6 lut 2016

Rozdział osiemdziesiąty

 (DWADZIEŚCIA LAT WCZEŚNIEJ)

Ryan podaje mi pudełko puzzli, a ja ochoczo je otwieram i wysypuję wszystko na szary dywan. Mają przedstawiać tor wyścigowy. Pani Finnigan obiecała, że jeśli je ułożymy, będą mogły tu zostać do końca tygodnia, żebyśmy jeździli po nich swoimi małymi wyścigówkami.
Drugi raz w swoim życiu układamy puzzle (pan Jones, dyrektor ośrodka mówi, że nie mają wystarczającej ilości pieniędzy, by kupować nowe pudełka, z racji czego rzadko to robimy: układanie tych samych trochę by nas znudziło), więc jesteśmy podekscytowani bardziej niż za pierwszym, bo teraz wiemy od razu, co mamy robić.
Jestem tu od trzech lat. Póki co nie było tak źle. Opiekunka naszej grupy, pani Finnigan, dobrze się nami zajmuje, ale to staruszka i wszystkim nam zdaje się, że po prostu powoli umiera na naszych oczach. Z początku pamiętam, że codziennie wychodziła z nami na lody albo ciastko do parku - teraz siedzi w swoim fotelu i od czasu czyta nam bajki, ale z reguły nie chodzi już tyle co kiedyś.
Mamy tutaj dwie grupy: dziewczęcą i chłopięcą. Ja jestem w tej lepszej, chociaż pan Jones twierdzi, że to niegrzecznie tak mówić. Nie rozumiem tego: sam jest chłopakiem, więc powinien trzymać naszą stronę.
Nie jestem zły na rodziców. Za dobrze ich nie pamiętam. Uważam po prostu, że nadzwyczajnie w świecie się im znudziłem. Rozumiem to - tutaj też niektóre rzeczy mi się nudzą. Na przykład ostatnio przestałem grać z Ryanem w piłkę, bo mieliśmy dość ciągłego obserwowania, jak wpada w bramkę. Nikt z nas nawet nie bronił, a bramka tak naprawdę istniała tylko w naszej wyobraźni - w rzeczywistości była to jedynie brama budynku. Po jakimś czasie ma prawo się znudzić, dlatego nie winię moich rodziców. Nie jestem wystarczająco ciekawy, by zajmować się mną dłużej niż cztery lata.
Mimo wszystko, wolałbym mieszkać gdzieś indziej. Mogli mnie chociaż zapytać, czy chcę trafić do domu dziecka, czy do którejś z moich ciotek. Tutaj nie mam tak wielu znajomych, jak miałbym tam na podwórku. Posiłki jemy o wyznaczonej porze, myjemy się tylko przez dziesięć minut, bo jest nas tylu, że do ciszy nocnej nie starczyłoby czasu. No i mamy zajęcia, na których sporo czytamy. Nie lubię czytać. Mam wrażenie, że wszyscy się wtedy ze mnie naśmiewają.
W mojej grupie kumpluję się tylko z Ryanem, chociaż lubię też Ricka i Joeya, ale oni rzadko do mnie podchodzą. Są zajęci czymś innym. Podobno ktoś wysłał Rickiemu pocztą karty. Nikt ich jeszcze nie widział, ale on sam opowiada, że kiedyś pokaże nam sztuczki. Ja w to nie wierzę.
Z dziewczynami nie mamy wiele wspólnego i cieszy mnie to, bo są różowe i mają długie włosy. Jak moglibyśmy spędzać czas z kimś takim? Ryan powiedział mi w tajemnicy, że dziewczyny nie mają siusiaków. Pani Finnigan coś kiedyś o tym wspominała, ale nie wyobrażałem sobie tego. Jak one sikają? Spytałbym o to Hannah, tę kretynkę, która ciągle mnie szturcha, kiedy przechodzę obok niej na stołówce, ale nie mogę pokazać chłopakom, że z nią rozmawiam. Nie mogę też jej przezywać, bo miesiąc temu zrobiłem to przy naszych wychowawcach i trochę mi się oberwało.
- Justin! - słyszę nad sobą głos pani Finnigan. Zatrzymuję rozpatrywanie elementów puzzli i podnoszę na nią spojrzenie. Nieczęsto wstaje, by do nas podejść, więc unoszę brwi, widząc jej wyraz twarzy. Musi krzyczeć, bo sama słabiej słyszy. - Wstań!
