19 mar 2016

Rozdział dziewięćdziesiąty

 Stworzyłam na spotify playlistę do rozdziałów. Słuchajcie podczas czytania, obserwujcie ją i moje konto, all the love x



(Suzanne)

Clowes wyszedł razem z Justinem, więc jestem w samochodzie sama. Cieszy mnie to - mogę przynajmniej pomyśleć o wszystkim, co stało się w przeciągu ostatniej godziny.
Wyznałam Justinowi, że pocałowałam Jacoba.
Straciłam Jacoba. Po części.
Justin wyznał, że mnie kocha.
Wróciłam do Justina.
Uprawiałam z nim seks.
Justinowi nadal zależy na Megan.
Odchylam się na siedzeniu i zniżam, by móc oprzeć głowę. Wyglądam przez okno. Śnieg znowu zaczął padać tak, jak kilka dni temu. W powietrzu czuć zbliżające się święta. Wszystko jest przystrojone, wokoło stoją oświetlone choinki, a wzdłuż ulic rozciągają się sznury kolorowych lampek. Zagryzam wargę. Kompletnie nie wiem, jak spędzę święta. Powinnam chyba pojechać do mamy. Ona niedawno była tutaj, a nie chcę jej męczyć kolejną podróżą. Poza tym zawsze spędzamy Boże Narodzenie wspólnie.
Zacznijmy od początku. Wyznałam Justinowi, że pocałowałam Jacoba. Z jednej strony czułam się do tego zmuszona, gdy naciskał na mnie, pytając, czy jestem z moim kolegą z pracy. Co mogłam powiedzieć? To rzeczywiście trudna i skomplikowana sytuacja. Pocałunek nie znaczył zbyt wiele, ale jestem osobą, która nie całuje przypadkowo poznanych facetów. Jacob coś dla mnie znaczył. Nadal znaczy i fakt, że go pocałowałam, tylko umacnia mnie w tym przekonaniu. Zrobiłam to kompletnie spontanicznie, lecz gdyby zamiast niego w pokoju był nowopoznany Charlie, nie zdobyłabym się na to. Potrzebowałam bliskości, zrozumienia i wsparcia, którego nie otrzymywałam od Justina. Potrzebowałam... to zabrzmi źle... wyżyć się gdzieś. Dlatego sam pocałunek nie był aż tak istotny, ponieważ nie zrobiłam tego ze względu na jakiekolwiek uczucia, którymi władam do chłopaka. Ale wiedziałam, że wybierając go jako swoją "ofiarę", wybieram dobrze. Nie pomyślałam tylko, że tym ruchem mogę mu pokazać, że liczy się w moim życiu bardziej niż myśli.
I tym sposobem przechodzę do punktu drugiego: po części straciłam Jacoba. Powinnam winić za to Justina, ale winię siebie. Gdybym go nie pocałowała, nie wynikłaby z tego aż tak skomplikowana sprawa. Muszę porozmawiać z moim kolegą z pracy i wszystko mu wyjaśnić. Nie chcę, by myślał, że przez te kilka godzin byliśmy jakby razem, a teraz z nim mentalnie zerwałam. Tak naprawdę to nie chcę go stracić, nie przez własną nieodpowiedzialność i głupotę.
Justin wyznał, że mnie kocha. Tak, to jest coś. Gdy powiedział to Jacobowi, zobaczyłam w jego sposobie mówienia tyle emocji, jakich nie byłam w stanie dostrzec przez ostatnie miesiące. Poczułam się ważna, poczułam, że rosnę w górę. Niektórzy mówią "kocham" na drugiej randce, ja od Justina tak naprawdę usłyszałam to dopiero teraz. Nie jestem na niego zła, że musiałam tyle czekać i jeśli mam być szczera, prawdziwym błogosławieństwem jest to, że tyle to trwało. Dzięki temu jestem prawie pewna, a przynajmniej powinnam być, że mówił prawdę. Czułam to, kiedy uprawialiśmy seks. Czułam, że uczucia, jakie kłębiły się w nas przez ostatnie dni łączą się w jedność. Nie był to najbardziej romantyczny sposób i zrobiliśmy to błyskawicznie ze względu na sytuację, ale dla mnie to wszystko było cholernie istotne. Sposób, w jaki Justin mnie całował, w jaki mówił, że tylko on może to robić... Czułam się winna i kochana równocześnie. Winna dlatego, bo doprowadziłam do takiej sytuacji, że on sam czuł potrzebę przekazania mi tych informacji. Sądzę, że nie byłby do końca spełniony, gdyby nie miał pewności, że wiem o tym, co jest w stanie ze mną zrobić. I to też jest powodem tego, że czułam się kochana. Potrzebna, zrozumiana - taka, jaka powinnam czuć się zawsze.
Moje życie z Justinem to pasmo niepowodzeń i nieporozumień, ale też dowód pięknej miłości. Nie umiemy bez siebie żyć i jeśli jestem między nienawiścią, a miłością, zawsze zwycięży miłość. Zawsze mu wybaczę, bo zbyt mocno go kocham. Może Britney ma rację, może skazuję się na kolejne cierpienia, ale nie umiem wybierać inaczej, kiedy czuję jego usta przy moich, kiedy słyszę jego bijące serce i kiedy widzę jego zranione spojrzenie. Justin jest wszystkim, czego potrzebuję i wszystkim, czego oczekuję od życia. On sam jest moim życiem.
Martwi mnie sprawa z Megan, ale skoro powiedział, że to zakończy, wierzę mu. Sam przecież wyznał, że wybrał mnie i wiem, ile go to kosztowało. Dlatego też po części przykro mi, ponieważ gdybym ja straciła Britney przez niego, winiłabym go o to, ale nie mogę przecież porównywać swojej przyjaciółki do jego... właśnie, kogo? Do jego opory. Megan była przy nim, kiedy ja nie mogłam i była przy nim wtedy, kiedy mnie jeszcze nie znał. Zna jego mechanizm, wie, jak funkcjonuje, w jaki sposób może go zranić i uszczęśliwić. Ja ciągle się uczę, ale uda mi się to.
Wzdycham głęboko i słyszę dźwięk policyjnych syren. Marszczę czoło i odwracam się, dostrzegając, że policyjny radiowóz parkuje tuż za wozem, w którym jestem. Rozszerzam powieki, obserwując, jak trójka policjantów wysiada z auta, wyjmując zza swoich pasów pistolety, po czym udaje się do środka budynku, w którym zniknął Justin.
Nie zastanawiam się ani chwili. Wysiadam z auta i przełykam ślinę. Jeden z policjantów staje przy drzwiach, dając znak pozostałej dwójce, by ruszała do przodu. Wchodzą do środka i zaczynają coś krzyczeć, ale ze względu na to, że miejsce znajduje się po drugiej stronie ulicy, nie jestem w stanie dowiedzieć się, co mówią. Drzwi zamykają się za nimi i zostaję kompletnie sama i bezbronna.
Jezu, tam jest Justin. Muszę tam iść.
