- Bez jaj. To serio twój chłopak? - Jacob nadal nie może ukryć zdziwienia, gdy wchodzi ze mną do tramwaju. Mieszka niedaleko mnie, ale wysiada wcześniej.
Wywracam oczami.
- Ile jeszcze mogę ci to powtarzać? To mój były chłopak - przełykam ślinę i siadam, gdy jakiś mężczyzna ustępuje mi miejsca. Jacob chwyta się wiszącego przy suficie pręta i zawisa nade mną swoim ciałem.
- Przepraszam, po prostu muszę mieć pewność, że mogę się do ciebie zbliżyć - chichocze, a mnie natychmiast przeszywa dreszcz.
Patrzę na niego i nic nie odpowiadam, tylko wyglądam przez okno, próbując ukryć zażenowanie jego jakże słabym tekstem.
- Daj spokój, Suz, żartowałem - wzdycha, a gdy unoszę spojrzenie, szeroko się uśmiecha, by wszystko załagodzić. - Jest ostry, na serio. Trochę się go przestraszyłem.
- Tak, ja też - wzdycham.
- Zaatakował cię kiedyś? Wygląda na damskiego boksera.
Czerwienię się i zaciskam usta, kręcąc głową.
- Czemu mnie w ogóle o to pytasz?
Jacob również się rumieni i zagryza wargę.
- Przepraszam, ja tylko...
- Nie rozmawiajmy o nim.
Reszta drogi upływa nam na luźnych pogaduszkach na temat pracy i robię wszystko, by poświęcić Jacobowi całą uwagę, lecz bardzo trudno mi się skupić. Moje myśli krążą wokół twarzy Justina, którą widziałam zaledwie kilka godzin wcześniej. Gdy Jacob wysiada na swoim przystanku, odprowadzam go wzrokiem, jednak mam wrażenie, że obraz rozmazuje się przed moimi oczami, pozostawiając tylko wspomnienie naszego wzrokowego kontaktu z Justinem.
Mój Boże, przyszedł do Sunrise. Czy wiedział, że tam pracuję? Po sposobie jego zachowania mogę stwierdzić, że raczej nie. Od razu chciał rozmawiać z Jacobem o... Megan. Właśnie, Megan. A potem powiedział, że mnie wybrał. Skoro mnie wybrał, to dlaczego ciągle utrzymuje kontakt z tą wiedźmą? Niedobrze mi na samą myśl, że codziennie się z nią spotyka i może nawet uprawia z nią seks.
Nie, błagam, niech to nie będzie prawdą.
Jak ja mam iść na dzisiejszą "imprezę", kiedy niedawno stało się coś takiego? Moje serce wciąż bije jak szalone, gdy tylko pomyślę o uśmiechu, który pojawił się na jego twarzy, zanim wyszedł.
Strasznie się za nim stęskniłam i najchętniej pojechałabym do niego jeszcze teraz, ale wiem, że nie mogę. Znając życie, pokłócilibyśmy się i byłoby jeszcze gorzej.
Wchodzę do domu kilkanaście minut później i zostawiam klucze na jednym z drucików zawieszonych właśnie w tym celu przy drzwiach. Rozbieram się i wypuszczam powietrze z ust. Dopiero teraz czuję zmęczenie. Przykładam dłonie do brzucha i delikatnie go rozmasowuję. Nie chcę, by to, co dzieje się codziennie w mojej pracy, jakoś wpłynęło na dziecko, chociaż dobrze wiem, że i tak nadmierny stres już mu zaszkodził.
- Nie rozumiesz, że ona tego nie chce?! - dopiero teraz dociera do mnie głos Britney, która rozmawia z kimś w salonie.
Marszczę czoło i robię krok w tamtą stronę, zaglądając przez framugę.
Stoi tyłem do mnie i ma przyłożoną słuchawkę do ucha. Obserwując ją od tyłu, dostrzegam, że ma naprawdę genialną figurę. Natychmiast robi mi się smutniej, ponieważ ciąża wpływa również na mój organizm. Niby tyję w pasie, ale też nadmiernie chudnę w innych miejscach przez moje niejedzenie i gdy urodzę, nie będę wyglądać dobrze. Już nie wyglądam.
- Ile razy można ci to powtarzać?! Zostaw ją, do jasnej cholery w spokoju! - krzyczy. Jest naprawdę zdenerwowana. - Nie, dała ci już szansę!
Dlaczego mam wrażenie, że rozmawia z Justinem?
Robię krok głębiej i przez przypadek staję na skrzypiące miejsce w naszej podłodze. Zawsze starałam się je omijać, gdy wiedziałam, że Britney zasnęła na kanapie.
