23 kwi 2016

Rozdział dziewięćdziesiąty piąty

Rozdział trochę szybciej niż planowałam, bo miałam trochę czasu, by go napisać :) Jest niesprawdzony, więc za błędy przepraszam, jednak nie mam już głowy by teraz poprawiać x Dziękuję za wszystkie komentarze. Cierpliwości, może niedługo dodam kolejny :)
Pozwolę sobie wkleić linki do ubrań, jakie mają na sobie w rozdziale Justin i Suzanne. Wybaczcie, ale nie mogłam się powstrzymać, by im Wam nie pokazać!!!
Justin: KLIK
Suzanne: KLIK

PLAYLISTA: KLIK
Twitter: KLIK

 

(Suzanne)

Wchodzę na górę i od razu kieruję się do sypialni. Staram się za wszelką cenę nie zaprzątać sobie myśli zachowaniem Justina. Dlaczego jest taki zły? Dopiero niedawno uprawialiśmy seks (po którym rad nierad nadal nie potrafię prosto chodzić) i żartowaliśmy, a teraz znowu jest oschły. Coś musiało się stać w jego domu rodzinnym, gdy został sam z ojcem. Ale co?
Przygryzam wargę, chcąc odłożyć pakunek z suknią na łóżko, lecz zatrzymuje mnie torba, która już jest na równiutko ułożonej białej pościeli. Unoszę brew i sięgam po nią. Dostrzegam złoty napis "Andres Sarda" na górze - to nazwisko z czymś mi się kojarzy, ale nie mam pojęcia z czym. Muszę trochę się pomęczyć, by rozerwać zapakowanie, ale gdy w końcu mi się udaje, moim oczom ukazuje się biała karteczka. Przełykam ślinę, wyciągając ją na wierzch.

Przepraszam, że kiedykolwiek sprawiłam Ci kłopot, Suzanne.
Niech ten prezent Ci (Wam) służy, jak wolisz. Załóż go do dzisiejszej sukni.
 Dbaj o Justina, zasługuje na to. -Megan

Wstrzymuję oddech, przesuwając wzrokiem po jej słowach. Ma takie wspaniałe pismo, a w dodatku podpisała się czerwoną szminką. Nie mogę uwierzyć, że przeciągnęła literę "M" w ten sposób, że dorysowała obok serduszko.
Boję się spojrzeć na to, co jeszcze jest w środku, lecz w końcu zbieram się na odwagę. Sięgam po pozostałą część i gdy podnoszę ją w górę, zauważam czarny biustonosz z koronką. Jest przyczepiony do majtek w tym samym kolorze i z tej samej plecionki. Zagryzam mocno dolną wargę, czując, jak wali mi serce.
Bielizna jest piękna, ale... Jak? Dlaczego? Po co? Nie mogę znaleźć odpowiedzi na te pytania.
Załóż go do dzisiejszej sukni. Skąd Megan wie o sukni?! Dobra, może powinnam przestać panikować - po prostu to logiczne, że na bankiet zakłada się suknię. Na pewno to miała na myśli.
Te jej słowa... Przeprasza mnie. Jezu, nie sądziłam, że kiedykolwiek do tego dojdzie. I to w ten sposób, żeby ofiarowywała mi prezent! 
Z jednej strony jestem w szoku, skonsternowana tym, co zrobiła, ale z drugiej czuję ulgę. Mam w głowie mnóstwo pytań, ale wiem, że nie mam czasu, by je zadać.
Nie mogę przyjąć tak kosztownej bielizny (nie znam jej ceny, lecz przysięgam na Boga, na pewno jest cholernie droga), lecz ta, którą mam na sobie, w ogóle nie pasuje do sukni. Jest zbyt "odsłaniająca", a ta od Megan bardziej przypomina oderwaną część gorsetu, dzięki czemu nie będę czuła zawstydzenia, a Justin będzie mógł spokojnie przyjmować innych mężczyzn. Co ciekawe, ma rozpięcie z przodu. Nie wiem, czy to je na uwadze miała Megan, pisząc "Niech ten prezent Wam służy". Czerwienię się na samą myśl.
Sięgam po swoje szpilki ze spiczastym czubem i idę ze wszystkim do łazienki. Chcę umyć włosy, ale boję się, że wtedy już w ogóle nie zdążymy, a Justin się wścieknie. Używam więc suchego szamponu, pryskając nim włosy. Przeczesuję je palcami i układam, po czym rozczesuję, dzięki czemu wyglądają dobrze. Postanawiam zebrać pasma i spiąć je z tyłu, a resztę puścić luźno wzdłuż ramion.
Po szybkim (dosłownie dwuminutowym) prysznicu nacieram się balsamem i nakładam na siebie bieliznę. Jezu, jest naprawdę cudowna i doskonale pasuje rozmiarem. Gdy poprawiam majtki i zapinam stanik, przeglądam się w lustrze, nie mogąc uwierzyć, że mam na sobie coś tak wspaniałego.
Wsuwam przez głowę suknię i staram się nie przeglądać, bo z pewnością zaraz się popłaczę. Według mnie to wygląda jak dzieło sztuki i nie wiem, czym sobie zasłużyłam, by mieć to na sobie. Valentino zawsze był tym projektantem, nad którego rzeczami się zachwycałam, ale nawet nie marzyłam, by je posiadać. Po prostu wiedziałam, że nigdy tego nie osiągnę, bo nigdy nie będę miała pieniędzy na chociażby skrawek jego materiału, a teraz mam na sobie jego pieprzoną suknię!
Maluję się dosyć lekko, używając jedynie tuszu do rzęs, kredki do brwi oraz pomadki. Sądzę, że brylanty na sukni odwalają za mnie całą robotę, a co za dużo, to niezdrowo.
Szpilki dodają mi wzrostu, ale odbierają pewność siebie, kiedy ledwo stawiam w nich krok w głąb łazienki. Zerkam w lustro na sam koniec - wyglądam w miarę dobrze. Powiedziałabym nawet, że całkiem nieźle, lecz w ogóle nie jestem przyzwyczajona do siebie w takiej odsłonie. Jeśli mogłabym, poszłabym tam w spodniach, albo przynajmniej w spódnicy, ale na litość boską, nie w Valentino!
Chwytam czarną kopertówkę i schodzę na dół, trzymając się blisko ściany, by nie upaść. Nie mam pojęcia, gdzie jest Justin, ale mam nadzieję, że był w garderobie, gdzie nawet nie zaglądałam. Po godzinie mogę stwierdzić, że mamy dziesięć minut do rozpoczęcia bankietu.
- Przepraszam za spóźnienie - bąkam do Justina, którego jeszcze nie widzę i chichoczę, chcąc ewentualnie zaspokoić atmosferę. Gdy wchodzę do kuchni, zatrzymuję się w progu, rozchylając usta.
