12 maj 2016

Rozdział dziewięćdziesiąty ósmy

(Suzanne)

Kiedy przekraczamy próg salonu, rozmowy nagle milkną, a wszystkie głowy zwracają się w naszym kierunku. Od razu się rumienię, lecz Justin prostuje swoją postawę, obejmując mnie w pasie i przyciągając swobodnie do mojego boku. Spoglądam na niego w momencie, kiedy posyła mi lekki uśmiech. By mnie rozluźnić, zaczyna głaskać moje biodro.
- I jak, kochanie? - pyta mama, zwracając się do mnie. - Spodobał ci się prezent?
- Tak - wzdycham, przechylając głowę w bok. - Niezwykle kosztowny, ale - chrząkam, kiedy Justin delikatnie wbija palec w mój bok - podobał mi się.
Rick opiera łokcie o stół, pochylając się nad nim.
- Usiądźcie, otworzyliśmy drugie wino.
Przygryzam wargę i chcę mu odpowiedzieć, lecz wyręcza mnie w tym mama.
- Och, daj spokój, Rick, dajmy im nacieszyć się sobą - mówi, machając wymijająco dłonią.
Kiwam głową, a Justin zabiera dłoń z mego biodra, łapiąc mnie za palce. Nie chcę wiedzieć, jak bardzo czerwone są moje policzki. Ciągle jestem zawstydzona tym, jak nienagannie zachowuje się w towarzystwie innych ludzi. Nie da się go nie kochać i z pewnością swoje serce powierza mu dziennie mnóstwo kobiet, które chociażby mija na ulicy lub u których zamawia kawę w restauracji.
- Dziękujemy bardzo za pyszne jedzenie - mój chłopak podryguje głową.
- Nie masz za co dziękować, złotko - mama jak zwykle jest nim oczarowana.
Milczenie reszty uznajemy za pozwolenie na opuszczenie salonu, więc wychodzimy z niego i udajemy się do mojego pokoju.
Jest zdecydowanie mniejszy od tego, w którym mieszkam teraz w Nowym Jorku. Ma ściany zielonkawego koloru, który przez tyle lat zdążył niemalże dostatnie wyblaknąć. Po lewej stronie stoi łóżko, które teraz służy za kanapę. Można je rozłożyć, lecz rzadko to robiłam, ponieważ mieściłam się na połówce. Obok łóżka znajdują się niskie komódki, w których trzymałam ubrania. Do tej pory w niektórych z nich nadal są moje koszulki. Przy komódkach stoi drewniane biurko z lampą z ciemnozielonym kloszem. Przysuwam bliżej obracane krzesło i stukam o nie paznokciami, patrząc na Justina.
Podchodzi do szafek, które mam po drugiej stronie pokoju. To bardziej regał, za którego szklanymi szybami są moje zdjęcia i szkolne dyplomy. Wzdycham, obserwując zmarszczone czoło mojego chłopaka, gdy nachyla się nad jedną fotografią.
- Ile miałaś tu lat?
Zagryzam wargę, uświadamiając sobie, że zadał mi to samo pytanie, gdy patrzył na fotkę ze mną i Britney, tylko, że było to w Nowym Jorku. Dawno, dawno temu, gdy jeszcze nie wiedziałam, że niedługo...
Otrząsam się i podchodzę bliżej niego. Spogląda na mnie i Josha, przytulonych do siebie na plaży.
- Chyba piętnaście - wzruszam ramionami.
- Piętnaście? I wyglądałaś tak seksownie?
Wciągam wnętrza policzków do środka, rumieniąc się nieco.
- No... Tak wyszło.
Justin wywraca oczami, śmiejąc się cicho.
- Nie chciałbym wiedzieć, ile chłopaczków się wtedy za tobą uganiało.
- Nie wiem - wzruszam ramionami. - Dobrze, że teraz znalazłam odpowiedniego faceta.
Uśmiecha się szeroko, po czym robi poważniejszą minę.
- Tęsknisz za nim?
- Co? - nie jestem pewna, czy dociera do mnie to, co mówi.
- Za Joshem, nie za ciałem - wyjaśnia, wzdychając. - Tęsknisz za nim?
Przełykam ślinę i przechylam głowę w bok, po czym kiwam głową.
- Tak, tęsknię. Zawsze mieliśmy jakiś kontakt. Nawet, jeśli był w Europie, a ja tutaj, to pisaliśmy i rozmawialiśmy na Skype. - Staram się, by to nie brzmiało jak wyrzut w stronę Justina. To nie jego wina, że chciał mnie chronić. I tak zrobił sporo, zmieniając zeznania na łagodniejsze. To Josh przyczynił się przecież do tego, że teraz siedzi w areszcie.
- Przykro mi, skarbie - wzdycha Justin, cmokając mnie w policzek.
Nie chcę o tym gadać. Zresztą, dobrze wiem, że nie jest mu przykro.
- Jest okej - szepcę, odsuwając się od niego. - Możemy wyjaśnić to, co stało się rano?
- Nadal o tym myślisz? - przechyla głowę w bok.
- Tak? - unoszę brew. - Nie zapomniałam o tym, jak zabolały mnie twoje słowa, Justin.
Kręci z niedowierzaniem głową i odwraca ode mnie wzrok, przenosząc go na resztę zdjęć.
- Nie rozumiem, jak niby mogły cię zaboleć.
- Powiedziałeś, że masz ważniejsze sprawy na głowie, niż sztuczna szopka wokół urodzin jakiegoś Żyda, czy jakoś tak.
- Mówiłem prawdę. Nie rozumiem, dlaczego ludzie robią z tego takie przedstawienie. Czy w inne dni nie można spotykać się z rodziną?
- Oczywiście, że można - prycham. - Ale tu chodzi o symbol. Boże Narodzenie to symbol wiary. Tak jak Święto Dziękczynienia to symbol jedności...
- ...i obywatelstwa amerykańskiego - kończy za mnie.
Wywracam oczami, krzyżując ręce na piersi.
- Tak, to też. Ale nie wiedziałam, że tak lekceważąco do tego podchodzisz.
- Nie podchodzę lekceważąco, po prostu nie rozumiem.