Moja przyjaciółka odwraca się gwałtownie i gdy mnie widzi, rozszerza powieki.
- Z kim rozmawiasz? - pytam niepewnie, przechylając głowę w bok.
Chce coś odpowiedzieć, ale słysząc to, co ktoś przekazał jej po drugiej stronie, prycha głośno.
- Nie, nie dam ci jej do telefonu. Dość już się przez ciebie napłakała, skurwielu - syczy.
Jezu, to na pewno Justin. Po co dzwoni? Czego chce? Przecież przed chwilą się widzieliśmy. Ciekawość przejmuje nade mną kontrolę. Wyciągam rękę w stronę Brit.
- Daj mi go.
Rozchyla usta w niedowierzaniu i przykłada dłoń do mikrofonu, odsuwając słuchawkę.
- Zwariowałaś? Nie będziesz z nim rozmawiać! - szepce rozgoryczona i wraca do rozmówcy. - Jeśli jeszcze raz tu zadzwonisz...
Co? Będzie mi mówić, co mam robić? Zaciskam usta i zbliżam się do niej, po czym wyrywam jej telefon.
- Suzanne! - krzyczy, a ja przykładam palec do ust na znak, by była cicho.
Wychodzę do kuchni, lecz słyszę, że podążą za mną.
- Halo? - chrząkam. Nagle straciłam całą odwagę.
- Hej - słyszę go po drugiej stronie. Automatycznie miękną mi nogi na dźwięk jego aksamitnego głosu. Mam wrażenie, że rozluźnił się, gdy mnie usłyszał. Wątpię, by tym samym tonem prowadził wcześniej konwersację z moją przyjaciółką.
- Hej - wypuszczam powietrze z ust i kładę dłoń na biodrze. - Powiedziałam ci, że zadzwonię.
Mam wrażenie, że to zabrzmiało jak wyrzut.
- Wiesz, że nie znoszę czekać.
- Robiłeś to przez ostatnie osiem dni - przełykam ślinę i zaczynam bawić się swoim ubraniem. Cholera, to zmierza w złym kierunku - w kierunku kłótni.
Słyszę jego westchnięcie.
- Wiem. Dzwoniłem, żeby się dowiedzieć, czy wszystko w porządku. Mogłem czekać na to, aż sama to zrobisz, ale teraz, kiedy wiem, że pracujesz z Jamesem...
- ...Jacobem - wtrącam się.
- Jamesem - powtarza ostrzej. - Musiałem sprawdzić, czy wszystko okej.
Wywracam oczami.
- Tak, wszystko w porządku, Justin. Czemu on tak ci przeszkadza?
- Mam swoje powody.
Po co w ogóle zaczyna temat, skoro nie chce mi nic więcej zdradzić?
- Cóż - unoszę głowę - obawiam się, że teraz to nie twoje zmartwienie.
- Nie moje?
- Nie jesteśmy już razem.
Chryste. Nie umiem z nim normalnie rozmawiać.
- Zgadza się, nie jesteśmy. Ale ty nadal jesteś moja.
Czuję, jak moje policzki robią się czerwone. Odwracam się przez ramię i daję znak Britney, by wyszła, a ta wywraca oczami i jęczy pod nosem, ale spełnia moją prośbę, rzucając po cichu coś w stylu "Będziesz tego żałować".
- Nie jestem już twoja, Justin - zagryzam wargę. Chcę znowu być twoja.
Następuje chwila ciszy, ale w końcu się odzywa.
- Suzanne, proszę cię, sam chciałbym zająć się twoimi ustami. Nie gryź ich.
Zachłystuję się powietrzem i natychmiast się odwracam, ale jestem sama. No przecież, to niemożliwe, by tu przyszedł i widział, co robię. Po prostu jest pieprzonym psychopatą i zna mnie bardziej, niż ja sama. Kaszlę znacząco i przykładam sobie dłoń do szyi, po czym przełykam ślinę.
- Nie powinieneś mówić takich rzeczy, gdy między nami...
Przerywam, słysząc po drugiej stronie dźwięk innego telefonu.
- Przepraszam, muszę odebrać - mówi gorączkowo. Chyba jest zły, że ktoś nam przeszkodził. - Zjesz jutro ze mną lunch?
- Pracuję.
- To mi w niczym nie przeszkadza. Do potem. - Rzuca i rozłącza się szybko, jeszcze zanim zdążę cokolwiek odpowiedzieć.
Dziwnie mi gorąco. Od razu sięgam po wodę w lodówce i piję ją łapczywie, a gdy czuję, że płynu jest za dużo, odstawiam butelkę i zaczynam się krztusić przez nadmiar. Czuję przy sobie Britney, która klepie mnie po plecach i patrzy na mnie złowrogo. Domyślam się, że cały czas stała za rogiem i podsłuchiwała, czekając, aż skończę rozmawiać.