Na wyspie kuchennej stoi szklanka, w której na samym dnie pływa jeszcze ciemnopomarańczowy płyn. Przełykam ślinę, dostrzegając obok zdjęcia z USG i białą kartkę, podobną do tej, którą zostawiła mi Megan.
Justina nie ma tutaj, ani nigdzie w pobliżu. Podchodzę do wyspy. Widząc, co jest w szklance, przełykam ślinę, zastanawiając się, co doprowadziło go do tego, by zaczerpnąć oddechu w whisky. Rzucam okiem na kartkę. Nie mam pojęcia, czemu spodziewam się jakiegoś wyznania miłosnego, ale czuję wyraźną ulgę, kiedy czytam napisane słowa Megan. Po części, wolałabym, żeby już się tu nie zjawiała, ale cieszy mnie fakt, że nie napisała czegoś w stylu "Kocham cię, Justin i zawsze będę". Nie zniosłabym tego.
Przesuwam wzrokiem po zdjęciach z USG i podnoszę je do góry. Cała zamieram, gdy zauważam, że są zagięte na pół. W kartce zrobiły się marszczenia, jakby ktoś chciał ją porwać.
- Pięknie wyglądasz - słyszę nagle za sobą, a z wrażenia i strachu aż podskakuję, upuszczając przy tym zdjęcia z powrotem na blat.
Odwracam się szybko i przełykam ślinę. Justin założył czarny, dopasowany garnitur i śnieżnobiałą koszulę, a pod szyję zapiął ciemną muchę. Bezwiednie zagryzam wargę, obserwując go. Podniósł włosy do góry i zaczesał je luźno do tyłu, przez co wyglądał jeszcze piękniej. Tak, mam świadomość, że myślę o tym za każdym razem, lecz on... Jest coraz piękniejszy za każdym pieprzonym razem.
Robi krok w moją stronę, uśmiechając się szarmancko. Dostrzegam jego zaczerwienione oczy. Płakał?
Owija dłonie wokół mojej szyi i podnosi kciukami mój podbródek, cmokając mnie w usta. Jego dotyk jest tak erotyczny, że prawie odpływam.
- Co... co robiłeś ze zdjęciami? - mamroczę, nie będąc do końca pewną, czy aby na pewno mnie słychać.
- Jakimi zdjęciami?
Nie odrywa się od moich warg, dzięki czemu idealnie czuję jego miętowy oddech. Stykamy się ustami, ale nie całujemy.
- Z... USG - szepcę, wpatrując się w jego oczy.
Unosi lekko swoje dłonie i zaczyna głaskać moje policzki, po czym odsuwa się, kręcąc głową.
- Nic takiego. - Odpowiada, wyciągając do mnie dłoń. - Idziemy?
- Chciałeś je zniszczyć?
Wypuszcza powietrze z ust, zagryzając dolną wargę.
- Suzanne, nie rozmawiajmy o tym.
- Piłeś?
- Suzanne...
- Piłeś - przełykam ślinę, oblizując dolną wargę. - Powiesz mi dlaczego to zrobiłeś?
Kręci przecząco głową, napinając się.
- Suzanne, proszę. Chociaż ty pozwól mi o tym zapomnieć.
Nie mam pojęcia, co ma na myśli - czy mam mu pozwolić zapomnieć o powodzie, przez który pił, czy może o zdjęciach, które zobaczył i którym miał okazję się przypatrzyć? Mimo wszystko, zgadzam się z nim. Nie powinnam psuć mu wieczoru, który mamy spędzić wśród jego znajomych.
- Przepraszam - wzdycham, kręcąc sama do siebie głową.
- Chodź tu. - Szepce, wyciągając dłoń w moją stronę.
Kiwam głową dopiero po chwili i podchodzę do niego, lekko się uśmiechając.
- Jesteśmy już spóźnieni, panie Bieber - rzucam, starając się utrzymywać rozbawienie.
Łapie haczyk, rozjaśniając się znacznie i podtrzymując palce na moich plecach.
- Najlepsze gwiazdy przychodzą na końcu, pani Collins. - Szczerzy się, a ja oddycham z ulgą. Nie chcę pytać go o to, co go dręczy. Wierzę, że sam mi w końcu powie.
W końcu chwyta moją dłoń i ciągnie mnie na przedpokój. Ubieramy się zgodnie. Zapinam swój płaszcz, ale Justin nie robi z własnym nic, dzięki czemu obserwuję ciągle jego idealny garnitur.
- Nie gap się - karci mnie po dłuższej chwili, a ja podskakuję. Nie miałam pojęcia, że stoję w bezruchu.
Spotykam się z jego rozbawionymi tęczówkami i lekko się uśmiecham. Zaczynam się stresować, kiedy wychodzimy na zewnątrz. Chłód wieczoru owiewa moje włosy, wprowadzając je w irytujący taniec dookoła mojej głowy. Czuję przy sobie Justina, a gdy ściskam kołnierz mojego płaszcza, podciągając go w górę i próbując osłonić przed wiatrem szyję, dostrzegam samochód Clowesa. Zagryzam wargę.
Jak zawsze szarmancki Justin otwiera mi drzwi, a ja kiwam głową, zajmując miejsce z tyłu.
- Cześć, Ethan - uśmiecham się szeroko do mężczyzny, a ten odwraca się, patrząc na mnie przez ramię.
- Witaj, Suzanne, pięknie wyglądasz - szczerzy się, a ja natychmiast się rumienię.
- Dziękuję - uśmiecham się z wdzięcznością i czuję, jak Justin chwyta moją dłoń, kładąc ją sobie na kolanie. Zerkam na niego, a on przygląda mi się ze zmarszczonym czołem.
- Od kiedy znasz jego imię? - szepce, ruchem brody wskazując na Clowesa.
Wzruszam ramionami.
- Od kiedy pojechałam z nim i Jaxonem na plac zabaw.
- Po co ci to wiedzieć? - unosi brew, nie wiem, czy bardziej zaintrygowany czy zły.
- Byłam ciekawa. Zawsze słyszałam tylko jego nazwisko.
Na znak, że mnie zrozumiał, kiwa głową i już się nie odzywa. Odwraca ode mnie wzrok i wygląda przez okno, obserwując stopniowo rozświetlający się Nowy Jork. Nie patrzę na to samo co on - obserwuję jego, starając się wychwycić każdy element jego twarzy. Każdy, nawet najdrobniejszy szczegół, jakbym chciała zachować go dla siebie na zawsze. Myślę o tym, jak wiele dla mnie znaczy i jak wiele oddałabym, by pomóc mu z tym wszystkim, co przeżywa - chociaż przecież nawet nie wiem, co przeżywa teraz. Chciałabym dowiedzieć się, co tak naprawdę sądzi o naszym dziecku i wiedzieć, dlaczego próbował podrzeć jej zdjęcie. W tym momencie jestem egoistką, ale chcę tego wszystkiego i to tylko dla siebie.
