17 mar 2016

Rozdział osiemdziesiąty dziewiąty

Kurwa.
Biorę głęboki oddech i przymykam powieki, modląc się, bym nic nie rozwalił. Za dużo tu ludzi i nie mogę robić scen.
Uspokój się, uspokój się, uspokój się.
Jak mam się uspokoić?! Liczę do dziesięciu, ale to nie pomaga. Zaraz rozwali mi łeb.
Dobra, przecież tak naprawdę mam w dupie, co mogę, a czego nie.
Wydaję z siebie przeraźliwy krzyk i chwytam krawędź stolika, przy którym siedziałem, po czym przewracam go na podłogę. Wszystkie naczynia i sztućce spadają, rozbijając się i robiąc przy tym niesamowity hałas. Suzanne odsuwa się na bok i przykłada sobie dłonie do ust. Wszyscy się na nas gapią.
Czuję się poniżony. Na całej linii. Pocałowała go. Jebanego Jamesa-Jacoba. Teraz mam w dupie, jak ma na imię, ale ona go, kurwa, pocałowała. Zastanawiam się, czy najpierw go zabić, czy jeszcze przedtem mu coś nagadać. Właściwie, po co się męczyć z klepaniem jadaczką?
Suzanne wpatruje się we mnie przestraszona. Och, teraz się boi? Mogła pomyśleć wcześniej. Jest zupełnie tak samo jak wtedy, gdy wyznała, że jest ze mną w ciąży. Tylko, że teraz coś do niej czuję, dlatego boli jeszcze bardziej.
- Oddychaj - mówię przez zęby. Wkurza mnie, że akurat w tym momencie zapomina o podstawowych czynnościach.
Jestem wkurwiony, smutny i rozgoryczony. Wszystko w jednym.
Odwracam się na pięcie, chcąc znaleźć tego skurwiela. Nagle Suzanne chwyta mnie za ramię.
- Proszę, Justin, daj mi najpierw z nim porozmawiać...
Jest przerażona.
- Tobie? - prycham, wyrywając się jej.
- Proszę - patrzy na mnie błagalnie. Nie mogę zmięknąć od tego spojrzenia, nie teraz.
- Zadzwonić na policję? - pyta "ta trzecia" z ich personelu. Staje obok mnie i mierzy mnie złowrogim spojrzeniem, po czym przenosi wzrok na Suzanne.
Moja (była) dziewczyna przeczesuje palcami włosy i kręci przecząco głową.
- Nie, Amando, nie ma takiej potrzeby - wypuszcza powietrze z ust, przykładając sobie otwartą dłoń do policzka.
Napinam się cały. Nie możemy tak tu stać! Muszę ją zabrać, a dopiero potem rozliczyć się z tym chujem. Tak będzie lepiej, bo inaczej rozwalę mu mordę.
- Ubierz się, wychodzimy stąd.
Suzanne rozchyla wargi, wyraźnie zaskoczona i wyprowadzona z równowagi.
- Co? Nie mogę, Jus...
- Ubieraj się, do jasnej cholery! - krzyczę, aż podskakuje. Odsuwam się od niej i przeczesuję włosy dłońmi, próbując z całych sił ich nie wyrwać. Jeszcze nigdy w życiu się tak nie czułem. Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie potraktował.
O dziwo, Suzanne mnie słucha i idzie pospiesznie na zaplecze. Jamesowy Jacob gdzieś zniknął, kiedy patrzę na bar. Przeszywa mnie dreszcz. Co, jeśli są teraz razem i namiętnie pieprzą się na pożegnanie?! Ten skurwiel nie ma prawa się do niej zbliżać. Nigdy więcej.
Zaciskam pięści i szybkim krokiem idę w tamtą stronę, mijając Amandę. Zaplecze oddziela od reszty ogromna płachta przewieszona na całą długość ściany. Niemalże ją rozdzieram, przechodząc przez jej środek. Znajduję się na małym korytarzyku. Drzwi po lewej stronie to spiżarnia, a drzwi po prawej...
- Słuchaj, to nie tak... Obiecuję, że z nim pogadam - szepce Suzanne, nakładając na siebie płaszcz. Jacob ma skrzyżowane na piersi ręce. Stoi zbyt blisko niej. Wzdrygam się i rozszerzam powieki, gdy przesuwa dłonią po jej policzku i zaciąga się powietrzem. Chyba ma łzy w oczach, ale mało mnie to interesuje.
