1 kwi 2016

Rozdział dziewięćdziesiąty drugi

Budzę się wyspana i zrelaksowana jak nigdy. Dawno nie byłam w tak błogim nastroju po otworzeniu oczu. Uśmiecham się pod nosem i mrugam kilkakrotnie powiekami, kiedy docierają do mnie promienie słoneczne z nieba nad ośnieżonym Nowym Jorkiem.
Leżę w łóżku z Justinem.
Zaciskam zęby na samo wspomnienie, kiedy rzucał się jak opętany. Nie chcę tego widzieć. Świadomość, że to przeze mnie, świadomość, że nie mogę nic zrobić, by uwolnić go z tego stanu... To było najgorsze na świecie i nie życzę nikomu, by coś takiego przeżył. Patrzyłam na niego, kiedy był przytłumiony i taki bezbronny... I nie umiałam mu pomóc. Tak strasznie się o niego bałam, nadal się boję. Boję się, że to nic nie dało, że mu nie pomogło tak, jak tego chciał, że ode mnie odejdzie przez to, ile krzywdy mu wyrządziłam. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby tak się stało.
Wszystko, co mi mówił, jaki był... To nowy Justin, ktoś, z kim tak dawno nie miałam do czynienia. Zawsze był taki oschły, a w nocy pokazał, że naprawdę mu zależy. Powiedział, że oddał mi się w całości i przysięgam, że czułam to całym ciałem.
Kocham go, najmocniej na świecie. Inni nigdy nie zobaczą go w takim świetle, w jakim widzę go ja. Chciałabym, aby Britney się do niego przekonała, jednak zdaję sobie sprawę z tego, jakie to trudne. Przeraża mnie też świadomość, że będę musiała powiedzieć mamie o tym, że do niego wróciłam.
Jednak mało mnie to obchodzi. Naprawdę go kocham i jest dla mnie wszystkim. Chcę go takiego, jakim jest i nie pragnę, by się dla mnie zmieniał. Jesteśmy jednością, a ja przyjmę na siebie cały ból, z jakim musiał zmierzyć się w dzieciństwie. Chcę, by to wiedział.
Podciągam się wyżej, przyciśnięta do jego torsu i patrzę na niego. Ma spokojną twarz - zero napiętych mięśni, rozluźnione czoło i lekko rozchylone usta. Przełykam ślinę i podnoszę dłoń, przesuwając palcami po jego policzku. Zauważam malinkę, którą zrobiłam mu w nocy i na samą myśl tego, jak się zachowywałam, rumienię się. To było dla mnie cholernie trudne, ale zrobiłam to wszystko z miłości dla niego. Mimo wszystko wolę, kiedy to on dominuje w łóżku. Wzdycham cicho, po czym składam delikatny pocałunek na jego ustach.
Rusza głową na boki i oblizuje wargi, po czym unosi jedną powiekę. Widząc mnie, mruczy coś pod nosem i jeszcze bardziej mnie do siebie przytula, przykładając policzek do czubka mojej głowy. Chichoczę pod nosem i znowu na niego patrzę.
Czując, że go obserwuję, Justin otwiera oczy i gapi się na mnie przez kilka dobrych chwil. Ma naprawdę spokojną twarz. Jest przepiękny jak chyba nigdy i zastanawiam się, ile jeszcze razy to przyznam. On za każdym razem jest dla mnie piękniejszy niż kiedykolwiek.
- Hej, śpiąca królewno - uśmiecham się i całuję jego szczękę. Dawno się nie golił i czuję pod wargami rząd włosków.
Unosi brwi i marszczy czoło, po czym wybucha śmiechem.
- Cześć - wypuszcza powietrze z ust i podnosi dłonie nad głowę, przeciągając się. - Która jest godzina?
- Nie wiem - wzruszam ramionami i sięgam po telefon leżący na szafce nocnej. - Po dziesiątej.
Justin wybałusza oczy i wiem, że zaraz zacznie panikować, bo rzekomo spóźnił się do pracy.
- Jest niedziela - dodaję szybko, wzdychając. - Chyba nie musisz dzisiaj pracować?
- Nie - przygryza wargę i obserwuje mnie, po czym zaczyna głaskać mój policzek. - Dzisiaj chcę się z tobą kochać.
Rumienię się na jego słowa, ponieważ zawarta w nich obietnica podkręca mnie do nieznanego mi dotąd stopnia.
- Ja kocham cię codziennie.
Justin ponownie wybucha śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Zaczynasz mówić zabawne żarty.
Unoszę brew.
- Więc według ciebie moje żarty nie były dotąd zabawne? - udaję oburzenie.
- Można tak powiedzieć - mówi, patrząc na mnie śmiertelnie poważnym wzrokiem.
Prycham pod nosem i kładę się na plecy, wyciągając dłonie na kołdrę, którą podciągam wyżej. Burczę coś i odwracam od Justina wzrok. Słyszę jego chichot i chwilę później czuję, jak zawisa nade mną, zaczynając obcałowywać moją szyję.
- Skarbie - śmieje się, przesuwając zarostem po mojej szczęce. - Przecież wiesz, że żartowałem.
- W takim razie mówisz słabe żarty - wywracam oczami, ale po chwili się uśmiecham i zerkam na niego. Gdy widzę jego rozbawione oczy, przypominam sobie ostatnią noc i natychmiast zamieram. - Boli cię coś?
Marszczy czoło, a po kilku sekundach kręci głową.
- Nie.
- Przepraszam... - zaczynam, ale szybko przykłada palec do moich ust.
- Nic nie mów, mała. To nie jest twoja wina. Dziękuję za to, co zrobiłaś.
Jak on może mi za to dziękować? Sprawiłam mu tyle bólu... Przymykam powieki, nie chcąc o tym myśleć, a Justin nachyla się i całuje mnie w wargi. Wyciągam głowę do góry, zaskoczona tym, co zrobił, lecz on się ode mnie odrywa.
- Prysznic razem? - unosi jedną brew, uśmiechając się.
Mój Boże, wygląda tak młodo i beztrosko. Czemu nie może być taki zawsze? Chciałabym zatrzymać ten moment.
Kiwam głową, nie zastanawiając się tak naprawdę nad tym, co może mnie czekać w kabinie. Po prostu potrzebuję bliskości Justina, bo czuję, że to niedługo może się skończyć.
Przygryzam wargę, zastanawiając się, ile zostało mi do planowanego porodu. Głowę od razu zaczynają zaprzątywać mi moje myśli o śmierci. Nie chcę umierać, bo to będzie się wiązało ze stratą wszystkich bliskich. Ale bardziej nie chcę, by zginęło moje dziecko. Nasze dziecko.
Justin powiedział mi ostatnio tyle pięknych słów, okazał mi tyle dobroci i serca... Przeraża mnie świadomość, że może robi to tylko dlatego, że tak mało czasu zostało nam razem.
Nie. Na pewno nie. Nie wiem nawet, czy teraz o tym myśli, bo jeśli to robi, nie chcę nawet wiedzieć, ile smutku mu to pewnie przysparza...
Zastanawiam się nad tym, czy nie zachowałam się jak egoistka, decydując się na śmierć i spodziewając się tym samym bólu, jaki będą czuli wszyscy moi przyjaciele. Nie mogę o tym myśleć.
- Suz, co ci jest? - Justin wytrąca mnie z zamyślenia i nagle zauważam, jak stoi przy łóżku. Kiedy wstał? Nawet tego nie dostrzegłam. Nawet nałożył na siebie bokserki.
