29 kwi 2016

Rozdział dziewięćdziesiąty szósty




Krew buzuje mi w żyłach, a alkohol dochodzi do mózgu, wprowadzając mnie w dziwną konsternację w połączeniu z zaskoczeniem.
Co tu robi Ryan?!
Puzzle. Kurwa, znowu je widzę. Jebane puzzle, czemu zawsze mam je w głowie, kiedy myślę o domu dziecka?!
Zaciskam pięści, patrząc na jego twarz. Ja pierdole, zmienił się nie do poznania, ale z drugiej strony ciągle widzę ten błysk w oku, który w nim zapamiętałem.
Odsuwa się nieco od Victorii. Z pewnością zrobił to szybko, ale ja widzę wszystko w zwolnionym tempie.
- Justin? - mamrocze.
No ja, kurwa, stary.
Chyba nie powiedziałem tego głośno?
Chrząkam i prostuję się, mrużąc oczy, po czym natychmiast spotykam się z jego mocnym uściskiem. Fuj, co za pedał. Nie, zaraz, przecież ma żonę. No, on ma, ja nie mam. Wybałuszam oczy i klepię go po plecach, choć tak naprawdę pewnie nie podnoszę nawet ręki.
- Minęło trochę czasu odkąd ostatnim razem się pieprzyliśmy - mówi Ryan, gdy się od niego odsuwam.
- Co? - marszczę czoło, nie będąc pewnym, czy dobrze zrozumiałem.
- Mówię, że minęło sporo czasu jak ostatnim razem się bawiliśmy - powtarza wyraźniej, a ja oddycham z ulgą na wieść, że nie będę musiał mówić Victorii, że wyszła za geja.
Nagle przypominam sobie o obecności Suzanne i robię błyskawiczny krok w tył, od razu chwytając jej dłoń. Patrzę na nią, a ona uśmiecha się nieśmiało.
- To Suzanne, moja dziewczyna - bełkoczę, wskazując na nią ręką. - A to Ryan, mój przyjaciel z dzieciństwa. I jego żona, Victoria.
Powinienem najpierw przedstawić ich swojej dziewczynie, a nie na odwrót, ale chuj z tym. Wypiłem.
- Miło mi was wreszcie okiełznać. - Suzanne szeroko się uśmiecha, ściskając ich dłonie. Co? Nie, zaraz, nie okiełznać. Powiedziała poznać.
Marszczę czoło, gdy kończą się witać, po czym cała uwaga skupia się na mnie. Victoria zaciska usta, starając się nie wybuchnąć śmiechem. Ryan unosi brew ze zdziwieniem, a Suzanne przełyka ślinę, nachylając się nade mną.
- Co ty robisz?  - pyta szeptem, wskazując na moją dłoń.
Odskakuję jak poparzony, kiedy uświadamiam sobie, że trzymam palce Ryana i bujam nimi na boki. Fuj! Dotykałem pedała! Nie, nie pedała, on ma przecież żonę. Dotykałem go i jeszcze trzymałem go za rączkę, czyli to tak jakbym dotykał jego żony. Akurat to mi nie przeszkadza, mógłbym jej dotykać. Wszędzie.
Nie, Jezu, nie mógłbym, mam dziewczynę!
Obejmuję Suzanne w pasie i kładę głowę na jej ramieniu.
- Przepraszam - mówię skruszony.
Odsuwa się lekko, żeby widzieć moją twarz. Nie wiem, o co chodzi, ale jest piękna. Zawsze była, ale nigdy aż tak.
- Za co mnie przepraszasz?
- Za moje myśli - bąkam, zagryzając wargę.
Przełyka ślinę, nieco przestraszona.
- O czym myślałeś?
Powiedzieć jej? Dobra, powiem. Nie, nie powiem. Może uzna mnie za idiotę, bo jej Victoria na przykład się nie podoba i będzie twierdziła, że mam kiepski gust. Gówno prawda, Victoria podoba się każdemu, tak samo zresztą jak Suzanne. Mam ochotę rozjebać szczękę każdemu facetowi, który się na nią gapi i najchętniej zrobię to w najbliższej przyszłości, zaczynając od tego kutafona Ryana.
- No... Chciałbym dotknąć Victorię - szepcę przy jej uchu i odchylam się, głaszcząc jej włosy.
Na policzkach Suzanne pojawia się rumieniec, a ona zaciska usta, kręcąc z niedowierzaniem głową. Słyszę chrząknięcie Ryana.
Usłyszał mnie? Mówiłem przecież cicho.
- Dołączycie do nas przy stole? - uff, nie usłyszał.
- Jasne - kiwam głową. Jedzenie, potrzebuję jedzenia. Nie, raczej picia. Nie, nie powinienem pić. Jeśli nie ruszę alkoholu przez najbliższą godzinę, to wytrzeźwieję.
Ryan z Victorią kiwają głowami i odwracają się, chyba czekając, aż za nimi ruszymy. Gdy idę do przodu, Suzanne ciągnie mnie za rękę.
- Justin, myślałam, że wrócimy do domu - mówi niepewnie, a ja unoszę brew.
- Czemu?
- No, jesteś pijany i myślałam, że odpocz...
- Daj spokój, nic mi nie jest - przerywam jej, chichocząc pod nosem. - Chodź.
W końcu mi przytakuje, lecz wyczuwam, jaka jest spięta. Nic jednak nie mówię, bo może tylko mi się zdaje, a nie chcę, by pomyślała, jak bardzo się nawaliłem. Oczywiście, jeśli do tej pory tego nie zauważyła.
Odsuwam Suzanne krzesło, ale robię to tak nieskoordynowanie, że prawie się przewraca. Dobrze, że Ryan jest w pobliżu i szybko łapie za oparcie, powstrzymując je od dotknięcia podłogi.
Suzanne odgarnia włosy z twarzy, kiedy siada. Od razu kładę dłoń na jej kolanie i zaczynam je masować, oddychając głęboko. Chyba potrzebuję seksu.
- Powiedziano mi, że dałeś niezłe przemówienie, Justin – mówi Victoria, posyłając mi spojrzenie pełne podziwu. Automatycznie rosnę w górę. Ja, albo mój kutas, sam nie wiem.
- Zgadza się, było piękne – odpowiada za mnie Suzanne i przysięgam, że słyszę w jej głosie nutę goryczy oraz wyższości.
Victoria kiwa głową i pokazuje rząd śnieżnobiałych zębów.