Natychmiast wchodzę do ich małego kantorka i chwytam kołnierz jego koszulki, rzucając nim o ścianę, jakby był pieprzonym workiem. Upada na jakieś pudła, robiąc przy tym niezły hałas.
- Justin! - piszczy Suz i zakrywa sobie usta dłonią.
- Jeśli jeszcze raz jej dotkniesz, pacanie, obiecuję, że nie znajdziesz pracy na terenie całego stanu - syczę przez zęby. Suzanne podbiega do Jacoba i kuca przy nim. Co, do kurwy?!
- Przestań, Suz - prycha Jacob i podnosi się, po czym otrzepuje swoją koszulkę i patrzy na mnie złowrogo. Co za szczyl. - Spokojnie, koleś - unosi ręce w obronnym geście. - Już raz się pokłóciliśmy, o jakąś Megan. Chcesz robić kolejne sceny, tym razem o Suzanne?
Prężę się ze złości.
- Tak, bo ją, kurwa, całowałeś! Całowałeś ją, a ja, wyobraź sobie, ją, kurwa, kocham - dyszę, robiąc przerwę przed każdym słowem i nawet nie patrzę na twarz Suzanne. Powiedziałem to. Powiedziałem to głośno, ale nawet nie mam czasu tego przemyśleć, bo ta szuja znowu zaczyna coś pieprzyć.
- Och, pomyśl sobie, dlaczego to zrobiłem?! - Jacob nie zwraca uwagi na moje późniejsze słowa, co mnie wkurwia. Prostuje się w taki sposób, jakby był gotowy na mnie skoczyć. - Może dlatego, że ją zostawiłeś?! Szukała wsparcia i znalazła go u mnie!
Nie czekam zbyt długo. Natychmiast po tym, jak kończy się pluć, wymierzam mu cios w szczękę. Przechyla się i znowu prawie upada, jednak tym razem podtrzymuje się ściany.
- O mój Boże - jęczy Suzanne i przełyka ślinę, po czym ponownie rzuca się w jego stronę, opatrując jego twarz. - Justin, co ty narobiłeś?! - piszczy, zerkając na mnie przez ramię.
Dyszę, obserwując swoją pięść i opuszczam ją powoli, zagryzając wargę. Boli mnie sposób, w jaki ona na niego patrzy. Nigdy nie będzie patrzeć tak na mnie, nawet po tym, co przed chwilą wyznałem. Wybrała jego, kiedy to ja wybrałem ją. Nie mam pojęcia, w jaki sposób mogła się do niego zbliżyć w przeciągu pieprzonego tygodnia, ale jak widać - stało się. Zostałem zbyt szybko zastąpiony i kompletnie się tego nie spodziewałem.
Kurwa, to mnie boli. Ale nie chcę się poddawać. Nie teraz, kiedy właśnie wyznałem jej miłość. Co prawda pośrednio, ale przy niej, do jasnej cholery!
Jacob prostuje się i odsuwa od Suzanne. Dostrzegam zawód na jej twarzy.
- Jeśli chcesz, żeby w ten sposób wyglądało twoje życie, proszę bardzo - prycha do niej i mija mnie, podnosząc ręce do góry na znak, że nie ma złych zamiarów.
Nawet nie odprowadzam go wzrokiem. Patrzę na Suzanne, która stoi tyłem do mnie. Obserwuję ruch jej ramion i domyślam się, że płacze. Wznosi bezbronnie głowę ku górze, po czym kuca, ukrywając twarz w dłoniach. Musi podeprzeć się jedną ręką, by w końcu całkowicie usiąść na podłodze i przysunąć się do ściany. Opiera się o nią i cała się trzęsie. Dostrzegam jej załzawione oczy oraz całe mokre, czerwone policzki.
- Suz - chrząkam, robiąc krok w jej stronę. Nienawidzę jej w takim stanie.
Kucam przy niej i wyciągam dłoń w jej stronę. Jestem cały skruszony, gdy odsuwa się, kręcąc głową.
- N... nie - płacze, zagryzając nerwowo wargę i machając w moją stronę ręką na znak, bym sobie poszedł. - Zos... taw mnie, chcę... chcę być sama...