Szybkim krokiem przechodzę przez środek ulicy, zatrzymując dłonią samochody, których właściciele zaczynają na mnie złowieszczo trąbić.
Nad drzwiami dostrzegam wielki napis "Harrickson" wewnątrz znaczka z pralką. Wcześniej zasłaniała mi go ubrana choinka.
Nie waham się ani chwili, tylko wchodzę do środka.
Pomieszczenie jest ogromne. To wielka hala z ogromnymi pralkami, które są poustawiane w trzech rzędach, w każdym po dwie na sobie. Po drugiej stronie dostrzegam Justina, który klęczy przy jakimś położonym na podłodze ciele. Nie wiem, kto to jest, ponieważ jeden z policjantów zasłania mi widok. Pozostała dwójka ściska jakiegoś obcego mi faceta, który na oko jest starszy ode mnie o dziesięć lat, ma długą, ciemną brodę i tatuaże widoczne przez podciągnięte rękawy koszuli w kratę. Mijają mnie, wyprowadzając go na zewnątrz. Odsuwam się, by zrobić im miejsce.
Przełykam ślinę i ruszam do przodu. Słysząc moje kroki, Justin i policjant, który przy nim jest, odwracają się. Na twarzy mego ukochanego maluje się ból, lecz gdy mnie widzi, dostrzegam złość. Natychmiast się zatrzymuję.
- Co ty tu robisz?! - krzyczy, podnosząc się z kolan. Nagle przy moim boku pojawia się Clowes. Co, u licha? Nie widziałam go wcześniej.
- Panno Collins, to nie jest odpowiednie miejsce. Proszę stąd wyjść - mówi spokojnym tonem i wyciąga dłoń w moim kierunku.
Idący do mnie Justin ma zdartą skórę z pięści, a widząc, że się temu przyglądam, chowa ręce za plecy.
- C... co ci się stało?! - wyduszam z siebie, robiąc krok w jego stronę.
- Suzanne, wyjdź stąd - warczy, gdy staje przede mną. Chcę go dotknąć, ale się cofa, po czym chwyta moje ramiona i gwałtownie odwraca mnie tyłem do siebie.
Wyswobadzam się z jego uścisku i ponownie staję twarzą do niego, rozchylając usta.
- Kto ci to zrobił?! - pytam zszokowana, a widząc jego oczy, przełykam ślinę.
Kręci przecząco głową. Wychylam się, by zobaczyć, kto jest na podłodze, ale tego kompletnie się nie spodziewałam. Megan leży tam z poranionym, posiniaczonym policzkiem i mówi coś cicho do policjanta. Rozszerzam powieki, chcąc iść w jej stronę, ale Justin ponownie mnie zatrzymuje.
- Wróć, kurwa, do samochodu.
- Przestań - zagryzam wargę, nie patrząc na niego. Boję się jego oczu, są takie lodowate. Nie mam pojęcia, co mu się stało.
Policjant wstaje i podchodzi do Justina, a ten puszcza mnie gwałtownie, tak, że prawie upadam. Dobrze, że podtrzymuje mnie Clowes.
Czuję się jak szmaciana lalka.
- Panie Bieber, niestety konieczne jest zabranie pani Simpson na izbę przyjęć. - Mówi policjant, wzdychając ciężko.
- Żadnych szpitali, wyjaśniłem już to. Ona tego nie chce.
- Nalegam, aby zmienił pan zdanie. Będziemy się z panem kontaktować w sprawie pana Harricksona - chrząka, po czym podaje Justinowi jakąś karteczkę. - To mój prywatny numer, w razie pytań.
Justin kiwa głową i nawet na mnie nie patrzy. Odwraca się i podchodzi do Megan. Nie widzę dokładnie jego twarzy, ponieważ jest tyłem do mnie. Mówi coś do niej, po czym wsuwa dłoń pod jej kolana i podnosi ją do góry. Kraja mi się serce na ten widok, lecz nic nie mówię. Gdy staje twarzą do nas, Megan ma przymknięte oczy. Jej dłoń bezwładnie zwisa, podrygując rytmicznie zgodnie z ruchem Justina. Chłopak mija mnie i wychodzi przez drzwi, które podtrzymuje mu policjant.
Ruszam za nimi i rozchylam powieki, widząc, jak Justin niesie Megan do samochodu.
- Nie zamknęłaś drzwi?! - krzyczy i dopiero po chwili domyślam się, że mówi do mnie.
Cholera jasna.
- Ja... przepraszam, zapomniałam - mamroczę, przechodząc przez ulicę. Clowes idzie za mną. Jego twarz jest spięta i nie wygląda na zadowolonego z tej sytuacji.
Justin układa Megan na tylnym siedzeniu i gdy podchodzę bliżej, dopiero wtedy na mnie spogląda. Ma smutne i rozgoryczone oczy. Nie chcę takiego Justina. Boję się go
- Wsiądź do auta - mówi, a ja natychmiast przełykam ślinę przez ton jego głosu.
- Justin...
- Nie - kręci głową. - Nie chcę teraz o tym rozmawiać, proszę. Wejdź do samochodu - jego głos jest spokojniejszy, lecz to wcale nie sprawia, że czuję ulgę.
Nie czeka na mnie. Zajmuje miejsce obok Megan, a gdy wsuwam się do środka, niemal przyciskam się do drzwi. On jest nią całkowicie pochłonięty. Spoglądam na nich kątem oka i widzę, jak się jej przypatruje. Ściska mi się serce. Miał z nią skończyć.
Dobra, nie powinnam się tak zachowywać. Coś jej się stało i nie mam pojęcia co. Ktoś ją skrzywdził. Ma siniaki na twarzy, przecięty policzek i dostrzegam zadrapania na jej przedramionach. Nikt nie pomyślał, by w grudniu założyć jej kurtkę.
Gdy Clowes rusza, wbijam się w kanapę. Nie chcę tu być, nie z nimi.
Nagle Justin chwyta moją dłoń i kładzie ją sobie na kolanie. Wciągam głęboko powietrze, gdy ściska mnie mocno, jakby chciał złamać mi palce. Zasysam wargę z bólu, ale nic nie mówię. Coś złego się z nim dzieje. Wykończy mnie. Jeszcze chwilę temu uprawialiśmy seks na tej tapicerce, a teraz jedzie z nami jego była, która chyba jest nieprzytomna, albo śpi. Nie wiem, co wolę.
Zatrzymujemy się pod domem Justina i czuję gulę w gardle. Myślałam, że jednak pojedziemy do szpitala, a on mówił te rzeczy przy policjancie, by tylko szybko go spławić. Jakże się mylę, kiedy Justin zerka na mnie niecierpliwie.
- Musisz wysiąść, żebym mógł ją wziąć - szepce, a ja przełykam ślinę.
Otwieram drzwi i przytrzymuję je, całkowicie rozkojarzona zaistniałą sytuacją. Czy on...? Naprawdę?