- Jak w pracy? – pyta, przechylając głowę w bok. Ryan nalewa do jej kieliszka białego wina, a ona uśmiecha się do niego z wdzięcznością. Jej mąż zerka na mnie pytająco, wyciągając butelkę. Kiwam głową, a wypełnia trunkiem również moje naczynie.
- Okej – przytakuję i wzruszam ramionami. – Inwestycje idą w górę. – Ta, jasne, gówno prawda. Zaraz wszystkie stracę.
- Znalazłeś tutaj kogoś, z kim mógłbyś podpisać kontrakty?
Przez chwilę patrzę na nią skonsternowany, zastanawiając się, czy ona wie o tym, co niedawno się wydarzyło. Nie, zaraz, nie może wiedzieć.
Odchodzę od Suzanne cały spięty. Oddałbym wszystko, by zostać z nią i nie przebywać dłużej z tymi bucami. Odezwali się zaledwie słowem, ale już mogę bez wahania stwierdzić, że ich nie znoszę.
- Proszę usiąść, panie Bieber – mówi jeden, pokazując na kanapę w rogu ściany.
Marszczę czoło. Nie widziałem jej wcześniej. Myślałem, że sala składa się tylko z okrągłych stolików.
Siadam naprzeciwko nich i opieram się łokciami o stół. Nie chcę chować rąk i trzymać ich na kolanach, bo wyszedłbym na mięczaka.
- Sądząc po pańskim zachowaniu, pana ojciec musiał wspomnieć panu o tym, że dzisiaj się tu spotkamy.
Kiwam powoli głową.
- Tak, zdarzyło mu się – prostuję się nieco, kiedy kelnerka podchodzi do nas z tacą zapełnioną kieliszkami. Wykłada trzy na stół i odchodzi z uśmiechem, a ja odprowadzam ją wzrokiem, oblizując usta.
Suzanne. Muszę myśleć o Suzanne i o tym, jak wspaniale dzisiaj wygląda.
- Nie musimy chyba owijać w bawełnę – chrząka facet. Drugi pełni jedynie funkcję dekoracyjną, a gdy o tym myślę, chcę parsknąć śmiechem. Co za ciota.
- Więc proszę zacząć mówić – wzdycham. Chcę mu powiedzieć, żeby w końcu otworzył mordę i powiedział te wszystkie brednie, ale to mogłoby się źle skończyć.
- Jesteśmy częścią Rady Nadzorczej, która od nowego roku ma zająć się kontrolą wydatków najbardziej wpływowych firm na obrębie stanu. – Zaczyna, wyjmując przy okazji z teczki kilka papierów. Zanim je od niego biorę, przechylam kieliszek, pozwalając trunkowi, by wpłynął mi do gardła. Otrząsam się nieco i zabieram od niego kartki. – Ma tutaj pan wykres pierwszych dziesięciu firm, jakie zajmują najlepsze miejsca.
Rzucam na to wszystko okiem, ale nie muszę nawet czytać, by wiedzieć, że moja frma jest pierwsza. Okej, pierwsza, druga, trzecia i piąta. Ktoś ze spółki odzieżowej wtrynił się na czwarte miejsce. Reszta jest moja, a od szóstego miejsca w górę to lamerzy, którzy jeszcze nie wiedzą, na czym polega biznes.
- Co w związku z tym? – unoszę brew.
- Od przyszłego roku przejmujemy władzę nad pańską firmą, panie Bieber.
Przechylam głowę w bok.
- Co, jeśli nie wyrażę na to zgody?
Facet śmieje się gardłowo. Nienawidzę tego dźwięku.
- Nie może pan nie wyrazić na to zgody. Jesteśmy tu jedynie po to, by podpisać z panem niezobowiązujące umowy.
- Niezobowiązujące? W takim razie po co je podpisywać?
Prostuje się. Kurwa, przysięgam, że przecież mi się przedstawiał, ale nie mogę przypomnieć sobie jego nazwiska.
- Nie aż tak bardzo niezobowiązujace. Jeśli je pan podpisze, wyrazi pan zgodę na podległość Rządowi. Jeśli nie…
- Wsadzicie mnie za kratki? – prycham.
Uśmiecha się znacząco.
- Zaczyna pan łapać.
Czerwienię się po chwili i przechylam kolejny kieliszek. Nawet nie wiem, kiedy się przede mną pojawił, ale jak się okazuje, ta kelnereczka jest zwinna.
- Czy jest jakieś wyjście z tej sytuacji?
Faceci wymieniają się spojrzeniami. Jezu, jeśli chcecie się całować, po prostu sobie pójdźcie.
- Tak jakby. Musi znaleźć się inna spółka, który wykupi pańskie firmy.
Unoszę brew.
- Ale tak czy siak to będzie oznaczało, że komuś podlegam, tak?
- Tak, ale wtedy będzie to rzeczywiście niezobowiązujące. To tak, jakby pan wykupił teraz czyjąś spółkę. Podlegałaby panu, ale robiłaby swoje. Po prostu na pana konto wpływałaby część pieniędzy.
- A jeśli wy je ode mnie przejmiecie?
- Wtedy kontrolujemy pana wydatki, ale możemy też zatrudniać pracowników, zwalniać ich i odwoływać wszelakie kontrakty. Rozumie pan.
Nie, jestem w tej branży od wczoraj.
Zaciskam usta ze złości, powoli kiwając głową i przetwarzając wszystko w mojej głowie. Przecież nie mam nikogo, kto mógłby wykupić ode mnie moją firmę, przy okazji będąc moim przyjacielem lub totalnym mięczakiem, który oddałby mi wszystko, co tylko wpływałoby na konto. Wszystkie firmy, jakie są dobre i znaczące, to moje firmy, a nie mogę odkupywać jednej od drugiej. Kurwa, popieprzona sprawa.
- Nie chcę podpisywać – mówię na jednym wdechu. – Przynajmniej nie teraz.
Znowu wymieniając się spojrzeniami, tym razem dłużej. Ziomek, który do tej pory siedział cicho, przenosi na mnie wzrok i nachyla się nad stołem.
- Proszę to przemyśleć.
- Przemyślałem – burczę.
- Okej – wtrąca się ten pierwszy. – Rozumiemy, że to dla pana zaskoczenie. Nic się nie stało. Do końca tego roku pozostało jeszcze trochę czasu, więc damy panu jeszcze kilka dni na przemyślenie.
Przymykam na moment powieki. Zaraz się załamię. Przecież, kurwa, nie mam o czym myśleć! Nie mam żadnych innych dobrych firm oprócz tych własnych! Nie znam nikogo, kto byłby w stanie zrobić dla mnie coś takiego!