Nagle Clowes hamuje gwałtownie w taki sposób, że wyrywam się do przodu, lecz Justin szybko chwyta mnie w pasie i przytrzymuje, abym nie zsunęła się z tylnej kanapy.
- Kurwa, uważaj - słyszę jego głos i domyślam się, że nie mówi do mnie. Gdy na niego spoglądam, ma zaciśniętą szczękę. - Nic ci się nie stało? - pyta nieco spokojniej, przenosząc na mnie wzrok.
- Nie - kręcę natychmiast głową.
Ethan odwraca się i zerka na mnie z niepokojem.
- Proszę mi wybaczyć, panno Collins - szepce rozgorączkowany.
- Zamknij się - warczy Justin, a ja się krzywię, rozchylając nieco usta i patrząc na niego.
- Justin, przestań, nic się nie stało.
Przełykam ślinę i wyglądam przez okno. Zatrzymaliśmy się przy krawężniku obok jakiegoś potężnego budynku, do którego można dostać się za pomocą schodów zbudowanych na półkole. Oprócz normalnych nowojorczyków nie dostrzegam wokół nikogo, kto mógłby zmierzać na ten sam bankiet co my.
Justin wysiada z auta pierwszy i otwiera drzwi na oścież, wyciągając dłoń w moim kierunku i czekając, aż do niego dołączę. Posyłam współczujące spojrzenie Clowesowi, a on nic już nie mówi, tylko przekręca swoją sylwetkę wprost na jezdnię. Wzdycham i umieszczam palce na wierzchu dłoni Justina, a ten bez trudu pomaga mi wysiąść. Zdecydowanie wolę wyższe samochody od tych niższych.
- Jesteśmy spóźnieni jakieś dwadzieścia minut - mówi Justin, mocno mnie ściskając.
- Podobno największe gwiazdy przychodzą na końcu, Bieber - uśmiecham się lekko, a on się rozjaśnia, kiwając głową.
- Nie narzekam, Collins. Masz rację.
Wzdycham i wywracam oczami, gdy idziemy pod schodach. Justin cały czas trzyma mnie przy sobie, jakby bojąc się, że przy każdym stopniu mogę upaść. Zerkam na niego i ciągle próbuję wpaść na pomysł, co go dręczy, bo wydaje mi się, że wcale ze mną nie jest, ponieważ jego myśli krążą po jakiejś odległej planecie. Nie pytam jednak, nie chcąc, by roztrząsał to jeszcze bardziej. Ciągle mam cichą nadzieję, że wszystko mi powie.
- Rozluźnij się - szepcę cicho, głaszcząc kciukiem jego knykcie. Otrząsa się i spogląda na mnie. Przez moment milczy, po czym zerka w dół na nasze dłonie i dopiero po chwili kiwa głową.
- Ach, okej.
Marszczę brew, kiedy popycha przede mną nieautomatyczne drzwi obrotowe. Wnętrze budynku przypomina mi teatr. Przy wejściu, po prawej stronie jest recepcja, zza której uśmiecha się do nas ubrany w białą koszulę mężczyzna. Rozglądam się dookoła. Brązowe ściany są oświetlone przez wiszący u góry, błyszczący żyrandol z brylantami oraz pojedyncze lampy wbite w boazerię.
- W czym mogę państwu pomóc? - pyta sympatycznym głosem mężczyzna, a jego głos niesie się po ogromnej przestrzeni. W oddali widzę kolejne szerokie schody prowadzące na piętro.
- Przyszliśmy na bankiet Victorii Donaldson - tłumaczy Justin, podchodząc bliżej lady. Podążam za nim, wciąż nieco speszona otoczeniem.
Mężczyzna unosi brew, przyglądając się nam. Z bliska wygląda na znacznie niższego i mniej doświadczonego niż z daleka.
- Proszę pokazać mi dowód.
Marszczę czoło, a widząc, jak Justin sięga do wewnętrznej kieszeni płaszcza, podskakuję niczym oparzona i otwieram swoją kopertówkę, chcąc wyciągnąć stamtąd swój plastikowy kartonik. Justin jednak zerka na mnie przez ramię i unosi dłoń, oznajmiając, że to nie będzie potrzebne.
Kładzie na ladę swój dowód i patrzy, jak mężczyzna czyta jego nazwisko i przypatruje się zdjęciu, a potem mojemu chłopakowi stojącemu przed nim. Natychmiast rozszerza powieki i podnosi się. Och, nie widziałam, żeby siedział. Skoro wcześniej to robił, to teraz jest wysoki. Boże, jest ogromny! I przeraźliwie chudy.
- P... proszę mi wybaczyć, panie Bieber - jąka się, przełykając ślinę. Wychodzi zza lady i poprawia swoją plakietkę z nazwiskiem. - Bankiet jest na pierwszym piętrze, zaprowadzę państwa.
Chcę zaśmiać się na jego skonsternowanie, lecz wiem, że byłoby to niegrzeczne. Justin rusza za nim, ale po chwili odwraca się i wyciąga ramię w moim kierunku, w które wsuwam dłoń.
Na szczycie schodów recepcjonista patrzy na nas i wskazuje na to, co mamy na sobie.
- Przejmę państwa płaszcze - tłumaczy i już chcę mu ulżyć, mówiąc, by się tak nie denerwował, ale on nie kończy mówić. - Powieszę je w miejscu specjalnym w szatni, naprawdę, bardzo przepraszam, panie Bieber, pani Donaldson wspominała, że będzie pan...
- Okej, wyluzuj - Justin wywraca oczami, pomagając mi z moim płaszczem i nakładając go razem ze swoim na wyciągnięte ręce tego obcego faceta. - Poradzimy sobie, dzięki.
Wzdycha, a ja posyłam mężczyźnie podobne co wcześniej Clowesowi spojrzenie i oddalam się z Justinem w stronę kolejnego pomieszczenia. Zatrzymujemy się przed ogromnymi (Boże, czy wszystko tutaj swoim rozmiarem i przepychem musi przypominać mi o moim zagubieniu i mniejszości psychicznej?), drewnianymi drzwiami. Justin zerka na mnie.
Nachyla się i całuje mnie krótko w usta, a kiedy się odrywa, oblizuję wargi, czując jego smak. Lekko się uśmiecham, kiwając głową.
- Stresuję się.
- Czym? - unosi brew.
- Nie wiem, czego mam się spodziewać - wzruszam niedbale ramionami, a on kręci głową.
- Wyglądasz pięknie, a poza tym będę tam z tobą. Wszystko będzie dobrze.
Uśmiecham się szerzej, przesuwając wzrokiem po jego sylwetce.
