6 mar 2016

Rozdział osiemdziesiąty szósty

(Suzanne)

Jest druga w nocy, a ja nie zmrużyłam oka, odkąd położyliśmy się spać. Justin leży na moich piersiach i oddycha powoli, a ja głaszczę go po włosach, obserwując jego dzięki światłom miasta. Ma rozchylone wargi i mruczy coś pod nosem, ale nawet ja nie jestem w stanie wyłapać sensu tych słów. Ma gorący oddech, który pali moją skórę. Jesteśmy całkowicie nadzy, a mnie nawet nie jest zimno. Owinięta prześcieradłem uzyskuję ciepło przez jego ciało, gdy mocno mnie obejmuje, oczywiście uważając na brzuch. Nie mam pojęcia, jak kontroluje się przez sen i zważa na to, by się na mnie nie przeczołgać, ale chyba działa to w ten sam sposób, co u mnie. Też muszę zwracać uwagę, by nie leżeć na brzuchu, a gdy śpię, trudniej jest mi przecież nad sobą zapanować.
Co jakiś czas zerkam na krajobraz Nowego Jorku. Apartament Justina umożliwia mi to przez ogromne okno, które jakoby zastępuje ścianę. Zgiełk miasta zagłuszają dźwiękoszczelne szyby, zresztą dzielnica, na której mieszka Justin i tak jest oddalona od centrum, by sprawiać wrażenie oddzielnego miasteczka. Mieszkają tu sami najbogatsi ludzie, a ja czuję się bardzo niezręcznie, przebywając pośród nich.
Dyskomfort sytuacji dostrzegam również w moim życiu uczuciowym. Oto leży przy mnie Justin Bieber. Jeszcze kilka miesięcy temu ucieszyłabym się z tego, ale teraz odczuwam szczęście tylko w małym stopniu. Moim umysłem zawładnął strach: przed tym, jakie ma zamiary, co do mnie czuje, czy mu zależy i czy go nie stracę. Zapytał, czy chciałabym zostać jego dziewczyną. Zgodziłam się, ale teraz wydaje mi się, że to najbardziej absurdalna rzecz, jaką mogłam zrobić. Jestem jego dziewczyną. I co z tego? Ciągle się z nim dzielę. Kiedy jest z nami Megan, nie ma już miejsca dla mnie. Jej postawa zdecydowanej, inteligentnej i zabójczo pięknej kobiety zgniata moją naiwną, niewinną i głupiutką osobowość. Czuję się przy nich jak intruz, jak niedopasowany element układanki. Wystarczy tylko głębiej się nad tym zastanowić: Justin jest najbardziej przystojnym mężczyzną, jakiego w życiu widziałam i wątpię, bym kiedykolwiek zobaczyła podobniejsze dzieło sztuki. W dodatku jest szarmanckim bogaczem z bystrym umysłem oraz zdolnością owijania sobie ludzi wokół palca. A ona? Jego zupełne odbicie. Gdzie w tym wszystkim miejsce dla mnie?
Nie powinnam była się zgadzać. Zrobił to w taki sposób, jakby tylko chciał zapchać tym samym miejsce po kłótni, moje małe ukłucie zazdrości o Megan. A ja mu się poddałam, tłumacząc swoim ciążowym stanem.
Dlaczego Megan była w domu, kiedy zemdlałam? Zadzwonił po nią, prosząc o pomoc, czy może zaszło między nimi coś więcej? Wzdrygam się na tę myśl i natychmiast patrzę na niego. Chyba nie byłby w stanie zrobić mi czegoś takiego, prawda? Potem sam powiedział, że gdyby mu nie zależało, to wszystko to, co się teraz między nami dzieje, nigdy nie miałoby miejsca. Po części rozumiem go z tym pohamowaniem, jeśli chodzi o wyznawanie uczuć. Szczerze mu współczuję i staram się ze wszystkich sił, by jakoś było mu łatwiej, ale chyba nie umiem go leczyć. Wspominał kiedyś o tym, że chodzi do psychiatry. Chyba tak mówił, a może mi się zdawało? Jeśli kiedyś uczęszczał na terapię, to może łatwiej będzie, jeśli sam wpadnie na to, by tam wrócić. Gorzej, jeśli coś podobnego nigdy się nie działo i uzna mnie za idiotkę, gdy mu o tym wspomnę. Jest coś takiego jak terapia dla par? Może się zapiszemy?
Kręcę do siebie głową. Co za bzdura. Dlaczego w ogóle o tym pomyślałam? Justin nigdy się na to nie zgodzi. Jest niezależnym facetem i zdążyłam już zauważyć, że nienawidzi, jak mu się rozkazuje. A co gorsza - z pewnością w ogóle nie wie, że coś jest między nami nie tak.
Kiedy uprawialiśmy seks w moim mieszkaniu, poczułam ulgę, jakby naprawdę mnie kochał. Ale potem naszą bańkę szczęścia musiała przebić Megan, a wcześniej jeszcze kłótnia w samochodzie. Nie cierpię, kiedy jest taki zaborczy. Co mu przeszkadza to, że będę pracować?
