10 lut 2016

Rozdział osiemdziesiąty pierwszy

Oddycham głęboko z zaciśniętymi powiekami i pięściami, próbując się uspokoić. Sam nie wiem, czy bardziej denerwuję się przez przywołane do głowy wspomnienia, czy może przez to, że po raz pierwszy w życiu tak się przed kimś otworzyłem. Nikt przedtem nie wiedział, co naprawdę działo się w domu dziecka, co dokładnie działo się ze mną. Nawet Hannah, która też tam była.
Prawie zapominam o obecności Suzanne. Przez chwilę mam wrażenie, że wyznałem swoje tajemnice przed samym sobą, czego także wcześniej nie robiłem. Czasem wydaje mi się, że nie ufam nawet sobie i przed sobą się zamykam, co jest przecież niemożliwe, prawda? Powinienem żyć ze sobą w zgodzie i prawdzie, ale nie zawsze mi się to udaje.
Podnoszę powieki, jednak dłonie nadal mam ściśnięte w taki sposób, jakbym był gotów rozwalić ścianę. Muszę czymś je zająć. Zauważam leżącą koszulę i podnoszę ją, błyskawicznie narzucając na siebie. Oddycham głośno, uspokajając się dopiero po chwili. Odwracam się powoli i wtedy dopiero dociera do mnie, co tak naprawdę mnie paraliżuje: strach. Boję się, co powie Suzanne i jaka będzie jej reakcja. W filmach ludzie wydają się wyluzowani, że wreszcie coś komuś powiedzieli, ale ja nie umiem czuć ulgi. Nie wiem, jak powinienem się zachować.
Oczy Suzanne są całe we łzach. To pierwsze, co widzę. Jest wciśnięta w ścianę, trzęsie się i płacze, zagryzając z całej siły dolną wargę, by nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Napinam szczękę. Nie mogę patrzeć, do jakiego stanu ją doprowadziłem. 
Powoli robię krok w jej stronę i wyciągam dłoń.
- Justin - wyrzuca bezradnie i natychmiastowo rzuca się w moje ramiona, chowając twarz w zagłębieniu między moją szyją, a ramieniem. Zgina łokcie i dotyka dłońmi mojej skóry na klatce piersiowej, przez to wygląda jak zwinięta w kokon. Ściska mi się serce. - Ta-ak… b-bardzo… mi-i… p-przyk… ro… - szlocha. Oplatam ją ramionami i ściskam mocno, uważając, by nie przyległa do mnie z całej siły brzuchem.
- Cśś - szepcę, głaszcząc jej plecy. Trzymam policzek przy jej włosach i wdycham ich zapach, choć ciężko mi oddychać, gdy widzę, co się z nią dzieje.
Kiedy ją zostawiłem, a raczej ona mnie, nie widziałem, jak płacze ani co przeżywa, jedynie sobie to wyobrażałem. Jeśli wyglądało to tak, jak teraz, a może nawet było bardziej wyraziste, to nienawidzę siebie jeszcze bardziej.
- P… przeprasz… am - mówi Suzanne, a ja czuję jej gorący oddech. 
Marszczę czoło i odsuwam się nieco, od razu ujmując jej twarz w dłonie, by nie odczuła braku bliskości. 
- Przepraszasz? - pytam niepewnie i muszę odchrząknąć. - Za co?
- Że cię dotknęłam - zagryza dolną wargę i przymyka oczy, by na mnie nie patrzeć, jakby to było dla niej zbyt bolesne. 
- Możesz mnie dotykać - przesuwam kciukami po jej policzkach, gorączkowo na nią patrząc. Jezu, nie chcę, by znowu mnie zostawiła. W ogóle nie odczujemy bliskości, jeśli będzie się hamowała przed dotykaniem mnie, a co za tym idzie, będę tracił jakąkolwiek szansę na odzyskanie jej.
- Nie, nie tam.
- Skarbie, nie myśl o tym...
- Jak mam nie myśleć? - wyrzuca z siebie jak obelgę. - Tyle cierpiałeś... Justin, Boże... P-przepraszam - mówi to słowo po raz kolejny i wraca do płaczu.