- Czemu to robisz? - pyta, wzdychając.
- Chciało mi się pić.
Wywraca oczami.
- Dobrze wiesz, że nie o tym mówię. Czemu znowu się krzywdzisz?
- Ja nadal coś do niego czuję - zagryzam wargę i natychmiast ją puszczam. To, co Justin o niej powiedział...
- Jeśli tak, to pozostaje mi tylko wysłać cię na jakieś leczenie. Jaka zdrowa kobieta tak postępuje? On cię skrzywdził, Suzanne.
- To nie tak - czerwienię się. - Teraz to ja go zostawiłam.
- Och, więc będziesz się obwiniać? I pewnie go jeszcze przeprosisz?
- Nie - ucinam szybko i prostuję się, zmierzając na górę. - Muszę się szykować.
Britney rozchyla wargi.
- Szykować? Idziesz do niego?
- Nie! - krzyczę przez ramię. Muszę przystanąć przez nadmiar emocji. Szybko przykładam sobie dłoń do czoła i wypuszczam powietrze z ust. - Umówiłam się z kolegą z pracy.
Muszę z nim porozmawiać i powiedzieć, że to, co odwala, jest jednym wielkim żartem. Emocje buzują wewnątrz mnie i jeśli tak dalej pójdzie, mogę wykończyć się przed urodzeniem dziecka. Wciągam policzki do środka. I tak się przecież wykończę. Postanowiłam, że oddam życie za moje dziecko. Nasze dziecko.
Niech to szlag! Dlaczego nie mogę mieć łatwego życia?
Britney nie pyta o nic więcej do momentu, kiedy po godzinie schodzę na dół. Jestem ubrana w czarne legginsy i o dwa rozmiary większą bluzę Gianstów. Chwała za to - przynajmniej nie widać, że jestem w ciąży. Rozpuściłam włosy i puściłam je swobodnie wzdłuż ramion.
- Ten kolega chyba nie jest aż tak ważny, skoro masz zamiar iść tam w tym stroju? - unosi brwi.
- Mamy oglądać Super Bowl. Nie będę się stroić w kiecki - wywracam oczami.
Britney podchodzi do mnie i wzdycha głęboko. Zachowuje się jak moja matka. Ujmuje moją twarz w dłonie, cmoka mnie w czoło i przytula do siebie.
- Po prostu się o ciebie martwię. Nie chcę, byś znowu podjęła złą decyzję.
- Nie podejmę - obiecuję jej i wymuszam się na lekki uśmiech.
Boję się tego, co zdarzy się jeszcze w moim życiu, zanim urodzę dziecko (zanim umrzesz, Suzanne, zanim umrzesz). Nie chcę myśleć o Justinie, ale to chyba nieuniknione. Tęskniłam za nim całe osiem dni, a teraz, gdy już rozmawiamy, potrafię się na niego gniewać. "Nadal jesteś moja". Prycham. Jeszcze czego! Z jednej strony owszem, strasznie mnie zdenerwował. Ale z drugiej poczułam ulgę, że nadal mnie chce, poczułam się lepiej ze świadomością, że jeszcze ktoś przejmuje się moim istnieniem.
Tak, jasne. Chce po prostu znowu cię wykorzystywać. Przymykam powieki. Chryste, muszę zacząć myśleć bardziej optymistycznie. Pragnę, by w końcu wszystko w moim życiu się ułożyło, ale to raczej niemożliwe, gdy znam kogoś takiego jak Justin Bieber.
Jacob mieszka w kamienicy. Kiedy do niego docieram, jestem cała przemarznięta, bo oczywiście zapomniałam wziąć rękawiczek. Po zegarku widzę, że jestem dziesięć minut przed czasem. To dobrze, nienawidzę się spóźniać. Mimo wszystko, i tak jestem zdziwiona, że udało mi się tak sprężyć, bo po drodze wstąpiłam jeszcze do sklepu.
- Cześć, Suz - jest zdziwiony, gdy mnie widzi, ale po chwili się uśmiecha.
- Hej, Jacob, trzymaj - oblizuję wargi i wyciągam w jego kierunku wino. Szczerzy się, to dobry znak. Wchodzę do środka i rozglądam się po wnętrzu.
To cieplutkie, przytulne mieszkanko. Jest mniejsze od mojego. Na przedpokoju, w którym jesteśmy, ledwo mieszczą się dwie osoby. Jacob pomaga mi z płaszczem, a ja zdejmuję buty.