Kurwa, będę podlegał Rządowi. Pieprzonym bucom w przymałych garniturach zakrywających ich potężne brzuchy, które wyhodowali od piwa popijanego przy cosobotnim meczyku. Obrzydliwe. Na samą myśl zbiera mi się na wymioty. Będą mnie kontrolować, zarządzać moimi pieniędzmi i rozmawiać o moich wydatkach oraz pracownikach. To wszystko jest MOJE i nie pozwolę, by ktoś mi to zabrał. A już na pewno nie oni.
Muszę się spić. W momencie, kiedy rzucają słowa pożegnania i zabierają papiery, podnoszę w górę swoją dłoń, przywołując do siebie kelnerkę. Najchętniej schlałbym mordę do nieprzytomności, ale muszę jakoś znaleźć potem Suzanne. Dobra, wiem, że chyba sobie poradzi, ale mimo wszystko, głupio byłoby ją zostawiać.
Nie chcę o tym teraz myśleć. Otwarty, wyczyszczony umysł.
Och, kurwa, jedynie z dobrą wódką.
- Nie – odpowiadam Victorii na zadane przez nią pytanie i marszczę czoło. Chcę chwycić Suzanne za dłoń, lecz w tym momencie podnosi je, opierając łokcie o stół, a podbródek trzymając na nadgarstku.
- Justin, może lepiej opowiesz o tym, co się z tobą działo przez te lata? – rzuca pomysł Ryan, na co się krzywię.
Suzanne wzdycha głęboko, kręcąc głową.
- Sądzę, że Justin nie za bardzo jest teraz w stanie odpowiadać.
- Co masz na myśli? – mierzę ją wzrokiem.
Spogląda na mnie i oblizuje usta. Cholera, chyba mi stanął, gdy tak na nią patrzę. Jest bardzo pociągająca.
- Jesteś pijany – przygryza wargę i wzrusza ramionami, po czym odgarnia kosmyk włosów za ucho.
- I co z tego? – wywracam oczami, prychając cicho. Pochylam się, chwytając kieliszek z winem i zaczynając go sączyć.
Dostrzegam, jak Victoria unosi jedną brew.
- Suzanne ma rację, Justin. Powinniście spotkać się z Ryanem któregoś dnia.
- Moglibyśmy razem pograć w golfa – rzuca mój stary kumpel.
Jestem zdziwiony.
- W golfa?
- Mam własny klub ze striptizem – wyjaśnia zgrabnie, a ja prawie zachłystuję się winem.
- Ze striptizem?!
Suzanne wybałusza na mnie oczy.
- Powiedziałem klub golfowy, Justin – Ryan mruży oczy, jakby nie do końca rozumiał moje własne zachowanie.
Ja też sam siebie nie rozumiem, ale pieprzyć to.
- Chodź zatańczyć, Suz – mówię, upijając ostatni łyk wina i podnosząc się od stołu.
Moja dziewczyna zerka na mnie skonsternowana, kiedy się nad nią pochylam.
- Coś się stało? – przełyka ślinę.
- Nie – marszczę czoło. – Po prostu chcę z tobą zatańczyć.
Po chwili namysłu, która chyba trwa wieczność, kiwa w końcu głową i również wstaje, chwytając moją dłoń.
- Zadzwoń do mnie, Ryan, kiedy będziesz miał czas – mówię na jednym wdechu, patrząc na niego. Od razu przytakuje.
- Jasne, odezwę się – rzuca z uśmiechem, po czym podnosi się i podchodzi do mnie, klepiąc mnie po plecach.
Gejuch.
Posyłam mu luźny uśmiech, po czym podchodzę do Victorii i nachylam się, cmokając ją w wierzch dłoni.
- Dziękuję za zaproszenie – szepcę. Kiwa głową.
- W porządku, Justin, dziękuję, że przyszliście – zwraca się do Suzanne i wstaje, podchodząc do mojej dziewczyny. Wymieniają się pocałunkami w policzek, chociaż widzę, że Suz nie ma na to większej ochoty.
- Ślicznie wyglądasz, Suz – komentuje na odchodne Victoria.
- Dziękuję, ty również – Suzanne oblewa się rumieńcem, gdy podaje odpowiedź.
Wywracam oczami i chwytam Suzanne po ramię, idąc z nią w stronę parkietu. Kręci mi się w głowie, ale chcę tu jeszcze chwilę pobyć, żeby wytrzeźwieć.
Nie, zaraz, nie wytrzeźwieję szybko, bo przecież przed chwilą wypiłem wino! Kurwa, a wcześniej wódkę. Gratuluję sam sobie.
Ciągnę Suzanne za sobą, a gdy wpadamy między dwie tańczące już pary, obracam swoją dziewczynę tyłem do siebie i przyciskam jej tyłek do mojego twardego kutasa, chwytając ją za biodra. Och, kurwa.
Jest spięta, więc zbliżam nos do jej ucha i zaciągam się zapachem jej perfum.
- Nie podobało mi się, że tańczyłaś z Jacobem – mówię ochrypłym głosem. Gdy przymykam powieki, widzę wirujące różowe kółeczka. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale bardziej jestem za zagłosowaniem na drugą opcję.
Suzanne wypuszcza powietrze z ust i odchyla głowę do tyłu, co od razu wykorzystuję i całuję bok jej szyi.
- Jesteś moja, jasne? Nie chcę, by gnida, która cię całowała, trzymała na tobie swoje łapska – warczę.
- To mój przyjaciel – mówi szeptem i ledwo ją słyszę przez muzykę.
Unoszę brew i wydaję z siebie cichy syk.
- Kurwa, mam to w dupie.
Czuję, jak alkohol buzuje mi w żyłach.
Suzanne kładzie swoje dłonie na moich i zaczyna swobodnie poruszać biodrami, wprowadzając mojego penisa w obłędny stan.
- Skarbie, nie chcę przelecieć cię na środku parkietu.
- Więc przeleć mnie w domu – mówi przez ramię i przysięgam, że kutas zaraz przebije mi spodnie.
Przełykam ślinę, obserwując jej twarz. Robię mały krok do tyłu i oblizuję usta. Muzyka jest dosyć wolna, ale wszystko wokół mnie wiruje w zastraszającym tempie. Obraz Suzanne jest wyraźny, lecz każdy inny się rozmazał. Mrużę oczy i chwytam ją za rękę, mocno ściskając.