- Co? - marszczę czoło i podciągam się na łokciach. - Nie, nic... Zamyśliłam się.
- O czym myślałaś? - zmartwiony obchodzi łóżko i staje z drugiej strony, by być bliżej mnie. - Powiedz mi.
- O niczym istotnym - uśmiecham się nerwowo i owijam kołdrą. - Mógłbyś mi podać twoją koszulkę? Mam swoje ciuchy w łazience.
- To możesz ubrać się w nie po prysznicu.
Kręcę głową.
- Nie chcę, by ktoś mnie zauważył - przygryzam wargę. - Megan albo Jaxon...
- Jaxon jest u mojej matki.
Mrużę oczy.
- Co? Wstałeś, by go odwieźć? Kiedy?
- Nie ja. To robota Clowesa. Codziennie go tam odwozi.
- Dlaczego? Przecież dzisiaj mógł zostać z nami - wzdycham.
Justin wzrusza ramionami.
- Zapomniałem, że jest niedziela, a Jaxon spędza tam ostatnio każdy dzień. Odkąd... no wiesz - przygryza wargę, przechylając głowę w bok i odsuwając się od łóżka.
Odkąd odeszłam.
Kiwam głową i wyciągam do niego dłoń.
- Już nie musi tego robić. A teraz podaj mi koszulkę.
Justin parska śmiechem i chwyta moją rękę, po czym wyciąga mnie z łóżka. Piszczę, kiedy bierze mnie na ręce i stawia obok siebie. Natychmiast oblewam się rumieńcem i zakrywam swoje piersi, czując formującą się gulę wstydu w gardle.
Justin chwyta mój podbródek i unosi go w górę, karcąc mnie spojrzeniem.
- Masz najpiękniejsze na świecie ciało, okej? Ubliżasz mi, kiedy się go wstydzisz.
- Ubliżam?
- Robię wszystko, by pokazać ci, jaka jesteś piękna. Chcę, byś to czuła.
Przełykam ślinę i w końcu wzdycham, odgarniając włosy z twarzy. Uśmiecham się lekko, zarzucając dłonie na jego szyję.
- Czuję się, ale tylko przy tobie.
- Dobrze. Tylko ja mogę na nie patrzeć - oblizuje wargi i cmoka mnie szybko w usta, po czym się odsuwa. - Skończymy to pod prysznicem - chichocze, widząc moją nadąsaną minę.
Kiwam szybko głową, a on się śmieje. Kocham go w takim nastroju. Chwyta moją dłoń i plącze nasze palce.
Wychodzimy z sypialni i zmierzamy w stronę łazienki. Czuję się obnażona, ale świadomość, że jest ze mną Justin jest bardzo pocieszająca. Przy nim czuję się naprawdę dobrze.
- Justin? - słyszymy nagle za sobą. Podskakuję i odwracam się, widząc Megan w progu swojego pokoju.
Czuję, jak Justin automatycznie zaciska dłoń na mojej, a ja rozszerzam powieki, uświadamiając sobie, że jestem naga.
Przełykam ślinę i wyswobadzam się z uścisku Justina, a ten przenosi na mnie swoje spojrzenie i marszczy czoło, nie rozumiejąc mojego zachowania. Mówię nieskładne zdanie, że muszę iść i rzucam się w stronę drzwi do łazienki. Kiedy jestem w środku, a Megan nie widzi mojego ciała, wypuszczam powietrze z ust i wychylam głowę, cała czerwona ze wstydu.
- Czemu wstałaś?! - warczy Justin, napinając się i robiąc krok w stronę Megan. Zatrzymuję oddech, czując lekkie ukłucie zazdrości, która natychmiast zastępuje panujący dotąd wstyd i poniżenie. Cholera, widziała mnie nago! To obrzydliwe.
Marszczę brwi, wychylając się bardziej. Mam wrażenie, że nie powinnam tak stać i się na nich gapić. Megan przebrała się w ciuchy, które miała na sobie wczoraj. Zaszycie na jej policzku ma nadal bordowy kolor, a siniaki wcale nie sprawiają wrażenia bledszych.
- Uspokój się, Justin - Megan wywraca oczami. - Już lepiej się czuję.
- Powinnaś leżeć, tak powiedział lekarz.
- Lekarz nic takiego nie powiedział, sam to sobie wymyśliłeś.
- Kurwa, martwię się o ciebie. Wolałbym, żebyś poleżała tu kilka dni, niż od razu rwała się do pracy.
Auć, to zabolało.
- Oprócz obrażeń na ciele nic mi nie jest, jestem zdolna do pracy - ma nadzwyczaj spokojny głos i zerka na mnie, na co natychmiast odwracam wzrok, lekko zawstydzona. - Justin, chciałabym zamienić z tobą słówko.
Justin sprawia wrażenie, jakby właśnie przypomniał sobie, że obiecał mi prysznic. Zatrzymuje się i odwraca, patrząc na mnie niespokojnie. Cholera, jego nastrój znowu przybrał inny odcień. Ileż on ich ma? Teraz jest zestresowany, a nawet powiedziałabym, że wkurzony.
- Suz, weź prysznic - jęczy, oblizując wargi. Co?!
Zaciskam usta, ale kiwam głową, po czym zamykam drzwi, starając się uspokoić. Chce z nim porozmawiać, to nic złego. Cholera jasna, muszę się uspokoić. Po nocy, którą przeszliśmy, nie powinnam sądzić, że ona znaczy dla niego więcej niż ja.
Ale mimo wszystko jestem zazdrosna, a dodatkowo martwi mnie fakt, że poszedł z nią pogadać ubrany w same bokserki. Muszę się odprężyć.
Kiedy chwilę później stoję już przed lustrem i myję ręce, unoszę na siebie spojrzenie. Mam potargane włosy i lekko zaczerwienione oczy, ale poza tym nie widać na mnie żadnych oznak zmęczenia i bólu, jaki przeżyłam w nocy.
Wypuszczam powietrze z ust i przeczesuję swoje włosy szczotką, po czym wchodzę po prysznic. Ciepła woda koi moje wszystkie mięśnie i rozluźnia je w błogi sposób. Oblizuję wargi, odchylając głowę w tył i pozwalając, by wszystko ze mnie spłynęło. Zerkam na swój brzuch i przykładam do niego dłonie. Jest już duży i nabrzmiały, co po części mnie cieszy, ale z drugiej strony napawa smutkiem, o którym myślałam już wcześniej.
Ubieram swoje ciuchy i przygryzam wargę, wychodząc z łazienki. Wychylam się i dostrzegam, że drzwi od pokoju gościnnego są zamknięte. Korci mnie, by tam wejść, ale nie mogę tego zrobić. Muszę nauczyć się ufać Justinowi i zamierzam zacząć teraz.
Ze zrezygnowaniem schodzę na dół, postanawiając przyrządzić im coś na śniadanie. Nadal nie przepadam za Megan, jednak nie powinnam być dla niej niemiła. Wykorzystywała Justina i nie zaprzyjaźnię się z nią, ale nienawidzić jej też nie mogę, szczególnie, że Justin nadal coś do niej ma.
Kilka minut później, gdy przewracam omleta na drugą stronę, słyszę kroki na schodach. Przygotowuję się na dotyk Justina, który pewnie zaraz otoczy mnie ramionami w pasie, jednak słyszę jedynie niedbałe chrząknięcie. Odwracam się, lekko rozczarowana i widzę Megan. Siedzi przy wyspie kuchennej i przygląda mi się z rozluźnieniem, podpierając się o swoją rękę.
