cię do domu.
- Wrócę taksówką, synku - kiwa głową i sięga po torebkę. - Jeszcze tylko zapłacę.
- Nie - mówimy z Justinem jednocześnie i patrzymy na siebie przez chwilę.
- Ja zapłacę - od razu mówię, sięgając do swojej torebki.
- To nie będzie konieczne, już wyregulowałem rachunek - Justin wywraca oczami, zerkając na mnie i podając mi dłoń.
- Oddam ci pieniądze - mówię do niego, gdy wstaję.
- Jestem facetem. Nie poniżaj mnie - jęczy. Ma bardzo niski ton głosu. Jest zły?
- Justin, nie będziesz za mnie płacił.
Unosi brew, wywracając oczami i przyciągając mnie do siebie, podczas gdy jego mama idzie po swój płaszcz. Ponownie tracę oddech, gdy jego twarz jest tak blisko.
- Po prostu bądź cicho, bo chętnie powtórzę tutaj to, co zrobiliśmy wczoraj. - Szepce przy moim uchu, a ja rozszerzam powieki na jego słowa. - Wyglądasz pięknie - uśmiecha się, lekko się ode mnie odsuwając. Na nim to, co powiedział, nie zrobiło najmniejszego wrażenia. To nie fair! - Oddychaj. - Dodaje i głaszcze mój policzek, jak to ma w zwyczaju, a ja od razu zagryzam wargę. Uśmiecha się, próbując dodać mi otuchy.
Powinien przestać to wszystko robić, bo prędzej czy później umrę przy nim na zawał.


Dosyć mało fajerwerków, ale mam nadzieję, że Wam się podoba.
P.S.: Zdrowiej, Kacper <3