Cholera jasna. Nie tak to wszystko miało wyglądać.
Gwałtownie chwytam jej dłonie, by mi się nie wyrwała i przyciągam ją do siebie, oplatając ramionami. Siadam obok niej, by było nam wygodniej, po czym mocno ją przytulam. Nie wyrywa mi się. Przyciska swoje ręce do klatki piersiowej i kuli się w moich ciele, wypłakując za wszystkie czasy. Daje upust wszystkim emocjom, które się w niej kłębią.
- Nie chcę, byś była sama - mówię, przełykając ślinę.
Zniszczyłem ją. Całkowicie ją zniszczyłem i teraz jest czas, by mnie nienawidziła.
- Nie płacz, proszę - szepcę delikatnie, przyciskając brodę do czubka jej głowy. Chcę, by czuła się ze mną bezpiecznie, ale wiem, że to nie do końca możliwe. Nie teraz, kiedy sprałem jej... przyjaciela?
Zraniła mnie, ale ja zraniłem ją bardziej. Nie powinna była go całować, dobrze o tym wiem, ale teraz... To nagle straciło dla mnie sens, gdy tak trzymam ją przy sobie, czuję jej mocno bijące serce i jej całe ciało przyciśnięte do mojego.
Moje słowa sprawiają, że Suzanne wybucha histerycznym szlochem i z całych sił ściska mój płaszcz. Nie zdążyłem go zapiąć, a co za tym idzie, jej łzy czuję na całej koszuli.
- Dlaczego to takie skomplikowane? - udaje jej się wydusić, a ja przełykam ślinę, głaszcząc jej długie włosy.
- Nie wiem, skarbie... Przepraszam - mamroczę, zniżając swoje usta i trzymając je przy jej uchu. - Przepraszam - powtarzam ciszej. - Chodźmy stąd.
Czekam, aż się uspokoi, a gdy to robi, kiwa głową i odsuwa się ode mnie. Czuję nagły przypływ emocji, ponieważ nie spodziewałem się, że nadal po tym wszystkim zgodzi się wyjść ze mną z Sunrise. Podnoszę się i otrzepuję, po czym natychmiast chwytam jej ramiona i pomagam jej wstać. Przeczesuje palcami włosy i wyciąga ze swojej kurtki chusteczkę, po czym przykłada ją do policzków, wklepując delikatnie i uważając, by nie zniszczyć makijażu. Uśmiecham się lekko i biorę od niej paczkę, po czym wyjmuję nową chusteczkę. Unoszę jej podbródek w górę, by dobrze ją widzieć i sam zajmuję się jej twarzą, ścierając doszczętnie zmazany tusz do rzęs.
Serce mi się kroi, gdy tak się o nią troszczę. Boję się, że nie będzie już chciała nic więcej. Wyjdzie i odejdzie, udowadniając mi, że w ogóle się nie liczę.
- Dziękuję - unosi lekko kąciki ust i przełyka ślinę, po czym mija mnie i wychodzi. Wzdycham i odwracam się. W ogóle nie spodziewałem się, że na mnie zaczeka.
Świadomość, że stoi i patrzy na mnie, jest podbudowująca. Ruszam za nią i wychodzę z nią z restauracji, starając się nie patrzeć na Jacoba, który mierzy nas złowrogim spojrzeniem. Suzanne szepce coś do niego i krew mnie zalewa, ale tego nie komentuję. Gdy staje obok mnie na zewnątrz, oddycham z ulgą.
- Muszę coś załatwić, dobrze? - pytam, widząc samochód Clowesa. Suzanne zagryza wargę i kiwa pospiesznie głową.
- Dobrze, to... Zadzwoń do mnie.
Marszczę czoło.
- Co?
- No... Jak już nie będziesz zajęty.
Wywracam oczami i chwytam jej dłoń, by dodać jej otuchy.
- Nie wygłupiaj się. Nie chcę cię zostawiać, chodź ze mną.
Przełyka ślinę i kiwa głową, a mi serce podskakuje do gardła. Nie sądziłem, że to takie trudne. Jakbyśmy dopiero co się poznali, a moim zadaniem było zdobycie jej.
Ruszamy w milczeniu do samochodu, a mnie przez ułamek sekundy wydaje się, że Suz ściska mocniej moją dłoń. Otwieram jej drzwi i gdy zajmuje miejsce, pakuję się obok niej.