- Chodź – kiwam głową. Kurwa, chcę ją przelecieć i wiem, że to będzie nieziemskie, bo jeszcze jest we mnie alkohol, który dodatkowo mnie nakręca. – Kocham, kiedy jesteś taka napalona.
Uśmiecha się nieśmiało, na co skręca mnie w żołądku. Ciągnę ją za rękę, rzucając okiem na wszystkich jebanych kretynów, którzy przesuwają wzrokiem po Suzanne. Jebani kutasiarze, gdybym miał czas, rozwaliłbym ich mordy.
Każdy mnie wkurza, począwszy od tych przebrzydłych buców z Rządu, ale Suzanne jest moim ratunkiem tego wieczoru.
Wychodzę z nią z sali, a potem jakimś cudem znajduje nas ten śmieszny knypek z recepcji, podając nam płaszcze. Chociaż, może Suzanne go poprosiła, nie wiem, bo jakoś straciłem wątek na parę chwil. Z trudem zakładam swój płaszcz, nie mogąc trafić w otwór na rękę i nie mam pojęcia, czy to przez podniecenie, czy nadal przez alkohol.
Wkurwia mnie już ten alkohol! Gdybym go nie wypił, przynajmniej teraz nie chwiałbym się na nogach jak mięczak.
Ale gdybym go nie wypił, to stresowałbym się wszystkim bardziej niż powinienem i nie wiadomo, jakby to się skończyło.
Więc w sumie fajnie, że zamówiłem tyle kolejek. Na koszt tych buców.
- Justin? – Suzanne wyrywa mnie z zamyślenia, więc podskakuję i otrząsam się, zerkając na nią.
- Tak? – unoszę brew.
- Czekamy na kogoś? Możemy już iść – przygryza wargę nieśmiało, a ja kiwam rozgorączkowany głową.
- Tak, chodźmy.
W ogóle nie spodziewałem się tego, co czeka na nas za drzwiami. Fala fotoreporterów zasłania nam widok, z każdej strony atakując nas fleszami. Osłaniam się ręką, a Suzanne przechyla głowę w bok, chcąc przycisnąć twarz do mojego ramienia.
- Kurwa – jęczę pod nosem, ostrożnie stawiając krok do przodu. Nic nie widzę i cały obraz wiruje mi przed oczami! Pierdoleni ludzie. Modlę się, żebym nie krzyknął do nich czegoś, co wykorzystaliby potem przeciwko mnie.
Rozchodzą się przed nami jak Morze przed Mojżeszem, a ja aż sam się w myślach policzkuję, że pamiętam o takich rzeczach z lekcji w szkole.
- Panie Bieber, jak się panu podobało na przyjęciu? – słyszę obok siebie.
- Kim jest pańska nowa wybranka?
- Jakie firmy ma zamiar pan stworzyć w najbliższym czasie?
- Jak przyjął pan do wiadomości pierwsze miejsce w rankingu Forbesa?
Dostrzegam w oddali samochód Clowesa, jednak zejście po schodach jest trudne, kiedy zewsząd błyskają aparaty.
Nie wiem, czy z nich spadam, czy zbiegam, ale zanim się orientuję, jestem już na dole. Ciągle ściskam przy sobie Suzanne, więc musiała dotrzeć na dół bezpiecznie, tak jak ja.
Po omacku otwieram drzwi do auta i niemal wpycham do środka swoją dziewczynę, od razu wchodząc tam za nią i zatrzaskując drzwiczki za sobą.
- Jedź – rzucam do Clowesa, który kiwa głową i wciska pedał gazu.
Wypuszczam powietrze z ust, odwracając się przez ramię, a kiedy dostrzegam, jak zostawiamy wrednych pacanów z tyłu, opadam na oparcie. Gdy mrugam, ciągle widzę przed oczami błyski fleszy.
Zerkam w stronę Suzanne, marszcząc czoło.
- Wszystko w porządku?
Kiwa głową, odgarniając włosy na jedno ramię i przełykając ślinę.
- To było… wow – mamrocze. – Nigdy nie pomyślałam, że będę mieć do czynienia z takim zachowaniem.
- Tak to już jest, że na ważnych imprezach pojawia się grupa głupców, którzy za wszelką cenę chcą zniszczyć życie liczących się osób – przygryzam wargę i chwytam ją za dłoń.
Bardzo boli mnie głowa, co oznacza, że powoli trzeźwieję. Chociaż nie wiem, czy teraz tego chcę, bo seks po alkoholu jest o wiele bardziej zabawny niż normalnie.
- Często spotykają cię fotoreporterzy?
- Nie, tylko na takich bankietach. Czasem ktoś zaczepi w sklepie, jak na przykład dzisiaj u Valentino – wzdycham, wzruszając ramionami.
Suzanne przytakuje, oblizując usta.
- Justin…
- Tak? – unoszę brew.
- Mógłbyś… - zaczyna, lekko się rumieniąc. Prostuję się na siedzeniu i zwracam w jej stronę.
- Tak?
- …spełnić moją prośbę?
Marszczę czoło.
- Jaką prośbę?
- Kiedy miałam zacząć pracę, dostałam od ciebie i Jasmine umowę. – Kiwam głową, by kontynuowała. – Wspomnieliście tam o pokoju, do którego nie mogę wejść.
Wciągam policzki do środka.
- Tak. – Mówię na jednym wdechu.
Cholera jasna. Zaraz pęknie mi głowa.
- Moglibyśmy… no… pójść tam? – pyta, ssąc dolną wargę. Automatycznie dotykam dłonią jej podbródka i ciągnę go w dół, karcąc ją spojrzeniem.
- Wolałbym uprawiać z tobą seks – odpowiadam bezwstydnie, spotykając się z jej oczami. Natychmiast pąsowieje i odwraca wzrok, po czym odgarnia kosmyk włosów za ucho.
- A nie dałoby się uprawiać seksu tam? – odzywa się po chwili i szerzej się uśmiecha.
Widząc jej minę, serce mi staje. Serce czy kutas? Co za, kurwa, różnica, gdy mam taką kobietę przed sobą.
- Chcesz uprawiać seks w tym  pokoju? – przechylam głowę w bok, próbując ukryć rozbawienie.
Natychmiast się zawstydza.
- No… Nie można tam uprawiać seksu?
- Och, panno Collins – szepcę, zbliżając się do niej i dotykając jej policzka. – Z tobą mogę uprawiać seks wszędzie. Najchętniej zacząłbym tutaj.