- Ty też wyglądasz pięknie - wypuszczam powietrze z ust, a on unosi brew, parskając śmiechem.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałbym cię teraz pieprzyć - odzywa się bezwstydnie i otwiera drzwi, zaskakując mnie stanowczością i szybkością, z jaką to zrobił.
Muszę otrząsnąć się z jego słów, a jest to cholernie trudne z uwagi na to, że sama chciałabym, żeby wykonał swoje pragnienie. Cholera jasna, muszę jakoś opanowywać się i starać zachowywać się normalnie, kiedy ma na sobie garnitury, koszule... Można je tak łatwo rozpiąć, ukazując jego niesamowite ciało...
Przygryzam wargę i robię krok do przodu. Znajdujemy się na wielkiej sali, jakby balowej, na której poustawiane są okrągłe stoliki, przy których miejsce może zająć około pięciu osób. Po prawej stronie jest scena, która zajmowana teraz przez (na oko) siedemdziesięciolatka, została oświetlona ze wszystkich stron, utrzymując w półmroku siedzących przy stolikach gości. Po lewej stronie znajduje się wyznaczone miejsce na parkiet taneczny, przynajmniej tak mi się wydaje, ponieważ jest tam póki co zupełnie pusto, przestrzeni jest dosyć sporo, a w filmach zwykle takie miejsca przeznaczone są do tańca. Trochę mi wstyd, że znam takie rzeczy wyłącznie z filmów.
Czuję ucisk na dłoni, kiedy Justin ciągnie mnie wzdłuż stolików. Mam wrażenie, że każdy się na nas gapi, gdy tak naprawdę ich wzrok utkwiony jest w przemawiającym facecie. No, przynajmniej taką mam nadzieję, dopóki nie spoglądam na twarze niektórych. Są zwrócone w naszym kierunku. Mam wrażenie, że starsi ode mnie mężczyźni przesuwają po mnie wzrokiem, jakby mnie obnażając. Robię krok dalej i niemal przyklejam się do Justina, mocniej ściskając jego dłoń. Z jednym facetem utrzymuję dłuższy niż powinnam kontakt wzrokowy, aż w końcu wpadam na Justina. Okazało się, że się zatrzymał, pochylając się nad kimś.
- Tak, dzięki, Jake - chichocze cicho i wolną dłonią klepie obcego mężczyznę po plecach, a ja uśmiecham się do niego sympatycznie, mijając jego zapełniony stolik. Justin macha do poszczególnych osób na sali, unosząc jedną dłoń do góry i kiwając do nich na powitanie.
Boże, dlaczego mam wrażenie, że wszyscy są o wiele starsi ode mnie?!
Ponownie ruszamy, ale nie przechodzimy kilku metrów, gdy wreszcie stopujemy na dobre. Stajemy przy jednym ze stolików, a to, że jesteśmy bliżej sceny tylko podwaja zainteresowanie ludzi dookoła. Większość kiwa do Justina głowami, a ten mruczy coś do nich pod nosem, na co zagryzam wargę. Każdy, zupełnie każdy go tu zna. To peszące.
Odsuwa mi krzesło, a ja siadam na nim, starając się zachowywać normalnie. Oprócz nas przy stoliku siedzi jeszcze trzech mężczyzn, każdy wyglądający na czterdzieści lat. Rzecz jasna, nie znam żadnego. Posyłamy sobie jedynie spojrzenia, lecz z uwagi na przemawiający głos na sali panuje cisza i to nie jest czas na zapoznawanie się ze sobą. Mężczyźni mają przyodziane garnitury, ale żaden nie wygląda tak zachwycająco jak Justin, który zajmuje miejsce obok mnie.
- Rozluźnij się - mruczy, kładąc mi dłoń na kolanie.
- Staram się - wypuszczam powietrze z ust.
Odsuwa się, ale nie cofa dłoni. Zerkam na rzeczy, które są na stole, lecz oprócz talerzy, sporej ilości sztućców i pustych kieliszków wina nie ma tu nic. Przede mną znajduje się jedynie karteczka z nazwiskiem. Reszta już je schowała, więc szybko robię to samo, by nie uznali mnie za dziwaka. Oblizuję usta i odgarniam włosy, starając się zachowywać normalnie. Kładę palce na tych Justina, skupiając się na słowach faceta na scenie.
- I wreszcie - zaczyna, spoglądając na zgromadzonych najbliżej sceny - pragnę powitać człowieka, bez którego pomocy nie odbyłoby się to wszystko. Jednego z głównych przedstawicieli naszej spółki, fundatora uczelni w Waszyngtonie powiązanej z naszą fundacją i założyciela Sztabu Pomocy Samotnych Matek w najuboższych krajach trzeciego świata... - wylicza, a ja biorę głęboki oddech, przygotowując się na zobaczenie Victorii. Ciekawi mnie, w jakim jest wieku, jak wygląda i jakie sprawia wrażenie. Nawet jej nie znam (zresztą tak jak każdego tutaj), ale zorganizowała ten bankiet i na pewno jest ważna, skoro facet wyraża się o niej w taki sposób. Podekscytowanie bierze nade mną górę. - ...drodzy państwo, zapraszam do nas Justina Biebera.
Wszystko wokół mnie zamiera, gdy rozchylam swoje wargi, przenosząc spojrzenie na własnego chłopaka. Uśmiecha się lekko, patrząc na mężczyznę, który właśnie (czy to na pewno możliwe?!) wyczytał jego nazwisko. Po chwili cofa swoją dłoń z mojego kolana i podnosi się z krzesła, poprawiając garnitur. Nachyla się jeszcze nade mną i cmoka mnie czule w miejsce za uchem, a ja zamykam wargi i zmuszam się do nieśmiałego uśmiechu, niezbyt jeszcze rozumiejąc, co tak naprawdę się dzieje.
To jakiś żart?! Czemu mi nie powiedział, że będzie przemawiał?!
Dopiero wtedy, kiedy ode mnie odchodzi, zewsząd dociera do mnie dźwięk braw, jakby ktoś stopniowo przesuwał w górę regulację głośności. Wyrywam się z transu i sama zaczynam klaskać, obserwując, jak Justin przemieszcza się między stolikami. Wszyscy patrzą na niego i są nim bezapelacyjnie zachwyceni. Niektórzy szepcą, niektórzy nie klaszczą, wpatrując się w niego jak w obrazek. Przełykam ślinę, kiedy Justin ściska dłoń przemawiającego przed chwilą mężczyzny, a ten sympatycznie poklepuje go po ramieniu.
Justin podchodzi do mikrofonu, a mi wydaje się, jakby światła zwiększyły swoje natężenie. Rażą mnie samą, lecz Justin sprawia wrażenie, jakby w ogóle mu to nie przeszkadzało. Poprawia mikrofon na swoją wysokość i chrząka, uśmiechając się do zgromadzonych.