- Więc wiara nie jest dla ciebie ważna? - przechylam głowę w bok.
Patrzy na mnie z uniesionymi brwiami, po chwili wypuszczając powietrze z ust.
- Jest, ale nie tak, jak dla papieża. Nie praktykuję od kilku dobrych lat. Po moim trybie życia chyba powinnaś zrozumieć, dlaczego.
Przeczesuję włosy palcami i wzdycham, kręcąc głową. Okej, powinnam zrozumieć.
- Mimo wszystko, dziękuję, że przyjechałeś. - Odwracam się w stronę okna, zerkając na samochód. Nadal tam jest. - Nie musiałeś tyle wydawać - mówię. W ułamku sekundy czuję, jak obejmuje mnie w pasie od tyłu i kładzie podbródek na mym ramieniu.
- Ale chciałem - szepce.
- I tak nie będę mogła nim jeździć, Justin - oblizuję usta, ciężko wzdychając. - W ciąży to raczej niewskazane, a potem...
Nie jestem w stanie dokończyć, ponieważ Justin zwinnie obraca mnie twarzą do siebie i staje przy moim boku, wpijając się w moje usta. Przez to, że nie mam jak złapać oddechu, boję się, że zaraz się uduszę, podczas gdy on zaczyna rozchylać językiem moje wargi. Nabieram powietrza i obejmuję jego szyję, wplątując palce w jego włosy. Jęczy cicho, penetrując wnętrze mych ust, a gdy się odrywa, spogląda w moje oczy. Jego źrenice są ciemniejsze niż przedtem.
- Nie obchodzi mnie to, co będzie potem, Suzanne. Teraz jesteś ze mną i chcę, żeby tak zostało.
Przełykam ślinę na dźwięk jego głosu. Jest zły?
- Ale podczas ciąży...
- Wiem. Dlatego kupiłem ci samochód, w którym można prowadzić podczas ciąży.
Marszczę czoło.
- Jak?
- Mała - słyszę jego miękki chichot - to zależne od siedzeń. Pokażę ci rano.
- Więc zostajesz na noc? - przechylam głowę w bok.
- Tak, zostaję na noc, ale musimy wcześnie wyjechać. Mam sporo pracy.
No tak. Unoszę brew, przyglądając mu się w zastanowieniu.
- To znaczy, że wracamy autem?
- Nie. Dostawiamy go na lotnisko, stamtąd obierze go ta sama transportowa firma, która dostarczyła go tutaj. Polecimy samolotem.
Wzdycham głęboko i kiwam głową na znak zgody. Nagle znowu to czuję. Ucisk w brzuchu, który powoduje, że muszę się schylić, by ulżyć ból.
- Ach! - piszczę, krzywiąc się i dotykając palcami nabrzmiałej skóry.
Justin pochyla się nade mną.
- Suz?! Co się dzieje?!
Zaciskam powieki, po czym nabieram powietrza w usta i wypuszczam je, prostując się.
- N... nic - dyszę, rozchylając szerzej powieki. - Mam dziwne skurcze.
- Chcesz jechać do szpitala? - przełyka ślinę i chwyta mnie pod łokieć, po czym prowadzi mnie do łóżka.
Oddycham głęboko, siadając na materacu.
- Nie, wszystko jest okej. - Przynajmniej tak mi się wydaje, bo poza tym mam złe przeczucia, ale tego mu nie mówię.
Kiwa głową, pocierając moje ramię. W momencie, kiedy chce się odezwać, słyszę sygnał mojej komórki. Podskakuję, jakbym została wyrwana z transu i chwytam telefon. Pragnę się podnieść, lecz Justin szybko chwyta moją wolną dłoń.
- Nie powinnaś stać.
Wywracam oczami, patrząc na wyświetlacz. Zdjęcie Britney jest widoczne na całym ekranie.
- Halo? - odbieram, a mimowolne westchnięcie wydostaje się z moich ust.
- Suzanne?! - piszczy do słuchawki, na co marszczę czoło i zerkam ukradkiem na Justina. Wygląda na tak samo zdziwionego jak ja.
- Eee... Tak?
- Gary! - chce krzyknąć, ale musi ściszyć swój głos do szeptu. - Gary mi się oświadczył, Suzanne!
Rozchylam usta, mrugając kilkakrotnie powiekami.
- Co się stało? - słyszę głos Justina przy skórze mojego ramienia. Unosi na mnie spojrzenie spod swoich długich rzęs.
Kręcę zdezorientowana głową i uśmiecham się szeroko.
- Mój Boże, Britney! - udaje mi się wydukać. Z wrażenia wstaję z łóżka, wyswobadzając dłoń z uścisku Justina. - Tak strasznie się cieszę! - mówię szczerze, podchodząc do okna.
- Wiem! To znaczy, ja też! Jestem taka podekscytowana - chichocze, na co mimowolnie jej zrównuję. - Zadzwonię później, tu jest bajecznie! Kocham cię!
- Ja ciebie też - parskam w zachwycie. - Pozdrów go ode mnie.
Kiedy się rozłącza, wzdycham głęboko, kręcąc z niedowierzaniem głową. Nadal szeroko się uśmiecham, gdy wracam do łóżka, by na nim usiąść.
- Wszystko okej? - pyta zdziwiony Justin, marszcząc czoło. Trzyma dystans, przyglądając mi się zagadkowo.
- Tak - przytakuję, podciągając się wyżej. Opieram się o poduszkach, a on przysuwa się blisko mnie. Przez to, że łóżko nie zostało rozłożone, gnieździmy się na połówce. Chłopak rozchyla ramię, dzięki czemu opieram tam głowę, a on dotyka palcami mego policzka, zaczynając go głaskać. - Britney się zaręczyła.
Unosi brew.
- Ona?
Patrzę na niego, lekko się unosząc.
- Ej, nie bądź niemiły! - prycham, wracając na miejsce.
- No co? Po prostu nie mogę uwierzyć, że znalazła szczęście.
- Ona i Gary są ze sobą bardzo długo.
- Wyrazy współczucia - cmoka ustami, a gdy daję mu kuksańca w bok, wybucha śmiechem.