Odsuwa się nieco, patrząc ukradkiem na Clowesa. Jest wpatrzony w drogę, jak zawsze. Nie zwraca na nas najmniejszej uwagi i ufam, że nie podsłuchuje.
- Przestań – Suzanne gryzie wargę. Chyba nie wie, jak bardzo mnie to podkręca.
- Zrobiłem z ciebie niezłą nimfomankę – śmieję się, wywracając oczami.
Posyła mi oskarżycielskie spojrzenie.
- Wcale nie!
- Ależ tak.
- Nie!
- Sam fakt, że chcesz uprawiać seks w miejscu, którego dotąd nie widziałaś, jest odpowiednim potwierdzeniem – chichoczę.
Wzrusza ramionami.
- Po prostu ciekawi mnie, co tam jest. I przy okazji chcę połączyć przyjemne z pożytecznym.
- Idealne określenie nimfomanki – szczerzę się, próbując ją rozbawić. Jest zawstydzona, ale widzę, jak powstrzymuje się od uśmiechu.
Wzdycham głęboko i chwytam jej dłoń, głaszcząc jej kostki. Myślałem, że zapomniała o tej umowie i o pokoju na górze. Ale skoro sobie przypomniała, to jej pokażę. Powiem jej wszystko i wyjawię kolejny z moich sekretów, chociaż i tak nie jest aż w takim stopniu mroczny jak ten poprzedni.
Zatrzymujemy się przed domem, a gdy Clowes hamuje, coś w moim żołądku nieprzyjemnie się przewraca. Czuję się tak, jakbym zaraz miał zwymiotować, ale nie chcę tego po sobie poznać.
- Justin, wszystko w porządku? – pyta Suzanne.
No tak, ona zauważy wszystko.
Kiwam głową i lekko się uśmiecham.
- Więc chyba możemy wysiąść? Zatrzymaliśmy się pięć minut temu.
Marszczę czoło. Pięć minut? Dałbym sobie głowę uciąć, że kilka sekund temu. Wzdycham, a gdy to robię, czuję jeszcze większą dawkę alkoholu wewnątrz mnie. Wysiadam z auta i podaję dłoń Suzanne, by stanęła przy mnie. Trzaskam drzwiczkami i opieram się o samochód, aż w końcu go puszczam, a Clowes jedzie przed siebie.
- Chodź – mruczę i ciągnę ją za sobą. Słyszę odgłos jej szpilek. Wszystko huczy mi w głowie.
- Dobrze się dzisiaj bawiłam, dziękuję – mówi, kiedy jesteśmy już w środku.
Uśmiecham się.
- Ja też dobrze się bawiłem. – No, może nie do końca, ale z nią było wspaniale.
- Pójdę pod prysznic, dobrze?
Marszczę brew.
- Myślałem, że…
- Wiem – oblizuje wargi. – Potem się tobą zajmę – chichocze, wychylając się i cmokając mnie w usta. Chcę ją przy sobie przytrzymać, ale jest szybsza. Odsuwa się ode mnie i ściąga ze stóp szpilki, po czym na bosaka idzie na górę. Podziwiam z dołu sposób, w jaki błyszczą kryształki na jej sukni. Ta sukienka była znakomitym wyborem.
Gdy o tym myślę, przypominam sobie o Megan i o tym, jak doradzała mi w wyborze. Rozpinam muchę pod swoją szyją i mówię sobie, że też wezmę prysznic, ale najpierw załatwię coś ważniejszego.
Wchodzę do kuchni i upijam łyk wody. Krzywię się. To najgorszy wybór po alkoholu. Wyjmuję swoją komórkę i wybieram numer Megan.
Odbiera po piątym sygnale, kiedy już prawie straciłem cierpliwość.
- Halo? – skrzypi ochryple, jakby dopiero co się obudziła.
- Co ty odpierdalasz? – warczę cicho, żeby Suzanne mnie nie usłyszała. To nic, że jest na górze, ale nie jestem pewien, jak głośno gadam przez ten alkohol.
Megan wzdycha po drugiej stronie.
- Jesteście już w domu? – pyta.
- Tak.
Nie słyszę żadnej odpowiedzi. Rozłącza się, a ja marszczę brew i rzucam telefon na wyspę kuchenną. Jest po pierwszej w nocy. Oblizuję usta, idąc ze szklanką wody do salonu. Siadam na kanapie, wzdychając do siebie i odrzucając marynarkę na oparcie. Swobodnie odpinam górny guzik koszuli i przecieram twarz dłonią.
Kątem oka widzę, jak ktoś siada obok mnie. Unoszę spojrzenie i dostrzegam Megan. Na jej widok odskakuję, rozchylając powieki.
Jej rozpuszczone włosy opadają swobodnie wzdłuż nagich ramion. Ma na sobie satynową, jasnoróżową koszulę nocną, która w tym momencie podwija jej się do połowy ud. Przy dekolcie dostrzegam białą koronkę, dźwięcznie opinającą się na jej jędrnych piersiach.
Przełykam ślinę, patrząc jej w oczy.
Kurwa mać. Szybko unoszę rękę i policzkuję się z całej siły, by się otrzeźwić.
Otrzeźwiej, otrzeźwiej, otrzeźwiej, pajacu i nie myśl o tym, że najchętniej przeleciałbyś tę laskę na kanapie.
Megan unosi brew i przechyla głowę w bok, lekko się uśmiechając.
- Ostatnio spiłeś się równie porządnie, kiedy urodził się Jaxon – chichocze. – Co stało się tym razem?
- To naprawdę nie jest twój interes – wzdycham. Mógłbym jej powiedzieć, ale po prostu nie chcę teraz o tym gadać.
Powtarza moją czynność i oblizuje swoje wargi.
- Jaki był powód tego, że tak się na mnie zezłościłeś przez telefon?
Myślałem, że jej to powiedziałem. Ale skoro pyta, to musiało mi się tylko wydawać.
- Po co wtrącasz się jeszcze bardziej i kupujesz mojej dziewczynie bieliznę?
- Wow. Jestem niedobrą byłą, źle. Staram się być miła, źle. – Wywraca oczami. – Czego wy tak naprawdę chcecie?
- To nie Suzanne, to ja. Ona chyba się nawet ucieszyła – zaciskam usta. – Ale po chuj chcesz namieszać?
Prostuje się, przez co jej piersi również unoszą się w górę. Błagam, niech przestanie.
- Namieszać? Chciałam ją tylko przeprosić. I przy okazji kupić coś, co wam obojgu będzie służyć.