- To wielka radość przemawiać do państwa, a jeszcze większy przywilej, aby być jednym z reprezentantów Funduszu Narodów Zjednoczonych na Rzecz Dzieci. Dzisiejszego wieczoru pragnę zwrócić się do całego personelu UNICEF oraz zarządu, wyrażając szeroką wdzięczność za każdą spełnioną prośbę, jaką do nich w ostatnim czasie skierowałem. Również korzystając z okazji, chcę podziękować mojemu poprzednikowi, Anthony'emu Lake'owi, za bycie z nami tutaj pomimo tak wielu obowiązków, jakie ma na swoich barkach każdego dnia. Anthony większość swojego życia poświęcił na rzecz dzieci i bardzo go podziwiam, że zwraca uwagę na każdą osobną tragedię - mówi, swoją sylwetką odwracając się w stronę mężczyzny, który niedawno co skończył przemawiać, a teraz stoi z boku, z uśmiechem poczciwego staruszka kiwając głową do Justina. - Od 1946 roku UNICEF dostał bardzo ważne zadania, aby pomagać dzieciom w krajach rozwijających się, jak i w tych, gdzie bieda jest powszechnie znana dla każdego człowieka. To wielki zaszczyt móc wspomagać innych, gdy samemu było się wykorzystywanym w przeszłości. Doskonale wiem, co oznacza mieć kruche dzieciństwo i co za tym idzie, mam świadomość również tego, jak wiele trzeba przejść, by osiągnąć wiele. - Nie daje po sobie poznać, że go to rusza. Spotyka moje spojrzenie i na moment się zatrzymuje, a gdy unoszę lekko kąciki ust, by dodać mu siły, kontynuuje przemowę, jakby mój uśmiech był jego siłą napędową. - Nasza ciężka rzeczywistość jest taka, że nadal bardzo trudno znaleźć odpowiednie warunki dla rozwoju dzieci. UNICEF jest tu, by im pomóc, ponieważ dla nas liczą się ludzie, ich troski i zapotrzebowania. Cudownie jest obserwować, jak zainfekowany niedawno teren rośnie w siłę na twoich oczach, poprawia się jakość życia począwszy od edukacji, żywienia, higieny i zdrowia. Dla mnie dzisiejsza obecność tylu wspaniałych osobistości na tym bankiecie to potwierdzenie, że dobro ludzkie jest nierozerwalnie połączone z jednością i pokojem. Musimy walczyć. Im dłużej świat akceptuje wojnę, tym bardziej będzie świadomy upadku własnych istot i obecnej miłości. Mam nadzieję, że nasze spotkanie będzie tylko siłą i motywacją na lepsze jutro. Oby coraz więcej dzieci na świecie przestało cierpieć. Każdy ból ma skutek w przyszłości, pamiętajmy o tym, dlatego powinniśmy już teraz stanąć w obronie powszechnych praw, szczególnie tych najmłodszych, którzy sami nie potrafią jeszcze się bronić. - Po ostatnich słowach Justin odsuwa się od mikrofonu i wypowiada już ledwo słyszalne "dziękuję", po czym uśmiecha się uprzejmie i kiwa głową. Ponownie rozbrzmiewają gromkie brawa, do których od razu dołączam. Widząc, jak większość osób wstaje, również się podnoszę, obdarzając go owacja na stojąco. Justin chce zejść ze sceny, a po drodze mija się z Anthonym, który mówi mu coś na ucho. Mój chłopak szczerzy się i śmieje cicho, odpowiadając na jakąś zaczepkę z niebywałą lekkością. Ściskają sobie dłonie i wymieniają się. Lake ponownie staje przy mikrofonie, a Justin schodzi. Wciąż towarzyszą mu brawa, kiedy do mnie podchodzi. Ma rozjaśnione oczy, a ja uświadamiam sobie, że w moich chyba pojawiają się łzy.
Czuję dumę. Ciekawość. Smutek. Radość. Spokój. Tyle rzeczy naraz.
Jestem zdumiona, gdy Justin przesuwa dłonią po moim pasie, gdy obchodzi mnie od tyłu i siada, ruchem ręki tłumacząc, bym zrobiła to samo.
Anthony dziękuje Justinowi za piękną przemowę, mówi jeszcze o potrzebach dzieci i znaczeniu UNICEFU, po czym życzy nam wszystkim dobrej zabawy. W tle nagle rozbrzmiewa jazz, a ja zwracam się w stronę Justina. Chcę coś powiedzieć, kiedy ten nachyla się nad stołem, patrząc na otaczających nas mężczyzn.
- Panowie wybaczą, to moja dziewczyna, Suzanne Collins - mówi, wskazując na mnie ręką. Natychmiast rumienię się przez nagłe zainteresowanie. Każdy z mężczyzn po kolei wstaje i się do mnie zwraca. Podnoszę się lekko za każdym razem, gdy podaję im dłoń, którą całują po wierzchu, przedstawiając mi się z imienia i nazwiska.
Kiedy kończymy, spoglądam na swojego chłopaka, oblizując usta.
- Nie wiedziałam, że będziesz przemawiał - szepcę, na co wzrusza ramionami.
- To nie było aż tak ważne.
- Nie było ważne?! Justin, to było przepiękne - wzdycham, odszukując jego dłoń i czule ją ściskając. Wypuszcza powietrze z ust, uśmiechając się lekko.
- Dziękuję. Doceniam twoje słowa.
Mimo, że nadal wyczuwam od niego zdenerwowanie, to doceniam, że stara się robić wszystko, by tego po sobie nie okazywać. Pragnę go pocałować, ale wiem, że nie mogę tego zrobić tutaj. Przygryzam wargę, powstrzymując się od wyrażenia mu przy wszystkich swoich uczuć.
Odwracam się, zerkając z powrotem na talerz i dostrzegam, że mężczyzna na przeciwko mnie właśnie jest obsługiwany przez młodą kelnerkę, ubraną w śnieżnobiałą koszulę. Wykłada mu coś na talerz. Wzdrygam się, dostrzegając rękę z mojej lewej strony, która również kładzie na moim talerzu drugi, lecz mniejszy i już zapełniony. Podążam wzrokiem po osłoniętym przedramieniu, chcąc napotkać oczy kelnera i mu podziękować, a gdy zatrzymuję się na jego twarzy, rozchylam szerzej powieki.
- Jacob?! - wypuszczam powietrze z ust, szerzej się uśmiechając.
Unosi brew i zerka na mnie, ponieważ wcześniej tego nie zrobił. Jego twarz się rozjaśnia.
- Suzanne! - wybucha ściszonym głosem, aby nie przeszkadzać innym.
Bez wahania wstaję z miejsca i zaskoczona przytulam się do niego, uważając na swój brzuch. Obejmuje mnie po przyjacielsku, a ja się odsuwam, oblizując usta.