- Cześć - chrząkam niepewnie. Co niby mogę jej powiedzieć?
Czuję rumieniec na swojej twarzy, gdy powolnym ruchem oblizuje usta i zakłada nogę na nogę. Czemu jest tak cholernie piękna?!
- Cześć - odpowiada, zerkając na patelnię, po czym znowu przenosi wzrok na moje oczy.
- Robię wam śniadanie - wyjaśniam szybko.
- A ty nie jesz?
Szczerze, jakoś nie mam na to ochoty. Myślę, że emocje z nocy odpowiednio mnie nakarmiły.
- Nie jestem głodna - wzruszam niedbale ramionami.
Natychmiast karci mnie spojrzeniem. Jezu, jak Justin.
- Powinnaś jeść - wzdycha, zerkając na mój brzuch.
Przygryzam wargę, automatycznie czując się winna temu, że ona również się o mnie martwi. Chcę zmienić temat.
- Wiem - oblizuję wargi i zgarniam mokre od prysznica włosy na jedno ramię. - Jak się czujesz?
Wzrusza niedbale ramionami, stukając paznokciami o blat.
- Zaskakująco w porządku.
- Co ci się właściwie stało?
Nie mam pojęcia, czemu to pytanie wydostało się z moich ust, ale chyba nie zdążyłam przemyśleć, nim je zadałam.
- Zostałam pobita - odpowiada powoli, marszcząc czoło. Niekomfortowo się czuję. Gdzie Justin i czemu tak długo jest na górze? - Chcesz napić się ze mną kawy?
Czy ona...? Co?
Kiwam głową, ale gdy sobie coś przypominam, szybko nią kręcę. Zachowuję się jak idiotka.
- Nie mogę jej pić, ja... Jestem w ciąży - mamroczę, a ona wzdycha. Boże, przecież przed chwilą sama mi to powiedziała.
- Ach, no tak, to nic.
Megan podnosi się z miejsca i podchodzi do szafki, wyciągając z niej dwa kubki i nastawiając wodę. Dodatkowo pomaga mi z talerzami, co szczerze mnie zaskakuje. Mam ochotę zapytać, o czym rozmawiała z Justinem, jednak w momencie, gdy otwieram usta, on wchodzi do kuchni.
Ma na sobie szare spodnie i czarny sweter z dekoltem w serek. Wygląda zwyczajnie i całkowicie pięknie. Widząc nas, zatrzymuje się gwałtownie i mruży oczy, przyglądając się temu, co robimy.
Przełykam ślinę, dostrzegając to, że nadal jest zły. Trzepoczę rzęsami, a on rozluźnia się nieco i uśmiecha lekko, podchodząc bliżej.
- Pięknie pachnie - wypuszcza powietrze z ust i gdy jest już obok mnie, unosi mój podbródek, całując mnie mocno. Czuję smak pasty do zębów, gdy zaczyna władać nade mną swoim językiem. Chcę jęknąć, dopiero w porę uświadamiając sobie, że jest obok nas Megan.
Odrywam się od Justina, czując swoje czerwone policzki. Patrzy mi w oczy i chichocze, wierzchem dłoni gładząc moją skroń.
- Robię nam kawę - rzuca Megan, lecz Justin ją ignoruje. Cholera!
- Wszystko w porządku? - szepce, skupiając się całkowicie na mnie.
Kiwam głową, lecz nic nie odpowiadam. Jak mam się zachowywać, gdy taki wobec mnie jest, podczas gdy obok nas stoi jego była, o którą dopiero co się kłóciliśmy?!
- Na pewno nie chcesz nic na śniadanie, Suz? - słyszę obok siebie i spoglądam na Megan. Zabrała ode mnie patelnię i przekłada omlety na talerz, razem z pieczywem.
- Och, nie, dziękuję - chrząkam.
Justin chwyta mnie za ramię i momentalnie szarpie w swoją stronę.
- Musisz jeść - cały się napina.
Pieprzona Megan! Mogła trzymać język za zębami.
- Nie mam ochoty na jedzenie - wzdycham, wywracając oczami i odsuwając się od niego.
- Szkodzisz sobie i dziecku - syczy, patrząc z powrotem na Megan. - Przygotuj nam to samo.
Jego głos w stosunku do niej jest tak oschły, że aż mnie to przeraża.
Kręcę głową, odchodząc od nich. Natychmiast czuję powietrze, kiedy docieram do wyspy kuchennej. Przebywanie w tak bliskiej odległości od Megan i od Justina równocześnie jest nie na moje nerwy.
- Nie, nie chcę, żebyś mi usługiwała - oblizuję wargi, zerkając na Megan. - Później coś sobie zjem.
- Zjesz teraz - mówi ostro Justin, patrząc ciągle w moje oczy.
- Justin, naprawdę nie mam teraz ochoty na jedzenie... Wszystko jest w porządku, zaufaj mi.
Unosi brew i marszczy brwi, po czym natychmiast zamyka przestrzeń między nami. Łapię głęboki wdech, gdy zawisa nade mną, kładąc dłoń na moich plecach i lekko mnie do siebie przyciągając.
- Ufam ci. Dlatego chcę, byś zjadła z nami. Nie chcę, byś nas odtrącała. Chcę całkowicie spędzić z tobą ten dzień.
- Wydaje mi się, że mieliśmy wziąć razem prysznic - odpowiadam sucho, a on natychmiast mnie puszcza. Auć, znowu zabolało.
- Nie zachowuj się tak znowu, błagam - mówi i odchodzi do Megan, pomagając jej ze śniadaniem. Rozbija jajka na patelni, smażąc je dla mnie.
Wywracam oczami i w momencie, kiedy chcę wyjść, dzwoni mój telefon. Błogosławieństwo! Justin zerka na mnie przez ramię, kiedy wyciągam komórkę z kieszeni spodni i patrzę na wyświetlacz.
Tony. Zaciskam usta. Czemu dzwoni w niedzielę?
Przesuwam palcem po wyświetlaczu i przykładam go do ucha, idąc na korytarz.
- Halo? - szepcę, podpierając się o moje biodro.
- Cześć, Suzanne - słyszę jego zachrypnięty głos. Lubię tę barwę. - Wiem, że dzisiaj niedziela, jednak urządzam małe przyjęcie w Sunrise z okazji urodzin mojej córki i potrzebuję ludzi do pomocy. Mógłbym na ciebie liczyć?
Biorę głęboki wdech, czując rumieniec wypływający na moją twarz. Cholera jasna, naprawdę chciałam dzisiaj pobyć z Justinem.
- Tony, bardzo bym chciała, ale...
- Proszę, to dla mnie ważne.
Przełykam ślinę i czuję czyjąś dłoń na ramieniu. Podskakuję i oglądam się, by zobaczyć przed sobą Justina.
- Co się dzieje? - szepce, wpatrując się we mnie.
Przygryzam wargę. Tony jest dla mnie zawsze taki miły... Nie mogę mu tego zrobić, jeśli chodzi o jego córkę, poza tym dwie godziny mnie nie zbawią. Nim się obejrzę, skończę pracę i Justin będzie mnie miał dla siebie.
- Dobrze - mówię po chwili. - Będę w Sunrise za pół godziny.
Rozłączam się, nie czekając na jakiekolwiek podziękowania z jego strony i mierzę się ze złowrogim spojrzeniem Justina.
- Co? Po co masz tam iść?