Ponownie przyciskam jej głowę do swojego torsu i biorę głęboki wdech. Boję się, że kiedy ją puszczę, odejdzie ode mnie i już nie wróci. 
- To ja cię przepraszam - odzywam się po chwili. Wiele mnie to kosztuje, bo zdaję sobie sprawę, że mogą to być jedne z ostatnich słów, jakie do niej powiem.
Przełyka ślinę i unosi na mnie spojrzenie. 
- Nie masz mnie za co przepraszać.
Co?
- Boisz się mnie - oblizuję usta, kręcąc głową z obrzydzeniem do samego siebie. Jeszcze niedawno pieprzyłem coś o próbie zapewnienia jej bezpieczeństwa, a teraz sprawiłem, że drży na mój widok.
Unosi brwi i odsuwa się bardziej, opierając się o mnie dłońmi i prawie prostując swoje łokcie.
- Co ty mówisz, Justin? Nie boję się ciebie. 
- Nie przeraziło cię w żadnym stopniu to, co wyznałem? - marszczę czoło w niedowierzaniu. 
- Przeraziło, ale to dlatego, że boję się o ciebie.
Obserwuję ją, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę to powiedziała. Przez moment poczułem dreszcze, ciarki na całej długości kręgosłupa. Przełykam ślinę, przechylając głowę w bok.
- Zostawisz mnie - chrząkam. Jezu, nie chcę, by to stało się prawdą.
- Słucham? - jest ewidentnie zaskoczona.
Wciągam policzki do środka.
- Zobaczyłaś, jaki byłem słaby.
- Co z tego?
Naprawdę muszę jej to tłumaczyć?
- No... Zawsze pokazywałem przy tobie, jaki jestem władczy, a teraz dowiedziałaś się, że to tylko przykrywka przed tym, co mam w środku. - Przysięgam, że nawet nie zastanowiłem się nad sensem tego zdania, ale kiedy powiedziałem to na głos, zabrzmiało szczerze, jakbym dopiero co coś odkrył.
Suzanne rozchyla usta, przez chwilę się nad tym zastanawiając.
- I teraz myślisz, że cię zostawię?
- Tak - przełykam ślinę. - Zrobisz to, tak?
- Chcesz tego? - zadaje pytanie po chwili, przedtem studiując moją twarz.
Zaskakuje mnie tym.
- Oczywiście, że nie - prycham. - Jak mogłaś o tym pomyśleć?
- A jak ty mogłeś pomyśleć o tym, że cię zostawię?
- Już raz to zrobiłaś - mówię nieco ostrzej, ale po chwili zamykam powieki i staram się uspokoić.
Suzanne odsuwa się ode mnie całkowicie tak, że wcale się nie dotykamy, jedynie stoimy naprzeciwko siebie i się w siebie wpatrujemy.
- To była inna sytuacja - wzdycha, zagryzając dolną wargę, po czym ociera swoje zaschnięte już łzy.
- Niekoniecznie.
- Upokorzyłeś mnie.
- Wiem.
- Poniżyłeś.
- Wiem. - Na litość boską, musi to robić?!
- Oszukałeś.
Z każdą jej obelgą przysuwam się bliżej niej, żeby w końcu ująć jej twarz w dłonie i zmusić, by na mnie spojrzała.
- Wiem - mówię twardo i biorę głęboki wdech. - Zrobiłem jeszcze wiele gówien, przez które mnie zostawiłaś. Nie masz powodów, by teraz zrobić inaczej.
Suzanne przechyla głowę, by naprzeć na jedną z moich dłoni.
- Mam dwa najbardziej znaczące powody, które całkowicie mnie przekonują - odpowiada na jednym wdechu.
- Jakie?
Zżera mnie ciekawość, ale również strach.
- Po pierwsze, mam w sobie nasze dziecko, o czym już wiesz - kiwa powoli głową, patrząc prosto w moje oczy. - Po drugie... Kocham cię, Justin.
Rozszerzam powieki i rozchylam usta, wpatrując się w nią, jakby była jakąś nieistniejącą naprawdę kobietą, żyjącą jedynie w mojej wyobraźni. Jestem jak zahipnotyzowany, a ona patrzy na mnie wyczekująco, ale i z wyraźną ulgą, jakby słowa, które powiedziała, od dawna chciały wydostać się na świat.