- Tak, na pewno taki był twój zamiar – prycham. – Po prostu odczep się od Suzanne, okej? Już dość przez ciebie wycierpiała.
- Przeze mnie?!
- Tak, przez ciebie, bo gdyby nie ty, nie byłbym w tym całym gównie!
- Boże, Justin, przestań zwalać całą winę na mnie. To ty nie umiesz się zdecydować.
- Byłoby dobrze, gdybyś nie była teraz w moim domu – warczę.
- Och, a kto mnie tu zabrał?!
Przełykam ślinę i przechylam szklankę z wodą, wlewając ciecz do gardła.
- Tak, dobra, ja cię tu zabrałem, do kurwy nędzy. Kazałem ci siedzieć na dupie do momentu, aż nie wyzdrowiejesz, a ty i tak sobie wychodzisz.
- Prawda jest taka, że już wyzdrowiałam, tylko masz jakieś urojenia, bo chcesz mnie po prostu trzymać przy sobie – syczy.
Prycham z wyższością i kręcę z niedowierzaniem głową.
- Po prost…
- Chcesz mnie ciągle przy sobie, bo nie umiesz się ode mnie uwolnić – przerywa mi stanowczo. Wewnątrz mnie znowu coś się przewraca. – Brakuje ci kontroli, którą może dać ci Suzanne.
- Ona też mnie kontroluje – napinam szczękę. – Nawet nie wiesz, w jaki sposób się jej oddałem.
- Więc w jakim celu tu jestem? Nie mam nic do Suzanne i naprawdę, wolę się z nią zaprzyjaźnić niż być powodem waszych kłótni. Musi zauważyć, że to nie ja jestem zła, tylko jej pieprzony chłopak, który nie może uwolnić się od swojej byłej.
- Przestań gadać!
Wciąga powietrze nosem i przełyka ślinę.
- Przestań się drzeć. Musisz się ogarnąć.
Otrząsam się i znowu przesuwam dłonią po twarzy, z dołu do góry, po czym przeczesuję włosy, ciągnąc za końcówki.
- Trudno jest skupić się, kiedy wyglądasz tak, że jedyne na co mam ochotę to przelecieć cię z tej całej złości.
Megan unosi brew, a ja słyszę kroki na schodach. Zdezorientowany zerkam za oparcie kanapy i dostrzegam bose stopy Suzanne, które pokonują ostatnie stopnie na górze.
Kurwa mać, podsłuchiwała nas.
- Rano ma cię tu nie być – warczę do Megan.
Odkładam szklankę na stół i podnoszę się, zostawiając Megan na kanapie. Zirytowany docieram do schodów i zaczynam się po nich wspinać. Prawie wytrzeźwiałem. Prawie, bo mam wrażenie, że stopnie jakby podwoiły swoją ilość i jest ich znacznie więcej niż wcześniej.
Gdy jestem już na górze, zaciskam pięści i idę od razu do sypialni. Wiem, że tam jest.
Wpadam do środka i na początku w ogóle jej nie dostrzegam. W momencie, kiedy mam poszukać jej gdzieś indziej, widzę jej cień na balkonie.
Na balkonie?! Jest jakieś, kurwa, minus piętnaście.
Napinam szczękę i dochodzę tam, witając się z podmuchem wiatru. Mrużę oczy. Suzanne stoi oparta o barierkę i oddycha szybko, cała się trzęsąc. Nie ma na sobie nic oprócz tej pieprzonej bielizny od Megan i zakolanówek, które związane są z majtkami szerokimi pasami.
Ja pierdolę.
- Wróć do środka – mówię. Jestem w koszuli i spodniach od garnituru, a i tak czuję, jakbym zaraz miał zamarznąć.
Nie reaguje, co jeszcze bardziej potęguje moją złość.
Robię krok w jej stronię i dotykam dłońmi jej ramion. Są lodowate, a kiedy to robię, podskakuje.
- Zostaw mnie – syczy, robiąc wszystko, bym na nią nie spojrzał, pomimo tego, że wychylam się, żeby zobaczyć jej twarz.
- Wróć do środka.
- N… nie. – Drży.
Wywracam oczami i zaciskam dłonie na jej ramionach, po czym mocno popycham ją w stronę mieszkania, ale w taki sposób, by nie upadła.
- Justin! – piszczy, kiedy zamykam drzwi balkonowe i puszczam ją gwałtownie.
- Jesteś w ciąży! Chcesz się jeszcze bardziej przeziębić, stojąc w samej bieliźnie na balkonie?!
Dyszy. Kiedy przesuwam wzrokiem po jej ciele, wszędzie pojawia się gęsia skórka. Nad ciążowym brzuchem zaczyna się stanik. Widzę mały brylancik, który oznacza odpięcie. Z przodu? Nie ukrywam, podoba mi się.
Ona cała mi się podoba. Kurwa. Wygląda niesamowicie seksownie w tych czarnych zakolanówkach, rozpuszczonych włosach i pięknej bieliźnie. Założyła to dla mnie, a ja spieprzyłem – jak zwykle.
Robię krok w jej stronę, a ona się cofa.
- Zostaw mnie.
- Nie zostawię cię, do jasnej cholery. – Warczę, ale po chwili wzdycham i z irytacją przesuwam dłońmi po włosach. – Przepraszam – wzdycham cicho.
Prycha, patrząc na mnie niepewnie.
- Przepraszasz? Za co?
- Za to, jak się zachowuję. Jestem pijany.
- To cię nie usprawiedliwia! – krzyczy. – Już miałam nie czepiać się o to, jak odezwałeś się do tej kelnerki, albo o to, jak patrzyłeś na Victorię przy stole…
- Co? O czym ty mówisz?
Serio, nie mam pojęcia.
- Powiedziałeś kelnerce, że oprócz herbaty chciałbyś jeszcze uprawiać z nią seks – wzdryga się, a w kącikach jej oczu pojawiają się łzy. – Potem czułam się jak idiotka, siedząc przy tym stole z Ryanem i Victorią, kiedy ona wyglądała tak idealnie, a ty pożerałeś ją wzrokiem. Było mi wstyd nawet przy jej mężu! Byłeś… - Ryan. Ciągle nie dociera do mnie, że go widziałem. Żałuję, że z nim nie porozmawiałem, ale po moim stanie i tak nie wiedziałbym, o czym gadam. Muszę się z nim spotkać. Tyle czasu go nie widziałem! Muszę wypytać, jak sobie poradził, kiedy wyszedł z domu dziecka i jak to się stało, że w ogóle udało mu się wyjść.