- Jesteś niemiły! - burczę.
- Ups? Ona też jest dla mnie niemiła.
- Bo się o mnie martwi, nie przyszło ci to do głowy?
- Kiedy ostatnio sprawdzałem, miałaś dwadzieścia cztery lata. To chyba taki wiek, w którym człowiek nie potrzebuje niańki, by o siebie zadbać, co nie? - wywraca oczami i cmoka mnie w czoło.
Wzdycham głęboko, wgapiając się w ścianę w swoim pokoju. Przygryzam wargę, zastanawiając się nad tym, czy teraz doszczętnie stracę kontakt z Britney. I tak go zaprzepaściłyśmy, z mojej własnej winy, ponieważ ostatnio bardziej interesowałam się moim chłopakiem niż przyjaciółką. Zachowuję się egoistycznie i jak hipokrytka, ale nie chcę, żebyśmy oddaliły się od siebie jeszcze bardziej.
- Więc? - słyszę nagle nad sobą. Gdy podnoszę głowę wyżej, napotykam zastanawiający wzrok Justina.
- Co więc?
Wywraca oczami.
- Skarbie, słuchasz mnie w ogóle?
- Wybacz - czerwienię się i przygryzam wargę, kiwając głową. - Możesz powtórzyć?
- Czy teraz za mnie wyjdziesz?
Rozchylam szerzej powieki i natychmiast podpieram się na łokciach, by dać naszym ciałom więcej przestrzeni.
- Słucham?
- Czy teraz za mnie wyjdziesz? - wypuszcza powietrze z ust. - Irytuje mnie to ciągłe powtarzanie, ale uwierz, że akurat to mógłbym powiedzieć jeszcze sto razy.
Przełykam ślinę.
- Czemu miałabym za ciebie wyjść?
- Auć, zabolało, Collins - marszczy brew, chichocząc pod nosem. Mi wcale nie jest do śmiechu.
- Miałam na myśli... Czemu teraz?
- Bo skoro twoja przyjaciółka to robi, to pomyślałem, że może i ty...
- Nie - przerywam mu. - Powiedziałam, że nie. Nie zmienię zdania.
Wzdycha, przecierając twarz dłonią.
- Suzanne...
- Nie! Nie chcę, okej? Nie chcę też, żebyśmy poruszali więcej razy ten temat.
Unosi brew, patrząc na mnie.
- Wiesz, jak mnie zranić.
- Robisz sobie jaja? - prycham.
- Co? Nie, Jezus. - Oblizuje wargi, również podciągając się na łokciach, żebyśmy byli na tej samej wysokości. - Serio mnie ranisz. Jestem w tobie zakochany, a ty odrzucasz moje oświadczyny. W komediach romantycznych zwykle się zgadzają.
Czuję gulę w gardle.
- Ale my nie jesteśmy w filmie romantycznym.
- To raczej dramat. Odrzucasz moje oświadczyny, więc w tle puszczają smutny utwór i akcja się przyspiesza, ukazując mnie, jak płaczę codziennie w kącie swojego pokoju.
Chcę się roześmiać, ale wiem, że nie mogę.
- To nie jest zabawne. - Bąkam, zaciskając usta.
Kładę się na poduszkach. Justin przysuwa się do mnie, zawisając nad moją twarzą. Chcę coś jeszcze powiedzieć, ale zamyka mi usta pocałunkiem. Jęczę z zaskoczenia, co wywołuje u niego chichot. Ponownie wsuwa się językiem między moje usta. Smakuje doskonale, zresztą jak zawsze. Dotykam dłonią jego włosów i ciągnę za końcówki, na co mruczy gardłowo. Nagle jakby w sekundzie wybuchają wokół nas fajerwerki. Przyciągam Justina bliżej siebie. Adrenalina wystrzeliła w moich żyłach, co nieco mnie przestraszyło. Czytałam, że kobiety w ciąży dzielą się na dwie grupy jeśli chodzi o seks: te ze zwiększonym popędem i te, które w ogóle nie odczuwają chęci do czegokolwiek. Zdecydowanie zaliczam się do tej pierwszej grupy, lecz nie mam pojęcia, czy będąc w związku z Justinem, miałam jakiekolwiek szanse na grupę drugą.
Justin przygryza moją dolną wargę zębami. Jęczę i wiję się, gdy przesuwa dłonią po moim udzie przykrytym rajstopami. Czuję gęsią skórkę na całym ciele i zaczynam głośno dyszeć, kiedy dotyka palcami mego brzucha, podciągając sukienkę wyżej.
Nagle odskakuje od moich ust i rozchyla szerzej powieki, patrząc w dół.
Mam otworzone usta, przez które oddycham. Nie mogąc się uspokoić, marszczę czoło.
- Co się stało?
- Czujesz to?! - wybałusza oczy, obserwując mój brzuch.
Podciągnął moją sukienkę pod piersi, przez co na dole oprócz rajstop i bielizny nie mam nic, czym mogłabym się okryć.
Unoszę się na łokciach, patrząc na skórę na brzuchu, która zaczyna unosić się w niektórych miejscach. Dopiero teraz czuję znajome, nieco kłujące, ale przyjemne uczucie.
Uśmiecham się, wypuszczając powietrze z ust.
- Tak, czuję.
- Kopie! - mówi Justin, nie mam pojęcia, czy w przerażeniu, czy w zachwycie. Nachyla się nad moim brzuchem i przykłada tam dłoń. - Anne! - rzuca głośniej, ustami dotykając miejsca, w którym niedawno coś się pojawiło (trudno zauważyć, czy to pięta, czy piąstka). - Anne, słyszysz mnie?! Anne, tu tata! Anne!
Automatycznie w kącikach oczu czuję łzy, gdy tak go obserwuję. Teraz już wiem, że jest zachwycony.
- Anne! - powtarza ciągle, głaszcząc mój brzuch. - Cześć, skarbie - uśmiecha się, całując moją skórę. Unoszę dłoń, głaszcząc go po włosach. Patrzy na mnie, a jego twarz rozświetla się bardziej. - Chyba jestem szczęśliwy.