A właśnie, jutro mam tam jechać. Powinnam mu chyba powiedzieć, że nie mam zamiaru go posłuchać. Pewnie się wkurzy, ale jeśli rzeczywiście mu na mnie zależy, to zrozumie, bo tak naprawdę nie ma żadnego racjonalnego powodu, dlaczego wciąż miałabym zostawać w domu i siedzieć tu całe dnie jak kołek.
Muszę mu powiedzieć, jak się czuję - ogólnie, a przede wszystkim w tym "związku" z nim. Czy mogę to w ogóle nazwać jakąkolwiek relacją, skoro właściwie postawił mnie przed faktem dokonanym? Owszem, potem zapytał i tu wkraczamy na coś, co jest tylko moją winą, bo przecież się zgodziłam. Minęło kilka godzin, a i tak jestem już wystarczająco przytłoczona.
Delikatnie i ostrożnie wysuwam się z jego objęć. Muszę to przemyśleć na osobności, a jego obecność mnie przytłacza. Jest naprawdę onieśmielający i działa tak na mnie od dnia, gdy pierwszy go zobaczyłam.
Po drugie, strasznie chce mi się pić. I chyba znowu mi niedobrze.
Justin zsuwa się ze mnie i wtula w poduszkę, wdychając mocno jej zapach. Pewnie przesiąkła wonią szamponu, którego użyliśmy pod prysznicem.
Seks w kabinie był szybki, ale owocny, ponieważ wyzbył się ze mnie podniecenia, które trzymałam w sobie od momentu pocałunku przy schodach. Poza tym Justin był niesamowicie ostry i delikatny zarazem. Ciągle mnie to zadziwia.
Chłód owija moje ciało zaraz po przekroczeniu progu. Moje ciuchy są w praniu, więc podejmuję spontaniczną decyzję: wchodzę do garderoby. Jest ciemno i na oślep szukam jakiegoś włącznika, lecz nigdzie go nie ma. Robię krok do przodu i wtedy wszystko wokół mnie się rozjaśnia. Musi mieć czujniki.
Mrużę oczy i marszczę czoło, wzdychając głęboko. Rozglądam się w poszukiwaniu koszulek. Po co mu taka duża garderoba? Wiszące garnitury wyglądają na takie same, a jest ich może z sześćdziesiąt. Odnajduję nienagannie poskładane koszulki. Po piętnaście z każdego koloru - białego, czarnego i szarego. Decyduję się na ten drugi odcień i wsuwam ją przez głowę, od razu wyczuwając zapach proszku do prania. Podchodzę do szuflad, chcąc znaleźć jego bieliznę. Otwieram każdą po kolei i rozszerzam powieki. To niebywałe, że ma każdą szufladę na coś innego. Po spinkach do mankietów, krawatach, muchach i skarpetkach znajduję w końcu bokserki. Wyciągam czarne z białą gumką i nazwiskiem Tommy'ego Hilfigera. Wkładam je na siebie i natychmiast czuję jakieś dziwne podniecenie, gdyby miał mnie w tym teraz zobaczyć.
Suzanne, weź się w garść. 
Schodzę po cichu na dół i wchodzę do kuchni. Bałagan po naszej wcześniejszej zabawie pozostał, na co wypuszczam powietrze z ust. Wsuwam włosy za jedno ucho i zaczynam sprzątać. Zmiotkę i szufelkę znajduję w szafce na przedpokoju, razem z rzeczami do dezynfekcji.
Myję blat, starając się być najciszej jak potrafię. Rozbite skorupki wrzucam do kosza, mąkę i kakao zamiatam. Czy Justin przypadkiem nie miał swojej gosposi, pani Stewart? O pani Smith nie wspomnę, nie chcę jej pamiętać. Ale co stało się z tą sympatyczną kobietą, którą przyjął potem?
Gdy kończę po czterdziestu minutach, brak mi tchu. Muszę się oprzeć, by uspokoić oddech. Nie powinnam była tego robić, ale nie znoszę bałaganu, jeszcze bardziej tego, którego byłam współtwórcą.
Sięgam po wodę w lodówce i piję ją łapczywie. Muszę przymknąć oczy i boję się, że zaraz zemdleję, dlatego podchodzę do wyspy kuchennej i przy niej siadam. Dostrzegam kątem oka mój telefon. Co on tu robi?
Marszczę czoło i sięgam po niego. Mam dwa nieodebrane połączenia od Britney i jeden SMS, również od niej.

Dlaczego się nie odzywasz? Martwię się xox

Gryzę dolną wargę i wystukuję odpowiedź.

 Jestem u Justina.

Dopiero, kiedy otrzymuję raport doręczenia, uświadamiam sobie, która jest godzina. Boże, mam nadzieję, że ma wyciszony telefon.