Suzanne ciągle rusza ustami, ale jej nie słyszę. To znaczy, nie słucham, a to różnica. Marszczę czoło i zbliżam się do niej, po czym bez zastanowienia ją całuję.
Jęczy i chce mnie odepchnąć, ale z każdym jej wycofaniem, ja bardziej na nią napieram, aż w końcu mi się poddaje. Kiedy chcę złapać oddech, patrzy na mnie ze wstrętem.
- Przysięgam, że nigdy nie chciałam usłyszeć takich słów z twoich ust przy Megan – mówi cicho, a ja wywracam oczami i odgarniam jej włosy z twarzy.
- Przepraszam. Nie powienienem był tego mówić.
- To, że tak powiedziałeś, oznacza, że tak myślisz.
- Suzanne, to było pod wpływem chwili i przez alkohol – wzdycham, kręcąc głową. Ujmuję jej twarz w dłonie i zadzieram jej głowę do góry, by na mnie spojrzała. – Kocham cię.
Zaciska usta, a ja przesuwam dłońmi po jej ciele. Nadal jej zimno.
- Mieliśmy chyba uprawiać seks, panno Collins – uśmiecham się, napotykając jej spojrzenie.
Wyciera łzy i kręci głową.
- Wydaje mi się, że zepsułeś nastrój.
- Nie da się zepsuć nastroju na seks z tobą. Zawsze mam na niego ochotę – uśmiecham się i ponownie ją całuję, tym razem mocniej.
Poddaje mi się po chwili i wita się z moim językiem, na co jęczę i chwytam jej dłoń. Odsuwam się, ciągnąc ją za sobą.
- Gdzie idziemy?
- Chciałaś chyba zobaczyć pokój, prawda? – rzucam przez ramię, a ona dopiero po chwili kiwa głową.
Kiedy tam wejdę, moje wspomnienia odżyją, ale chcę zrobić to dla niej. Poza tym, teraz znowu cieszę się, że wypiłem. Gdyby nie alkohol, pewnie trząsłbym się z nerwów, a w takim razie tylko trochę się stresuję, ale generalnie, to mam na to wywalone.
Otwieram drzwi między sypialnią, a pokojem Jaxona i od razu przepuszczam Suzanne przodem.
- Uważaj, to schody – wyjaśniam, zanim się przewróci. Gdy wchodzi w głąb, wbite w stopnie lampki się zapalają, tak samo jak te przymocowane wewnątrz ściany.
Suzanne wpina się w górę, a ja wypuszczam powietrze z ust, gapiąc się jak kretyn na jej tyłek. Nie, nie jak kretyn, tylko jak zakochany napaleniec.
Podążam za nią, starając się zachować trzeźwy umysł, ale, kurwa, trochę mi trudno, kiedy jestem pijany.
Dobra, trzeźwieję. Ale wolniej niż zwykle i to mnie martwi, bo właśnie przez to mówię rzeczy, które podsłuchała Suzanne w mojej rozmowie z Megan.
W końcu docieramy na górę. Nie patrzę na to, co jest w środku. Moja uwaga jest na twarzy Suzanne. Rozszerza powieki i przełyka ślinę, biorąc głęboki wdech.
- Mój Boże… Tu jest… pięknie, Justin – mamrocze, robiąc krok w głąb.
Jesteśmy na strychu. Oczywiście, dawniej to był strych, bo ta nazwa kojarzy mi się tylko z ogromną przestrzenią zagraconą przez niepotrzebne rzeczy.
Wejście, z którego wyszliśmy, jest wbite w podłogę. Wszystkie ściany to ogromne szyby z widokiem na oświetlony, zimowy Nowy Jork. Na środku stoi fortepian. Mój ukochany fortepian, o którym za wszelką cenę chciałbym zapomnieć.
Poza tym pomieszczenie jest puste.
Suzanne stawia krok na białej podłodze i podchodzi do instrumentu. Zapiera mi dech w piersiach, gdy tak koło niego stoi, przesuwając palcami po wieku. Omija długą pufę stojącą przy klawiszach i obchodzi go z drugiej strony, po czym unosi wzrok na mnie.
- Grasz?
- Grałem – kiwam powoli głową i podchodzę bliżej niej.
Chryste, tak dawno tu nie byłem.
Suzanne przytakuje. Jest wgapiona w fortepian, co mnie irytuje. Patrz na mnie!
Zmniejszam dystans między nami, aż w końcu ponownie ją całuję. Jęczy przez to, jak brutalny i gwałtowny jestem. Moje podniecenie jest na skraju wytrzymałości, kiedy odwracam ją tyłem do siebie, tak, by oparła się o sprzęt. Opadam na kolana, odchylając jej majtki i patrząc na jej zaróżowioną, mokrą cipkę.
Uśmiecham się figlarnie. Cześć, maleńka, tęskniłem za tobą.
*
Pół godziny później siedzę już na pufie i opieram się o wieko, dysząc z wycieńczenia. Cholera, teraz to już zdecydowanie wytrzeźwiałem, chociaż nie jestem pewien, bo chyba upiłem się zapachem jej ciała po seksie.
Siedzi obok mnie i również ciężko oddycha. Seks był niesamowity. Każdy stosunek z nią taki jest, ale teraz moje doznania się zwiększyły przez miejsce, w którym to robiliśmy.
- Wiedziałam, że to dobry wybór na uprawianie seksu – chichocze miękko Suzanne, a ja zerkam na nią i szczerzę się.
Moja nimfomanka.
Odchylam się od zamkniętego wieka i całuję jej ramię. Ma na sobie swoje majtki i moją śnieżnobiałą koszulę. Wygląda seksownie, jak zawsze i znowu mam na nią ochotę.
Czy to mi kiedyś minie? Wydaje mi się, że nie.
- Przepraszam za to, co mówiłem – szepcę przy materiale koszuli, a ona przechyla głowę w bok i opiera policzek o moje włosy.
- Jest w porządku – wzdycha. – Ale nie chcę, żebyś więcej pił i się tak zachowywał.
Oblizuję usta i odsuwam się, by na nią popatrzeć.
- Okej, obiecuję.
Megan gówno wie, mówiąc, że Suzanne nie ma nade mną kontroli. Gdyby tylko widziała, jak łatwo jej ulegam, od razu zmieniłaby zdanie.
- Zagrasz mi coś? – Suz unosi brwi.
W mordę.