Wypuszczam powietrze z ust, chichocząc pod nosem, po czym przyciągam go do siebie, modląc się, by pod wpływem emocji moje jęki nie były słyszalne na dole.

*

Czuję się tak, jakbym topiła się w ogromnym morzu.
- Suz.
Kręcę głową, próbując wydostać się na powierzchnię, ale nic z tego. Woda otacza mnie z każdej strony, a co najbardziej paradoksalne - nawet jej nie widzę.
- Suzanne.
Zaciskam usta, jak gdyby to mogło umożliwić mi zatrzymanie oddechu na dłuższy czas.
- Pobudka, mała.
Wypuszczam powietrze z ust i otwieram jedno oko, po czym od razu je zamykam.
- Skarbie - słyszę melodyjny głos tuż obok mojego ucha.
Rozchylam powieki, ale nadal ledwo co widzę. Właściwie, nie widzę nic oprócz żółtawej poświaty gdzieś z dala.
- Obudź się, maleńka, pora wstać - szepcze ktoś obok mnie, składając mokre jak woda pocałunki na mej szyi. Mrugam kilkakrotnie, uświadamiając sobie, że głos, który rozlewa się po moim ciele niczym słodkie lody na ciepłej szarlotce, należy do Justina.
Podnoszę dłoń do twarzy i przecieram nią oczy, przyzwyczajając się do rzeczywistości. Justin zawisa nade mną, składając cmoknięcia na moim czole, nosie i policzkach.
- Dzień dobry, piękna - mruczy zachrypniętym głosem.
Dzień dobry? Która godzina? Prawie nic nie widzę. Uświadamiam sobie, że zapalona lampka na biurku została przykryta czymś ciemniejszym niż zielony klosz, tylko po to, by stłumić światło. Bluza? Możliwe.
- Czemu budzisz mnie w nocy? - jęczę, nakrywając się kołdrą po szyję.
Justin chichocze, unosząc brew. Patrzę na jego twarz. Jest umyty, rozbudzony, roześmiany i... już ubrany! Jeśli dobrze zauważam, ma czarną, obcisłą koszulkę z długimi rękawami.
- Jest szósta. - Unosi brew, schodząc z łóżka, które musieliśmy w nocy rozłożyć, by czuć się swobodniej. Oczywiście, mimo tego, i tak leżeliśmy przytuleni do siebie. - Musisz wstać, kochanie.
Wzdycham głęboko i przymykam jeszcze na chwilę powieki, kręcąc głową.
- Nie wyspałam się.
- Obudziłem cię najpóźniej, jak tylko to było możliwe, maleńka - wywraca oczami, podnosząc się i podchodząc do lampki. Gdy zsuwa z niej bluzę, jasne światło tak boleśnie rani moje źrenice, że odwracam wzrok, jęcząc. - Muszę cię nauczyć porannego wstawania - chichocze Justin. - Chodź. Mamy samolot o szóstej trzydzieści.
Automatycznie podnoszę się do pozycji siedzącej.
- Szóstej trzydzieści?! To za pół godziny! - wybucham rozgorączkowana, odgarniając kołdrę. Mam na sobie koszulkę Justina i własne majtki. Zanim położyliśmy się spać, przyniósł z samochodu piżamę i kosmetyki.
- Wiem - Justin się śmieje, a ja prycham, idąc szybko do łazienki. Czemu wybrał tak wczesny lot?! Nie pytam, ale nie mam nawet czasu. Jezu, przecież trzeba przejść odprawę! Pewnie już teraz się zaczyna!
Dziesięć minut później wchodzę z powrotem do pokoju, ubrana ciemne dżinsy i sweter. Rozpuściłam włosy, ale nie podobało mi się, więc splotłam je w dobieranego warkocza. Umalowałam się dosyć sprawnie z użyciem jedynie podkładu.
Justin stoi oparty o biurko i przygląda mi się z uśmiechem.
- Pięknie wyglądasz - mówi, przechylając głowę w bok.
- Dzięki, ty... też - chichoczę miękko, wzruszając ramionami. Rzeczywiście wygląda. Ma spodnie w kolorze koszulki, wszystko tak dopasowane, że wygląda jak w kostiumie. Dodatkowo wszystko podkreśla jego zniewalającą figurę. 
- Jesteś obolała? - pyta z uniesionymi brwiami. Od razu się rumienię, przypominając sobie, co robiliśmy kilkanaście godzin temu na tym łóżku.
- Troszkę - oblizuję usta, odwracając od niego wzrok. Szybko do mnie podchodzi, chwyta mój podbródek i zwraca go w swoją stronę. Oczy mu błyszczą, gdy w nie spoglądam.
- To dobrze. Ma cię boleć, bo masz ciągle pamiętać, gdzie byłem.
Wciągam gwałtownie powietrze.
- O... okej.
- Tylko ja i nikt więcej. Jasne?
Przełykam ślinę. Moje policzki z pewnością są teraz buraczanego koloru.
- Tak, Justin. Tylko ty - udaje mi się wydusić.
Co ja z nim mam? Najpierw wyluzowany, beztroski chłopiec, a teraz mówiący takie rzeczy facet.

Na dole, ku mojemu zaskoczeniu, znajduje się mama. Ma na sobie piżamę, a w dłoni trzyma kubek. Podchodzi do mnie, całując mnie w policzek.
- Jedźcie ostrożnie - mówi.
- Czemu wstałaś, mamo? - pytam skonsternowana.
Natychmiast czuję obok siebie Justina. Trzyma moją walizkę i patrzy na mnie z uniesionymi brwiami.
- Gdy schodziłem na dół po moje ciuchy z samochodu, twoja mama się obudziła - tłumaczy, wzruszając ramionami.
- Nie mogłam cię puścić bez pożegnania! - wzdycha, odkładając kubek z kawą i przytulając mój bok. Przymykam powieki, a kiedy się od niej odsuwam, dostrzegam, że ma załzawione oczy.
- Mamo! - jęczę, wzdychając głęboko.
- Przepraszam, kochanie, ale jestem z wami po prostu szczęśliwa - oblizuje wargi. - Dbaj o nią, Justin.
- Oczywiście - mój chłopak kiwa głową, a po jego spojrzeniu poznaję, że jest naprawdę wyluzowany.