- Dzień dobry, panno Collins - szczerzy się Clowes, na co marszczę czoło, a gdy to dostrzega, szybko rusza z podjazdu.
Wywracam oczami i wzdycham, patrząc na nią.
- Jedź na Brooklyn - rzucam do kierowcy, nie spuszczając Suz z oczu.
Kompletnie nie mogę uwierzyć, że tu siedzi. Muszę z nią porozmawiać.
- To prawda? Pocałowałaś go? - pytam z wahaniem, oblizując wargę. Chcę, by nie zabrzmiało to jak jakiś wyrzut w jej kierunku.
- T... tak - odpowiada speszona i wygląda przez okno, by uniknąć ze mną kontaktu wzrokowego.
Odpinam pas i przysuwam się do niej.
- Patrz na mnie, gdy rozmawiamy. Inaczej to nie ma sensu.
Powoli, bardzo powoli przekrzywia głowę w moją stronę i przymyka powieki. Gdy gryzie dolną wargę, delikatnie chwytam jej podbródek i ciągnę go w dół, po czym palcami przesuwam po jej ustach. Cholera. On ją tu całował. Też chcę to zrobić.
- Pocałowałaś go? - zadaję pytanie ponownie, z całych sił starając się opanować swój oskarżycielski ton.
- Tak - odpowiada mi, a gdy unoszę spojrzenie na jej oczy, widzę, że jest we mnie całkowicie wpatrzona.
- Dlaczego? - przechylam głowę w bok i cofam swoją dłoń. Jeśli jeszcze raz dotknę jej ust, rzucę się na nią w tym samochodzie.
Nagle Clowes hamuje, a ja wyglądam przez okno. Jesteśmy na stacji benzynowej. Kierowca zerka na mnie przez ramię i daje mi znak głową, po czym wysiada i zamyka za sobą drzwi. Wypuszczam powietrze z ust.
- Dlaczego, Suzanne? Nienawidzę powtarzać swoich pytań, wiesz o tym.
- Ja... - znowu gryzie wargę, ale nie reaguję. No, przynajmniej nie zewnętrznie. - To skomplikowane, mówiłam ci.
Spinam się cały i mrużę oczy.
- Co jest w tym skomplikowanego?! Chryste, dziewczyno. Dlaczego go pocałowałaś?! - nie mogę wytrzymać. Siadam tak, by być twarzą do niej i obserwuję ją dokładnie.
Suz wzdryga się na mój głos i kręci głową, spuszczając wzrok na swoje dłonie na kolanach.
- Nie wiedziałam, że my... Że się jeszcze zobaczymy. Nie było między nami kontaktu przez osiem dni. Po prostu, brakowało mi twojego dotyku i czułam się... samotna.
Jezus. Ja też czułem się samotny, mała. Cały czas.
- Kiedy go pocałowałaś?
Wzdycha głęboko i odpowiada mi dopiero po chwili.
- Wczoraj wieczorem...
- To z nim byłaś wczoraj wieczorem?!
Kurwa, co ona odpierdala?! Przychodzę do Sunrise i oskarżam o coś tego Jacoba, a ona w ogóle się tym nie przejmuje i idzie do niego się z nim pieprzyć?!
- Tak - odpowiada z żalem.
Przymykam oczy i nieco się od niej odsuwam. Clowes zostawił nas samych, byśmy porozmawiali, ale ja czuję wewnątrz siebie taką gorycz, że najchętniej bym coś rozwalił, więc wolę, żeby tu wrócił.
- Czujesz coś do niego?
Chyba wolę, żeby mi nie odpowiadała. Boję się tego, co usłyszę.
- Nie! - zaprzecza natychmiast, a ja biorę głęboki wdech.
Kręcę z niedowierzaniem głową.
- Osiem dni wystarczyło, byś mnie zastąpiła. Podczas, gdy ja myślałem o tobie o każdej porze, ty zabawiałaś się w najlepsze z jakimś idiotą z pracy... - syczę cicho.
- Zabawiałaś?! Justin, nie zabawiałam się z nim! - jęczy rozgoryczona, po czym odpina swój pas i siada tak, by również być twarzą do mnie. Przeczesuje włosy i zakłada je za ucho. - Przepraszam - wypuszcza to słowo z ust, jakby długo kłębiło się wewnątrz niej, chcąc wydostać na zewnątrz.