- Są urodziny córki Tony'ego.
Marszczy czoło.
- I tylko po to? W niedzielę?
- Poprosił mnie - wzdycham.
- Zdajesz sobie sprawę, że tam nie pójdziesz, prawda? - oczy mu ciemnieją, kiedy robię krok w tył.
- Co? Nie możesz mi tego zabronić.
- Mogę, bo chcę spędzić ten dzień z tobą.
- To niemożliwe - syczę cicho, wskazując na kuchnię. - Wiesz, kto tam jest. Nie będziemy tylko we dwójkę.
Justin wypuszcza powietrze z ust, kręcąc głową.
- Znajdujesz idiotyczne problemy. Już chyba o tym rozmawialiśmy.
- Tak, rozmawialiśmy. To, że jestem twoją dziewczyną, nie oznacza, że możesz mi rozkazywać. Poza tym, skończę to w dwie godziny - oblizuję usta i staję na palcach, zbliżając się do jego ust. - No dalej, nie pocałujesz mnie?
- Jestem wkurzony - napina się cały, obejmując mnie w pasie.
Wywracam oczami i sama muskam jego wargi, przechylając głowę w bok. Czuję, jak się rozluźnia i pogłębia pocałunek, wsuwając język między moje usta. Mruczę ochoczo, zarzucając mu ręce na szyję, na co on gryzie moją dolną wargę i przyciąga ją do siebie.
- Jesteś bardzo napalony, gdy się wkurzasz - uśmiecham się, otwierając powieki i patrząc mu w oczy. Są całe ciemne.
- Kochasz się nade mną znęcać.
Chcę coś powiedzieć, jednak jego słowa całkowicie wyprowadzają mnie z równowagi. Natychmiast widzę w głowie, jak Justin rzuca się na łóżku, jęcząc i krzycząc przeraźliwie, a ja stoję nad nim, całkowicie pochłonięta we własnej dezorientacji.
Przełykam ślinę i robię krok w tył, odgarniając włosy z twarzy.
- Pójdę już - mówię nerwowo, odwracając się, lecz Justin natychmiast chwyta mnie za ramię.
- Co się stało? - szepce, dotykając dłonią mojego policzka.
Kręcę przecząco głową.
- Nic. Muszę iść.
Jest nieustępliwy.
- Mała, tylko żartowałem. Nie znęcasz się nade mną.
Powoli przytakuję i przygryzam wargę, biorąc kilka głębokich wdechów.
- Okej. Przepraszam, to przez ciążę mam te humorki.
Justin unosi brew i chce coś powiedzieć, ale wtedy słyszymy Megan z kuchni.
- Śniadanie! - krzyczy swoim skrzeczącym głosem, na co się krzywię i mam wrażenie, że robię się pięć centymetrów niższa.
- Chodź, zjemy - szepce Justin, chwytając moją dłoń.
- Nie mogę, muszę iść - oblizuję wargi i kręcę przecząco głową. - Zjem coś po drodze - dodaję, widząc jego nadopiekuńcze spojrzenie.
- Odwiozę cię. Dzięki temu sam dopilnuję, że mówisz prawdę - Justin jest najwyraźniej zły. Burczę pod nosem, że nie musi tego robić i jakoś sobie poradzę, ale ucisza mnie, wychylając się w stronę kuchni. - Zawiozę Suzanne do pracy. Będę niedługo.
Wzdycham. No tak, ja idę do pracy, ale on nie, przez co zostanie z Megan. Trudno. Ufam mu, muszę mu ufać, bo mu to obiecałam. Oddał mi się cały. Przysięgam, że nikt nigdy tak wobec mnie nie postąpił i to była jedna z najpiękniejszych rzeczy, szkoda tylko, że kosztowała nas tyle nerwów.
Chcę wyjść na podwórze, gdy już się ubieram, lecz Justin w porę chwyta moją dłoń i otwiera drzwi obok tych, za którymi jest szafa. Myślałam, że te służą za jakiś tajemniczy schowek, jednak się mylę - to zejście do piwnicy.
Mając w głowie piwnicę z Forks jak i wszystkie te, które widziałam u znajomych i w telewizji, ta przypomina raczej kolejny apartament. Przede wszystkim - jest ciepło. Schody są podświetlane, a wszystko dookoła w odcieniach bieli i szarości. Gdy schodzę z ostatniego stopnia, jestem na wąskim korytarzu, przyozdobionym wbitymi w ścianę lampami i powieszonymi obrazami. To nie byle jakie obrazki - to malowidła i szkice współczesnych artystów. Nigdy wcześniej nie pomyślałabym, że zachwycę się namalowanym człowiekiem, a raczej jedynie jego prawą stroną, którą widzę na jednym z obrazów. Kilka prostych maźnięć, a ja mam ochotę zostać tu na dłużej i patrzeć.
- Podoba ci się? - pyta Justin, a ja podskakuję. Byłam tak skupiona na jednym, że w ogóle zapomniałam o jego obecności.
- Tak - odpowiadam, obserwując rysy, jakie zostały użyte do przedstawienia rozbitej lewej strony mężczyzny. Ona jakby z niego ulatuje, gdzieś w bok obrazu. Niesamowita rzecz. - Kto to namalował?
- Autor jest nieznany - Justin staje obok mnie, przypatrując się temu, co ja. - Kupiłem to w National Gallery.
Marszczę czoło.
- W Nowym Jorku?
- W Londynie.
- Byłeś w Londynie?! - pytam zdziwiona, rozchylając usta i gapiąc się na niego.
Jest ewidentnie rozbawiony.
- Tak, skarbie, byłem. Kiedyś mogę cię tam zabrać.
- Mój Boże, zawsze chciałam zwiedzić Europę - wypuszczam powietrze z ust.
- A na jakim kontynencie jeszcze byłaś?
Zagryzam wnętrze policzka, po czym oblizuję usta, wzdychając smutno.
- Byłam tylko w Ameryce.
- Nigdy nie wyjechałaś poza jej obszar? - unosi brwi i rozszerza oczy.
Natychmiast się rumienię. Nigdy nie miałam wystarczającej ilości pieniędzy, by gdzieś pojechać.
Kręcę przecząco głową i spuszczam wzrok, a Justin zaczyna głaskać kciukiem moją dłoń.
- Bardzo mnie to cieszy - uśmiecha się szeroko. - Dzięki temu będę mógł towarzyszyć ci w spełnianiu marzeń i obserwować twoją radość.
Unoszę kąciki ust, zachwycona jego słowami i całuję go lekko w policzek.
- Dziękuję, że jesteś.
- Chodź - bierze głęboki oddech i ciągnie mnie w głąb korytarza, po czym otwiera szerokie drzwi.
Jesteśmy w garażu. Stoi tu na oko dziesięć albo dwanaście samochodów. Raz, dwa, trzy... Dwanaście. W dwóch rzędach, w każdym po sześć. Rozchylam usta w niedowierzaniu, gdy tymczasem Justin wyprzedza mnie i idzie powoli na środek, oglądając się i zerkając na mnie z szerokim uśmiechem.
Każdy samochód jest inny. SUV, Audi, R8, Mercedes, Porsche, Ferrari, Range Rover... Są też marki, których nie znam. Przeważają wysokie auta, lecz są też te niziutkie, które pewnie są strasznie szybkie.
- Którym chcesz dzisiaj jechać do pracy? - pyta Justin, oblizując usta.
Zmierzam w jego stronę, przełykając ślinę i rozglądając się.