- Wow, nie żartowałaś z tą bluzą! - zachwyca się, oglądając mój strój.
- Nie chciałam cię zawieść - chichoczę i zakładam włosy za ucho. - Jestem pierwsza?
- Tak - odpowiada i zmierza w kierunku, jak się domyślam, kuchni. - Czego się napijesz?
- Herbaty - chrząkam, idąc niepewnie za nim.
Kuchnia to małe, prostokątne pomieszczenie, w którym nie starcza miejsca nawet na stół. Jacob wyjmuje z szafki dwa kubki i nastawia wodę, po czym zerka na mnie.
- Chodź do salonu - uśmiecha się, co odwzajemniam. Czuję się przy nim swobodnie, jakbyśmy przyjaźnili się kilka lat, a znamy się zaledwie tydzień. Spędzanie ze sobą tyle godzin każdego dnia jednak robi swoje. Mam wrażenie, że przez te dni opowiedzieliśmy sobie spore części swojego życia, pomimo, że dopiero dzisiaj dowiedziałam się, skąd tak właściwie przyjechał.
Salon to największa część mieszkania z tych, które do tej pory widziałam. Przed czteroosobową sofą znajduje się niewielkich rozmiarów telewizor, ustawiony na szafce. Obok leżą porozwalane książki. Jacob szybko do nich podchodzi i zgarnia je jedną ręką.
- Wybacz za ten bałagan - chichocze. - Rozgość się - mówi, po czym znika za rogiem.
Wzdycham sama do siebie i siadam na sofie. Prowizorycznie zgarniam okruszek z małego stolika i zerkam na telewizor, w którym dwójka dziennikarzy zaczęła rozmawiać już o nadchodzącym meczu. Matko, gdybym tu nie przyszła, byłabym teraz pewnie z Justinem, bo nie potrafiłabym odmówić mu zaproszenia na kolację. Zagryzam wargę, ssąc ją przez moment i zastanawiając się, co teraz robi. Z pewnością nie myśli o mnie tak, jak ja myślę o nim.
Zanim zdążę się zorientować, do pokoju wchodzi Jacob. Ma dwa kubki herbaty w ręce. Stawia je na stoliku i chce coś powiedzieć, ale wtedy rozbrzmiewa dzwonek do drzwi. Po części tego żałuję, sama nie wiem czemu, może po prostu chciałabym pobyć z Jacobem przez dłuższą chwilę sam na sam.
Chwilę później jest już z nami Monica, Charlie, Stewart i Sawannah. Okazuje się, że to dobrzy przyjaciele Jacoba, których poznał na studiach. Łapię z nimi wspólny język, chociaż muszę przyznać, że Charlie jest dosyć nadpobudliwy. Po każdym zdobytym punkcie dla przeciwnej drużyny zaczyna przeklinać i uderza pięścią w podłogę.
Ja siedzę z Jacobem na kanapie, reszta po turecku zajęła miejsca pod samym telewizorem. Obżerają się chipsami i piją piwo, a dziewczyny co jakiś czas dolewają sobie wina, które przyniosłam. Czuję się jak na luźnej "posiadówie" u kumpli w liceum. Nie piję, nie jem nic oprócz sałatki, którą przygotowała Sawannah i po prostu wpatruję się w ekran, co jakiś czas unosząc ręce w geście zwycięstwa i uśmiechając się szeroko do Jacoba.
Nagle czuję, jak obejmuje mnie ramieniem. Zamieram na moment i automatycznie myślę o Justinie.
Jezu, nie ma już żadnego Justina, Suzanne. Uspokój się.
Czy teraz tak będzie już zawsze? Czy dotyk każdego faceta będzie wpływał na mnie tak, jak dotyk Biebera?
Gdy Jacob odnajduje swoją dłonią moje palce i splata je razem, by trzymać je przy moim ramieniu, przypominam sobie moje pierwsze zetknięcie z Justinem. Doskonale pamiętam, jak bałam się, że się mną brzydzi, ponieważ utrzymywał jakiekolwiek kontakty cielesne z każdym, z wyjątkiem mnie.
Czuję twarz Jacoba przy mojej szyi i wzdrygam się, lekko się odsuwając i patrząc na niego.
- Co ty robisz? - wymuszam się na uśmiech.
Obserwuje mnie i puszcza z zawodem malującym się na jego ustach.
- Przepraszam - wypuszcza powietrze z ust. Jest zakłopotany i wyraźnie chce powiedzieć coś jeszcze, ale wstaje i wychodzi z salonu.