Justin wysiada za mną i szybko okrąża samochód, po czym bierze Megan na ręce i przyciska ją mocno do siebie, jakby bez tego miała umrzeć. Stoję tam jak sparaliżowana i tylko na nich patrzę. Clowes również wysiada z auta i zerka na mnie niepewnie.
- Zawieziesz mnie do domu, proszę? - pytam, przełykając ślinę.
Kierowca kiwa głową, ale Justin, słysząc mnie, odwraca się gwałtownie.
- Co? Czemu chcesz wrócić? - pyta, marszcząc czoło.
Wzdycham głęboko i patrzę na niego wystraszona, po czym kręcę głową. Dopiero coś naprawiliśmy. Nie powinnam go teraz zostawiać.
- Zostanę - mówię w końcu i idę za nim. Myślałam, że jakoś się ucieszy, ale on jedynie patrzy na Clowesa swoim nieobecnym spojrzeniem.
- Zadzwoń po lekarza i jedź po Jaxona - rzuca i tyle go widzę. Szybkim krokiem wchodzi do swojego domu.
Posyłam kierowcy współczujący wzrok, a on kręci z niedowierzaniem głową, po czym wsiada do auta. Kiedy wchodzę do domu, nie słyszę Justina. Zdejmuję ostrożnie buty i kurtkę, starając się nie myśleć o tym, w jaki sposób zostałam potraktowana.
Spokojnie, przecież powiedział, że mnie kocha. Wszystko jest w porządku.
W kuchni wlewam ciepłą wodę do miseczki i zabieram kilka wacików oraz plastrów. Idę na górę, mając nadzieję, że uda mi się w czymś pomóc Justinowi. Przypominam sobie, jak bardzo się bałam, wchodząc tu pierwszy raz. W umowie było wspomniane pomieszczenie, którego nie można było odwiedzić i nadal mnie to frustruje. Teraz myślę, że był to jedynie rodzaj testu - wejdzie, czy nie wejdzie? Pokaże, że nas słucha, czy nie?
Wywracam oczami. Widzę jedne uchylone drzwi. To chyba pokój gościnny. Zaglądam tam i widzę Justina, który pochyla się nad ciałem Megan. Ona leży na ogromnym łóżku, przykryta kocem.
Chrząkam, by się odwrócił, a gdy mnie widzi, przełyka ślinę. Spuszcza spojrzenie na to, co trzymam i natychmiast do mnie podchodzi.
- Powinnaś stąd wyjść - mówi głosem nieznoszącym sprzeciwu. Bierze ode mnie wszystkie rzeczy i odchodzi, a mnie zalewa fala żalu. Dlaczego taki jest?
Robię kilka kroków w jego stronę i staję za łóżkiem, przyglądając się, jak moczy wacik i obmywa zaschniętą krew u kobiety. Przełykam ślinę, a on zerka na mnie kątem oka i wywraca oczami.
- Powiedziałem ci, wyjdź stąd, Suzanne. Nienawidzę się powtarzać.
Stoję. Nadal tam stoję i po prostu patrzę. Twarz Megan jest tak poraniona, że aż mi jej szkoda. Widząc, że Justin nieporadnie ją myje, samemu potrzebując pomocy, podchodzę z drugiej strony łóżka i zabieram mu to, co trzyma. Unosi brew, patrząc na mnie niepewnie.
- Co ty wyprawiasz?
Nie odzywając się słowem, sama zaczynam opatrywać rany Megan. Nie mam pojęcia, co się stało, ale wygląda na to, że ktoś naprawdę mocno ją pobił.
- Co się jej przytrafiło? - pytam po chwili, nie przerywając swoich czynności.
Twarz Justina jest przepełniona bólem jeszcze większym niż wtedy, kiedy go zostawiałam.
- Nie powinnaś się martwić - mówi, zatracony w swoim własnym świecie. Unoszę brew.
- Dlaczego nie zabrałeś jej do szpitala?
- Kurwa, myślisz, że nie chciałem?! - wstaje z łóżka. Przenoszę na niego spojrzenie i załamuję ręce, obserwując, jak zaczyna chodzić po pokoju. - Jest taka uparta, ona nienawidzi szpitali!
Nagle Megan się wzdryga. Otwiera oczy i patrzy najpierw na sufit, potem na mnie, a w końcu na Justina. Rozszerza źrenice i mruga kilkakrotnie powiekami, przyzwyczajając się do światła.
Nie wiem czemu, ale nagły instynkt podpowiada mi, bym lepiej zeszła z łóżka. Staję prosto, a Justin natychmiast pochyla się nad Megan.
- Przepraszam - mamrocze, przykładając dłoń do jej włosów. Przełykam ślinę, widząc jego ruch.
- Gdzie... gdzie jestem? - pyta Megan, rozglądając się.
- U mnie. Zaraz przyjedzie lekarz.
- Nie chcę lekarzy.
Justin napina się ze złości. Sposób, w jaki na nią patrzy... Nie chcę tego widzieć.
- Megan, potrzebujesz lekarza. Nie kłóć się ze mną, i tak poszedłem ci na rękę, nie zawożąc cię do szpitala.
Wycofuję się powoli, czując, że przeszkadzam. Justin zatrzymuje mnie spojrzeniem.
- Suzanne - warczy.
- Zaraz przyjedzie Jaxon, pójdę do niego.
Przez chwilę na mnie patrzy, ale to tylko sekundy. Kiwa głową i przenosi wzrok na swoją byłą.
- Dopilnuj, by tu nie wszedł - rzuca na koniec. To chyba znak, bym zostawiła ich samych.
Nie mogę w to uwierzyć. W momencie, gdy uchylam drzwi, by przez nie wyjść, do środka wpada jakaś ubrana w białą bluzkę i czarne spodnie postawna kobieta, która ma na oko ponad czterdzieści lat. Odsuwam się na bok, by zrobić jej miejsce. Za nią pojawia się Clowes, ale widząc mnie, zostaje w progu. Odwracam się, by zaobserwować, jak nowoprzybyła - pewnie doktorka - wyjmuje ze swojej torby stetoskop i przykłada go do ciała Megan, uprzednio rozpinając guziki jej bluzki. Justin nie odwraca wzroku, gdy obserwujemy biustonosz Megan oraz zarys jej jędrnych piersi, których tak cholernie jej zazdroszczę.
- Co dokładnie się stało? - pyta lekarz, ukradkiem zerkając na Justina i w tym samym czasie wyjmując bandaże.
Nachyla się nad dłonią Megan i podnosi ją do góry, a ta syczy z bólu.
- Ostrożnie - mówi gwałtownie Justin, jakby rzucając się do przodu, jednak gdy otrzymuje karcące spojrzenie od lekarki, cofa się szybko.
- Wewnętrzny krwotok - informuje nas krótko doktorka.
Przypatruję się wszystkiemu łącznie z Clowesem. Nie wiem jak on, ale ja czuję się jak intruz, wyrzutek, niepotrzebna, zapychająca miejsce rzecz.
Justin nie odpowiedział na postawione przez lekarza pytanie. Nic nie mówi na to, że wciąż tu jestem, ale nie wiem nawet, czy mnie zauważa. Jego cała uwaga skupiona jest na Megan.