Zagryzam wargę i z całej siły uderzam w tapicerkę między nami. Suzanne podskakuje.
- Kurwa, nie rozumiesz, że mnie to boli?! Jesteś moja, kiedy to do ciebie dotrze?! Będziemy mieć razem dziecko, ja się z nikim nie dzielę! Jesteś moja! Mówisz, że mnie kochasz, a potem rzucasz się na Jacoba?! - wydzieram się sfrustrowany i wysiadam z auta, mocno trzaskając drzwiami. Gdzie Clowes?!
Oprócz nas na stacji są jeszcze dwa samochody. Dostrzegam swojego kierowcę w małym budynku. Stoi tyłem do drzwi i czyta gazetę. Zasysam wargę, opierając się dłońmi o dach samochodu. Dlaczego to mnie tak boli?!
- W... wiem - szepce cicho Suzanne. Unoszę spojrzenie. Stoi po drugiej stronie auta, wiatr smaga jej włosy, a para wydobywa się spomiędzy jej warg.
- Co wiesz? - pytam. Nie spodziewałem się, że również wysiądzie.
- Że jestem twoja, Justin.
Marszczę czoło. Nie mogę uwierzyć, że to powiedziała. Moje serce zaraz eksploduje. Jestem pewien, że nawet przez taką odległość między nami ona słyszy, jak mocno wali.
Suzanne rusza w moim kierunku, a ja nieco odsuwam się od auta, by w końcu stanąć przodem do niej.
- My... pokłóciliśmy się. Postanowiłam od ciebie odejść, ale mimo wszystko, kiedy go całowałam, czułam się tak, jakbym cię zdradzała.
Wzdycham.
- Więc dlaczego, Suzanne? Dlaczego to zrobiłaś?
- Po prostu - przygryza wargę i wzrusza ramionami, jakby to wszystko było takie łatwe i błahe. - Tak strasznie za tobą tęskniłam, Justin... A on był taki załamany, od razu zobaczyłam ciebie, te wszystkie uczucia, które się wewnątrz mnie kłębiły... Nie chciałam go całować, ale pragnęłam czuć się komukolwiek potrzebna.
Unoszę brew, nie wierząc w to, co mówi.
- Jesteś potrzebna mi. Wiem, że zachowywałem się chujowo, powinienem był za tobą chodzić, by odnaleźć z tobą kontakt, ale...
- Nie, Justin, nie obwiniaj się, proszę - wypuszcza powietrze z ust i wsuwa dłonie w kieszenie płaszcza. - Zachowałeś się szlachetnie, bo mnie posłuchałeś. Uszanowałeś moje uczucia i to, co chciałam, albo przynajmniej mi się wydawało, że tego chcę... Tak naprawdę, to wcale tak nie było. Jedyne czego chcę, to być blisko ciebie.
Moje serce chyba przestaje bić przez nadmiar emocji. Przełykam ślinę i czuję łzy w kącikach powiek, ale szybko potrząsam głową. Jak ona to robi? Każde jej słowo to balsam na moje zranione serce.
- Kiedy odeszłaś... Wtedy poczułem się tak, jakby ktoś wyrzucił mnie na głębokie morze. Utonąłbym bez ciebie, Suzanne. Nie mogę sobie bez ciebie poradzić.
- Przepraszam, Justin, przysięgam. Nie wiem, co jeszcze mogę powiedzieć - jest kompletnie zawstydzona.
Patrzę na nią rozgoryczonym spojrzeniem i nagle czuję, jak napięcie między nami wzrasta, a atmosfera z melancholijnych rozterek zmienia się w rozpalony do granic możliwości ogień pożądania. Obserwuję jej oczy, a ona wpatruje się w moje usta jak zahipnotyzowana. Przełykam ślinę i robię krok w jej stronę. Kładę jej dłoń na biodrze i przysuwam w swoją stronę, po czym natychmiast ląduję na jej wargach. Jęczy, cała spragniona, a cały świat dookoła przestaje dla mnie istnieć. Nie obchodzi mnie to, że niedawno jego usta były w miejscach, w których jestem teraz ja. To nie jest ważne. Liczy się tylko ona i to, że tu jestem. Całuję ją, chociaż jeszcze kilka dni temu myślałem, że to kompletnie nierealne.