Robi mi się go żal. Nie chciał przecież zrobić nic złego, jedynie mnie objął, a ja tak go potraktowałam. Wzdycham i wstaję z kanapy, po czym również opuszczam pokój. Znalezienie Jacoba nie jest trudne, w końcu mam do wyboru trzy opcje: łazienkę, kuchnię albo jego własny pokój.
Znajduję go w ostatnim pomieszczeniu. Pukam, widząc, że w środku pali się światło i lekko uchylam drzwi, dostrzegając Jacoba siedzącego na swoim tapczanie. W pokoju oprócz tego jest jeszcze biurko z laptopem (chyba najnowocześniejszym sprzętem w całym mieszkaniu) oraz szafa z ubraniami i książkami.
Jacob przeczesuje włosy dłonią i unosi na mnie spojrzenie, po czym gwałtownie wstaje i obciąga w dół swoją czerwoną koszulkę z herbem New York Giants.
- Już wracam - uśmiecha się i chrząka, a ja zagryzam wargę.
Muszę się jakoś wytłumaczyć.
- Przepraszam, Jacob. Nie obwiniaj się, po prostu jest mi nadal źle z tym wszystkim.
- Rozumiem - macha ręką. Widzę, jak z całych sił powstrzymuje się od płaczu. Jest kompletnym przeciwieństwem Justina, lecz gdy tylko o tym myślę, w głowie od razu widzę, jak mój były chłopak popłakał się, gdy wychodziłam. - Po prostu musisz się jeszcze oswoić. Nie mam ci tego za złe.
Nagle atmosfera wokół nas gęstnieje, a ja zaczynam czuć motylki w brzuchu. Tak dawno niespotykane uczucie! Mój Boże, minęło już sporo czasu, odkąd ostatni raz to robiłam. Tydzień, a jednak mam wrażenie, że jestem sama długie miesiące. Oboje z Jacobem tego potrzebujemy. Przecież nic się nie stanie, jeśli...
Podchodzę do Jacoba i staję na palcach, po czym muskam swoimi wargami jego. Muszę trochę się męczyć, zanim znajdę z nim wspólny rytm. Jest trochę otumaniony i nie wie, co się dzieje, lecz po chwili oddaje pocałunek. Jest delikatny, zbyt delikatny. Nie przywykłam do tego rodzaju dotyku. W ogóle nie współpracuje z moimi ustami, gdy chcę spotkać się z jego językiem. Gdybym całowała się teraz z Justinem, to pewnie leżałabym już na łóżku, była przyparta do ściany albo w inny sposób kompletnie zawładnięta przez jego dominującą sferą. Zabójczo się od siebie różnią. Jacob jest taki czuły i spokojny. Każda dziewczyna od razu wie, że może mu ufać.
Odrywam się od niego zbyt szybko i natychmiast patrzę mu w oczy. Jest zrelaksowany, ale jednocześnie przestraszony.
Chryste, co ja najlepszego zrobiłam?
- Ja... - zaczynam i przełykam ślinę, rumieniąc się.
- Rozumiem - odpowiada westchnięciem, ale po jego sposobie mówienia domyślam się, że ma dobry humor. - Dobrze całujesz, Suz - puszcza mi oczko i cmoka w policzek, po czym odgarnia mi włosy za ucho i mija mnie, odwracając się jeszcze w moją stronę. - Idziemy?
Chwytam jego dłoń, chcąc myśleć i czuć się tak, jakby ten wyskok w bok nic nie znaczył. To tylko jeden jedyny pocałunek. Przecież nie stało nic złego, prawda?
(Justin)
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy i o czym nie mogę przestać myśleć do tej pory jest jej wychudzone ciało. Nigdy wcześniej nie przyszło mi nawet do głowy, że można tak diametralnie zmienić się w przeciągu ośmiu dni. Myślałem, że to ja nic nie jem, lecz gdy ją ujrzałem, wiedziałem już, że byłem w błędzie.
Muszę zabrać ją na porządny obiad, kolację, cokolwiek... Musi znowu zacząć jeść, bo chyba zapomniała, że ma wewnątrz siebie jeszcze inną istotę, a takim zachowaniem tylko jej szkodzi.
Najbardziej dobija mnie fakt, że jestem powodem jej zaniedbania. Jaki byłem głupi, że nie poszukałem jej pracy wcześniej, nie zadzwoniłem i nie zrobiłem kompletnie nic, by ją znaleźć. Gdyby było inaczej, pewnie teraz miałbym ją przy sobie i byłbym spokojniejszy, a tak to wiem, że ją straciłem.
Cholera, muszę ją odzyskać. Powiedziałem jej przez telefon, że nadal jest moja i to prawda. Czuję się za nią odpowiedzialny. Byłem kretynem, że nie udowodniłem jej tego wcześniej.