Odwracam się i widzę Jaxona, który wychyla się zza nogi Clowesa. Widzi mnie i uśmiecha się szeroko.
- Suzanne! - piszczy, po czym podbiega do moich łydek, mocno się w nie wtulając.
- Cholera jasna, mówiłem, żebyś wyszła i go tu nie wpuszczała - przeszywa mnie dreszcz, gdy słyszę za sobą ten lodowaty głos. Natychmiast chwytam Jaxona za jego rączkę i odsuwam go od siebie.
- Przepraszam - bąkam niemiło pod nosem, wychodząc z malcem z pokoju.
Clowes odwraca się na moment, zanim kompletnie zamyka za sobą drzwi, odcinając mnie od tej przedziwnej sytuacji.
Jestem załamana. Co to było?!
Schodzę z Jaxonem na dół i siadam z nim na kanapie.
- Obejrzymy jakąś bajkę? - pytam, chcąc chociaż przez chwilę zająć czymś myśli.
- Tak! - piszczy malec i podbiega do ogromnego telewizora plazmowego, po czym sięga do jednej z szuflad, które są wbite w ścianę, Wyciąga stamtąd trzy płyty wzięte na chybił-trafił, po czym mi je podaje.
Mustang z Dzikiej Doliny, Mulan i Pocahontas.
Chichoczę, zerkając na niego.
- Chyba nie chcesz oglądać opowiastki o księżniczkach?
Robi głupią minę, po czym kręci zniesmaczony głową.
- Nie - jęczy, śmiejąc się pod nosem.
Wzdycham i kiedy biorę do ręki DVD z Mustangiem, przychodzi mi do głowy pewien znacznie lepszy pomysł. Po co mamy tu ślęczeć, w tych czterech ścianach, skoro możemy wyjść się przewietrzyć? Jest dopiero dziewiętnasta.
- Jax, a co powiesz, gdybyśmy odwiedzili plac zabaw?
- Plac zabaw? Jest zima!
- Wiem, mały. Ale znam świetny plac zabaw w zamkniętym budynku.
Oczy mu się rozjaśniają.
- A są tam burgery?
- Chcesz burgera?
- Tak! - znowu piszczy i skacze w górę.
Wstaję z kanapy, obijając dłonie o uda i wyciągam do chłopca rękę. Chwyta ją od razu, ciągnąc mnie w stronę przedpokoju.
Kiedy zakładam płaszcz, słyszę kroki na schodach. Serce mi zamiera.
Na szczęście to nie Justin. Clowes schodzi po stopniach, a gdy nas widzi, unosi brew.
- Wychodzicie, panno Collins? - pyta zaniepokojony.
- Tak, Clowes. - Mówię i pierwszy raz uświadamiam sobie, że nie znam jego imienia. - Eee... - bąkam. - Przepraszam, ale jak masz na imię?
- Ethan, panno Collins - odpowiada miękko. - Niestety, obawiam się, że nie będę mógł pozwolić pani wyjść.
Marszczę czoło.
- Czemu nie?
- Pan Bieber prosił, bym miał na panią oko.
Zaciskam usta, kręcąc głową.
- Myślę, że ma się o kogo martwić - wzruszam niedbale ramionami i patrzę na Jaxona, który jest już gotowy. Kiedy chwytam za klamkę, zatrzymuję się na moment. Jeśli Justin dowie się, że Clowes pozwolił mi wyjść, wkurzy się nie tylko na mnie, ale przede wszystkim na niego. - Ethan, jeśli chcesz, możesz iść z nami. To znaczy... - wypuszczam powietrze z ust. - Proszę.
Ethan Clowes (matko, teraz nie będę mogła przyzwyczaić się nawet w myślach do tego imienia! To takie dziwne, gdy ktoś, kogo połowę życia nazywasz po nazwisku, nagle dostaje imię.) przez chwilę zastanawia się nad tym, co powiedziałam, po czym kiwa głową.
- Dobrze, ale zawiadomię pana Biebera.
- Nie! - prawie krzyczę. - Znaczy, po co tracić czas? Zadzwonisz do niego z drogi.
W końcu mi przytakuje i chwilę później siedzimy już w samochodzie. Co prawda, chciałam się przewietrzyć, ale to też mi nie przeszkadza, bo przynajmniej szybciej dojedziemy na miejsce.
Clowes nie opuszcza nas ani na krok, gdy wchodzimy do wielkiego parku rozrywki. Widziałam to miejsce na ulotkach, ale nigdy wcześniej tu nie byłam.
Ogromna hala składa się ze ścianek wspinaczkowych, basenów z piłkami, tuneli, labiryntów, restauracji i kina 5D. Jaxon wpada w zachwyt i zaczyna ciągnąć mnie w stronę basenu.
Ethan jakby depcze mi po piętach. Wywracam oczami, jednak nic nie mówię.
Kupuję Jaxonowi bilet i trzymam dzielnie jego kurtkę oraz pilnuję butów, gdy tymczasem on w najlepsze rzuca się kolorowymi piłkami z jakimś innym chłopcem. Uśmiecham się lekko. Sama miałam się wyluzować, ale nie mogę uspokoić myśli.
Jeszcze parę chwil temu byliśmy tacy szczęśliwi! Czy nie możemy się ustatkować i zachowywać się normalnie?! Ile bym dała za spokojny związek z Justinem, ale to chyba niemożliwe, gdy traktuje mnie w ten sposób.
Wybaczył mi pocałunek, kochał się ze mną, a potem tak potraktował! I to przez kogo?! Przez Megan, która miała zniknąć z naszego życia raz na zawsze! Okej, nie jestem na nią zła, jestem zła na niego. I na siebie też. Kolejny raz jestem na polu minowym, a w którąkolwiek stronę bym nie poszła, zawsze trafię na bombę. Witamy w świecie Justina Biebera.
Dlaczego tak się zachowuje w stosunku do mnie?! Przecież nie zrobiłam nic złego, chciałam mu pomóc! Mogłam pojechać do domu i tam spędzić resztę wieczoru. Powinnam też porozmawiać z Jacobem.
Odwracam się, chcąc spytać Clowesa, czy mógłby popilnować Jaxona, a ja w tym czasie kupiłabym coś do jedzenia, ale kierowca stoi dalej ode mnie i rozmawia przez telefon. Ma spiętą sylwetkę i gdy załapujemy kontakt wzrokowy, z zażenowania, że go podejrzałam, przenoszę spojrzenie z powrotem na chłopca.
Ethan podchodzi do mnie kilka sekund później.
- Panno Collins, musimy wracać.
Marszczę czoło, patrząc na niego.
- Co?
- Pan Bieber się niepokoi.
- Och - prycham, kręcąc głową. - To ciekawe, że teraz się mną przejął - wywracam oczami, dopiero po jakimś czasie uświadamiając sobie, że nie powinnam mówić takich rzeczy przy Clowesie. - Dobrze - zagryzam wargę. - Wrócimy, ale potem chcę pojechać do domu.