- Kochanie, nie grałem długo – przełykam ślinę. – Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł.
- Proszę – wzdycha, trzepocząc rzęsami, po czym wtula się w mój bok, cmokając mnie w szyję.
Mięknę, jakby miała w sobie jakąś moc. Wkurza mnie to. Jeszcze nikt w takim stopniu tak na mnie nie działał.
Otwieram z wahaniem wieko i patrzę na klawisze. Nie są brudne, a fortepian jest nowy i czysty. Wiem, że moje gospodynie przychodziły tu i go czyściły, a odkąd ich nie ma, sprzątaniem czasem zajmuje się Clowes. Kurwa, on jest wszystkim, a tak mało gada. I dobrze, przynajmniej mi nie przeszkadza.
- Dlaczego ukrywałeś przede mną ten pokój? Ma to jakiś związek z Jasmine? – pyta Suz.
Wzdycham głęboko, kręcąc głową.
- Nie, to ma tylko związek ze mną. Kiedy byłem w domu dziecka, byłem zmuszany do grania. Potem, w domu rodziców także. Uważali, że to dla mojego dobra, ale to kojarzyło mi się jedynie z tym paskudnym miejscem.
Niech nie pyta o nic więcej, proszę. Nienawidzę o tym rozmawiać.
- Justin, przepraszam – odzywa się i całuje mój policzek. Marszczę czoło i patrzę na nią w zdumieniu.
- Za co mnie przepraszasz?
- Nie musisz grać, jeśli to przywołuje tylko złe wspomnienia. Możemy stąd iść.
Kręcę głową, dotykając palcami jej policzka.
- Zagram coś dla ciebie. Jak długo tu jesteś, nie będę myślał o niczym złym.
Przełyka ślinę i ponownie wtula się w moją nagą skórę, obcałowując moje ramię. Wypuszczam powietrze z ust i przykładam dłonie do klawiszy, zaczynając grać.
Sam nie wiem, co to jest. Nie gram niczego konkretnego, a melodia jakby automatycznie wpływała do mojego mózgu, starając się przedostać przez palce.
Mrużę oczy i marszczę czoło, całkowicie skupiajac się na tym, co robię.
Nie wiem, po jaką cholerę, ale zaczynam śpiewać. Czuję, że powinienem.
To jasne jak gwiazdy na niebie
Potrzebuję Cię byś błyszczała w moim życiu
Nie tylko na chwilę, ale na długi, długi czas lepiej w to uwierz
Kiedykolwiek cię nie ma w mojej obecności
Czuję, jakbym tracił moje szczęście

Suzanne odchyla się ode mnie, ale ciągle trzyma dłonie przy mym ramieniu, zaczynając go swobodnie pocierać.
Jesteś wszystkim, co się dla mnie liczy
Nie martwię o nikogo innego
Jeśli nie ma ciebie, nie jestem sobą
Sprawiasz, że jestem spełniony
Jesteś wszystkim, co się dla mnie liczy

Kiedy słowa wychodzą z moich ust, czuję je na całym ciele, jakby odznaczały się na mnie, wnikając przez skórę i atakując duszę. Suzanne jest dla mnie naprawdę wszystkim. Jeśli ją stracę, psychicznie tego nie wytrzymam. W głowie od razu pojawia mi się wizja mnie samego, wychowującego nasze dzieci. Nie ma przy mnie Suzanne. Nie, nie mogę o tym myśleć. Chcę skupić się na tym, co mam teraz.
Nadal nie dociera do mnie fakt, że Suzanne jest ze mną i jeszcze mnie kocha. Czuję jej miłość każdego dnia, nieważne, ile razy się na mnie wkurzy, ile razy będzie zazdrosna i ile razy przemilczy zadane przeze mnie pytanie. Kocha mnie, a ja kocham ją i to nas wzajemnie dopełnia. Nie wyobrażam sobie bez niej życia.
Przed nikim nie otworzyłem się tak, jak przed nią i nigdy przed nikim już się nie otworzę. Suzanne jest moim ratunkiem, moją opoką.
Gdy kończę, kładę dłonie na kolanach. Dociera do mnie rzeczywistość, jakby ktoś oblał mnie zimną wodą. Przed chwilą byłem w transie, a teraz siedzę na pufie, w miejscu, do którego ostatnio bałem się zaglądać, z kobietą, z którą pragnę wziąć ślub.
Patrzę na nią, a ona gapi się na mnie z rozchylonymi wargami. Jest cała zapłakana.
- Suzanne – dyszę, przekręcając się tak, że siedzę twarzą do niej. Ujmuję jej twarz w dłonie, zmuszając, by nie odwracała ode mnie wzroku.
- To było piękne – wypuszcza powietrze z ust i pociąga nosem, pochylając się do przodu. Całuję jej czoło, a potem mokre od łez policzki.
- To łzy szczęścia?
- Tak – uśmiecha się. – To łzy szczęścia.
Oddycham z ulgą.
- Kocham cię, Anne.
Przez chwilę jeszcze się cieszy, ale potem mruga kilkakrotnie oczami i odchyla się, marszcząc czoło.
- Anne?
- To skrót od twojego imienia.
- Anne – powtarza, oblizując usta.
Chichoczę na jej zdziwienie i kiwam głową.
- Tak, Anne.
Przez chwilę się nad czymś zastanawia, po czym widzę, jak przez jej twarz przechodzi szeroki uśmiech, dosięgający oczu.
- Nazwijmy tak naszą córeczkę.
Przełykam ślinę i przegryzam wargę, myśląc o jej pomyśle.
- Okej.
- Okej? – znowu jest zaskoczona. – Tak po prostu okej?
Wzruszam ramionami.
- Podoba mi się, więc okej.
Wybucha śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Strasznie mocno cię kocham – zarzuca ręce na moją szyję, przysuwając się do mnie i zaczynając całować moją szczękę.
Odchylam głowę do tyłu, pozwalając jej ustami do mojej szyi. Chwytam jej dłoń i kładę ją na moim penisie, zaczynając go ugniatać i czując, jak znowu robi się twardy.
- Szybki numerek przed snem? – pytam, unosząc brew i chichocząc pod nosem. Dobra, wcale nie jest mi do śmiechu. Jestem kurewsko napalony.
- Po prostu nic nie mów – szepce Suzanne, całując moje wargi.
Jęczę w rozbawieniu i zachwycie. Moja nimfomanka. Bez zastanowienia oddałbym za nią życie.

*All that matters (2013), Justin Bieber