- One... one wszystkie są twoje? - szepcę w niedowierzaniu.
Justin parska śmiechem, kiwając głową.
- Tak. Zaskoczona?
- Troszkę.
- Powinnaś się przyzwyczajać do moich pieniędzy - unosi brew, zbliżając się do mnie. Całuje mnie w skroń, schodząc niżej i muskając ustami moją szyję. Gdy się odsuwa, oczy mu błyszczą. - Wybieraj.
Obracam się i wskazuję na czerwone Ferrari. Justin szeroko się uśmiecha.
- Jak sobie pani życzy, madam - chichocze i podchodzi do wozu, otwierając mi drzwi od strony pasażera.
Dopiero z bliska widzę, jaki ten samochód jest niski. Muszę prawie kucnąć, by do niego wejść. Niezbyt efektownie to wygląda, jednak na szczęście Justin służy mi pomocą. Chwilę później jest już obok mnie, na fotelu kierowcy.
- Jechałaś już kiedyś Ferrari?
- Nie miałam okazji.
Unosi brew, klikając coś wewnątrz i otwierając tym samym garażowe drzwi.
- Kocham przeżywać twoje pierwsze razy - cmoka ustami, chwytając moją dłoń i plącze nasze palce, kładąc je na skrzyni biegów.
Uwielbiam patrzeć na niego, kiedy prowadzi. Pamiętam, jak na początku naszej znajomości bardzo nie chciał, bym była tego świadkiem. Tłumaczył, że może go wtedy oglądać tylko żona i dziecko. Bardzo mnie to wkurzało, ponieważ gdy jeździliśmy moim samochodem, niesamowicie mnie rozpraszał.
Chwilę później zatrzymujemy się przed jedną z nowojorskich restauracji. Justin mówi, bym na niego zaczekała. Nawet nie zdążę się zorientować, aż znowu jest ze mną, podając mi torbę jedzenia. W środku jest sałatka z kurczakiem, smoothie ze szpinakiem i dwa bajgle. Mrużę oczy, zerkając na niego.
- Jesteś niemożliwy.
- Smacznego, Suz. Nie ma za co, Justin - wzdycha i wywraca oczami, ruszając w kierunku mojej pracy.
Prycham pod nosem i jem przy nim jednego bajgla oraz sałatkę. Gdy ponownie hamuje, przenoszę na niego spojrzenie.
- Zadzwonię, kiedy skończę.
- Dwie godziny - mruczy i nachyla się, czekając na buziaka. Chichoczę pod nosem, zbliżając się i soczyście go całując. - Kocham cię.
- Ja ciebie też kocham - uśmiecham się i wysiadam z auta, a on wybucha śmiechem, gdy prawie się przewracam przez niskie zadaszenie. - Dupek! - mówię, zerkając na niego przez ramię, jednak sama nie mogę powstrzymać się od śmiechu.

Zerkam na zegarek i od razu zagryzam wargę. Cholera jasna, jestem tu już trzy godziny i nie zapowiada się, bym szybko stąd wyszła.
Rodzina Tony'ego bawi się w najlepsze przy złączonych stolikach. Jego druga córka końcu dzisiaj dziesięć lat. Druga - starsza o całe piętnaście, siedzi przy drugim końcu i stuka coś w swojej komórce.
Bar wcale nie jest zamknięty, więc co jakiś czas do środka wchodzi ktoś nowy. Jestem wkurzona. Jacob pracuje ze mną, ale w ogóle się do mnie nie odzywa. Próbowałam nawiązać z nim jakiś kontakt  i przeprosić go za wszystko, lecz odburknął coś w stylu "jest okej" i sobie poszedł. Przekonał mnie tylko w myśleniu, że to, co między nami zaszło było jedynie epizodem kończącym naszą znajomość. Kuźwa, nie chciałam, by tak wyszło. Na litość boską, pracuję z nim w końcu i jeśli teraz mamy tak siebie nawzajem traktować, to mam przesrane.
Tęsknię za Justinem. Nie widziałam go trzy godziny. Ciekawi mnie, jak bardzo się wkurzy, gdy dowie się, że spędzę tu jeszcze przynajmniej dwie. Na samą myśl zbiera mi się na wymioty.
- Suzanne, możesz mi pomóc? - słyszę nagle za sobą i widzę Jacoba, który trzyma w dłoni torbę jabłkowego soku. By przelać go do butelki, potrzebne są dwie osoby. Odkładam kanapki, które przygotowuję i podchodzę do niego z dzbankiem.
- Długo jeszcze będziesz tak się wobec mnie zachowywał? - wypuszczam powietrze z ust, patrząc w jego oczy, które utkwione są w zapełniającym się powoli dzbanku. - Jacob, przepraszam, naprawdę. Nie chcę, by tak między nami teraz było.
- Boję się do ciebie odezwać, żeby nie zostać pobitym.
Wzdycham głęboko.
- Przepraszam za Justina.
- Suz, nie możesz za wszystkich całe życie przepraszać.
- Ale jesteś na mnie zły - oblizuję usta, a gdy kończy, odstawiam dzbanek na blat. - Pracujemy razem i to bez sensu.
- Po prostu mi się podobasz, a świadomość, że nie mogę z tobą być jest wykańczająca.
Przełykam ślinę, biorąc głęboki oddech.
- Przykro mi - szepcę, kładąc dłoń na jego palcach. - Ale możemy się kolegować.
Wzrusza niedbale ramionami i kiwa głową, prychając kpiąco.
- Kolegować. Okej.
Jest mi go żal. Nieszczęśliwa miłość to jedna z najgorszych istniejących na tym świecie rzeczy. Chciałabym, żeby znalazł kogoś, kto pozwoli mu o mnie zapomnieć.
Nagle drzwi do Sunrise się otwierają, a gdy podnoszę spojrzenie, napotykam sylwetkę Chrisa. Cała automatycznie zamieram, a krew odpływa mi z twarzy. Zerka na mnie i wygląda na równie zaskoczonego, jednak nic nie mówi. Obserwuję, jak zmierza do wolnego stolika, przeczesując po drodze włosy.
Przełykam ślinę. Co on tu robi?!
- Idź go obsłuż, ja skończę te cholerne kanapki dla rodzinki Andersonów - przeklina pod nosem Jacob, trącając moje ramię. Wzdycham ciężko, wycierając ręce o ścierkę, po czym chwytam notesik i długopis. Podchodzę do Chrisa, a ten unosi na mnie spojrzenie, wachlując swymi długimi rzęsami.
- Hej, Suzanne - mruczy, uśmiechając się. Czuję obrzydzenie.
- Cześć - chrząkam. - Co ci podać?
- Tak po prostu przechodzisz do zamówienia? Nie pogadamy dłużej?
Ssę dolną wargę, po czym kręcę głową.
- Mam dużo pracy, wybacz.
- Jestem w stanie ci to wybaczyć - wzdycha, zerkając na mój brzuch. - Mały rośnie jak szalony, co?
Przełykam ślinę.
- Odpuść, Chris. Nie mam ochoty na takie dyskusje.
- Jak tam u Justinka? Bardzo się wkurzył po tym ostatnim? Słuchaj, nie chciałem zrobić takiej sceny.
Prawie się zachłystuję przez jego lekceważący ton.
- Ale zrobiłeś. Trzeba było pomyśleć, zanim go pobiłeś w tym klubie.
- Kurwa, to nie powód, by od razu mnie zwalniać - wywraca oczami.