- Co ty tu robisz?
- Dorabiam - wzrusza ramionami, chichocząc. Przyciąga do siebie wózek z talerzami i wychyla się, zerkając przez moje ramię. - Cześć, Justin.
Odwracam się, spoglądając na mojego chłopaka, który spięty mierzy wzrokiem Jacoba, po czym kiwa głową.
- Cześć - odpowiada ledwo słyszalnie.
Wywracam oczami i wracam wzrokiem do Jacoba.
- Miło było cię zobaczyć, Jacob.
- Mi ciebie też - uśmiecha się. - Może później pogadamy! - rzuca na odchodne, a ja przytakuję i wracam na miejsce.
Patrzę na Justina, który wgapia się we mnie palącym wzrokiem.
- No co? - pytam, odrzucając włosy na jedno ramię.
- Następnym razem nie spoufalaj się z kelnerami, Suz - wzdycha, biorąc sztućce do ręki.
Zagryzam wargę, nie spuszczając z niego spojrzenia.
- Nie bądź zazdrosny. Jacob to mój kolega z pracy, nie wiedziałam, że tu będzie.
- Nie ufam mu. - Burczy. - Jedz.
Wzdycham głęboko i prostuję się, patrząc na swój talerz. Unoszę brew, biorąc nóż i widelec w dłonie. To mi wygląda jak jakieś mięso.
- Co to jest? - pytam cicho Justina, zawstydzona, że nie wiem.
- Opieczona pierś z kurczaka w sosie mandarynkowo-malinowym - tłumaczy, unosząc dłoń do kelnerki, aby skończyła nalewać mu czerwone wino w połowie kieliszka. Ja dziękuję, odmawiając jej.
- Poprosiłabym sok pomarańczowy - odzywam się do niej, na co kiwa głową i odchodzi, zostawiając nas z jedzeniem. - Nigdy nie jadłam czegoś podobnego - mówię szczerze, krojąc sobie kawałek. Wsuwam go do ust i gryzę przez moment, przełykając po chwili. - Wow. - Mamroczę. Jedzenie jest naprawdę pyszne. Ciepłe, soczyste mięso idealnie komponuje się z sosem, którego smak jest iście niebiański. Jestem pod wrażeniem i czuję się tak, jakbym nie jadła nic przez jakiś ostatni tydzień.
- Smakuje ci? - pyta Justin po chwili, będąc w połowie swojego posiłku.
Kiwam od razu głową, nie będąc w stanie nic odpowiedzieć przez pełną jamę ustną. Uśmiecha się szerzej, kładąc mi dłoń na kolanie i lekko je pocierając.
- Cieszę się, że w końcu jesz - wypuszcza powietrze z ust, a ja lekko się wzdrygam, gdy kelnerka stawia obok mojego talerza szklankę soku pomarańczowego. Dziękuję jej skinięciem głowy i przełykam wszystko, co w sobie trzymam.
Justin marszczy czoło, spoglądając na moje piersi.
- Co to za stanik? - unosi brew, lekko się do mnie przybliżając, na co instynktownie się odsuwam. Nie chcę, żeby robił to przy stole!
Patrzę w dół i przypominam sobie o prezencie od Megan.
- To... - nabieram powietrza w usta. - Megan mi to dała.
Justin mruga kilkakrotnie powiekami, jakby nie do końca rozumiał, co właśnie powiedziałam.
- Megan ci to dała?
- Tak. Weszłam do sypialni, a to było na łóżku z liścikiem, że za wszystko mnie przeprasza - wzruszam ramionami, upijając sok.
- Przegapiłem coś między wami? - jest ewidentnie zdziwiony. - Od kiedy się przyjaźnicie?
- Co? - mamroczę. - Nie przyjaźnimy się. Też byłam zaskoczona, że to dostałam - przechylam głowę w bok, oblizując usta. - Ale powinieneś się cieszyć, że zakrywa mi piersi.
Uśmiecha się łobuzersko, na co przewraca mi się w żołądku.
- Tak, cieszę się, ale i tak cholernie wkurwia mnie wzrok tych wszystkich facetów - szepce, nachylając się nade mną. Skrzywiam głowę, kiedy zbliża się do mojego ucha i delikatnie je przygryza.
Czuję rumieńce na policzkach, kiedy Justin się ode mnie odsuwa. Podły drań.
- Megan wspomniała coś, że stanik idealnie dopasuje się do sukni. Skąd wiedziała, jaką będę mieć? - zmieniam temat, żeby nie zrobił czegoś równie wstydliwego jeszcze raz.
- Doradziła mi, żebym wybrał Valentino, ponieważ stwierdziła, że coś na pewno ci się tam spodoba. Nie wierzyłem jej, ale jak widać się myliłem - wzrusza ramionami.
Przełykam ślinę, obserwując go uważnie, kiedy opiera się o krzesło i chwyta wino, sącząc je przez moment.
- Doradzała ci w wyborze sukni... dla mnie?
- Tylko wpadła na pomysł. Daj spokój, nie przejmuj się tym.
- Nie przejmuję - wywracam oczami. No dobra, trochę się przejmuję. To znaczy, czemu w ogóle przejął się jej zdaniem, jeśli chodziło o mnie? Skoro nie chciał jechać do Valentino, to czemu tam pojechaliśmy? Justin nie lubi, gdy ktoś nim rządzi. Powiedziałam, że chciałabym pojechać do własnego sklepu, na co od razu odmówił, ale jej przytaknął, gdy kazała mu wybrać projektanta, którego nie lubił. Krzywię się na myśl, że tak na niego wpływa. Podporządkowała go sobie, a on nawet chyba tego nie dostrzega.
Wzdycham i opieram się o krzesło, czując przyjemne dreszcze na ciele, kiedy Justin bawi się moimi palcami. Jest ode mnie odwrócony bokiem i rozmawia z mężczyzną siedzącym obok niego. Temat to zasługi UNICEF-u, więc staram się nie wtrącać ani nie przysłuchiwać.
Jestem szczęśliwa, że tu z nim jestem, ale peszy mnie świadomość, że wszyscy tu są kimś. Nie powinnam tak tego postrzegać i okej, czasem chyba przesadzam, ale po prostu nie jestem przyzwyczajona do tych luksusów.
- Czy widział pan Victorię Donaldson? - pyta Justin, odsuwając się nieco od rozmówcy, by kelnerka mogła zabrać jego talerz.
- Tak, przemawiała na samym początku. Na pewno tu gdzieś jest - mówi mężczyzna, rozglądając się po pomieszczeniu.
Mimowolnie go naśladuję i próbuję znaleźć Victorię, ale w porę uświadamiam sobie, że przecież nawet nigdy jej nie widziałam.