Natomiast ja nie: szósta dwadzieścia!
- Musimy już iść - wyjaśniam moje zdenerwowanie i jeszcze raz żegnam się z mamą. - Kocham cię i pozdrów od nas Ricka.
Będę za nią tęsknić, ale mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy. Wychodzimy z Justinem z domu i od razu wita mnie zimne powietrze. Otulam się płaszczem i szalikiem, dopóki nie dotrzemy do auta. Justin ładuje walizkę do bagażnika i podaje mi kluczyki, uśmiechając się szeroko.
Czuję się tak, jakby była północ. Gdyby nie uliczne lampy, nic bym nie widziała.
- Mieliśmy poćwiczyć, kiedy się rozjaśni.
- Zmieniłem plany - Justin wywraca oczami i otwiera mi drzwi od strony kierowcy. Czekam, gdy nachyla się do środka i naciska kilka przycisków. Kiedy się odsuwa, widzę, jak fotel sunie w tył, jakby po szynie, po czym lekko się unosi. - Widzisz? Teraz możesz prowadzić.
Mrugam kilkakrotnie powiekami i zbliżam się do środka, po czym z jego pomocą zajmuję miejsce na fotelu.
O w mordę, nigdy nie siedziałam na czymś równie wygodnym.
Zanim zdołam się ogarnąć, Justin jest już obok z drugiej strony.
Wciskam kluczyk do stacyjki i go przekręcam. Dopiero po jakimś czasie zauważam, że samochód naprawdę się zapalił, bo tak naprawdę żadnego silnika nie słyszę. Rozchylam w zdumieniu usta.
- Przysięgam, wiesz, jak zadowolić kobietę - mówię, kiwając głową.
Nie patrzę na niego, ale domyślam się, że szeroko się uśmiecha. Nic nie odpowiada, gdy ruszam, nieco gwałtownie, przez co wyrywa nas do przodu.
- Wybacz - bąkam niepewnie.
- Spokojnie, mała. Mamy czas.
Marszczę czoło, patrząc na niego.
- Mamy samolot za dziesięć minut.
- Za czterdzieści - unosi palec do góry i wzrusza ramionami.
- Co?! Powiedziałeś, że mamy go o szóstej trzydzieści!
- Gdybym powiedział, że o siódmej, wstałabyś później i doprowadziłabyś do jakiegoś wypadku przez swój pośpiech na drodze.
Zaciskam usta.
- No wiesz! - prycham, wzdychając. - Ale masz rację, nie wstałabym.
Słyszę jego chichot, lecz jestem skupiona na lusterkach. Ponownie ruszam i włączam się do ruchu. Mam wrażenie, że jadę pierwszy raz w życiu. Wszystko jest takie nowe. Płynna jazda w ogóle nie przypomina mi tej, jaką miałam w starym samochodzie. Bardziej już tę, którą przeżywałam w dawnym prezencie od Justina. Nie mogę uwierzyć, że kupił mi samochód, ja go oddałam, a teraz kupił mi drugi... I to zupełnie inny! Ten facet nie wie na co wydawać pieniądze i ciągle mnie to peszy.
- Cieszysz się ze swoją mamą?
Marszczę czoło.
- O co chodzi?
- O nią i o Ricka.
- Ach - przełykam ślinę i wzruszam ramionami. - Rick jest w porządku, lubię go i dopóki sprawia, że mama jest szczęśliwa, nie mogę się czepiać.
- Ostatnio, gdy o tym rozmawialiśmy, twoi rodzice się rozwodzili. Nienawidziłaś chyba partnerki swojego taty.
Wypuszczam powietrze z ust.
- Nie - kręcę głową. - Zepsuła mi rodzinę.
- Ale teraz dwójka twoich rodziców jest szczęśliwa.
- Tak, ale wcześniej nie była!
Czuję jego dłoń na mojej, kiedy przenoszę ją na skrzynię biegów. To znaczy, przynajmniej chcę to zrobić. Ten samochód ma ją automatyczną.
- Spokojnie, mała, tylko spytałem - wzdycha Justin i zabiera rękę, dotykając w dachu jakiegoś przycisku. Zerkam na niego kątem oka i dostrzegam, że jest ich tam chyba milion!
Nagle w tle rozbrzmiewa utwór, w którym niski kobiecy głos śpiewa o ostatniej nocy. Marszczę czoło.
- Co to?
- "One last night" Vaults - wyjaśnia Justin. - Podoba ci się?
Kiwam głową.
- Nawet ładne.
- Zgrałem ci sporo piosenek. Radio masz wbudowane, więc go nie widzisz, a płyty wsuwasz przy kierownicy.
- Dzięki - bąkam, nie będąc w stanie sprawdzić teraz, o czym mówi, bo ciągle jestem skupiona na drodze.
No dobra, jednak chce mi się płakać przez tę piosenkę. To znaczy, kobieta śpiewa o tym, że trzeba jak najlepiej wykorzystać ostatni czas z ukochanym. Przełykam ślinę, od razu myśląc o tym, ile jeszcze czasu zostało mi z Justinem.
Kręcę głową, unosząc dłoń w górę. Kątem oka zerkam na przycisk i dostrzegając dwie strzałki w prawo, naciskam je szybko, czekając na zmianę utworu.
Następny jest zespół Whitesnake, który kiedyś uwielbiałam. Uśmiecham się pod nosem, widząc, jak Justin zaczyna ruszać głową na boki, podśpiewując cicho. Przygłaszam muzykę, dołączając do mojego chłopaka. Reszta drogi mija nam przy "Here I go again".

Na lotnisku jest bardzo dużo ludzi, mimo tak wczesnej pory. Stoją w długich kolejkach. Chcę ustawić się w jednej z nich, lecz Justin chwyta mnie pod łokieć i prowadzi do innej bramki. Po jego uśmiechu nie wróżę nic dobrego.
Sprawnie przechodzimy kontrolę, po czym ruszamy długim korytarzem do naszego samolotu. Mówiąc "naszego" nie miałam na myśli tego... że rzeczywiście jest nasz.
Oprócz naszej dwójki, stewardessy i pilota na pokładzie nie ma nikogo.