Co? Justin go zwolnił?! Czemu nic nie wiem?
- Chris, co chcesz zamówić? - ponaglam pytanie, przestępując z nogi na nogę i niecierpliwie na niego patrząc.
- Spokojnie - unosi ręce do góry i zerka na menu. - Duże latte.
Zapisuję wszystko starannie, chociaż drżą mi ręce.
- To wszystko?
- Może jeszcze ciebie na dokładkę? - chichocze, a ja przełykam ślinę.
Wywracam oczami i prycham, po czym szybko się odwracam. Ku mojemu zaskoczeniu, uderzam od razu w coś twardego i wyższego ode mnie. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że to męski tors, a gdy podnoszę głowę, napotykam lodowate oczy Justina. Ciarki momentalnie przechodzą przez całe moje ciało.
- Hej - mówię cicho. Jezu, widzę, jaki jest zły.
Zdaje mi się, że nie zauważa Chrisa, jednak domyślam się, że wie o jego obecności. Po prostu na niego nie patrzy.
- Musimy porozmawiać - żąda, a ja jestem zdumiona jego mimo wszystko łagodnym tembrem.
Przełykam ślinę i kiwam pospiesznie głową. Byle jak najdalej od Chrisa. Justin przepuszcza mnie przodem, a ja posłusznie idę na zaplecze, dając po drodze znak Jacobowi, by nie wchodził za nami. Dodatkowo daję mu notesik z zamówieniem. Ten, widząc Justina, momentalnie zamiera i daje krok w stronę ściany, by mój chłopak miał do niego jak najmniejszy dostęp.
Zatrzymuję się, kiedy jesteśmy w środku i odwracam w stronę Justina.
- Możesz mi, kurwa, wyjaśnić, co on tu robi? - pyta ostro. No tak, łagodny ton to on miał tylko przy innych ludziach.
- Justin, ja...
- Czemu w ogóle z nim gadasz, po takim gównie, które odwalił?!
- Pozwól...
- I dlaczego, do jasnego cholery, jeszcze tu jesteś, skoro miałaś być tylko dwie godziny?!
Unoszę brew i patrzę na to, jaki jest wściekły.
- Odpowiadając na to pierwsze, nie mam pojęcia. Myślę, że po prostu chciał napić się kawy - wzruszam ramionami.
- Kawy?! Akurat tutaj?!
Podnoszę jedną dłoń na znak, by przestał.
- Po drugie, musiałam przyjąć od niego zamówienie. Po trzecie, to nie zależy ode mnie. Impreza jeszcze trwa, więc to pewnie dlatego. - Mówię, a kiedy Justin chce coś powiedzieć, kręcę głową. - Po czwarte, nie musisz od razu wyżywać się za to wszystko na mnie.
- Nie wyżywam się - wzdycha i przesuwa ręką po swoich włosach, nieumyślnie ciągnąc za końcówki.
- Wydaje mi się, że właśnie to robisz - ssę dolną wargę. - Poza tym, czemu mi nie powiedziałeś, że go zwolniłeś?
Justin unosi jedną brew.
- To nie jest dla mnie aż tak istotne, by ci o tym mówić.
- Ale on jest związany ze mną i...
- Nie - przerywa mi stanowczo. - Nie jest z tobą związany, rozumiesz? Jesteś tylko moja.
Biorę głęboki wdech, przełykając ślinę.
- Nie odróżniasz faktów. Wiem, że jestem twoja, ale jednak kiedyś byliśmy razem.
- Błagam, Suz, nie mów nic. On już cię nie dotyczy. Rozwaliłbym mu jaja, gdyby jeszcze raz się do ciebie zbliżył, rozumiesz? Pójdę powiedzieć mu, żeby stąd wypierdalał, a potem stąd wychodzimy.
Rozchylam usta i chwytam go za ramię.
- Co? Nie, Justin, nie idziesz.
- Idę. Sądzisz, że nie jestem do tego zdolny?
Prycham.
- Wiem właśnie, że jesteś. Ostatnie, czego chcę, to kolejne sceny tutaj. I tak musiałam ponieść koszty naprawy stolika.
Marszczy czoło.
- Stolika?
- Rozwaliłeś go, gdy powiedziałam ci o pocałowaniu Jacoba.
Justin momentalnie cały się spina.
- Oddam ci pieniądze.
- Nie chcę ich - wywracam oczami. - Po prostu chodzi mi o sam fakt, nie rób tutaj scen.
Oblizuje swoje wargi i kręci głową.
- Ale powiedzieć mu muszę.
- Nie. Sama mu powiem.
- Jaja sobie robisz - prycha, wycofując się. - Nie będziesz z nim gadać.
- Dobra, Justin - rzucam, zatrzymując go przy samym wyjściu z zaplecza. - Nikt z nas nie będzie z nim gadał.
Unosi brew i analizuje to, co właśnie powiedziałam. Przechyla głowę w bok i po chwili kiwa głową, przygryzając wargę.
- Okej, ale muszę iść do Andersona i powiedzieć, że wychodzisz.
Otwieram usta.
- Justin, nie mogę - mówię ostrym szeptem, zbliżając się do niego. - Poprosił mnie, bym tu przyszła.
- Jacob i tak sobie radzi - wywraca oczami. - Swoją drogą, czemu nie powiedziałaś, że tu będzie?!
Wzruszam niedbale ramionami i odgarniam włosy z twarzy.
- Wydawało mi się to oczywiste - unoszę brew. - Myślałam, że jesteś inteligentniejszy.
Przygryzam wargę i obserwuję, jak jego tęczówki przybierają normalny kolor, a twarz się rozluźnia.
- Nabijasz się ze mnie, Collins? - unosi kącik ust i obejmuje mnie w pasie, przesuwając dłońmi po moich biodrach i wywołując dreszcze pod skórą. Pan dotykalski...
- Możliwe, Bieber - wzruszam ramionami i odgarniaj włosy, chichocząc.
 Zbliża się do moich ust, po czym przenosi się w okolice mego ucha, dmuchając w nie i lekko przygryzając. Czuję, jak moje nogi automatycznie robią się miękkie.
- Justin, nie tutaj - szepcę, oddychając głęboko i trzymając się jego ramion.
- Wolisz przy wszystkich? - udaje zaskoczonego, lecz jest ewidentnie rozbawiony. - Nie poznaję twojej natury napaleńca.
Kręcę przecząco głową.
- Nie mogę, muszę pracować.
- Chcesz ze mną stąd wyjść? Tak, czy nie? - pyta szybko.
- Chcę, ale...
- Chcesz. Dałem ci do wyboru zgodę albo odmowę. Nie przypominam sobie, by inne warianty były w odpowiedzi - unosi brew i uśmiecha się zadziornie, jak tylko on potrafi.
Justin sięga po mój płaszcz i podaje mi go. Wywraca oczami na moją minę i cmoka mnie w usta, po czym się odsuwa, pokazując mi, bym dała mu sekundę. Zostawia mnie całą spragnioną. Odchylam zasłony, za którymi zniknął i obserwuję, jak podchodzi do Tony'ego, po czym nachyla się nad nim i szepce mu coś do ucha.
Przełykam ślinę, kiedy szef na mnie zerka, po czym kiwa powoli głową, podnosząc się. Uśmiecha się do Justina i podaje mu dłoń, którą mój chłopak ściska szarmancko i odchodzi. Boję się, że zatrzyma się obok Chrisa, jednak tylko go mija, na co oddycham z ulgą, że mnie posłuchał.