Clowes unosi brew, jednak chyba rozumie, że nie warto się ze mną kłócić.
- Odwiozę panią.
- Nie musisz, Ethan. Poradzę sobie. I proszę, mów mi Suzanne.
Uśmiecha się pogodnie i kiwa głową. Jestem mu wdzięczna.
Wołam Jaxona, a mały jęczy, nie chcąc wychodzić. Przekonuję go tym, że w drodze powrotnej wstąpimy do Burger Kinga. Naprawdę chciałam z nim spędzić więcej czasu, ale skoro Justin chce, Justin dostanie. Póki co, jedynie Jaxona. Ja wracam do siebie, skoro ma się tak w stosunku do mnie zachowywać.
Jaxon w samochodzie opowiada mi o chłopcu, którego poznał i jest mi głupio, że nie poświęcam mu wystarczającej uwagi. Byliśmy poza domem zaledwie godzinę. To zbyt mało, bym mogła w jakikolwiek sposób odetchnąć, szczególnie, że wiem, po co tam teraz wracam.
Mały zajada się kupionym hambugerem, a ja co chwila zwracam mu uwagę, by wytarł usta. Próbuję się nacieszyć chwilą wolności, lecz gdy Clowes parkuje pod domem, wiem, że nie mam jej już zbyt dużo.
Cholera, nie chcę się czuć jak w klatce, gdy tylko przekraczam próg tego domu.
- Poczekam tu na p... na ciebie, Suzanne. - Odzywa się Clowes, gdy wysiadam.
- Ethan, nie musisz - zagryzam wargę. - Wrócę autobusem.
- Nalegam - jest nieugięty.
- Dziękuję - w końcu wypuszczam powietrze z ust. - To nie potrwa długo - chrząkam niepewnie, zamykając za sobą drzwi.
Jaxon strzepuje buty ze stóp i biegnie do kuchni, a ja stoję jak sparaliżowana. Justin wychodzi zza progu i kiedy mnie dostrzega, przybiera pozycję gotową do ataku. Cały się pręży, a oczy ciemnieją mu niebezpiecznie.
- Pozwoliłem ci, kurwa, wyjść?! - krzyczy, aż mnie wcina.
Czuję ogromną gulę w gardle, kiedy na niego patrzę. Zbliża się do mnie szybkim krokiem, zamykając przestrzeń między nami. Wiem, co ma zamiar zrobić. Już nieraz się tak działo.
- Nie - mówię, podnosząc ręce do góry na znak, by się nie zbliżał. - N... nie chcę cię całować.
Zatrzymuje się i marszczy czoło.
- Myślałem, że tego potrzebujesz.
- Po co? Nie jestem workiem treningowym, na którym możesz się wyżyć - prycham, czując wewnątrz siebie narastającą złość. - Nie jestem twoją własnością, żebyś mówił mi, co mam robić.
- Jes...
- Nie! - przerywam mu gwałtownie, robiąc krok w tył. - Jestem twoją dziewczyną i myślałam, że w pewien sposób to będzie coś więcej niż kilka minut pieprzenia się na tylnym siedzeniu twojego auta!
Zasysa wargę i kręci głową.
- Nie traktuj tak tego, do jasnej cholery. Widzisz, jak wygląda sytuacja.
- Tak, sprowadziłeś tu sobie swoją byłą, tak wygląda sytuacja.
Justin chwyta końcówki swoich włosów, warcząc gardłowo.
- Kurwa, ile razy ci można powtarzać, że nie chciała jechać do szpitala?! Nie możesz czegoś zrozumieć raz, tylko trzeba ci to powtarzać jak jebanej idiotce?!
Rozszerzam powieki i rozchylam usta, słysząc jego słowa. Chryste, on nad sobą nie panuje. Kręcę głową i trzepoczę kilkakrotnie rzęsami, starając się wykonać jakiś racjonalny ruch, ale nic, oprócz wyjścia stąd nie przychodzi mi do głowy.
- Co ty robisz? - pyta nagle, gdy chwytam za klamkę.
Jezu, to się nie dzieje. Nie trzeci raz.
- Wychodzę.
- Przestań ode mnie uciekać - chrypi, zbliżając się do mnie.
- To przestań zachowywać się jak kretyn - prycham. - Tak strasznie za tobą tęskniłam, Justin! Powiedziałeś mi, że mnie kochasz i tyle właśnie znaczą twoje słowa?! Trudno jest ci kochać jebaną idiotkę, prawda?!
Justin chwyta mnie za ramię, kiedy chcę się od niego odwrócić i wreszcie wyjść. Jego uścisk jest tak mocny, że oczy automatycznie zachodzą mi łzami przez piekący ból.
- Czemu jesteś tak zazdrosna o Megan? - pyta twardo.
Prycham, nie mogąc uwierzyć, że tak opacznie to zrozumiał.
- Jezus, Justin, ty chyba nie widzisz, o co mi chodzi. Czy ty wiesz, jak się zachowujesz?! Pomiatasz mną i traktujesz mnie jak zabawkę! Nie wiem co się stało Megan, ale to nie powód, żebyś tak to wszystko postrzegał. Nie pozwalasz mi na nic. Na tym polega związek?!
- Ja tylko próbuję pomóc Megan!
- Pomóc?! Czy według ciebie jeśli będziesz jej pomagał, przy tym drąc się na mnie i traktując mnie jak gówno, to cokolwiek naprawisz?! Nie!
Justin przymyka oczy i kręci przecząco głową, po czym wypuszcza powietrze z ust.
- Zostań. Nie powinnaś teraz wychodzić. Nie, kiedy jesteś na mnie zła.
- Och, wydaje mi się, że właśnie kiedy jestem na ciebie zła, powinnam stąd wyjść.
Justin wzdycha, ssąc dolną wargę, po czym robi krok w moją stronę i składa pojedynczy pocałunek na moim czole. Mam wrażenie, że wcale nie chce tego robić.
- Proszę, zostań ze mną.
Unoszę brew.
- Z tobą, czy z tobą i Megan?
Warczy poirytowany.
- Ze mną, Jaxonem i Megan.
Przełykam ślinę i wzdycham cicho. Jeśli teraz wyjdę, to znowu wrócimy do punktu wyjścia. Nie chcę od niego tym razem odejść i z nim zerwać, jednak świadomość, że mogłabym pozwolić mu być sam na sam w wielkim domu z Megan mnie wykańcza.
- Dobrze.
- Dobrze?
- Zostanę. Ale muszę powiedzieć Clowesowi - mamroczę i sięgam za klamkę, jednak Justin mnie powstrzymuje.
- Zadzwonię do niego.
- O... okej - nie chcę się z nim sprzeczać.
Stoimy tam i gapimy się na siebie, aż wreszcie Justin chwyta moją dłoń i lekko gładzi ją kciukiem. Spoglądam w dół na nasze palce, wypuszczając powietrze z ust.