Jak co dzień ma na sobie długi, wełniany sweter. Nie wiem, ile ma dokładnie lat, ale z chłopakami obstawialiśmy, że pewnie czterdzieści. Jest bardzo stara. Szkoda nam jej.
Posłusznie podnoszę się z miejsca, kątem oka widząc, jak Ryan obserwuje nas podejrzliwie.
- Jest ktoś, kto chciałby z tobą porozmawiać - uśmiecha się lekko, co od razu odwzajemniam.Nie wiem, dlaczego tak jest, ale kiedy dzieci widzą uśmiech, od razu robią to samo.
Pani Finnigan odsuwa się, by ukazać moim oczom wysoką kobietę, strasznie chudą i mającą bardzo czarne włosy. Nawet moja czarna kredka nie ma takiego odcienia.
- Cześć, Justin - wyciąga do mnie rękę. Zauważam, że ma tam pierścionek z brylantem. - Jestem Rebecca.
Kiwam głową i ściskam jej palce. Ma ciepłą dłoń, w dodatku całkiem miły uśmiech.
- Dzień dobry - odpowiadam nieśmiało, a przez moją głowę od razu przepływa milion myśli. Co, jeśli przyszła po mnie? Co, jeśli jutro już mnie tu nie będzie? Gdybym miał pewność, że to prawda, rzuciłbym się na jej szyję już teraz, tylko po to, by mieć pewność, że mnie stąd zabierze.
Nie lubię tego miejsca. Nie mam jednak pojęcia, że da się go znienawidzić, a przekonam się o tym już niebawem.
- Chodź, chciałabym z tobą porozmawiać - mówi, a ja rzucam spojrzenie na panią Finnigan, która jest ucieszona jak chyba nigdy przedtem.
Wchodzimy do sali, w której odbywają się codzienne zajęcia. Nie jest spora, ponieważ ma się tu zmieścić jedynie siedemnastu chłopaków - tylu jest w naszej grupie. Na ścianach widzą zdjęcia dzieci z książkami oraz przeróżne cytaty. Środek pomieszczenia to krzesła poustawiane dookoła. Pani, która ze mną tu weszła, wskazuje dłonią na dwa z nich, po czym zajmuje jedno. Ja podskakuję, by usiąść na drugim.
- Pani Martha zadzwoniła do mnie wczorajszego wieczora - zaczyna mówić, przyglądając mi się. Jest ładna, mimo, że to dziewczyna. Jestem zaskoczony swoim spostrzeżeniem. - Podobno nie zjadłeś całego obiadu.
- Nie - przełykam ślinę, jakbym został przyłapany na zbrodni. - Ale obiecuję, że u pani będę jadł wszystko!
Pani Rebecca marszczy czoło, chyba nie do końca rozumiejąc, o co mi chodzi.
- U mnie? Jak to u mnie?
Rozszerzam powieki. O czym ona chce ze mną rozmawiać?
- No… - zasysam wargę. - Wtedy, jak już u pani zamieszkam.
- Zamieszkasz? - jest zbita z tropu.
- Nie zabiera mnie pani ze sobą?
- Co? - unosi brew. - Ach! - klaszcze w dłonie i zaczyna się śmiać. - Nie, kochanie, nie zabieram cię do siebie.
Wyraz jej rozbawionej twarzy jest zupełnie inny niż wnętrze mojej głowy, w której od razu zaczynam się zastanawiać, co jest ze mną nie tak i dlaczego nikt mnie nie chce.
- Więc czemu chciała pani porozmawiać? - przechylam głowę w bok. W sumie to chciałbym już stąd wyjść. Ryan na pewno ułożył już puzzle, a chciałem zrobić to z nim.
- Pani Finnigan… To znaczy Martha, mówiła mi, że ostatnio robisz się nieposłuszny. Dokuczasz innym, obraziłeś jedną dziewczynkę na stołówce, nie jadłeś obiadu… 
- Nie byłem głodny! - przerywam jej. To nie moja wina, że podali przysmażone fasolki. Nienawidzę fasolek.
Pani Rebecca unosi brew, zaintrygowana moim zachowaniem, po czym od razu kręci zniesmaczona głową.
- Właśnie o tym mówię, kochany. Wybuchasz zaraz po tym, jak ktoś zwróci ci uwagę. Masz siedem lat i chyba jesteś już dużym chłopcem, prawda? Rozumiesz wiele rzeczy, tak? - nie odpowiadam jej, jedynie kiwam głową. - No właśnie. Nie powinieneś się tak zachowywać.