- Ja... - przełykam ślinę, kompletnie zszokowany.
- Kocham cię - powtarza, na wszelki wypadek, jakbym nie usłyszał. - Nie musisz nic mówić, po prostu chcę, żebyś wiedział. Nie zostawię cię, Justin - oznajmia i staje na palcach, całując moje usta.
Napieram na nią i przesuwam językiem po jej wargach, po czym cmokam je kilkakrotnie i z trudem się odrywam.
- Mówisz serio? - przełykam ślinę. Pierwszy raz powiedziała mi, że mnie kocha. Czuję, że mówi to szczerze, nie tak jak ja kiedyś, gdy wyznałem jej niby to samo. - Nie zostawisz mnie?
Suzanne wypuszcza powietrze z ust i delikatnie się do mnie uśmiecha. Jest taka piękna.
- Nie, Justin, nie zostawię - odpowiada, jakby była zmęczona ciągłym zapewnianiem mnie. - Każdy człowiek ma jakieś problemy, ja też. Jestem tu, by pomóc ci z twoimi.
- Co? Jak? - studiuję jej twarz. Suzanne zastanawia się nad czymś przez chwilę, po czym robi krok w tył, lecz błyskawicznie szybko chwyta moją dłoń, żebym nie został ani na chwilę sam. Bez słowa wychodzimy z łazienki i kierujemy się do jej pokoju.
Nie mam nawet czasu, by wszystko przemyśleć.
Kocha mnie.
I obiecała, że mnie nie zostawi.
To stanowczo za dużo, a ma w końcu do zaoferowania coś jeszcze. Chce mi pomóc!
- Rozbierz się - rzuca przez ramię i puszcza moją dłoń, gdy wchodzimy do jej pokoju.
Zastygam w miejscu, a ona dopiero po chwili uświadamia sobie, co jest nie tak.
- Boże - szepce i odwraca się twarzą do mnie, po czym szybko do mnie podchodzi i kładzie dłonie na mojej twarzy. - Nie chciałam, by tak to zabrzmiało.
- Jest w porządku - kiwam głową, lekko się uśmiechając, by nie czuła się winna. - Twój rozkaz to dla mnie przyjemność, panno Collins - puszczam jej oczko i chichoczę przez ramię. Jak to możliwe, że jeszcze jakiś czas temu tak panicznie się bałem?
Suzanne odwzajemnia mój uśmiech, a ja rozpinam guziki koszuli i przewieszam ją przez krzesło.
- Spodnie też? - unoszę brwi.
- Co? - pyta, wytrącona z równowagi. - Nie... To znaczy... - zagryza wargę, a na jej policzki wkrada się rumieniec. - Nie - mówi stanowczo, na co parskam śmiechem.
- Onieśmielam panią?
- Nie - prycha, jakby była zażenowana moim pytaniem.
Jest najsłodsza, kiedy się wstydzi.
Postanawiam ściągnąć spodnie, jednak zostaję w moich białych bokserkach. Nie wiem, co chce ze mną zrobić, a jeśli będzie chciała uprawiać seks, nie pozbawię jej tej przyjemności, by sama do końca ściągnęła ze mnie ubranie.
- Co teraz, o pani? - szerzej się uśmiecham, ciągle patrząc na jej różowe policzki.
- Justin, to nie jest zabawne - wywraca oczami i krzyżuje ręce na piersi. - Połóż się na łóżku, ja zaraz wrócę.
Kręcę z rozbawieniem głową, a gdy znika za progiem, odsuwam na bok pościel na jej łóżku i kładę się na plecach, wsuwając dłonie pod głowę. Przymykam powieki i przez chwilę marzę. Nie mogę uwierzyć, że naprawdę to powiedziała. Kocha mnie! Kocha! Już wcześniej, podczas naszej kłótni, też mi to wyznała, ale wtedy nie zrobiła tego tak dobitnie jak teraz, więc to wyznanie uznaję jako pierwsze. Nie mam pojęcia, czy wiele ją to kosztowało, wiem natomiast, że mnie niesamowicie ucieszyło. Czy teraz będzie już łatwiej? Skoro mnie kocha, to znaczy, że mi wybaczyła? Muszę z nią o tym jeszcze porozmawiać.