Unoszę brew, patrząc na niego, gdy się zbliża.
- Co zrobiłeś?
- Powiedziałem, że zabiję całą jego rodzinę, jeśli cię nie puści.
Rozchylam powieki.
- Co?!
Śmieje się, wciągając dolną wargę do środka i gryząc ją zębami.
- Żartuję, skarbie - chichocze i poważnieje. - Powiedziałem, że masz wszy i lepiej, żebyś nie przebywała tutaj razem z jego dziećmi.
Przełykam ślinę i automatycznie się rumienię, śmiejąc się cicho.
- Jesteś okropny - wzdycham, a on marszczy czoło.
- Ej, ale ja naprawdę tak powiedziałem.
Przestaję chichotać i unoszę brew, wpatrując się w niego.
- Że co?!
Patrzy na mnie jeszcze przez moment, po czym wybucha czystym, nieskazitelnym śmiechem.
- Powinienem częściej to robić, jesteś taka słodka, kiedy się złościsz - uśmiecha się szeroko i całuje mnie, lecz odsuwam się od niego, wypuszczając powietrze z ust.
- Jesteś niemożliwy - prycham, zaciskając usta, jednak po chwili się rozluźniam. - Muszę powiedzieć Jacobowi.
Justin marszczy brew, jakby nie rozumiał, po czym wychyla się w stronę baru.
- Jacob, Suzanne jedzie ze mną - rzuca do niego, odczekuje chwilę, a gdy chcę się odwrócić i zerknąć na mojego kolegę, Justin mnie zatrzymuje. - Załatwione - szczerzy się.
- Czasem mam cię dość - wzdycham, nakładając na siebie płaszcz. Odwracam się i macham Jacobowi, który przesyła w moją stronę ostrzegawcze pioruny. Patrzę jeszcze na Tony'ego, by się z nim pożegnać, ale jest zbyt zajęty swoimi gośćmi. Chrisa omiatam wzrokiem, jednak nie zatrzymuję się na nim.
Wychodzimy z Justinem z Sunrise i od razu chwytamy się za ręce. Czuję ciepło, które od niego bije, gdy podchodzimy do czerwonego auta i wsiadamy do środka. Oczywiście - Justin musi podtrzymać moje ramię, bym się nie przewróciła.
Gdy siada obok, unoszę brew.
- Okej, dopiąłeś swego. To gdzie jedziemy?
Uśmiecha się lekko i zerka na mnie z czułością.
- W miejsce, gdzie zaczniemy od nowa.
Mrużę czoło, nie do końca go nie rozumiejąc.
- Co? Nie powiesz mi, gdzie?
- To niespodzianka - szczerzy się jak małe dziecko, a ja mam ochotę go przytulić. Nie mam pojęcia, co mu się stało, jest taki kochany.
Wzdycham głęboko, nie chcąc pytać o nic więcej. Nie lubię niespodzianek, ale wierzę, że nie przygotował nic, co by mnie nie zadowoliło.
- Okej, jedźmy - kiwam głową na zgodę.
- Grzeczna dziewczynka - chichocze i rusza, biorąc ponownie moją dłoń, tak samo jak przedtem.
- Co robiłeś przez te trzy godziny? - pytam, układając się wygodnie na siedzeniu i przyglądając się Justinowi.
Wzrusza ramionami, zerkając ukradkiem w boczne lusterko.
- Siedziałem z Megan i trochę pracowałem w gabinecie.
Mógł sobie odpuścić wzmiankę o Megan.
- O czym rozmawialiście rano?
- O niczym konkretnym.
Prycham pod nosem, wyswobadzając swoją dłoń z jego uścisku. Od razu na mnie patrzy.
- Nie chcesz, to nie mów, ale mieliśmy sobie ufać.
- Ufam ci - wzdycha. - Megan po prostu chciała mi podziękować za to, co zrobiłem.
- Tylko tyle?
Czuję, że skrywa coś więcej. Oczywiście mam rację.
- Pytała też, czemu w nocy krzyczeliśmy.
- Powiedziałeś jej?! - zachłystuję się powietrzem.
- Po części. Ona nie wie, co działo się w domu dziecka. Powiedziałem jej, że mi pomogłaś - wypuszcza powietrze z ust i ponownie sięga po moją dłoń. - Przestań to wszystko przeżywać.
- Trudno jest tego nie przeżywać, gdy jesteś w nią tak cholernie zapatrzony. A dodatkowo czuję się obnażona, bo widziała mnie nago.
Justin mruga kilkakrotnie oczami i marszczy czoło.
- Jestem pewien, że zazdrości ci ciała.
Prycham, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Czy ty ją w ogóle widziałeś?! Justin, ona jest boginią, jej ciało jest...
- Kurwa, wiem, jak ona wygląda - syczy przez zęby, na co się zamykam. - Znam jej ciało i uwierz, że w niczym nie dorównuje twojemu. Mam ci to udowodnić? Mam cię pieprzyć na masce tego samochodu, zrozumiała, że twoje ciało podoba mi się o każdej porze dnia i nocy? Że podniecasz mnie dosłownie zawsze? Ty, nie ona?
Przełykam ślinę przez ton jego głosu. Nienawidzę go denerwować i za każdym razem mam ochotę dać sobie w twarz.
- N... nie - jąkam się, odwracając od niego wzrok.
- Szkoda, bo mam na to wielką ochotę. Chciałbym zobaczyć, jak piszczysz moje imię i zaciskasz się wokół mojego kutasa, który ociera się o twoją ciasną i cholernie mokrą cipkę.
Wciągam policzki do środka i dyszę przez jego słowa. Przymykam oczy, chcąc odepchnąć od siebie te myśli.
- Przepraszam - bąkam, oblizując dolną wargę i zerkając na niego. Ma napiętą szczękę i jest wściekły jak diabli. Zaczynam głaskać kciukiem jego dłoń, przygryzając swoje usta.
- Nie jestem na ciebie zły - odzywa się i rozluźnia z momentem, gdy głośny świst powietrza opuszcza jego nozdrza. - Po prostu nie chcę, byś czuła się gorsza. Jezu, oddałem ci się całkowicie, a ty nadal myślisz o innych kobietach w moim towarzystwie?
Spuszczam wzrok na kolana i kiwam głową.
- Masz rację, przepraszam.
- Wybaczam ci - uśmiecha się lekko, gdy ponownie na niego spoglądam. - Teraz trochę odpocznij.
Mkniemy przez ulice Nowego Jorku, a Justin wycisza się stopniowo z tym, gdy głos Lany Del Rey coraz głośniej zaczyna wybrzmiewać we wnętrzu auta. Wyglądam przez okno i rozkoszuję się stanem, w którym się znajduję. Staram się nie myśleć o Megan i Chrisie, i choć jest to trudne, prawie mi się udaje. Przymykam powieki, cmokając ustami. Nawet nie wiem kiedy, znużona zasypiam.

- Suzanne - słyszę nad sobą aksamitny głos i czuję zarost przesuwający się po mojej szczęce. - Skarbie, wstawaj. Jesteśmy na miejscu.
Zaciskam mocno powieki i otwieram je po sekundzie, po czym mrugam nimi kilkakrotnie. Jestem w samochodzie i leżę na przednim siedzeniu, które zostało wysunięte do tyłu jak kanapa. Nade mną pochyla się Justin, który stoi już na zewnątrz.
Widząc, że nie śpię, uśmiecha się i od razu składa pocałunek na moich ustach.