Siadamy na kanapie i zapinamy się pasami.
- Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś - burczę, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Justin wzrusza niedbale ramionami.
- Wybacz, mała. Nie chcę, by ktoś gapił się na ciebie w mojej obecności.
- Co masz na myśli? - unoszę brew.
- Jesteś tylko moja i wkurza mnie wzrok każdego faceta na tobie. To deprymujące - zaciska usta, po czym pociera mój policzek. - Dobrze, że z lotem do Forks mi się udało i znalazłem taki, za który nie zapłacili mężczyźni.
Mrugam kilkakrotnie powiekami, gapiąc się na niego.
- Specjalnie zarezerwowałeś lot z samymi kobietami?!
- Tak.
- Pieprzony kontroler - wzdycham pod nosem, wyglądając przez okno.
Justin chwyta moją dłoń, gdy zaczynamy sunąć po pasie startowym.
- Czy ty właśnie powiedziałaś, że jestem pieprzonym kontrolerem? - słyszę przy uchu.
Na sam dźwięk jego głosu przewraca mi się w żołądku.
- Tak.
- Collins, zamierzam pokazać ci, jak wielkim jestem kontrolerem - warczy obok, kąsając moje ucho, na co się prostuję. - Chcę pieprzyć cię tak, że nie będzie bolało cię troszkę, ale kurewsko bardzo.
Zasysam wargi i patrzę na niego, lekko przestraszona. Widząc moją minę, uśmiecha się, wypuszczając powietrze z ust.
- Ale najpierw zjemy śniadanie. A ty wyglądaj przez okno.
Nic już nie mówię, tylko go słucham. Stopniowo z tym, kiedy zaczynamy podrywać się w górę, niebo zmienia kolor z ciemnego, w szarawy, aż w końcu, gdy podlatujemy nad chmury, widzę to, o czym nawet nigdy nie śniłam. Ciemnoróżowy odcień przechodzi stopniowo z lekko pomarańczowy, z każdą chwilą coraz jaskrawszy, ciągnąc za sobą wschodzące słońce.
Rozchylam powieki w zachwycie, zbliżając się do okna.
- Mój Boże... To jest piękne - wyduszam z siebie.
Zerkam na Justina, a ten, zamiast patrzeć na to co ja, jest wgapiony we mnie. Rumienię się znacząco, odwracając od niego wzrok.
- Cieszę się, że ci się podoba.
Po chwili czuję przy nas stewardessę. Justin nie puszcza mojej dłoni, a zamiast tego zaczyna masować moje kostki.
- Poprosimy zapiekany makaron z serem feta, do tego grzanki ze świeżą bazylią i pomidorem, owsiankę z cynamonem, sok pomarańczowy, herbatę i mocną kawę - mówi szybko mój chłopak. Rudowłosa stewardessa nawet nie mruga oczami, jedynie kiwa głową. Jakim cudem to wszystko zapamięta?!
- Jesteś aż tak głodny? - mamroczę, gdy odchodzi.
- Nie tylko ja.
- Nie jestem...
- Cśś - wywraca oczami, wzmacniając ucisk na mojej dłoni. - Przynajmniej raz przyjmij coś bez wyrzutów. A potem pójdziemy się pieprzyć.
Wybałuszam oczy. Dlaczego on jest taki bezpośredni?!
- Gdzie niby...
- Kochanie, to podwójny pokład. W drugim pomieszczeniu jest sypialnia. Sypiałem tam podczas długich lotów.
Więc to jego prywatny samolot. Tak, już mi ulżyło. Dobrze wiedzieć, że masz chłopaka miliardera, który ma, kuźwa, własne samoloty.
- Swoją drogą, cieszy mnie, że masz ostatnio taką ochotę na seks.
- To ciąża - bąkam nieśmiało.
Wybucha śmiechem, kiwając głową.
- Ach, więc to nie mój urok?
- Nie.
- Nie podobam ci się? - unosi brew.
- Nie. Kocham się z tobą tylko przez dziecko, jakie w sobie mam - wywracam oczami, a on natychmiast się nachyla, cmokając mnie w usta.
- Skarbie, niedługo pragnę ci pokazać, jak bardzo się mylisz.
Wzdycham głęboko, oblizując wargi i lekko się od niego odsuwając. Nie wiem, czy nie męczy mnie ta napalona aura i to, że wszystko, o czym gadamy, sprowadza się do seksu. Nie mogę z nim nawet swobodnie pożartować, bo i tak powie coś, co wyprowadzi mnie z równowagi. Nigdy się tak nie czułam. Czytałam sporo i dowiedziałam się, że seks dobrze wpływa na życie dziecka po narodzinach. Podobno czuje się bardziej kochane, ale to raczej bzdury, bo wszystko zależy od tego, jak jest dalej wychowywane. Mimo wszystko, znalazłam dodatkowo kilka ciekawych pozycji, jakie miały sprawić i rzeczywiście sprawiają, że nie czuję żadnego dyskomfortu. Wiele kobiet boi się, że jeśli będą uprawiać seks podczas ciąży, dziecko w jakiś sposób będzie miało kontakt z penisem partnera. Ale doktor Rogers powiedział, że to zależy od ostrożności. Akurat o to się nie martwię, bo Justin jest naprawdę ostrożny. Mam wrażenie, że dba o mnie bardziej niż ja sama.
Dobrze, że tylko on wie o tym, jak bardzo mam ochotę na seks ostatnimi czasy. Ostatnie, czego bym chciała, to Britney mówiąca, że stałam się nimfomanką.
Nie jestem nimfomanką! To serio przez ciążę i moje zwariowane hormony.
Okej, a teraz dawać mi to śniadanie, bo chcę zaszaleć z moim chłopakiem w przestworzach.

*

Pierwszy przystanek, jaki musimy zaliczyć w Nowym Jorku to praca Justina. Ktoś dzwonił do niego, gdy tylko wylądowaliśmy i powiedział, że ma ważne spotkanie. Lekko się zdenerwował, ale zaoferowałam, że pojadę tam z nim. To zajmie mi trochę czasu, zanim zrobię to, co na dzisiaj zaplanowałam.