Jedną dłonią otwieram drzwi do auta i siadam na tylnym siedzeniu, po czym wciągam ją na swoje kolana. Zamykam za nami drzwiczki i wypuszczam powietrze z ust. Ściągam płaszcz z jej ramion, a ona swobodnie mi na to pozwala, nie protestując. Lekko chwytam jej włosy i odchylam jej głowę do tyłu. Jedną dłonią obciągam jej golf z szyi i trzymam go, by się nie podsunął. Zbliżam się do niej i zaczynam składać czułe pocałunki na jej skórze. Suzanne zakłada mi dłonie na kark i mruczy pod nosem.
- Jesteś moja - mamroczę. - Nikt oprócz mnie nie ma prawa cię dotykać - jęczę, kąsając jej szyję. Przenoszę spojrzenie na jej twarz i gryzę jej wargę. - To wszystko jest moje - oznajmiam, dłońmi przesuwając po jej udach i pośladkach. Kiwa głową, a tęczówki jej ciemnieją. Cholera. - Nikt nigdy nie będzie traktował cię tak, jak ja - wciągam powietrze, mocno ją całując. Od razu rozszerza usta i wita się z moim językiem. - Nikt nigdy nie będzie dotykał cię ani całował tak, jak robię to ja - kontynuuję swoje obietnice, zgarniając jej włosy na jedno ramię, po czym zaczynam obdarowywać namiętnymi pocałunkami okolice jej ucha. Zaciska palce na moich ramionach, a ja zniżam ręce, by mogła zdjąć mój płaszcz. Robi to bez wahania.
Kiwa głową na każde moje słowo i zagryza wargę, przymykając powieki.
- Znam twoje ciało - mówię, patrząc jej w oczy, tym samym ujmuję jej twarz w dłonie i przyciskam ją do siebie, całując kilkakrotnie w usta. - Nikt inny nie ma o nim takiej wiedzy, jaką mam ja, jasne?
- Tak - dyszy i zasysa dolną wargę, po czym wygląda przez okno. - Clowes zaraz wróci...
Kręcę spokojnie głową.
- Nie wróci, dopóki nie dam mu sygnału, że może to zrobić.
Jest wyraźnie zaskoczona moimi wyszkolonymi pracownikami. Zagryza wargę, a ja natychmiast uwalniam ją spod jej zębów i mocno całuję, dopóki starcza mi tchu.
- Więc... co teraz? - pyta, lekko się ode mnie odsuwając.
Chryste, jestem taki spragniony.
- Teraz mnie błagaj, kochanie.
- Co? - unosi brew.
- Błagaj. - Powtarzam, podciągając jej golf do góry i muskając palcami jej nagą skórę, zaczynam ponownie całować. Boli mnie, że czuję to, jak bardzo schudła, ale nic nie komentuję. Przesuwam opuszkami po brzuchu, wyczuwając jego twardość. Uśmiecham się lekko, przechylając głowę w bok i wsuwając język między jej usta.
- Justin... - dyszy, gdy tylko na chwilę się od niej odrywam.
- Błagaj.
Mięśnie Suzanne napinają się z każdym moim przesunięciem po jej skórze, lecz to samo dzieje się ze mną. Ciągnie za końcówki moich włosów, a ja warczę w jej usta.
- Proszę - odzywa się nagle, a ja mrużę oczy.
- Błagaj... - mruczę cichym, niskim głosem.
- Proszę, Justin - przełyka ślinę i zniża się, obcałowując moją twarz. Odchylam głowę w tył, dając jej łatwy dostęp do szyi. Rozluźnia mój krawat i rozpina górny guzik koszuli, zaczynając muskać ustami moją skórę. Cały się spinam i rozluźniam na zmianę.
- Błagaj... - mówię po raz kolejny, oddychając coraz głębiej. Jej usta...
- Błagam - jęczy. - Błagam, Justin, tęskniłam za tobą... Ponad tydzień... Tęskniłam za tobą...- bierze w zęby fragment mojej skóry, a ja w tym samym czasie mocno ją obejmuję i niemal rzucam na tapicerkę. Opada na plecy i wyciąga ręce do góry, obserwując mnie. Jej napalona wersja bardzo mi się podoba.