Oczywiście się mylę. Jakżeby inaczej. Dwie minuty później mój telefon zaczyna wibrować, a na ekranie pojawia się zdjęcie przyjaciółki.
Odbieram, mając nadzieję, że nikt na górze mnie nie usłyszy.
- Halo? - szepcę, ściskając komórkę blisko ucha oraz ust.
- Czemu nie śpisz? - głos Britney jest nieco zaspany.
- Nie mogę. Przepraszam, że cię obudziłam.
- Daj spokój. Widzę, że noc to jedyna pora, kiedy możemy pogadać.
- Zapomniałam do ciebie zadzwonić. Sporo się działo - chrząkam, przypominając sobie o Megan.
- Co się działo?
Opowiadam jej krótko o zabawie w kuchni, moim zemdleniu, a potem o Megan. Dodaję też, że pogodziliśmy się z Justinem, tylko po to, żeby go nie obrażała. Wcześniej nadmieniam również moje spotkanie z mamą Justina oraz propozycję pracy. Nie mówię nic o reakcji mojego chłopaka. Ach, no i oczywiście nie zapominam o pytaniu, które przede mną postawił.
- Zgodziłaś się? - Britney nie potrafi ukryć zażenowania.
- Tak - bąkam, wypuszczając powietrze z ust.
Następuje chwila ciszy.
- Tego się nie spodziewałam.
- Po mnie czy po nim?
- Po tobie tak. Jesteś w nim zakochana i nie widzisz żadnej wady. - Och, jakże się myli. Właśnie dlatego zeszłam na dół. - Ale on? Wow, jestem w szoku, że zdobył się na coś takiego. Sama rozumiesz, to w końcu Justin.
- No...
- Ale ta Megan. Podła szmata.
Uśmiecham się pod nosem, kiwając głową. Tak, po części też ją za taką uważam.
- Musisz przejrzeć na oczy, Suzanne. On traktuje cię jak zabawkę. - Wiem. - Boję się, że znowu cię wykorzysta.
- Nie mam pojęcia... Co według ciebie powinnam zrobić?
- Znasz moje zdanie na ten temat.
Wywracam oczami i nic nie odpowiadam. Britney kontynuuje:
- Ja bym z tym gnidą zerwała. I tak głupotą było, że się zgodziłaś. Nie minęło pół godziny, a on zaprasza sobie do domu swoją byłą partnerkę, z którą wyraźnie go coś jeszcze łączy. Rozkaż mu wybierać.
Prawie się zachłystuję.
- Wybierać?
- Jeśli naprawdę mu zależy, wybierze ciebie, dobrze o tym wiesz. Niech to mu da do myślenia. W przeciwnym razie nadal będzie sobie hulał na prawo i lewo, bo mu na to pozwalasz.
Przełykam głośno ślinę i kręcę głową, przykładając sobie dłoń do czoła.
- Nie chcę, żeby cierpiał.
Britney parska śmiechem.
- Słyszysz się? Ty cierpisz cały czas. On cię cały czas rani. Weź się w garść, dziewczyno i nie zgrywaj tu takiej niewinnej. Pamiętam doskonale, jaką akcję odwaliłaś Chrisowi, kiedy... No... Po tym wszystkim.
Doceniam, że nie mówi głośno słowa "zdrada".
- Postaram się, ale wiesz, że też wtedy będę cierpieć.
- Masz za dobre serce dla świata, to twój największy problem. Już dawno powinnaś go zostawić. Zresztą, dlaczego masz cierpieć? Skoro tak bardzo w niego wierzysz, to wybierze ciebie.
Chciałabym, by to zrobił. Ale dobrze wiem, że prawda okaże się inna.
Megan była przy Justinie od zawsze, ja jestem tylko od pewnego czasu. Z nią jest związany bardziej, a jeśli wybrałby mnie, pozbawiłby się pewnych rozrywek w swoim życiu. No i jest piękniejsza, inteligentniejsza, bogatsza i starsza.
Jest wszystkim, czego potrzebuje Justin.
Dziękuję Britney i żegnam się z nią, obiecując, że potem porozmawiamy dłużej. Chciałabym zapytać się jej, co u niej, jak się czuje, opowiedzieć o moim podekscytowaniu pracą. Co prawda, nawet jej jeszcze nie dostałam, ale i tak się cieszę, że cokolwiek się dzieje.
Przeczesuję włosy i wstaję z miejsca, powoli wracając na górę. Dziękuję Justinowi, że wpadł na pomysł podświetlanych schodów. Światło nie jest rażące, a ja przynajmniej widzę, gdzie idę.
Będąc już u szczytu, dobiega mnie przeraźliwy wrzask. Zamieram, nasłuchując.
To Justin.
Przyspieszam kroku i wchodzę do naszej sypialni, po czym od razu zamykam drzwi, by Jaxon niczego nie usłyszał. Rozchylam powieki, obserwując, jak Justin szamocze się i wierci na łóżku, ściskając poduszkę w dłoniach i próbując ją rozerwać.