- Dobrze.
Uśmiecha się szerzej.
- Jestem tu, by porozmawiać z tobą o twoim zachowaniu. Mój zawód to psycholog i często tu przychodzę, aby zabrać na pogaduszki innych.
- Nigdy pani nie widziałem - mówię szczerze i zerkam na drzwi. Kiedy będę mógł stąd wyjść? Szkoda, że nie powiedziałem Ryanowi, aby na mnie zaczekał.
- Nie rzucam się w oczy. - Jest najwyższą panią, jaką do tej pory zobaczyłem. Nie może nie rzucać się w oczy! Po prostu jest tajnym agentem, który prześlizguje się wszędzie niezauważony. - Dodatkowo, nikt nie może wiedzieć o tych spotkaniach, o tym, co tu się dzieje. Dlatego niczego wcześniej się nie domyśliłeś, bo nikt ci nie powiedział. Nie mógł. To ściśle tajne, jak w detektywistycznych bajkach.
Wyczekująco na nią patrzę. Moim marzeniem jest, by wstała i wyszła. Chyba przekazała mi już najpotrzebniejsze informacje, więc po co tu jesteśmy?
Jedno z moich marzeń się spełnia. Pani Rebecca wstaje, a ja uśmiecham się, widząc, jak zmierza do drzwi. Okazuje się jednak, że przez przypadek się uchyliły, a ona chce je tylko z powrotem zamknąć. Z moich ust wydostaje się powietrze. 
Podchodzi do mnie powoli i krzyżuje ręce na piersiach. Muszę naprawdę wysoko zadrzeć głowę, by spojrzeć w jej ciemne oczy. 
- Rozbierz się - nakazuje, a ja marszczę czoło.
- Będzie mnie pani badała? Przyjechał lekarz? - pytam. Zaczynam się stresować. Nie lubię lekarzy.
- Nie, kochany - przesyła mi pogodny uśmiech. Sprawia, że chyba jej ufam. - Nie przyjechał żaden lekarz, nie bój się.
Kiwam głową, wyraźnie oddychając z ulgą i zdejmując przez głowę moją bordową koszulkę z Tomem i Jerrym. Dostałem ją od pani Finnigan, kiedy pewnego razu pomogłem naszym kucharzom zmywać naczynia. Źle mi się kojarzy, bo pamiętam, jak wtedy pochlapałem całą podłogę, a potem się na niej poślizgnąłem, co skutkowało zabandażowaną głową.
- Wstań, Justin - odzywa się Rebecca, grzebiąc w torebce postawionej na krześle.
Nie prosi, bym zdjął spodnie, więc na to również się cieszę. Pewnie chce wyjąć patyczki, którymi lekarze zwykle się posługują, by sprawdzić zaczerwienione gardła. Potem sprawdzi, czy odpowiednio oddycham i będę mógł wrócić układać puzzle.
Pani Rebecca wyciąga jednak większy patyk, niż ten, który widziałem u doktora. Jest grubszy, dłuższy i wygląda na masywniejszy. Chce mi to włożyć w buzię? Przecież ledwo się zmieści i nie zobaczy mojego gardła.
Przysuwa się do mnie i nachyla nade mną, unosząc mój podbródek w górę.
- Nie bój się, skarbie - szepce, delikatnie głaszcząc mnie po policzku. - Pamiętaj, by nikomu o tym nie mówić. Mam pomóc tobie, zgoda? - pyta łagodnym głosem, który kojarzy mi się z płatkami stokrotek. Sam nie wiem, dlaczego o tym pomyślałem, ale od razu zauważyłem w głowie całą łąkę z białych kwiatków. - Odwróć się, kochanie.
Może to, co trzyma w dłoni to urządzenie mające badać moje plecy? Jestem podekscytowany. Lubię próbować nowych rzeczy, a to na pewno jakaś niespodzianka.
Posłusznie staję do niej tyłem i biorę głęboki wdech, czekając na cokolwiek. 
- To cię nauczy bycia posłusznym - wyrzuca z siebie. Nie mija sekunda, a mój cały kręgosłup przeszywa ogromny ból po zetknięciu z tym wielkim patykiem. Zaskoczony upadam na kolana, a chwilę później znowu dostanę w plecy. Wyginam się jak pantera, którą widziałem w telewizji.