Ściągam szybko swoje spodnie razem z bokserkami, wszystko opuszczając do kolan. To samo robię z rurkami Suzanne, ale są tak obcisłe, że zmuszony jestem zniżyć je aż do kostek. Jednym, zwinnym ruchem rozrywam jej majtki, oblizując powoli usta.
- Zrobimy to szybko - dyszę, nachylając się nad nią. Jedną nogę trzymam na podłodze samochodu, a drugą na tapicerce, układając się tam kolanem. Trzymam Suzanne między swoimi nogami i uważam na brzuch, kiedy się w nią wsuwam.
Zaciska pięści na uchwycie drzwi i unosi biodra, wydając z siebie zduszony okrzyk. Kurwa, to chyba nigdy nie było jeszcze takie dobre. Warczę gardłowo i zastygam na moment w miejscu, a gdy widzę po Suzanne, że jest gotowa, zaczynam wykonywać okrężne ruchy biodrami, wchodząc w nią głębiej i głębiej. Chwytam jedną dłonią oparcia przedniego siedzenia Clowesa, a drugą podpieram się o oparcia tylnej kanapy i sukcesywnie zwiększam szybkość swoich pchnięć, przymykając powieki. Odchylam głowę w tył, dotykając czołem dachu. Gdy ponownie patrzę na Suzanne, ma mokre czoło. Wypycha biodra w moją stronę, dopasowując się rytmem. Trwamy w tym całkowicie, kompletnie się w sobie zatracając.
- No dalej - szepcę zachłannie, zmieniając kierunek i teraz posuwając szybko jej czuły punkt. Jęczy, napinając się. - Daj mi to, skarbie. Dojdź dla mnie. Tylko. Dla. Mnie.
- Ach! - krzyczy i wciąga policzki do środka, gdy orgazm niespodziewanie przedziera się przez jej wnętrze, zatrzymując na moim penisie. Pcham jeszcze kilkakrotnie, po czym sam dochodzę, robiąc wszystko, by na nią nie opaść.
- Suz... - mamroczę pod nosem i dyszę, patrząc na nią. Jej klatka piersiowa unosi się w zaskakująco szybkim tempie. Wreszcie oddycha tak, jak należy.
Powoli wysuwam się z niej i natychmiast całuję ją w usta, podpierając się, by trzymać się w bezpiecznej odległości od jej brzucha.
- Jesteś moja.
Kiwa głową i przełyka ślinę. Wykończyłem ją.
- Twoja - gryzie wargę, patrząc mi w oczy, po czym puszcza się uchwytu drzwi i ujmuje moją twarz w dłonie. - Jestem twoja - powtarza, jakbym za pierwszym razem jej nie usłyszał.
Przymykam powieki i opieram się o nią czołem.
- Przepraszam za to, co zrobiłem, przysięgam - przełykam ślinę, wzdychając głęboko. - Wybaczam ci ten pocałunek - szepcę, oblizując powoli usta.
- Jus...
- Wybaczam - mówię głośniej i patrzę na nią. - Pod jednym warunkiem. Wrócisz do mnie.
Uśmiecha się lekko i kiwa głową. Muszę się odsunąć, bo nie jestem pewien, czy dobrze widzę, że się zgadza.
- Już do ciebie wróciłam, Justin - mówi, unosząc się na łokciach i w końcu obok mnie siadając. Zdążyłem nałożyć już na siebie bokserki oraz spodnie, a jej pomagam z rurkami. Nie prosi mnie o bieliznę, zresztą i tak jest już doszczętnie podarta. - Wróciłam z momentem, gdy powiedziałeś Jacobowi, że mnie kochasz.
Wypuszczam powietrze z ust i rumienię się, ale zdaję sobie sprawę, że nie ma sensu się wstydzić. Uśmiecham się szeroko i dotykam dłonią jej policzka.
- Powiedziałem prawdę. Kocham cię, Suzanne.
Dostrzegam w kącikach jej oczu łzy. Wypuszcza powietrze z ust i chichocze, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Ja też cię kocham, Justin. I wybaczam ci wszystko.
Szeroko się uśmiecham, po czym przyciągam ją do siebie, przytulając jej bok i chowając twarz w zagłębieniu jej szyi. Pachnie seksem. Uwielbiam ten zapach. Uwielbiam ją całą.
- Dam znać Clowesowi, a potem możemy jechać - kiwam głową i wychylam się, naciskając przycisk w aucie. Znajome, pojedyncze kliknięcie informuje mnie, że Clowes dostał wiadomość na swoją komórkę.