- Nie... proszę... - jęczy, a ja podchodzę bliżej, bardzo ostrożnie.
Ma zaciśnięte powieki, a strużki potu kapią po jego czole.
- Błagam... zos... taw... - zaczyna płakać. Widzę jego łzy na policzkach.
Przełykam ślinę i wdrapuję się na łóżko, po czym nad nim zawisam.
- Justin - zagryzam wargę i kiedy chce rzucić się w drugą stronę łóżka, ujmuję jego twarz w dłonie. - Justin - powtarzam głośniej.
Nie reaguje. Cały się trzęsie, a mnie zbiera się na płacz, kiedy widzę go w takim stanie.
- Nie... dotykaj... jej... - błaga przeraźliwie i wybucha wrzaskiem, po czym zwija się w kulkę, kładąc głowę obok moich kolan, na których jestem. - Kocham... cię...
Zastygam w bezruchu. Zdejmuję dłonie z jego twarzy jak poparzona, ale chwilę później przykładam je do jego włosów i schodzę niżej, by nachylić się nad jego twarzą.
- Kocham... cię... - powtarza i prostuje się, jakby ktoś poraził go prądem. Natychmiast opada głową na poduszkę i zaczyna szybciej oddychać. Coś sprawia mu niepowtarzalny ból.
- Justin, cśś - staram się go uspokoić, więc zaczynam głaskać jego policzki. - Jestem tutaj.
- Suzanne... kocham... cię... - jęczy, a ja czuję pojedynczą łzę wymykającą się spod powieki. Cholera jasna. - Nie zostaw... iaj... mnie...
- Jestem tu - chrząkam, zaczynając scałowywać mokre od płaczu miejsca na jego twarzy. - Kocham cię. Skarbie, obudź się. Proszę.
Justin cały sztywnieje i wypuszcza powietrze z ust.
- Rebecca... - zagryza wargę prawie do krwi. Jeszcze przez chwilę ma mocno zaciśnięte powieki, ale z każdym moim ruchem dłoni i ust zaczyna coraz bardziej się rozluźniać. W końcu otwiera oczy, a ja odsuwam się, by lepiej go widzieć. Mimo wszystko, nie zabieram dłoni z jego twarzy.
Rozgląda się i mruga kilkakrotnie, po czym podnosi rękę do twarzy i ją przeciera. Cofam swoje dłonie, ale natychmiast je łapie i mocno ściska.
- Jesteś - oznajmia tak, jakby jeszcze nie do końca w to wierzył.
- Jestem. - Ale czy będę? Przełykam ślinę.
- Nie zostawisz mnie?
Boże. W tym pytaniu jest tyle nadziei. Zbiera mi się na płacz - znowu. Po mojej niepewności, którą z pewnością widać w moich oczach, dostrzegam na jego twarzy, że się przeraził.
- Nie... - szepce, odsuwając się nieco ode mnie, ale chwilę później ponownie się przybliża i otula mnie ramionami, bym tylko nie uciekła. - Nie odchodź ode mnie, przepraszam...
- Za co mnie przepraszasz?
Ledwo łapię oddech w jego ramionach.
- Nie chciałem cię wystraszyć, błagam... Nie zostawiaj mnie...
Zamieram w bezruchu. Dlaczego jest w nim tyle strachu? Sprawia wrażenie, jakby jeszcze nie do końca się obudził. Jezu, o czym tak śnił?
- Nie wystraszyłeś mnie - zapewniam. Przestraszył i to cholernie, ale chodzi o to, że boję się o niego.
- Więc dlaczego chcesz odejść? - przełyka ślinę.
Odwracam wzrok od jego twarzy i wzdycham głęboko.
- Justin, muszę to przemyśleć.
- Co przemyśleć?
- No... nas.
Kręci głową.
- Nie. Za dużo myślisz. Ciągle tylko się nad czymś zastanawiasz i nie wynika z tego nic dobrego.
- Ale ja nie chcę się tak czuć - wzdycham. - Związek powinien opierać się na wspólnej przyjemności, a ostatnio... przytłaczasz mnie.
- Ciągle to słyszę, Suzanne. Ty mnie też przytłaczasz, uwierz mi - przygryza wargę. - Nigdy nie czułem tego, co czuję teraz. Widzisz, doszło nawet do tego, że nie potrafię sam zasnąć. Nie mogę dobrze spać, gdy nie ma cię obok.
Rozczula mnie tym.
- Przepraszam.
Przeprosiłam go właśnie? Jezu, Suzanne. Właśnie rozważałaś opcję postawienia go przed wyborem, a teraz przepraszasz, bo nie mógł spać. Jestem beznadziejna.
Obserwujemy się wzajemnie i wypalamy w sobie ogień pożądania, nadziei, ale też strachu.