- Jak ona wygląda? - zadaję Justinowi pytanie, kiedy facet, z którym rozmawiał, przeprosił go przez dzwoniący telefon.
Mój chłopak odwraca się w moją stronę i oblizuje usta.
- Normalnie - wzrusza ramionami. - To piękna, niezależna kobieta.
Zagryzam wargę, czując niemałe ukłucie zazdrości. Justin natychmiast dotyka palcami mojego podbródka.
- Nie jestem nią zainteresowany - wzdycha, patrząc na moje usta. Krew odpływa mi z twarzy i wciągam policzki do środka.
- Zatańcz ze mną, Justin - mamroczę na jednym wdechu, przygryzając wargę. Kątem oka zauważyłam wcześniej, że w miejscu, gdzie wcześniej nie było nikogo, zgromadziło się już kilka par, przytulających się do siebie w rytm jazzowej muzyki.
Justin oblizuje powoli swoje usta i w końcu kiwa głową, podnosząc się z miejsca.
- Panowie wybaczą - rzuca do mężczyzn przy stole i wyciąga do mnie dłoń. Kiedy ją chwytam, nachyla się, w szarmancki sposób całując jej wierzch. - Zatańczy pani ze mną, panno Collins? - pyta, wargi trzymając przy mojej skórze i zadzierając nieco głowę, by mnie widzieć.
Zapiera mi dech w piersi, gdy to robi. W środku cała płonę.
- Z przyjemnością, panie Bieber.
Wstaję i podtrzymuję się jego ramienia, gdy zmierzamy na parkiet. Niektórzy zgromadzeni tu ludzie jeszcze jedzą, lecz większość już skończyła i teraz piją, rozmawiając między sobą. Przyłapuję kilku mężczyzn na wgapianiu się we mnie, jednak większe emocje wywołują u mnie kobiety, które przesuwają wzrokiem po Justinie. Kiedy to zauważam, przybliżam się do niego, by mnie zobaczyły i wiedziały, że jest zajęty.
Nagle ktoś zagradza Justinowi drogę, a kiedy się wychylam, okazuje się, że wyrosło przed nim dwóch postawnych facetów.
- Patrick Bingley - przedstawia się pierwszy i ściska dłoń mojego chłopaka. Kiwa do mnie głową, a ja wysuwam rękę z ramienia Justina, również witając się z mężczyzną. To samo powtarzam, gdy zapoznaję się z drugim. - Mamy z panem ważną kwestię do omówienia.
- Teraz? - Justin marszczy czoło. - Przepraszam, ale mam coś ważniejszego do załatwienia.
- Tak, teraz - odzywa się drugi, mrużąc oczy. - To nie zajmie dużo czasu - zapewnia mnie, a ja próbuję lekko się uśmiechnąć. O co tu chodzi? - Pracujemy z pańskim ojcem.
Wyczuwam, jak Justin się spina. Natychmiast chwyta moją dłoń i ściska nadgarstek, nie mam pojęcia, czy umyślnie, czy kompletnie bezwiednie, ale to boli.
- Suzanne, zaraz do ciebie dołączę - mówi Justin, patrząc na mnie. Widzę, jak jego nastrój się zmienił: jest wytrącony z równowagi, co go stresuje. - Poczekaj na mnie.
Przełykam ślinę, a on całuje mnie w policzek i zostawia między stolikami, odchodząc z dwójką mężczyzn. Wzdycham głęboko, rozglądając się. Czuję się jak idiotka. Postanawiam wrócić na swoje miejsce, bo przecież nie ma sensu tu stać.
Nagle ktoś chwyta mnie za ramię, odwracając w swoją stronę.
- Zatańczymy? - rzuca Jacob, szczerząc się jak dziecko. Nadal ma sobie koszulę, ale zdjął fartuch przewieszony przez biodra.
Na jego widok lekko się rozjaśniam i bez większego zastanowienia kiwam głową.
- Skończyłeś pracę? - pytam, idąc z nim w stronę parkietu.
- Mam przerwę do deseru - wzrusza ramionami. - A ty co? Justin cię wystawił?
Wiem, że mówi żartobliwie, ale i tak wywracam oczami.
- Przestań się czepiać.
- Przestań wyglądać tak pięknie, kiedy masz chłopaka - mówi szybko, a ja uderzam go w ramię.
- Jacob!
Śmieje się, podrygując niewinnie ramionami.
- No co?
Gdy dochodzimy na miejsce, rytm muzyki zmienia się na szybszy. To dla mnie ulga - nie chciałabym tańczyć z nim do wolnego utworu, zresztą nawet nie miałabym jak trzymać się blisko niego ze względu na swój brzuch. Jacob chwyta mnie za dłonie i zaczynamy swobodnie się poruszać, jak dwójka dobrych przyjaciół. W ogóle nie ma między nami napięcia, jakie wyczuwalne było zaledwie kilka godzin wcześniej. Cieszę się, że go poznałam, bo przynajmniej mam teraz z kim się wygłupiać.
Spędzam z Justinem około czterdziestu minut, podczas których w ogóle nie widzę Justina. Tańczę z moim przyjacielem, schodzę z nim z parkietu, by pójść do kuchni i tam coś zjeść, po czym znowu wracamy tańczyć. Nie podchodzę do stolika ani razu - nie mam ochoty siedzieć z kimś, kogo nawet nie znam. Co jakiś czas rozglądam się nerwowo, lecz nigdzie nie napotykam swojego chłopaka. Nieco się o niego martwię, ale wierzę, że nic mu nie jest. Pewnie rozmawia o biznesach, a gdy on zatraca się w pracy, może go nie być kilka godzin. Taki już jest.
Tańczymy właśnie z Jacobem na parkiecie, gdy w pewnym momencie czuję dłonie owijające się wokół moich bioder. Zaskoczona puszczam Jacoba, a on przełyka ślinę, widząc, kto mnie trzyma.
- Ona jest moja - słyszę znajome warknięcie przy moim uchu. Justin. Kładzie podbródek na moim ramieniu. Czuję jego oddech na skórze i nie mogę powiedzieć, żeby pachniał ładnie: to raczej wódka, a nie miętowa pasta.
- Zobaczymy się potem - rzuca Jacob i macha do mnie, a ja posyłam mu przepraszające spojrzenie. Który to już raz dzisiaj, kiedy wyrazem swojej twarzy przepraszam kogoś za swojego chłopaka?!
Usiłuję odwrócić się, by spojrzeć na Justina, lecz ten trzyma mnie zbyt mocno, bym mogła wykonać jakikolwiek ruch.
- Jesteś moja - powtarza ledwo zrozumiale i zaczyna bujać moimi biodrami w rytm muzyki, która zmieniła swoje tempo na wolniejsze.
- Jesteś pijany? - pytam, lekko odwracając twarz w jego stronę.