Nagle pani Rebecca chwyta w dłoń moje włosy i odchyla moją głowę do tyłu.
- Wstawaj - warczy. Nawet nie używa mojego imienia albo grzecznościowych zwrotów. Chyba przestałem jej ufać. - Zaboli mocniej, kiedy będziesz klęczał.
Wystraszony tym, że może mieć rację, od razu się podnoszę, ale ledwo mogę ustać, gdy znowu mnie tym dotyka. Do moich oczu napływają łzy. Muszę oprzeć się o krzesło. Dyszę ciężko i nie wiem, czy powinno tak być. Nigdy nie miałem do czynienia z psychologiem, ale najwidoczniej na tym polega ich praca.
Nie mam pojęcia, ile minęło od ostatniego zetknięcia moich pleców z patykiem, lecz mam wrażenie, że to długie godziny. Zerkam przez ramię, by zobaczyć, gdzie jest pani Rebecca. Może nie usłyszałem, jak wychodziła? Moje oczy są całe napełnione łzami, lecz to przez ból fizyczny, nie psychiczny. Nie wiem jeszcze, co tak naprawdę się dzieje. Tak chyba trzeba, więc nie mogę być zły.
- Nie odwracaj się! - krzyczy pani Rebecca i podnosi patyk w górę. Natychmiast ruszam głowę, by nie widzieć, jak ląduje na moim ramieniu i je zgniata. Dosłownie, wydaje mi się, że nie mam jednego ramienia, albo jest gdzieś w miejscu brzucha. Co powie Ryan, gdy zobaczy mnie tak skrzywionego? Przecież nie będę mógł nic mu powiedzieć.
Pani Rebecca jakby czyta w moich myślach i wie, jak rozwiązać mój problem. Uderza mocno w moje drugie ramię. Czuję je bardziej niż pierwsze i wydaję z ust cichy jęk. Mój płacz przeradza się w szloch, tym razem ze strachu. Nie chcę, by badała mnie w ten sposób. Osuwam się na kolana, marząc o lodowatej wodzie, która w jakikolwiek sposób mogłaby ukoić mój ból.
- Na dzisiaj wystarczy - oznajmia pani Rebecca i kątem oka widzę, jak chowa narzędzie do torby, po czym dotyka dłonią moich pleców. Podskakuję. Tak strasznie mnie piecze, niech mnie zostawi! - Już po wszystkim, kochanie - szepce przy moim uchu i lekko całuje w policzek. Wzdrygam się.
Nie mam odwagi na nią spojrzeć. Kiedy znowu to zrobię, wiem, że mnie uderzy. Czemu psycholog musiał trafić się mi? Ile jeszcze osób ona leczy? Może jak będę grzeczny, to nie przyjdzie do mnie więcej.
Podaje mi koszulkę i kładzie ją na krześle przede mną. 
- Ubierz się, Justin.
Powoli wykonuję jej polecenie, a kiedy materiał dotyka mojej zranionej skóry, jęczę i znowu zaczynam płakać. Czemu nie powiedziała, że to będzie tak bolało?
- Wytrzyj się, cały się mazgaisz - wzdycha pani Rebecca i wyciąga w moją stronę chusteczkę, kiedy podnoszę się z kolan. - Pani Finnigan nie może cię zobaczyć w takim stanie. 
Kiwam głową. Ma chyba rację. Jeśli pani Martha mnie tak zobaczy, to od razu dowie się, co tu się stało. A przecież nie mogę nikomu nic powiedzieć. 
- Musisz być teraz bohaterem - oznajmia pani Rebecca i nachyla się, kładąc dłonie na swoich udach, by mieć się o co oprzeć. - Jesteś super chłopakiem, nie pokazuj nikomu swoich słabości. Przećwiczymy to jeszcze, gdy przyjdę do ciebie pojutrze - posyła mi uśmiech, a moje serce zaczyna mocniej bić. 

To był dla mnie strasznie trudny rozdział. Nienawidzę opisywać przemocy u dzieci, ich bezradności, niewiedzy i cierpienia. Wszystko to znaleźliście tutaj. Zżyłam się z Justinem, jego naturą i już zaczynałam się cieszyć z tego, jak przebiegają jego starania o zaufanie Suzanne. Ukazanie przed Wami bolesnej części jego przeszłości, by łatwiej było Wam zrozumieć jego zachowanie teraz, nie należało do najłatwiejszych. Kocham Was bardzo. Dziękuję, że jesteście ze mną.