- Co ci się śniło? - pytam w końcu, układając się obok niego. Zawisa nade mną i całuje mnie mocno, w taki sposób, jakby to miała być ostatnia rzecz, którą zrobi w życiu. Zapiera mi dech w piersi i kiedy chce się oderwać, unoszę jeszcze głowę, spragniona dotyku.
- Nie przejmuj się - szepce, głaszcząc mój policzek. Ten pocałunek chyba go nieco rozluźnił, bo mam wrażenie, że od razu zmienił mu się nastrój. - Gdzie byłaś?
- W kuchni.
Unosi brew.
- Byłaś głodna?
- Spragniona.
- Aha. Dlaczego nie mogłaś spać?
Odwracam od niego spojrzenie i wypuszczam powietrze z ust.
- Musiałam...
- ...pomyśleć - kończy za mnie, wywracając oczami. - I do jakiego wniosku doszłaś?
Peszy mnie to pytanie. To nie jest dobry moment, by kazać mu wybierać.
- Muszę sobie z tym jakoś poradzić - wzdycham, na co od razu kręci głową.
- Musimy razem, ale damy radę, prawda?
Tylko wtedy, kiedy wybierzesz mnie. Nic nie odpowiadam. Powiem mu rano.
- Założyłaś moją koszulkę - odzywa się po chwili, przenosząc wzrok na wysokość moich piersi.
- I bokserki - uśmiecham się, a on natychmiast sunie dłonią po moich nogach, aż dociera do swojej bielizny. Przez jego twarz przechodzi szeroki uśmiech zadowolonego chłopca.
- Jesteś niesamowita.
Kiwam głową. Tak, jestem niesamowita. Wybierz mnie, chcę krzyknąć i dopiero, gdy o tym myślę, dociera do mnie, jakie to samolubne.
- Nie zostawiaj mnie - szepce przy moim uchu. Moje serce zaraz wystrzeli.
Całuje mnie w skroń i układa się bliżej mnie, przymykając powieki. To już? Ogarnia mnie przerażenie. Co mu się śniło? Dlaczego tak cierpiał? Co stanie się, kiedy wybierze mnie? Takie koszmary będą dręczyły go cały czas, gdy jednak zdecyduje się na Megan? Muszę go o to spytać, ale teraz nie mam już siły. Właśnie ułożył się obok i trąca nosem moją szyję, wciągając mój zapach.
Wyznał mi miłość. Mnie, czy Rebece, o której wspomniał? Co ona tam w ogóle robiła? Jezu. Ściska mi się serce na myśl, co przeżył w tym koszmarze i na sam przypływ wyobrażanych sobie obrazów obejmuję go mocno, co od razu odwdzięcza.
Powinnam się cieszyć, z tego, co wyznał (nawet nieświadomie) - szkoda tylko, że teraz nawet nie pamięta, co powiedział. A co najgorsze - on nawet nie będzie chciał o tym pamiętać.

Gdy otwieram oczy, jest już jasno, ale nie na tyle, bym do końca się rozbudziła. Na dworze pada deszcz ze śniegiem, a ciemne chmury zasłaniają błękitne niegdyś niebo.
Przekręcam się na bok, ale nie dostrzegam obok siebie Justina. Zamiast tego widzę ciemne dżinsy, biały golf i komplet bielizny. Marszczę czoło i unoszę się na łokciach, podnosząc do ręki koronkowe majtki z metką Victoria's Secret. Od razu odkładam je z powrotem.
Justin kupił mi ciuchy? Kiedy? Patrzę na zegarek - po dziewiątej. O matko, trochę pospałam. Nie wiem, czy Justin jest jeszcze w domu, ale schodzę z łóżka, biorę ubrania i idę z nimi do łazienki.
Po porannej toalecie czuję się lepiej, lecz mimo wszystko i tak odczuwam skutki nieprzespanej do końca nocy. Boli mnie głowa i wciąż trochę mi niedobrze.
Zaglądam do pokoju Jaxona, ale nie ma go tam. Pewnie siedzi na dole, albo jest z Meg... Nie. Nie mogę o niej myśleć.
Schodzę po schodach i zakładam włosy na jedno ramię. Ciuchy, które znalazłam na łóżku, idealnie mi pasują. To niesamowite, że ktoś, kto je kupował, tak dobrze znał mój rozmiar.
- Nie rozumiesz? - słyszę ostry ton głosu Justina, aż podskakuję. - Nie, inwestycje z Waszyngtonu są w tym momencie najważniejsze. Gówno mnie obchodzi Portland - warczy, kiedy wchodzę do kuchni.
Justin siedzi przy stole łączącym kuchnię z salonem. Nie zauważa mnie, ponieważ wzrok utkwiony ma w ekranie laptopa. Założył spodnie od garnituru, białą koszulę i czarny krawat, a co najbardziej mnie dziwi, to okulary na jego nosie. Nie wiem, od kiedy wkłada je, by popracować, ale wygląda w nich niesamowicie seksownie, lepiej niż zwykle. To w ogóle możliwe?