- Przepraszam - szepce, całując wierzch mojej dłoni, którą podstawił sobie do ust. Ma tak smutne oczy, że jest mi go żal. - Martwiłem się o ciebie, gdy cię nie było.
Kiwam głową, nie odpowiadając mu. Kiedy mnie puszcza, zdejmuje mój płaszcz i odwiesza go do szafy. Oblizuję spierzchnięte wargi, patrząc na niego.
- Domyślasz się, że nadal nie jest między nami dobrze, prawda?
- Porozmawiamy o tym. Połóż się spać, Jaxon też powinien już dawno być w łóżku. - Znowu ten oschły, pretensjonalny ton.
Dobra, już idę. Wywracam oczami i prycham pod nosem, zmierzając na górę. Kiedy słyszę, że Justin podąża za mną, odwracam się do niego.
- Mam na ciebie zaczekać?
- Nie. Uśnij, ja muszę jeszcze posiedzieć z Megan.
Mrugam kilkakrotnie powiekami.
- Wybrałeś mnie, ale wolisz spędzić czas z nią...
- Znowu zaczynasz?! - warczy nisko.
Podnoszę ręce do góry, śmiejąc się bez wyrazu.
- Nie, przepraszam za bycie jebaną idiotką. Dobranoc. - Spuszczam wzrok i chcę iść do Jaxona, ale Justin chwyta mnie za dłoń i unosi w górę mój podbródek. Całuje mnie mocno i krótko, jakby coś mi obiecując, ale nie do końca wiem, co to jest. Kompletnie brak mi tchu, kiedy się ode mnie odrywa.
- Nie jesteś jebaną idiotką. Przepraszam - szepce przy moich ustach i zakłada moje włosy za ucho. - Kocham cię.
Tak. Kochasz.
Zaciskam zęby, nawet nie będąc w stanie mu odpowiedzieć. Nie czeka na nic, tylko od razu po swoich słowach znika w pokoju gościnnym, cichutko zamykając za sobą drzwi.
W co ja się znowu wpakowałam?

Leżę w ogromnej sypialni Justina, mam głowę przyciśniętą do poduszki i całe zapłakane oczy. Trzęsę się, rozmyślając o tym, jak to wszystko na mnie wpływa. Nie powinnam się niczym denerwować, jestem w ciąży i to źle oddziałuje na dziecko. A, właśnie. Na tym etapie mogę już dowiedzieć się płci dziecka, ale nie wiem, czy chcę to zrobić. Muszę porozmawiać o tym z Justinem, to przecież też jego dziecko.
Sięgam po leżący na szafce nocnej telefon i sprawdzam godzinę. Jest prawie pierwsza, a on nadal nie wrócił od Megan. Powinnam tam iść? Dlaczego w ogóle tam przesiaduje?
Zagryzam wargę. Nie winiłabym go, gdyby zachowywał się w stosunku do mnie inaczej. Już się pogodziliśmy i ostatnim, o czym marzę, to ponowne rozstanie.
Nagle słyszę otwierane drzwi. Do pokoju wpada smuga światła z korytarza. Justin podchodzi do łóżka na palcach, a ja przełykam ślinę, gdy się obok mnie kładzie. Leżę tyłem do niego, więc nie widzę, jaką ma minę.
Wypuszcza powietrze z ust i przykrywa się kołdrą, po czym unosi się nad moim ciałem, a ja zbyt późno orientuję się, że powinnam zamknąć oczy, by myślał, że śpię.
- Suz - szepce, oplątując dłonie wokół mojej talii i wtulając się we mnie od tyłu.
Przez jego dotyk i głos, który przepełniony jest bólem z każdej strony, czuję ponowną falę łez na policzku. Szybko sięgam tam dłonią i je ścieram.
- Suz - powtarza Justin i cmoka mnie w tył mojej głowy. - Proszę, nie nienawidź mnie.
Co? Mój Boże. Przełykam ślinę i kładę dłoń na jego palcach, które trzyma pod moimi piersiami. Splatam je z moimi, po czym biorę głęboki wdech i odwracam się w jego stronę.
- Nie nienawidzę cię, Justin - zagryzam wargę. Nie mogę uwierzyć, że się tego bał. Widzę jego twarz przez ogromny księżyc za oknem. Jest pogrążony w smutku i patrzy na mnie z żalem.
- Przecież widzę. Nie płakałabyś, gdybyś mnie nie nienawidziła.
- Zachowujesz się okropnie - oblizuję powoli usta i puszczam jego dłoń, pocierając moje policzki i starając się zachować otwarty umysł. - Jak ostatni fiut.
Dostrzegam, jak jego kąciki ust się podnoszą.
- Kiedy jesteś zła, używasz słów, o które nigdy bym cię nie posądził - chichocze lekko, sięgając ponownie po moją rękę.
- Bo wytrącasz mnie z równowagi - kręcę głową. Wcale nie jest mi do śmiechu.
Poważnieje i pochyla się nade mną, trzymając głowę przy mojej szyi.
- Przepraszam - wypuszcza powietrze z ust i czuję jego gorący oddech na całej skórze.
- Za co mnie przepraszasz?
- Za to, jak się zachowuję. Nie powinienem cię tak traktować - unosi się, by mnie widzieć.
- Masz rację, nie powinieneś - przełykam ślinę. - Co się stało Megan?
Justin przymyka na moment oczy, po czym gwałtownie je otwiera i opada plecami na poduszkę.
- Zaatakował ją ten chuj, Harrickson - wzdycha. - Kiedy przyjechałem, było już za późno.
- Kto to Harrickson? - zadaję skonsternowana pytanie. - I na co za późno?
- Facet, który ją gnębił. Kiedy przyjechałem, okładał ją pięściami! - warczy, a ja podryguję, kompletnie nie spodziewając się wcześniej jego wybuchu.
- Nie krzycz, Justin, błagam - szepcę. Zaraz przybiegnie tu Jaxon, a poza tym Megan może nas usłyszeć.
- Gdybym, kurwa, był tam wcześniej, zamiast pieprzyć się w samochodzie jak jebany nastolatek, to może bym jej pomógł...
Gwałtownie zachłystuję się powietrzem.
- Co?! - pytam gorączkowo, wyswobadzając swoją rękę z jego. - Żałujesz, że to zrobiliśmy? Nie wierzę.
Równie dobrze mógłby mnie spoliczkować.
Przenosi na mnie spojrzenie i podnosi się, kręcąc głową.
- Boże, czemu ty zawsze wszystko tak źle rozumiesz? Nie żałuję.
- Och, właśnie tak to zabrzmiało - przełykam ślinę. Jego słowa wpędzają mnie w ogromne poczucie winy.
- Suzanne - mówi poważnie, podnosząc się do pozycji siedzącej i energicznymi ruchami przeczesując swoje włosy, po czym opiera łokcie na podciągniętych kolanach. - Jestem tym wszystkim wykończony. Nie żałuję tego, że uprawiałem z tobą seks, żałuję, że nie przyjechałem wcześniej i tyle. Kurwa, nie mogę znieść myśli, że mógł ją pobić doszczętniej - syczy na samo wspomnienie.