Szczerze, denerwuję się, ale wierzę, że dam sobie radę. Póki co, nic mu nie mówię - wiem, że nie pozwoliłby mi odwiedzić miejsca, które chcę zobaczyć. Nie mógłby jechać ze mną przez pracę i tylko by się denerwował, a po drugie - pokłócilibyśmy się, to pewne. Ostatnie czego chcę, to niszczyć to, co jest teraz między nami. A jest naprawdę dobrze, przynajmniej tak mi się wydaje.
Clowes podwozi nas tuż pod biuro Justina. Gdy wysiadamy, dziękuję kierowcy i chwytam wyciągniętą dłoń chłopaka.
- Jakie tak właściwie są jego obowiązki? - pytam, idąc z Justinem do wejścia.
- Jest głównie moim kierowcą, ale pełni też funkcję ochroniarza.
Marszczę czoło.
- Ochroniarza?
- Tak - wzdycha. - Czasem też u mnie sprząta, odkąd wyrzuciłem panią Stewart.
- Lubię go, ale się o niego martwię. Jest zbyt dobry.
Justin spogląda na mnie, kiedy idziemy przez ogromny hall w stronę bramek. Ochroniarz stojący przy nich od razu nas przepuszcza, kłaniając się Justinowi i uśmiechając do mnie.
- Przestań. Robię się o niego zazdrosny - słyszę.
- Zazdrosny? O Ethana? - staram się nie wybuchnąć śmiechem.
- Widzisz! Nawet zainteresowało cię jego imię. - Wzdycha Justin, a ja w końcu parskam, cmokając go szybko w policzek.
- Jeden napakowany facet mi wystarczy - wywracam oczami, chichocząc.
Wchodzimy do windy razem z mężczyzną w garniturze. Wygląda, jakby był w moim wieku.
- Panie Bieber - skłania się. Justin ciągle trzyma moją dłoń.
- Cześć, Joey - mówi mój chłopak.
Joey spogląda na mnie, marszcząc czoło.
- Joey Emery - przedstawia się, wyciągając rękę w moją stronę. Puszczam palce Justina i witam się z chłopakiem, lekko się uśmiechając.
- Suzanne Collins, miło mi.
Kiedy mnie puszcza, Justin unosi jedną brew w górę.
- Joey - syczy. - Gapisz się. Na moją dziewczynę - mówi cicho, przez co od razu się rumienię. Myślę jednak, że policzki Joeya przybierają ciemniejszy odcień.
- Proszę mi wybaczyć - bąka i wysiada na następnym piętrze. Kiedy zostajemy w windzie sami, szturcham Justina w bok.
- Musisz być takim dupkiem?
Wzrusza ramionami i wywraca oczami, zerkając na mnie.
- A ty musisz być tak piękna? Zaraz oszaleję.
Wzdycham głęboko i już się nie odzywam. Gdyby wiedział, jak działa na inne kobiety, nic by nie mówił. Zresztą i tak jestem niemalże pewna, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jaki jest seksowny. Jego zbyt wielka pewność siebie to wada, która często mnie wkurza. Poza tym, naprawdę nie mam pojęcia, czemu podobam się innym teraz - raczej kobieta z brzuchem to nic, co może podniecać. Cóż, najwyraźniej się mylę.
Dojeżdżamy z Justinem na samą górę do jego gabinetu. Gdy tylko pojawiamy się na złotobrązowym korytarzu, podchodzi do nas blondynka - tę samą spotkałam, gdy pierwszy raz tu przyszłam. Żaden kosmyk włosów nie ma prawa wydostać się z jej idealnie związanego kucyka.
- Panie Bieber - mówi i milknie na chwilę, kiwając do mnie głową, co odwzajemniam. Ponownie przenosi wzrok na mojego chłopaka. - Patrick Bingley czeka na pana w sali wykładowej.
Justin mocniej ściska moją dłoń. Obserwuję go z zastanowieniem i dostrzegam, jak powoli przełyka ślinę.
- Dziękuję, Erico - bąka, kiwając do niej. - Zrób herbatę dla Suzanne - mówi szybko i ciągnie mnie za sobą. Prawie potykam się o własne nogi, posyłając przepraszające spojrzenie Erice, jednak ta już zdążyła się odsunąć, z kamiennym wyrazem twarzy. Chyba jest przyzwyczajona do takiego zachowania.
- Justin? - unoszę brew, zbliżając się do niego. - Co się stało?
- Nic - warczy na mnie.
- Przecież widzę.
- Mówiąc w samolocie, że jestem pieprzonym kontrolerem, miałaś rację. Bo, kurwa, nienawidzę, gdy ktoś odbiera mi władzę. Nie, kiedy jest z rządu - mówi szybko, tak, że ledwo nadążam.
- Co? O co chodzi?
Nagle Justin zatrzymuje się, dysząc ciężko i patrząc na mnie. Jest cały spięty. Robię krok w tył, jakby miał się na mnie rzucić i mnie sprać.
- Na bankiecie podeszło do mnie dwóch mężczyzn, mówiąc, że są z rządu i wkrótce przejmą władanie nad moją firmą.
Marszczę czoło.
- W jaki sposób?
- Będą mogli kontrolować wszystko, rozumiesz? Wchodzą jakieś pierdolone przepisy.
Przełykam ślinę. Teraz już wiem, czemu się spił i był taki zdenerwowany.
- Czy... czy jest sposób, żeby temu zaradzić?
- Inna firma musi ode mnie wykupić spółki, ale, kurwa, żadna firma nie jest w stanie tego zrobić. Żadnej nie ufam. Nie chcę, żeby zabrali mi władzę - ścisza głos, gdy mija nas jeden z jego pracowników.
Unoszę brew, zbliżając się do Justina.
- Będzie dobrze. Poradzisz sobie ze wszystkim - szepcę, dotykając jego policzka. Patrzy na mnie ciemniejącymi oczami, ale po chwili lekko się rozluźnia, przechylając głowę w stronę mojej dłoni.
Kiwa powoli głową.
- Idź do mojego gabinetu, proszę. Przyjdę tam, gdy porozmawiam z tym skurwielem Bingleyem.