- Prześlij mi wykresy z ostatnich wydatków. Chcę mieć wszystko na bieżąco - przeczesuje włosy. - Mam dzisiaj spotkanie z Michaelem, połącz nas wtedy wideokonferencją z Cliffordem. Musi wiedzieć, na czym stoimy... Nie! Nie obchodzi mnie, że jest zajęty. Ma być wtedy z nami, jasne? Załatw to.
Dlaczego jest taki zły? Wzdrygam się i postanawiam pójść do kuchni, by zrobić sobie herbatę. Justin unosi na mnie spojrzenie w momencie, gdy się wycofuję i nieco się rozluźnia. Oblizuje wargi, nasłuchując głosu w słuchawce i nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Później. Teraz połącz mnie z Joeyem. Muszę z nim wszystko obgadać - wzdycha głęboko i na chwilę odrywa słuchawkę od uszu, zakrywając mikrofon. - Jak spałaś?
- Całkiem dobrze - szepcę i kiwam głową. - Dziękuję za ubrania.
- Nie ma za co. Ślicznie wyglądasz - uśmiecha się, co odwzajemniam. Miło wiedzieć, że przynajmniej dla mnie nie jest taki, jak dla swoich pracowników. Chcę coś dodać, ale przykłada telefon z powrotem do siebie i wywraca oczami. - Cześć Joey - rzuca. - Tak, otrzymałem te informacje...
Zaczyna mówić coś o zyskach ze sprzedaży, więc uznaję, że to dobry moment na wyłączenie się. Przestaję nasłuchiwać i nastawiam wodę, zastanawiając się, czy zrobić sobie coś do jedzenia, ale nie mam na nic ochoty. Rozglądam się jeszcze po salonie w celu znalezienia Jaxona, lecz nigdzie go nie ma. Co się z nim stało? Gdzie jest?
Patrzę na Justina i zagryzam wargę. Jest taki skupiony na pracy. Wzdycham głęboko. To egoistyczne, ale chciałabym, by był tak skupiony również na mnie.
Kończy rozmowę i rozłącza się, po czym wstaje od stołu i podchodzi do mnie. Przez jego twarz przechodzi błysk i nim zdążę się zorientować, owija sobie ręce wokół moich bioder, przyciskając swoje usta do moich. Wsuwa język między moje wargi i pieści nim podniebienie, a ja mogę dzięki temu rozkoszować się smakiem kawy, którą pewnie pił.
Gdy się odrywa, jego wzrok jest jakby nieobecny, mimo, że patrzy na mnie. Marszczę czoło.
- Coś się stało? - chrząkam.
- Nie zostawiaj mnie - szepce. Brak mi tchu, gdy całuje mnie ponownie.
Cholera, coś mi nie gra. Nigdy się tak nie zachowywał. Kładę mu dłonie na klatce piersiowej i nieco go od siebie odsuwam.
- Co się dzieje? - powtarzam pytanie, a on wychyla się i wyłącza czajnik, który oznajmia, że woda się zagotowała. Nawet tego nie usłyszałam.
- Nic się... - zaczyna, ale w tym momencie znowu dzwoni jego telefon. Marszczy ze złości czoło i w szybkim tempie przyciska słuchawkę do ucha. - Bieber - warczy ostro tak, że podskakuję.
Jego wyraz twarzy ulega zmianie, gdy się ode mnie odwraca i wraca do stołu. Nachyla się nad laptopem i szybko coś sprawdza, unosząc brew.
- Kiedy? - pyta i uważnie nasłuchuje odpowiedzi. - Nie wiem, Megan. To nie jest możliwe.
Na dźwięk tego imienia dostaję ciarek na całym ciele. Wzdrygam się i odwracam, zaczynając robić sobie herbatę, ale jestem tak nieuważna, że kubek wypada z moich rąk i rozbija się na podłodze. Zagryzam wargę i rzucam ciche przekleństwo pod nosem, schylając się i zaczynając zbierać szkło.
- Zostaw - słyszę Justina, po czym czuję jego dłoń na moim ramieniu. Podciąga mnie w górę, a jego uścisk jest tak silny, że krzywię się z bólu.
- Dam radę - prycham i nie mam pojęcia, skąd we mnie tyle rozgoryczenia. Zawiodłam się, dlatego, że z nią rozmawiał? To było do przewidzenia.
- Spójrz na mnie - syczy i gdy chcę mu się wyrwać, ściska mnie mocniej, trzymając przed sobą. - Spójrz na mnie.
- Przestań mnie szarpać - kwilę, bo naprawdę sprawia mi ból.
Puszcza mnie, ale unosi mój podbródek w górę, napotykając moje spojrzenie.
- To nie jest tak jak myślisz. Ona ma kłopoty, musiałem do niej zadzwonić.
Wzruszam ramionami i odsuwam się od niego, podnosząc ostatni kawałek szkła i wyrzucając go do kosza.