- Ona... ona sama do niego poszła?
- Nie, Chryste, za kogo ty ją masz?! - jęczy, zerkając na mnie przez ramię. - Zabrał ją tam, pierdolony skurwiel. Gdyby mnie tam nie było... Mogłaby już teraz nie żyć.
- Nie mów tak - przełykam ślinę.
- Ale to prawda. Wybrałem ciebie, Suzanne i miałem dać sobie z nią spokój. Gdybym... gdybym nie chciał dociągnąć tej sprawy do końca, to...
Czuję ogromną gulę w gardle. Znowu.
- Justin, czy... czy ty żałujesz swojego wyboru pomiędzy nami dwiema?
- A ty, jakbyś się czuła, gdybym zmusił cię do wybrania między mną, a Jacobem?
Nie tego się spodziewałam. Myślałam, że od razu powie, że niczego nie żałuje. Czuję się jeszcze bardziej winna, bo zmusiłam go do czegoś, na co z pewnością nie miał ochoty i co przeżywa do tej pory. 
- Wybrałabym ciebie - odpowiadam bez wahania.
Przenosi na mnie spojrzenie.
- A między mną, a Britney?
Rozszerzam powieki.
- Justin, to nie jest ta sama sytuacja. Ty nie musisz być zazdrosny o Britney.
- Ale Britney to twoja przyjaciółka.
- Więc traktujesz Megan jak przyjaciółkę?
Zastanawia się przez chwilę nad odpowiedzią. Mam wrażenie, że mijają godziny, zanim w końcu mi ją daje.
- Nie jest taka, jak każda inna przyjaciółka. Ona mnie nie wspierała, ona...
- Cię wykorzystywała - kończę za niego, a on cały się spina.
- Kurwa, przestań.
Podnoszę się, również tak jak on do pozycji siedzącej.
- Justin - zaczynam spokojnie, ssąc dolną wargę. Powstrzymuję się z całych sił, by mu nic nie wykrzyczeć. - Nie widzisz tego, co się między nami dzieje? Pogodziliśmy się, ale nie jest między nami dobrze. Boję się, że nigdy nie będzie. Odtrącasz mnie od siebie i przyciągasz Megan. Czemu tak ci na niej zależy?
- Na tobie zależy mi bardziej.
- Ale czemu zależy ci na niej? - powtarzam pytanie, obserwując go.
Wzdycha głęboko i wzrusza ramionami.
- Bo była ze mną wtedy, kiedy najbardziej kogoś potrzebowałem. Była moją pierwszą kobietą i... Wtedy w zakątkach mojego umysłu działy się najstraszliwsze rzeczy. Była moją oporą.
Zamieram na moment i zagryzam wargę.
- Była twoją pierwszą kobietą po domu dziecka, prawda?
- Poznałem ją, mając osiemnaście lat. Byłem szczeniakiem, ale nie mogłem zapomnieć tego, co stało się w moim życiu wcześniej. Ona jakoś pomogła mi zmienić tor moich myśli.
Jest mi przykro. Przykro, że to nie byłam ja i przykro, że ja nigdy nie byłam w stanie mu pomóc. Ciągle się tylko kłóciliśmy, nigdy nie było między nami dobrze.
Unoszę dłoń i kładę ją na jego plecach. Ma na sobie koszulkę, którą podwijam, opuszkami palców smagając jego skórę. Prostuje się i napina, ale grzecznie ściąga z siebie ubranie. Ma przymknięte oczy. Jest mi go żal. Przeszedł tyle w swoim życiu i nigdy nie otrzymał dobrego wsparcia. Chcę tu być, by mu je dać.
Wplatam palce w jego włosy, ssąc swoją dolną wargę. Delikatnie ciągnę za końcówki, a on odchyla głowę do tyłu, napierając na moje palce.
- Przepraszam - mamroczę, zmieniając pozycję i siadając obok niego na kolanach. Patrzy na mnie, przesuwając wzrokiem po moim ciele. Znowu mam na sobie jego ubranie.
- Ty... ty nie masz mnie za co przepraszać, Suzanne.
- Nie jestem dla ciebie kimś odpowiednim - gryzę wargę. - Nie daję ci tego, czego ode mnie oczekujesz. Przepraszam, że zmusiłam cię do wybierania pomiędzy mną, a Megan, ale bolało mnie i boli nadal, w jaki sposób na nią reagujesz. Przepraszam, że pojawiłam się w twoim życiu, przepraszam, że...
Kręci błyskawicznie głową i unosi brew, po czym również klęka, na przeciwko mnie.
- Kurwa, nie mów tak, błagam. Żałujesz, że mnie poznałaś?
Mrużę oczy.
- Co? Nie, nie żałuję tego.
- Więc czemu mnie przepraszasz? To nie jest twoją winą, nic nie jest twoją winą. Boże, dzięki temu, że się znamy, doświadczyłem zbyt wiele szczęścia, na które nie zasługuję. Myślisz, że nie zwracam uwagi na błahostki? Myślisz, że nie cieszę się, kiedy widzę, jak mój syn dobrze się z tobą bawi? Myślisz, że nie jestem w tym momencie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie? Dobra, sam spieprzyłem sprawę z Megan. Nie umiem tak łatwo się jej pozbyć, ale ciebie nie umiem pozbyć się w ogóle, Suz. Jesteś wszystkim, czego potrzebuję od życia. Chcę cię kochać, chcę cię nienawidzić. Chcę kłócić się z tobą cały dzień i sprzeczać o wszystko, a potem chcę usnąć w twoich ramionach po namiętnym seksie i obudzić się z głową przy twoich piersiach, czując twoje palce w moich włosach. Chcę tego wszystkiego z tobą. Tylko z tobą, Suzanne, bo tylko ciebie kocham - przełyka ślinę, ujmując moją twarz w dłonie. - Nie kocham Megan. Nie kocham żadnej innej kobiety oprócz ciebie, chociaż sam do końca nie wiem, co to oznacza. Nie umiem zmienić się za pomocą pstryknięcia palca. Zrozum mnie.
Jestem wstrząśnięta jego słowami. Wywierają na mnie ogromny wpływ i robią ogromną dziurę w sercu. To chyba najpiękniejsza rzecz, jaką do tej pory mi wyznał.
- Ja... rozumiem cię, Justin.
- Nie rób mi tego znowu - jest ewidentnie załamany.
Marszczę brew.
- Czego?
- Nie zostawiaj mnie.
Wciągam gwałtownie powietrze.
- Nie zostawię. Nie chcę cię zostawiać.
Unosi się i podciąga mnie w górę, bym się wyprostowała, po czym przytula mnie, chowając twarz w zagłębieniu mojej szyi. Ostrożnie kładę dłoń na jego głowie i wdycham jego zapach.
- Przepraszam, jestem skończonym kretynem. Daj mi ostatnią szansę. Ostatnią, tylko o to cię proszę. Jeśli teraz spieprzę, zniknę z twojego życia raz na zawsze.