- Jesteśmy na miejscu - powtarza, chichocząc.
Wyglądam za okno i rozchylam szerzej powieki, podnosząc się na siedzeniu.
Jesteśmy na wzgórzu. Jeszcze nigdy tutaj nie byłam. Dookoła nie ma nic oprócz naszego auta, a w oddali dostrzegam drogę, którą przyjechaliśmy.
Justin pomaga mi wysiąść, a gdy staję obok niego, mrużę oczy przez grudniowe słońce i podchodzę bliżej zbocza góry, na której stoimy. Mamy cały Nowy Jork pod stopami. To niebywałe!
Mój chłopak ciągle jest przy mnie i trzyma mnie mocno za rękę, kiedy się wychylam.
- Justin... Tu jest pięknie - szepcę, rozglądając się, a promienie, które odbijają się od białego śniegu rażą mnie w oczy.
- Wiem - odpowiada westchnięciem i przyciąga mnie do siebie, odgarniając mi włosy z twarzy. - Chcę, żebyśmy zaczęli tutaj od nowa.
Unoszę brew.
- Od nowa?
- Kiedy się kłócimy, nigdy nie wykrzykujemy sobie wszystkiego, co leży nam w sercu. Chcę, żebyśmy zrobili to tutaj.
Marszczę czoło. Nadal nie kumam.
- Mamy się kłócić?
- Mamy krzyczeć. Wszystko, co do tej pory nam przeszkadzało. Wszystko, co do siebie poczuliśmy, mamy krzyczeć i zostawić to tutaj.
- Ale...
- Pogodziliśmy się, ale mam wrażenie, że ciągle coś sobie wypominamy. Od dzisiaj koniec, bo wszystkie złe uczucia zostawimy tutaj. Zaczniemy od nowa.
Przełykam ślinę, obserwując jego twarz. Boże, on i te jego pomysły... Wykończą mnie kiedyś.
- Nie jestem pewna, czy...
- Nienawidzę cię! - krzyczy nagle i odsuwa się ode mnie, a ja czuję, jak robię się cała blada.
- C... co? - mamroczę, starając się połknąć ślinę, ale uniemożliwia mi to gula w gardle.
- Nienawidzę cię! - warczy jeszcze raz, dysząc ciężko.
Nie wierzę, że to się dzieje.
- Justin...
- Wykrzycz to!
Zamieram, kręcąc z niedowierzaniem głową. W końcu dociera do mnie, o co mu chodzi. Odgarniam włosy z twarzy i zgarniam je za ucho, biorąc głęboki wdech.
- Nienawidzę cię!
- Nie podoba mi się to, że pocałowałaś Jacoba! - odpowiada od razu, napinając się.
- Nie znoszę Megan!
- Najchętniej bym go zabił!
- Nie chcę, byś się z nią spotykał! Boli mnie to!
- Nienawidzę Chrisa! Rozwaliłbym mu czaszkę!
- Boję się o to, że cię stracę!
- Jestem zazdrosny o każdego faceta, który z tobą przebywa!
- Nienawidzę cię! - powtarzam znowu, biorąc głęboki oddech.
- Cholernie za tobą tęskniłem, gdy ode mnie odeszłaś!
- Zraniłeś mnie jak nikt inny! Nienawidziłam cię!
- Wkurwiło mnie, że mnie zostawiłaś!
- Cholernie nie spodobało mi się, że mnie kiedyś zgwałciłeś i uderzyłeś!
Justin prostuje się, marszcząc czoło.
- Nie lubię, kiedy się kłócimy!
- Pokazałeś, jakim jesteś kretynem, udając, że mnie kochasz!
- Nie lubię w tobie tego, że o wszystkim myślisz za dużo!
- Zachowujesz się czasem jak dupek! Wkurzasz mnie swoim podejściem do życia!
- Nie dasz nic sobie przetłumaczyć! Zawsze wiesz wszystko najlepiej!
- Nienawidzę tego, że kazałeś mi siebie bić!
Widzę, jaki jest czerwony ze złości. Kręci głową, wymachując rękami z każdym słowem.
- Nie znoszę myśli, że będę sam wychowywał nasze dziecko!
- Zmuszasz mnie czasem do rzeczy, na które nie mam ochoty!
- Wkurwiam się, bo wybrałaś śmierć, zamiast życia ze mną!
- Czasem mam ochotę cię uderzyć, gdy mówisz takie głupoty! Jesteś egoistą!
- Nienawidzę cię!
- Ja ciebie też nienawidzę! - dyszę. - Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę!
Justin robi krok w moją stronę, zagryzając swoją dolną wargę.
- Nienawidzę cię! - drę się na całe gardło, czując łzy w kącikach oczu. - Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę...
- Kocham cię - szepce Justin i chwyta moje ramiona, w które się osuwam. Oplata mnie swoimi rękami i kuca przez mój ciężar, po czym kładzie się na plecach na śniegu, ciągnąc mnie na siebie. Chowam twarz w zagłębieniu jego szyi, oddychając głęboko. Przysięgam, czuję się jak wypluta z emocji. Justin przytula mnie mocno do siebie, całując mój policzek.
- Kocham cię. Lepiej ci już? - pyta, a ja kiwam głową, unosząc na niego spojrzenie.
- Tak... Boli mnie serce od tego wszystkiego.
- Mnie też - wypuszcza powietrze z ust, gładząc moje włosy.
Przygryzam wargę, biorąc głęboki wdech.
- Ale przy tym czuję się jakoś zadziwiająco dobrze. Jakbym wypuściła na zewnątrz wszystko, co złego w sobie trzymałam i czego ci dotąd nie powiedziałam.
- Chciałem, by tak właśnie było. Głowa zaraz mi eksploduje.
- Mi też - wzdycham, cmokając go w policzek. - Ale dziękuję ci, że wpadłeś w ogóle na taki pomysł.
Kiwa powoli głową i uśmiecha się szeroko, w czym mu towarzyszę.
- Zrobiłem to po części dlatego, że ciekawiło mnie, jakich użyjesz słów, by mnie określić - chichocze, a ja rumienię się na wspomnienie tego, jak go nazwałam, gdy rozmawialiśmy poprzedniej nocy w pokoju.
Wybucham śmiechem i ponownie chowam twarz w jego szyi, ogrzewając ją przez niską temperaturę zimy. Gdy się podnoszę, nadal się szczerząc, Justin wypuszcza powietrze z ust, przykładając dłoń do mojego policzka. Gładzi je delikatnie i podąża wzrokiem za swoimi palcami, jakby się nad czymś zastanawiał.
- Wyjdź za mnie - mówi nagle, oblizując wargi.
Chichoczę jeszcze przez chwilę, nie rozumiejąc tego, co powiedział. Kiedy to do mnie dociera, uśmiech znika mi z twarzy, a ja odsuwam się jeszcze dalej, przełykając ślinę.
- Słucham?

Zdaję sobie sprawę z tego, że rozdział jest słaby i przepraszam Was bardzo, ale ostatnio coś stało się z moją weną i za każdym razem, gdy chcę ją do siebie przywrócić, ona ode mnie ucieka, więc musicie mi wybaczyć :( Chyba zbyt często ostatnio mówiłam, że tak dobrze mi się pisze, bo to zniknęło jeszcze szybciej, niż się pojawiło. Liczę, że wena wróci i znowu zasypię Was DOBRYMI rozdziałami, z których będę zadowolona!
Przypominam Wam o playliście - obserwujcie ją i mój profil - KLIK!