- Na brzuch - słyszę nad sobą i podnoszę powieki. Nie wiem dlaczego, ale spodziewałem się, że będzie nade mną stała w samej bieliźnie. Zamiast tego ma te same spodnie i koszulkę co wcześniej. Muszę przestać oglądać głupie filmy.
Trzyma w dłoni jakieś małe pudełko z niebieskimi farmaceutycznymi napisami.
Przekręcam się na brzuch i zasysam wargi, zerkając na nią przez ramię. Niepewnie do mnie podchodzi i wsuwa się na łóżko. Domyślam się już, co zamierza zrobić.
- Wiem, że minęło sporo czasu, ale chcę załagodzić twój ból - zaczyna mówić. - Kiedy stałeś tyłem do mnie podczas swojej opowieści, dojrzałam na twoich plecach blizny. Chcę, by jakoś zaczęły się goić - przełyka ślinę, a jej głos zaczyna drżeć, jednak opamiętuje się i wzdycha, wyjmując z pudełka maść i odkręcając ją, patrzy na moją twarz. - Mogę?
Uśmiecham się czule, kiwając powoli głową.
- Możesz.
Naprawdę chcę, by się ze mną oswoiła. Obiecała, że mnie nie zostawi. Co to właściwie znaczy? Ciągle się nad tym zastanawiam i ponownie stwierdzam, że musimy o tym porozmawiać. Jeszcze wiele spraw powinniśmy obgadać, ale nie teraz.
Suzanne niepewnie wykłada na dłoń niewielką ilość maści i zaczyna ostrożnie wklepywać ją w poszczególne miejsca na mojej skórze. Na początku trochę szczypie. Nienawidzę, gdy ktoś mnie tam dotyka, bo nawet zwyczajne przesunięcie palcem może wywołać ból. Suzanne, widząc moje skrzywienie na twarzy, podnosi dłoń.
- Przepraszam, nie chciałam, by cię bolało - mówi skruszona.
- Kontynuuj - proszę ją i przekręcam głowę na drugą stronę, by mnie nie widziała. - To mi przynosi ulgę.
Wzdycha i ponownie używa maści.
- To dlatego masz tatuaże na plecach? - pyta po chwili.
Zerkam na nią i kiwam powoli głową. Spotykamy się spojrzeniami.
- Tak, zrobiłem je głównie z powodu tego, żeby zakryć blizny - odpowiadam i ruszam podbródkiem, by się rozluźnić. - Usiądź na moim tyłku, będzie ci wygodniej.
Suzanne zagryza wargę i rumieni się nieco, ale spełnia moje polecenie. Przerzuca nogę przez moje biodro i siada na pośladkach. Nie mówi nic, od razu zaczynając kolejny powolny proces nakładania na mnie maści.
- Znaczą coś dla ciebie? Te tatuaże?
- Każdy tatuaż ma dla mnie jakieś znaczenie, rozmawialiśmy kiedyś o tym - oblizuję usta. Na plecach mam kilka cytatów z ulubionych piosenek mojego dziadka (pamiętam je jak przez mgłę, tak samo jak jego, chociaż wciąż żyje).
Suzanne kiwa głową i po chwili się prostuje.
- Skończyłam - oznajmia. - Ale musisz chwilę poleżeć, by maść wsiąknęła w skórę.
- Dziękuję - szepcę. Naprawdę jestem jej wdzięczny za to, że się mną zajęła. Pierwszy raz w życiu poczułem, że ktoś się mną przejął. - Zostań ze mną - rzucam szybko i wypuszczam powietrze z ust.
Dziewczyna nachyla się i składa pocałunek na moim policzku.
- Nigdzie się nie wybieram - uśmiecha się lekko i od razu rumieni. - Kocham cię.
Boże. Ja też ją kocham.

I ja też Was kocham <3

Jeśli ktoś chciałby mojego twittera to LINK, oglądajcie też zwiastun bloga TUTAJ, odwiedzajcie Wattpada TUTAJ