Oczywiście, gdybym wczoraj nie zobaczył jej w Sunrise, pewnie wciąż byłbym załamany i rozmyślał nad tym, że mnie nie chce. Ale widziałem ją z tym sukinsynem Trelawneyem. Nie mogę dłużej siedzieć na dupie i nic nie robić, gdy domyślam się, w jakim jest niebezpieczeństwie.
- Przyjedź za pół godziny i czekaj tu na mnie - rzucam do Clowesa, kiedy widzę, że dojechaliśmy. Nie czekając na jego odpowiedź, wysiadam z auta i zamykam za sobą drzwi, po czym poprawiam płaszcz i zmierzam do wejścia.
W momencie, kiedy otwieram drzwi, dzwoni mój telefon.
- Bieber - warczę. Cholera, dlaczego akurat teraz?
- Proszę pana, Xavier chce się z panem widzieć o trzynastej.
- Odwołaj - wywracam oczami i przesuwam wzrokiem po pomieszczeniu. Widzę ją przy ścianie po drugiej stronie. Nachyla się nad jakimś stolikiem i zbiera zamówienie od pary siedzącej na kanapach.
Jej uśmiech zwala mnie z nóg. Jest najpiękniejszą osobą, jaką kiedykolwiek widziałem na oczy.
- Słucha mnie pan? - słyszę Ericę po drugiej stronie.
Ruszam do wolnego stolika przy oknie, starając się nie ściągać Suzanne wzrokiem.
- Nie - odpowiadam szczerze. - Odwołaj wszystkie spotkania do godziny piętnastej, jasne? - wzdycham.
- Och, oczywiście.
Nic jej nie odpowiadam. Rozłączam się i kładę telefon na stoliku. Ściągam z ramion płaszcz i przewieszam go przez oparcie, zapominając o wieszaku, który minąłem. Trudno. Patrzę w stronę Suz i poprawiam krawat, widząc, że zbliża się do mnie, wciąż coś notując. Dopiero, gdy staje przede mną, podnosi spojrzenie.
Jej źrenice się rozszerzają, a ja uśmiecham się pogodnie, splatając ze sobą dłonie i kładąc je na stole.
- Cześć - oblizuję wargi i wstaję, zachowując resztki mojego dżentelmeńskiego ego.
- H... hej - chrząka i bezwiednie rozchyla usta, ale gdy przenoszę na nie spojrzenie, natychmiast je zamyka. - C... co tu robisz?
- Przyszedłem zjeść z tobą lunch.
- Ze mną?
- Chyba umówiliśmy się przez telefon, czyż nie?
Marszczy czoło.
- Ale powiedziałam ci, że pracuję.
- A ja powiedziałem, że nie sprawi mi to żadnego problemu - wzruszam ramionami.
Nie wiem, jak to działa, ale jestem przy niej niesamowicie wyluzowany i zrelaksowany. Gdy nie ma jej obok, wszystko wewnątrz mnie szaleje.
- No cóż - przygryza wargę, a ja momentalnie kręcę głową, karcąc ją wzrokiem. Peszy się i robi wszystko, by tylko na mnie nie patrzeć. - Niestety nie będę mogła ci towarzyszyć.
Nagle podchodzi do nas James. Spinam się cały i zamieram na widok tego, jak cmoka ją w policzek.
- Pomożesz mi? - pyta cicho, po czym spogląda na mnie. Uśmiech znika mu z twarzy. - Eee... Wszystko w porządku? - pyta, zerkając na nią.
- Tak, wszystko było w porządku, dopóki się nie pojawiłeś - odpowiadam, sycząc przez zęby. Gówniarz jest niższy ode mnie prawie o głowę.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebować, Suz, daj mi znać - przełyka ślinę i odchodzi, a ja wywracam oczami.
- Czemu pocałował cię w policzek? - pytam, czując narastającą złość.
Suzanne wypuszcza powietrze z ust i rumieni się. Widać, że wstydzi się o tym rozmawiać.
Jezus Maria, czy oni...? Nie. Niemożliwe. Na samą myśl robi mi się niedobrze.
- Napijesz się czegoś? Chcesz coś zjeść? - unosi brew, przyglądając mi się. Kątem oka zauważam, jak nieopodal siadają nowi klienci i Suzanne już gorączkuje się, by do nich iść.
- Zdam się na ciebie - kiwam głową.
Wciąga policzki do środka i przez chwilę się nad czymś zastanawia, po czym zaczyna coś zapisywać i wyrywa karteczkę, chowając ją do kieszeni fartuszka.
Dopiero teraz zauważyłem, że ma sobie golf, który Clowes kupił jej... tego dnia. Założyła go specjalnie?