- Jasne - kpię. - Teraz ciągle będzie miała kłopoty, by tylko trzymać z tobą kontakt.
- Co? - unosi brew.
- Nie wytrzymam tego dłużej. Czy tobie na mnie w ogóle zależy?
Marszczy czoło, jakby mnie nie zrozumiał.
- Oczywiście, że mi zależy.
- To mi to udowodnij - przełykam ślinę.
- Nie udowadniam ci tego? Boże, przepraszam! - wyrzuca gniewnie.
- Wiesz co, Britney miała rację - zaciskam usta, kręcąc głową. - Owinąłeś sobie mnie wokół palca.
Justin prycha.
- Teraz nagle obchodzą cię rady twojej przyjaciółki, z którą zdradził cię twój były? - prycha.
Rozszerzam powieki i zachłystuję się powietrzem, a na moje policzki wpływa czerwony odcień.
- C... co? - mamroczę.
- To nie jest teraz ważne - syczy nieprzyjemnie. - Po prostu kieruj się głosem swojego serca, a nie jej słowami.
- Skąd... skąd to wiesz?
Jestem przerażona.
- Sprawdziłem ją - Justin wywraca oczami i wzdycha głęboko, po czym patrzy na mnie. - Przepraszam, że powiedziałem ci teraz.
Odwracam od niego wzrok i robię krok w tył, opierając się o blat. Natychmiast jest przy mnie.
- Spójrz na mnie - mówi ostro, ale jednocześnie łagodnie. - Nie myśl o tym.
Patrzę na niego osłupiała. Jak mam nie myśleć?!
Nie, nie, nie. To nie może być prawda. Po prostu coś mu się pomyliło, albo chciał odwrócić moją uwagę.
Britney i Chris?!
Nie, nie, nie. To przecież niemożliwe.
- Justin, nie mogę... - odsuwam się od niego i chwytam swoją głowę, przymykając powieki.
- Spokojnie - wzdycha. - Usiądź.
- Muszę wyjść. - Szepcę gorączkowo. Kurwa, to wszystko to dla mnie za dużo!
- Co? - Justin rozszerza powieki, a ja w tym czasie go mijam i wychodzę na przedpokój. Wiem, że kiedy opuszczę ten dom, mogę już nie wrócić.
- Co ty robisz? - słyszę Justina, gdy sięgam po swój płaszcz. Błyskawicznie do mnie podchodzi i kładzie mi dłoń na ramieniu. - Odchodzisz?
Cała aura wokół nas automatycznie uległa zmianie.
- Odpowiedz mi - Justin zbliża się do mnie ostrożnie, jakby bał się, że jednym gwałtownym ruchem może mnie spłoszyć.
Zbieram się na odwagę i patrzę na niego. Jest całkowicie zrozpaczony i zły.
- Suzanne...
- Zachowujesz się jak dziecko. - Przerywam mu szybko, modląc się, bym nie zmiękła. - Próbuję ci pomóc, ale nie umiem, kiedy któraś z twoich byłych ciągle wchodzi między nas.
- Ona ma kłopoty, rozumiesz?! - unosi głos, na co sztywnieję i kręcę głową.
- Nie krzycz na mnie. Jestem w ciąży i nie mogę się denerwować.
- Odchodzisz? - powtarza pytanie, biorąc głęboki wdech i patrząc na mnie. - Suzanne, błagam cię. - Mięknie i ściska moje dłonie, zasysając swoją dolną wargę. - Nie mogę być sam.
- Masz Megan i Jaxona. Gdzie on właściwie jest?
- W przedszkolu.
Unoszę brew.
- Chodzi do przedszkola? Od kiedy?
- Czy to jest ważne? - Justin przeczesuje włosy palcami, po czym bierze mnie w ramiona, rozchylając usta. - Nie zostawiaj mnie, nie wytrzymam tego drugi raz.
Ja też.
- Musisz wybrać którąś z nas, bo nie umiem żyć w tym całym bagnie razem z Megan.
Justin nieruchomieje i patrzy w moje oczy, a jego uścisk stopniowo się rozluźnia, po czym całkowicie znika, gdy robi krok w tył.
- Każesz... każesz mi wybierać?
Wiedziałam, że tak będzie.
- Przykro mi, Justin - zasysam wargę. - Chcesz, byśmy się tobą dzieliły?
- Nie dzielicie się. Łączą mnie z nią tylko kontakty przyjacielskie.
Prycham. Kontakty przyjacielskie?! Ona traktuje go, jakby był jakimś pieprzonym uległym!
- Z boku wygląda to trochę inaczej - zagryzam wargę. - Dzisiaj w nocy powiedziałeś, że mnie kochasz i...
- Co? - unosi brew, wyraźnie zszokowany. Zamieram. Nie takiej reakcji się spodziewałam.
- No... - gryzę się w język. Po co o tym wspomniałam?