- N-nie - mamrocze, parskając przy mnie śmiechem. - Zemu do gowy przyszo ci, że się najebaem?
Zaciskam usta, starając się zachować spokój. Nigdy wcześniej nie był przy mnie w takim stanie.
Chwytam jego dłonie, a on pod wpływem mojego dotyku się rozluźnia. Wykorzystuję to i odsuwam się od niego, po czym staję przodem do niego.
- Jezu, jesteś kompletnie nawalony - jęczę.
Justin wybucha śmiechem, ale przypomina to raczej bełkot. Chwieje się lekko na nogach i uśmiecha się szeroko, wyciągając do mnie swoje ręce. Robi krok w moją stronę i przytula się, nogi trzymając dalej, by nie ścisnąć mojego brzucha.
- Kocham cię - wzdycha, zaczynając składać pocałunki na mojej szyi. - Zaaaaawsze, Suzi.
Krzywię się, lecz po chwili wypuszczam powietrze z ust i lekko się uśmiecham.
- Ja ciebie też, Justi - wywracam oczami, odciągając go od siebie. - A teraz pójdziemy napić się herbaty, okej?
- Dobrze, mamo.
Z jednej strony bawi mnie jego nastrój, ale z drugiej nie podoba mi się sposób, w jaki zachowuje się na tak ważnym bankiecie, podczas gdy sam jest bardzo ważną osobistością. Ciągnę go w stronę kuchni, ponieważ nie wiem, czy do naszego stolika podejdzie kelner.
W progu zauważa nas blondynka, która wcześniej nas obsługiwała.
- Tak? - unosi brew, patrząc raz na mnie, raz na Justina.
- Poproszę gorzką herbatę - odzywam się do niej.
- I seks z tobą, tak ewentualnie - rzuca Justin, parskając śmiechem. Rumienię się ze wstydu, a on kładzie policzek na moim ramieniu. - Och, kurwa, kurwa, ale jestem najebany.
Kelnerka zaciska usta, posyłając mi lekki uśmiech, ale widzę, że jest zakłopotana. Kiedy odchodzi, podnoszę ręką głowę Justina, patrząc na niego.
- Nie będziesz uprawiał z nią seksu - burczę. - I nie mów takich rzeczy. Czemu się tak upiłeś?
- Bo te pierdolone szmaty chcą przejąć moją firmę - prycha. - To moja firmaaaaaaa - nuci, wywracając oczami, a ja przytakuję.
- Tak, twoja firma - wzdycham, patrząc na niego. - To nie jest powód, żeby się spijać, Justin...
- To jest powód! - chce krzyknąć, lecz wychodzi z tego pisk. - Nikt nie będzie mi zabierał firmyyyyyy.
Co on ma z tym przeciąganiem ostatnich liter?
Kelnerka przynosi nam herbatę, którą chce mi podać, jednak wtedy wychyla się Justin i gdy już trzymam filiżankę w dłoni, on przechyla ją tak, że wrzątek wylewa się na moją suknię.
Syczę przez gorącą wodę i odskakuję. Rozchylam wargi, patrząc w dół na materiał, po czym szybko wchodzę do pomieszczenia kuchennego, by zmoczyć ścierkę w lodowatej cieczy i przyłożyć ją do sukienki. Nie będę jej zdejmować, ale chcę sobie ulżyć.
- Suzi, przepraszam - słyszę Justina. Zaciskam usta, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- To nic.
- Wybacz mi - jęczy.
- Jest okej! - rzucam szybko, lekko już zirytowana. Boże, chyba wolałam być z Jacobem, niż z pijanym Justinem.
Burczę pod nosem, żebyśmy wrócili do stolika i przepraszam kelnerkę za zamieszanie. Obiecuje, że przyniesie nam herbatę. Ściskam ramię Justina i ciągnę go ze sobą, modląc się, by nikt nas nie zaczepił. Nie wiem, jakie głupstwo powie, a nie chcę, by potem tego żałował. Naprawdę nie mam pojęcia, co też ugryzło tamtych facetów, by przejmować firmę Justina, ale wiem, że się wkurzył, dlatego się upił. Mógł pomyśleć i oczywiście tego nie robić, ale po co w ogóle zwracać na to uwagę.
- Justin? - podskakuję na dźwięk tego imienia i zatrzymuję się między stolikami. Justin nie odzywał się przez całą drogę. Teraz również nie mówi nic, gdy ktoś go woła.
Odwracamy się w stronę tamtego głosu, a ja natychmiast zamieram. Dostrzegam wysoką kobietę ubraną w czerwoną suknię, która odkrywa jej sporą część dekoltu oraz posiada rozcięcie z boku na prawej nodze. Ciągnie się prawie do biodra! Zapiera mi dech, kiedy widzę, jaka jest piękna. Trzepocze rzęsami i uśmiecha się szeroko, ukazując rząd białych zębów, idealnie komponujących się z krwistoczerwoną szminką. Zarzuca włosy na jedno ramię i podchodzi do nas, uśmiechając się.
- Musisz być Suzanne - oblizuje wargi i wyciąga do mnie dłoń. Ściskam ją, natychmiast czując się niższa o dziesięć centymetrów. - Victoria Donaldson.
Przełykam ślinę. Jest naprawdę... niesamowita. Każdy facet na tej sali z pewnością się w niej zakochał.
- Cycki ci widać - burczy Justin, ruchem głowy wskazując na jej dekolt. Rumienię się, a Victoria zwraca na niego uwagę, przechylając głowę w bok i marszcząc czoło.
- Mój Boże, od kiedy tyle pijesz? - unosi brew i chichocze miękko. Chce mi się płakać. Czemu jest taka idealna?!
Nagle dostrzegam, jak czyjaś dłoń ląduje na jej pasie. Unoszę wzrok na mężczyznę w zbliżonym do niej wieku. Ma krótkie, jasne włosy i również przywdział garnitur. Całuje ją w policzek, a ja zaciskam usta, sama nie wiem dlaczego. Dopiero teraz zauważam obrączki na ich palcach i natychmiast robi mi się przykro, ale odrzucam od siebie nieprzyjemne myśli.
Patrzę na Justina, a gdy jego wzrok krzyżuje się ze spojrzeniem nowego faceta, obaj rozchylają szerzej powieki. Mam wrażenie, że krew odpływa Justinowi z twarzy. Prostuje się i bierze głęboki wdech. Znika jego pijana aura, jakby ktoś za pomocą czarodziejskiej różdżki sprawił, że wytrzeźwiał.
Robi krok do przodu, by lepiej przyjrzeć się mężczyźnie. Mruga kilkakrotnie oczami, jak gdyby nie do końca dowierzał zaistniałej sytuacji. Ponownie nabiera powietrza w płuca i wychyla szyję do przodu.
- Ryan?!
Nie wiem, kto z naszej czwórki jest w szoku najbardziej.