- Ładnie wyglądasz - komentuję, posyłając jej najbardziej życzliwy uśmiech, na jaki mnie stać.
Triumfuję, gdy się rumieni.
- Dzięki - bąka, chrząkając. Kiedy odchodzi, oglądam się za nią i patrzę na jej ciało. Wciąż jest cudowna, ale martwi mnie to, że tak szybko schudła. Pod fartuszkiem nadal widzę odstający brzuch. Jest ze mną w ciąży, powinna o siebie dbać.
Gdybym ja dbał o nią, ona z pewnością dbałaby o siebie.
Do jasnej cholery, męczy mnie ta sytuacja między nami. Dzisiaj wszystko naprawię, albo spieprzę.
Siadam i patrzę, jak przygotowuje coś przy barze, a James podchodzi do niej i obejmuje ją od tyłu. Unoszę brwi. Zabierz te łapska, sukinsynie. Suzanne wzdryga się i uśmiecha wstydliwie, po czym od razu patrzy na mnie. Widząc, jak na nią spoglądam skonsternowanym wzrokiem, wyrywa się od Jamesa i szepce coś do niego, po czym kładzie zamówienia na tacę i rusza do klientów. Kręcę głową i wracam do patrzenia na stół. Co to ma znaczyć? Czy oni mają coś do siebie?
Nagle drzwi się otwierają i przez ramię widzę, jak kobieta, która była z nimi wczoraj wchodzi na zaplecze. Suzanne, która odsuwa się od jednego stolika, patrzy na nią, po czym daje sygnał Jamesowi i kręci zniesmaczona głową. Chichoczę pod nosem. Nie lubi spóźnialskich? A co sama robiła, gdy u mnie pracowała?
Właśnie, pracowała u mnie. To zabawne, że tak naprawdę nigdy nie stosowaliśmy się do żadnych warunków pieprzonej umowy, którą przedstawiłem jej z Jasmine. Ach, Jasmine. Co u niej?
Potrząsam głową. Mam to gdzieś. Teraz liczy się dla mnie tylko Suzanne.
- Proszę, sałatka z kurczakiem i kawa - chrząka, stawiając przede mną posiłek. Sałatka jest w uroczej pomarańczowej miseczce, a kawa w zielonej filiżance. Przesłodko się tu czuję i zupełnie do tego nie pasuję.
- Zjedz ze mną - proszę, unosząc na nią spojrzenie. Przykłada tacę do brzucha.
- Pracuję, nie mogę.
Marszczę czoło, po czym podnoszę się z miejsca i idę do baru, zostawiając za sobą Suzanne. James, widząc mnie, przełyka ślinę i stara się zająć czymś ręce.
- Suzanne robi sobie wolne na kilka minut. Przygotuj jej herbatę i... - mrużę oczy, przyglądając się wypisanemu kredą menu, które wisi na ogromnej tablicy. - ...opieczona kanapka z mozzarellą, bazylią i pomidorami - kończę, wyciągając pieniądze i kładąc je na blacie.
- D... dobrze - chrząka James i oblizuje usta, rzucając jeszcze kątem oka na Suzanne, ale z moich ust wydobywa się nieświadome warknięcie, na co się prostuje i zaczyna przygotowywać zamówienie.
Unoszę kącik ust i wracam do dziewczyny, która patrzy na mnie z szeroko otwartymi oczami.
- Usiądź - nakazuję jej. - To nie potrwa długo.
- Justin, nie mogę - przygryza wargę.
Wywracam oczami.
- Czemu nie możesz choć raz mnie posłuchać? Przyjechałem tu dla ciebie. Zjedz ze mną lunch.
Patrzy na mnie zdezorientowana, po czym wzdycha i wykonuje moje polecenie. Odkłada tacę na stół i zerka na Jamesa, który przynosi zamówienie. Schlebia mi, że wykonał je jako pierwsze. Szczeniak.
Łapię ich na kontakcie wzrokowym, po którym Suzanne się rumieni i przenosi spojrzenie na swoje dłonie. Kiedy unosi głowę, zakrywa twarz swoimi włosami.
- Nie jestem głodna - oblizuje wargi. - Nie mogę jeść w pracy.
- Zapłaciłem za to, nie bój się. Zjedz. Widziałaś, jak schudłaś?
- Ty też - chrząka, patrząc mimowolnie na moją szyję i ręce ukryte pod garniturem.
Wzdycham głęboko.
- Tak, ja też. Dobrze wiemy, dlaczego tak się stało.
- Justin, nie mam siły teraz o tym rozmawiać - Suzanne odwraca wzrok.