- Powiedziałem, że cię kocham? - rozchyla usta, a ja automatycznie robię krok w tył i odwracam od niego wzrok, by powstrzymać gromadzące się pod powiekami łzy. Jezu, tak jak myślałam: on nie pamięta.
Sięgam do rękawa płaszcza i nakładam go mozolnie, nie mogąc skupić myśli. Jezu, jak to jest, że dosłownie zawsze, kiedy się kłócimy, krążymy wokół tylu tematów i tak często zmieniamy nastroje? Jeszcze chwilę temu wydawało mi się, że byłam twardą babką, a teraz mam ochotę uciec stąd z histerycznym wrzaskiem i schować się głęboko pod ziemię.
- Proszę cię. - Justin podchodzi bliżej. - Potrzebuję cię.
- Potrzebujesz Megan. - Kręcę głową, prosząc, by pozostał w miejscu. O dziwo, zatrzymuje się.
- Suzanne, błagam, nie chcę, żebyś wychodziła... Dobrze wiemy, że też tego nie chcesz. To mnie złamie, Suzanne, proszę... Nie wytrzymam tego. Drugi raz tego nie wytrzymam.
Przestań mówić. Przestań mówić. Przestań mówić.
- Każdy człowiek ma swoje granice. Jeśli chcesz naprawić to, co zniszczyłeś za pierwszym razem, powinieneś bardziej się starać, a nie stawiać ścianę, by zaraz potem ją zburzyć.
- Nie mogę pozwolić ci, żebyś odeszła. Już raz się na to zgodziłem. - To, jak bardzo słyszalne jest złamanie w jego głosie, boli mnie jeszcze bardziej.
- Wybierz między nami. Tylko o tyle cię proszę.
Przełyka ślinę i przygryza wargę, a ja patrzę na niego oniemiała. Po tym wszystkim... Waha się.
- Ja... - zaczyna, a ja wypuszczam powietrze z ust, kręcąc głową, po czym odwracam się przodem do drzwi i chwytam za klamkę.
Wpatruję się w nią, nie do końca wiedząc, co powinnam. Przymykam oczy, a gdy je otwieram, natychmiast podchodzę do Justina i zarzucam mu ręce na szyję, mocno go całując. Nie mam pojęcia, kiedy ostatni raz sama go tak pocałowałam. Delikatnym, ale zdecydowanym ruchem oplata moją talię i jęczy w moje usta, przechylając głowę w bok. W tym pocałunku jest wszystko: gniew, rozpacz, tęsknota, miłość. Nie chcę odchodzić, ale muszę. W przeciwnym razie będzie tak, jak mówiła mi Britney - Justin dalej będzie żył w przekonaniu, że wszystko mu wolno.
Britney... Nie teraz, Suzanne.
Dobrze wiemy, że dawno powinniśmy już przerwać, ale nie potrafimy. Dopiero, gdy czuję łzy na policzkach, odrywam się od Justina i dostrzegam, że również płacze. To mnie rozbija na milion kawałków.
On nigdy nie płacze.
- Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłeś - jąkam się. Chcę odwrócić od niego wzrok, by nie oglądać go w takim stanie, ale nie potrafię.
- Nie chcę, żebyś odchodziła...
- Nie utrudniaj mi tego - mój głos jest tak rozbity, że słyszę w nim tylko rozpacz. - Żegnaj, Justin - przełykam ślinę. Nie mogę uwierzyć, że to koniec. Drugi raz, pieprzony koniec. - Kocham cię - kiedy to mówię, prawie nic już nie widzę przez własne łzy.
- Suzanne. - Wypowiada moje imię z taką czułością, że grunt prawie osuwa mi się spod nóg.
Widok jego załamanej twarzy mnie niszczy. Nie mogę tu dłużej stać.
Odwracam się na pięcie i wychodzę z domu, zamykając za sobą drzwi. Idę w kierunku ulicy, a deszcz leje tak mocno, że prawie nie słyszę swoich butów. Ich nie, lecz zza drzwi dobiega mnie głośny łomot rozbijanego szkła. Nie mam pojęcia, co to takiego, ale nie mogę się dowiedzieć. Jeśli tam teraz wrócę, to jednak się poddam. Powinnam go zapewnić, że wszystko będzie dobrze, że ułoży sobie z Megan życie i będą szczęśliwi. To mnie niszczy od środka. Boję się, że coś sobie zrobi, ale nie mogę już być obok niego i opatrywać jego ran. Wybrał Megan. Nie powiedział mi tego wprost, ale przecież to czuję.
Tego, co zrobiłam, żałuję w momencie wyjścia na ulicę. Zaciskam usta, a poczucie zdrady, paniki i tęsknoty uderza w moją twarz, jakby ktoś wymierzył mi bolesny policzek. Nie oglądam się za siebie. Teraz muszę patrzeć jedynie naprzód.

Czasem są takie rozdziały, pod którymi kompletnie nie wiem, co napisać. Żadne słowa nie wydają się odpowiednie. Kocham Was.