- Gdzie jedziemy? Co masz do załatwienia? - Suzanne unosi brwi, patrząc na mnie i wtulając się w mój bok.
Gryzę wargę, chrząkając i widząc, jak mój kierowca wychodzi ze stacji benzynowej.
- To ma związek z Megan. Muszę po prostu coś zakończyć - odpowiadam, chwytając szybko jej dłoń, kiedy się unosi.
- Megan?! Myślałam, że już dałeś sobie z nią spokój - słyszę zawód w jej głosie.
- To nie tak. Potem ci wszystko wyjaśnię.
- Nie - kręci głową. - Wyjaśnij mi teraz.
Clowes wsiada do auta i patrzy na nas we wstecznym lusterku, po czym lekko się uśmiecha, a ja opadam na oparcie, wywracając oczami. Głaszczę kciukiem dłoń Suz i spoglądam na nią. Jest zawstydzona obecnością Clowesa i co jakiś czas zerka na niego.
- Po prostu ktoś groził Megan. Muszę to skończyć.
- Groził jej?
- Tak - wypuszczam powietrze z ust, kładąc jej dłoń na swoim kolanie. Nie mogę się nią nacieszyć. Chryste, wiedziałem, że uda mi się ją odzyskać.
No dobra, nie wiedziałem i tak naprawdę, to kiedy dowiedziałem się, że pocałowała Jacoba, domyśliłem się, że jestem na przegranej pozycji, ale oto stało się. Znowu jest ze mną. Nigdy już jej nikomu nie oddam.
- To znaczy, że... ona jest w niebezpieczeństwie?
Marszczę czoło. Po tonie głosu Suzanne mogę się domyślić, że się przejmuje. Ssie swoją dolną wargę, wpatrując się we mnie z niepokojem.
- Była w niebezpieczeństwie. Teraz go załatwię.
- Jak go załatwisz?
Wywracam oczami i nachylam się, cmokając ją w czoło.
- Skarbie, zostaw to mnie. Nie zadawaj tylu niepotrzebnych pytań.
Patrzę na nią, ale jej oczy są jakby nieobecne. Prostuje się i przenosi wzrok na siedzenie przed sobą, marszcząc czoło i zastanawiając się nad czymś. Zagryzam wargę.
- Ej, Suz - wzdycham. - Wybrałem ciebie, okej? Nie przejmuj się Megan.
Kiwa głową, ale robi to tak powoli, że nie wiem, czy w ogóle zrozumiała to, co powiedziałem.
- Wiem, Justin, ale czuję się winna.
- Co?
- No... - patrzy na nasze splecione dłonie. - Wybrałeś mnie, ale ona nadal jest dla ciebie ważna.
Kręcę głową z niedowierzaniem. O czym ona gada?
- To nie tak. Jest częścią mojej przeszłości, którą muszę zamknąć. Zamknę ją dzisiaj i po kłopocie, rozumiesz? Tylko ty się dla mnie liczysz.
Przełyka ślinę, ale w końcu mi przytakuje, wypuszczając powietrze z ust.
- Dobrze, wierzę ci. Za dużo myślę.
- Fakt, mała, za dużo - chichoczę i cmokam ją w usta, a widząc, że dojechaliśmy, patrzę w jej oczy. - Zostań tu, dobrze?
Suzanne obejmuje moją twarz dłońmi i całuje mnie delikatnie, wlewając w to tyle uczuć, że niemal tracę powietrze. Kiedy się ode mnie odrywa, ma wystraszone oczy.
Uśmiecham się.
- Nie będzie mnie tylko dziesięć minut. Potem musimy jeszcze o wszystkim porozmawiać.
- Wiem. I okej - wzdycha i odsuwa się ode mnie, znacznie bardziej rozluźniona. - Idź już - wywraca oczami i śmieje się, iście dziewczęco i delikatnie.
- Kocham cię - mówię jeszcze na koniec i wysuwam się z auta, dostając na koniec widok jej rozpromienionej twarzy.

AAAAAAAA KOCHAM WAS ZA WSZYSTKO!!! To, co czasem piszecie na twitterze sprawia, że ryczę ze śmiechu albo ze wzruszenia.
Ci, co nie mają mojego konta: LINK