Prycham, kręcąc głową.
- Jesteś tym przytłoczona, czyż nie? Ile jeszcze razy to usłyszę?
- Przyjechałeś się tu kłócić?
- Na litość boską, nie. Martwię się o ciebie. Kiedy cię wczoraj zobaczyłem, serce mi stanęło. A jeszcze bardziej przeraziłem się, gdy zrozumiałem, z kim pracujesz - napinam się.
- Nie będziesz wybierać personelu tego miejsca.
Unoszę brew i lekko się uśmiecham.
- Założymy się?
Dobrze wie, że jedno moje słowo, a ten szczyl zostanie zwolniony. Za to, co zrobił Megan, już dawno powinien siedzieć w pierdlu, jednak postanowiłem, że jeszcze z tym poczekam. Zobaczę, czy po moim ostrzeżeniu nadal będzie się tak zachowywał.
Suzanne spina się na moje pytanie i wypuszcza powietrze z ust.
- Jedz - oblizuję wargi, podsuwając jej talerz. Przysięgam, nikt nie irytuje mnie jak ona i nikogo nie kocham jak jej.
Nic nie odpowiada, ponieważ dzwoni mój telefon. Patrzę na wyświetlacz i dostrzegam imię Megan. Natychmiast przykładam słuchawkę do ucha.
- Halo? - marszczę czoło, nie spuszczając z oczu Suzanne. Bierze do ust kęs kanapki. To miłe patrzeć, jak się mnie słucha.
- Justin, mam nowe informacje. Ten człowiek, którego sprawdziłam, to nie James Trelawney. To James Harrickson, pracuje w pralni na Brooklynie.
Przełykam ślinę.
- Co? - napinam się cały.
- Pomyliłam go wtedy z Trelawneyem, bo otrzymywałam od tamtego sporo połączeń telefonicznych, ale okazało się, że dzwonił, bo moja matka zamówiła w tej restauracji, w której pracuje jakiś tort - dyszy ciężko i mówi, jakby kompletnie nie potrafiła złożyć zdania. Domyślam się, że jest na siłowni, bo słyszę w tle dźwięk innych maszyn. - Przepraszam, że cię tym męczę, ale uznałam, że powinieneś...
- Tak, dzięki. Już jadę - zasysam wargi i podnoszę się z miejsca. Suzanne patrzy na mnie skonsternowana.
- Gdzie jedziesz, Justin? - pyta Megan.
- Do tej pralni. Zadzwonię po policję.
Rozłączam się, zanim zdąży zaprzeczyć. Z jednej strony jestem wkurwiony, bo tylko wyszedłem na debila przed jakimś knypkiem Jamesem... Jacobem, jakoś tak. Ale z drugiej, gdyby nie ta sprawa, nie spotkałbym się z Suzanne. Muszę to zakończyć raz na zawsze, a wtedy mogę wreszcie zacząć nowy etap.
- Zjesz ze mną dzisiaj kolację? - pytam szybko, nakładając płaszcz.
- Nie wiem - odpowiada Suz, wstając i wsuwając za sobą krzesło.
Wywracam oczami i zbliżam się do niej, po czym chwytam ją za ramię i nachylam się nad nią.
- Nie wiesz, nie chcesz, czy nie możesz? - pytam nisko, obserwując jej usta. Cała się napina i chyba traci oddech, więc przenoszę spojrzenie na jej oczy. - Oddychaj - szepcę. Domyślam się, że jej znajomy patrzy na nas zza baru. Niech patrzy i wie, co należy do mnie. No, chyba.
- Justin - Suzanne przełyka ślinę i odsuwa się ode mnie, a ja marszczę czoło. - N... nie mogę.
- Nie możesz? Chodzi o niego?
- Nie - mówi szybko, zbyt szybko. Cała drży, gdy ponownie ją dotykam. Chryste, tak strasznie tęskniłem za jej skórą pod moimi palcami.
- Chodzi o niego? - powtarzam pytanie, nachylając się nad jej ustami. - Jesteście razem?
Niech po prostu powie, że nie. Przecież doskonale wiem, że nie.
- To trudne - dyszy cicho.
- Trudne?! - rozchylam powieki i jęczę cichym głosem, ale wystarczająco zszokowanym, by mnie usłyszała.
Przełyka ślinę, obserwując mnie. Zagryza wargę i gdy ją puszczam, by dać jej trochę przestrzeni, bierze głęboki wdech.
- Ja... pocałowałam go.
Co kurwa?!
Wiem, że rozdział jest dosyć słaby i przyjmuję krytykę na klatę.
Love you!
Wchodźcie na opowiadanie mojej przyjaciółki (link) x Ściskam!