- Justin, jeśli nawet się rozstaniemy, ja i tak będę próbowała odnaleźć...
Przerywa mi, kręcąc głową.
- Nie znajdziesz mnie. Jeśli się rozstaniemy, zniknę. Na zawsze.
- O... o czym ty mówisz?
- Suzanne, zabiję się, jeśli jeszcze raz będę to przechodził. Świadomość, że nie ma cię obok mnie jest wyczerpująca. Przeżyłem to dwa razy, ale trzeci nie dam rady. Chcę już zawsze być obok ciebie.
Próbuję przełknąć ślinę, ale nawet na to nie potrafię się zdobyć.
- Pozwól mi, pozwól mi ostatni raz pokazać ci, jak bardzo żałuję. Musimy zacząć od nowa. Musimy zapisać nową kartę, bez żadnych skreśleń, niedokończonych słów czy przebijanego papieru od zbyt mocno wbitego długopisu.
- Justin...
- Kocham cię - szepce szybko, zaczynając głaskać kciukami moje policzki. - Nie chcę, by zajmował się tobą Jacob. On patrzy na ciebie w sposób, w którym patrzyłem ja i w który pragnę patrzeć teraz. Tylko mi na to pozwól.
Zaciągam się powietrzem. O dziwo, nie płaczę. Chyba nie mam na to siły.
- Pozwalam ci, Justin, ja... Kocham cię. - Wypuszczam powietrze z ust i uświadamiam sobie, że oddychanie znowu sprawia mi ogromną trudność. - Najmocniej na świecie. Nie dopuszczę kolejny raz do rozstania między nami.
Kręci głową.
- My nie dopuścimy. Wina w naszym związku leży po obu stronach - przełyka ślinę. To niesamowite, że cały czas tkwimy w tej samej pozycji. Palcami dotykam jego łokci, a on ciągle ujmuje moją twarz i mocno trzyma ją w swoich dłoniach. Nie jestem pewna, czy pamiętam, co oznacza mrugać, kiedy tak się w siebie wpatrujemy. - Bez ciebie jestem zagubiony.
- Wiem. Ja tak samo czuję się bez ciebie.
- Kocham cię.
Uśmiecham się lekko, a on traktuje to jak zaproszenie. Pochyla się i składa na moich wargach delikatny pocałunek. Przełykam ślinę i rozchylam usta. Sekundę później czuję, jak nasze języki walczą o to, kto dostanie dominantem. Poddaję się bez wahania. Nie umiem z nim walczyć, jeśli chodzi o całowanie.
- Błagam - szepce Justin, odchylając moją głowę do tyłu i zaczynając całować moją szyję. Doskonale wie, jak to uwielbiam.
Marszczę brew.
- O co? - pytam, chrząkając. Chcę zniżyć głowę, by na niego spojrzeć, ale trzyma ją twardo, kąsając moją szyję.
- Błagam... - jęczy, przysuwając się do mnie i jedną dłonią zaczyna podciągać moją koszulkę. Dyszę, gdy ściska moją pierś. - Błagam...
Nagle to do mnie dociera - błaga mnie tak, jak ja błagałam jego w samochodzie. Serce mi zamiera, a oczy się rozszerzają, gdy słyszę jego zagubiony głos. Czuję się tak, jakbym przejmowała nad nim opiekę. To zawsze on trzymał mnie w swoich ramionach, dominował nade mną i władał moim ciałem. Potrzebuje teraz, by ktoś zawładnął nad nim. Tylko w ten sposób mogę mu pokazać, że czuję to samo.
Przełykam ślinę, ale w końcu udaje mi się od niego odsunąć. Patrzę na niego, cała spragniona, ale również zagubiona. Nie wiem, czy sobie poradzę. Nigdy nie robiłam tego... w ten sposób.
- Justin...
- Błagam - mówi szybko, na co zagryzam wargę. Sięga po moją dłoń i splata nasze palce, a ja chrząkam cicho, spuszczając wzrok i dostrzegając jego zaschniętą krew.
- Mój Boże - wyduszam z siebie, zbliżając się do jego zdartej skóry, po czym podnoszę głowę. - Muszę cię obandażować.
- Suzanne. - Odzywa się, gdy wstaję z łóżka, rozkojarzona jego stanem. Dlaczego wcześniej nie zauważyłam tych ran?! - Suzanne - powtarza ostrzej. - Suzanne! - krzyczy, gdy staję przy drzwiach i chcę je otworzyć. Zatrzymuję się gwałtownie i odwracam twarzą do niego. - Podejdź tu.
Zasysam wargę i wciągam policzki do środka, powoli zbliżając się do łóżka.
- Nic mi nie jest - wywraca oczami, wyciągając do mnie dłoń. - Po prostu o tym nie myśl.
- Jak mam nie myśleć?! Zranił cię!
- Pobiłem go, bo na to zasłużył - syczy przez zęby. - Proszę, nie myśl o tym - dodaje spokojniej.
Odgarniam sobie włosy z twarzy i biorę kilka pojedynczych wdechów. Dobra, nie mogę się denerwować. Muszę się wyluzować, jeśli właśnie tego ode mnie oczekuje. Skoro mówi, że jest dobrze, to jest dobrze. Muszę mu zaufać.
- Połóż się - odzywam się i staram się być twarda, ale głos mi się załamuje.
- Suz... - szepce, podnosząc się na kolanach, po czym unosi delikatnie mój podbródek w górę.
Nie mogę się poddać, nie w ten sposób, lecz czuję, jak miękną mi kolana.
- Wszystko w porządku - przełykam ślinę i kiwam głową. Unoszę na niego spojrzenie. - Wiem, o co mnie błagasz.
- Ja po prostu... - przerywa, nie wiedząc, co dalej może powiedzieć. Zabiera swoją rękę i przymyka powieki, a ja zbliżam się do niego i sama ujmuję jego twarz w dłonie. Stojąc przy łóżku, mam nad nim przewagę, gdy on ciągle jest na nim. - Chcę ci pokazać, że należę tylko do ciebie. Nikt inny nie może mną rządzić, tylko ty. Chyba na tym polega miłość, prawda? Musimy ufać sobie nawzajem. Nie mogę już więcej tobą pomiatać.
Mój Boże, te słowa.
- Wiem - mówię na jednym tchu. Próbuję dodać mu otuchy i lekko się uśmiecham. - Jesteś mój, Justin. Chcę, żebyśmy sobie zaufali.
Patrzy na mnie skonsternowany, po czym bardzo powoli kiwa głową.
- Tylko twój - szeroko się uśmiecha.
- Więc się połóż - chichoczę miękko i rumienię się od razu przez sposób, w jaki to zabrzmiało. Justinowi ciemnieją oczy i już mam wrażenie, że na mnie nakrzyczy, ale okazuje się, że to jego podniecenie i podekscytowanie.
- O tak, pani. - Wybucha beztroskim śmiechem i spełnia moją prośbę, kładąc się na plecach. Kiedy to robi, wiem, że już nigdy nikomu go nie oddam.