Wywracam oczami.
- Język, Bieber - chichoczę, w czym (dzięki Bogu) do mnie dołącza.
- W samolocie nie narzekałaś na jego magiczne działanie, maleńka.
Okej, tego się nie spodziewałam. Znowu się rumienię, a on szybko cmoka mnie w usta. Gdy odchodzi, mimo wszystko, cieszę się, że jest bardziej rozluźniony. Wzdycham głęboko, udając się do jego gabinetu.
Za szklaną ścianą dostrzegam kolejną blondynkę. Jest niższa niż Erica, ale również ma doskonale uczesane włosy i dobrany kostium składający się z ołówkowej spódnicy i marynarki. Kiedy wchodzę do środka, unosi na mnie spojrzenie i prostuje się zza biurka, zostawiając tam dokumenty.
- Dzień dobry - bąkam niepewnie.
- Mogę w czymś pani pomóc?
Jej ton głosu jest zbyt arogancki, bym mogła ją polubić. Ale nie powinnam oceniać przecież książki po okładce.
- Justin prosił, bym tu na niego zaczekała.
- Ach - oblizuje wargi i wraca do przeglądania dokumentów.
Marszczę brew, podchodząc bliżej.
- Przepraszam, ale... kim pani jest? To znaczy, wydaje mi się, że to jego papiery.
- Nicole Houston - wyjaśnia. - Tak, to jego papiery, ale sama je przygotowywałam i teraz po prostu muszę je posortować.
Przygryzam wargę, stając po drugiej stronie biurka i przyglądając się jej pracy.
- Pracujesz z Justinem?
- Tak. Bardzo schlebia mi to, że mnie tu przyjął - uśmiecha się z wyższością, przez co unoszę brew i przechylam głowę w bok. - Zajmujemy się teraz wspólnie projektem. Pan Bieber jest naprawdę oddany pracy, a dodatkowo, sama pani rozumie - chichocze lekko, kręcąc głową.
- Co rozumiem? - prycham lekko.
Nicole wywraca oczami, poruszając przy tym brwiami i patrząc na mnie.
- Tak między nami, to niezłe ciacho - mówi cicho, nachylając się nad biurkiem. - Każda tutaj chciałaby być bliżej niego.
Niemalże czuję, jak się we mnie gotuje.
Kładę swoją dłoń na biurku i nachylam się nad nim, patrząc na Nicole.
- Tak między nami - unoszę jedną brew, upewniając się, że mnie słucha - to jestem jego dziewczyną, więc, jakby ci to powiedzieć - wzdycham, odsuwając się nieco - trzymaj ręce przy sobie, okej?
Ze wszystkich sił starałam się, by to nie zabrzmiało jak groźba, ale chyba skutek jest inny.
Nicole czerwieni się i zostawia dokumenty, po czym przełyka ślinę.
- J... ja - bąka. - Myślałam, że jest pani dziennikarką i musi tu pani zaczekać, żeby przeprowadzić z nim wywiad.
- Nie - prycham, odgarniając włosy z twarzy. - Po prostu ci mówię. Nie chcę, żebyś tak o nim mówiła, bo dla twojej informacji, jest zajęty - powtarzam, podkreślając ostatnie słowo.
Mina jej rzednie, a ja triumfuję, uśmiechając się z wyższością.
Do gabinetu wkracza Erica.
- Proszę, pani herbata - informuje mnie, stawiając filiżankę na biurku.
- Dziękuję, Erico - wzdycham. Chcę brzmieć niemalże tak formalnie jak Justin, żeby tylko pokazać tej suce po drugiej stronie, że też tu rządzę.
- Nicole, jesteś potrzebna - komunikuje Erica, stając obok.
Oby, kurde, nie Justinowi.
Nicole kiwa pospiesznie głową i przekłada dokumenty do segregatora, po czym wyciąga do mnie dłoń.
- Miło było panią poznać - mamrocze.
- Chciałabym powiedzieć to samo - wzdycham głęboko, wymieniając z nią uścisk. Uśmiecham się z zaciśniętymi ustami.
Kiedy wychodzą, przecieram twarz dłonią i przygryzam wargę, podchodząc bliżej okna. Jeszcze tego brakowało, bym musiała użerać się z jakąś małolatą, która przy mnie tak beztrosko wyrażała się o Justinie... i to jeszcze mówiąc takie rzeczy! Wiem, że sporo kobiet na niego leci, ale bez przesady. Niech lepiej nie przyznają tego otwarcie w moim towarzystwie.
Nagle słyszę dźwięk telefonu. Kiedy na niego spoglądam, widzę wiadomość.

Od: Hannah
Hej, jestem już wolna. O co chodzi?

Czuję, jak moje serce automatycznie przyspiesza. Wcześniej wysłałam jej SMS, aby odezwała się, gdy nie będzie zajęta.
Przykładam słuchawkę do ucha, dzwoniąc do niej i patrząc na ośnieżony Nowy Jork. Pogoda nie jest zbyt piękna - plucha i zimne powietrze nie skłaniają do żadnych zachwytów ani spacerów.
- Halo? - słyszę jej głos po drugiej stronie.
Powoli, bardzo powoli, wypuszczam powietrze z ust.
- Cześć. Przepraszam, że zaprzątam ci głowę, ale robisz coś dzisiaj?
- Nie, do końca dnia jestem wolna.
- Świetnie. - Nie mam pojęcia, czy rzeczywiście się cieszę. Może wolałabym tego uniknąć? - Czy dom dziecka, w którym przebywaliście z Justinem, jest daleko od Nowego Jorku?
- Nie - odpowiada po kilku sekundach. Ton jej głosu zmienił się na bardziej wystraszony. - To pół godziny jazdy. Dlaczego pytasz?
- Świetnie. Jeśli się zgodzisz, chciałabym tam z tobą pojechać.

*

Nie mam pojęcia, czy to dobry pomysł, jednak jeśli nie zrobię tego teraz, bądźmy szczerzy - nie zrobię tego już nigdy. Przykładam dłonie do brzucha i zerkam na niego, przywołując do siebie wspomnienia, kiedy Justin go dotykał. Wyglądał na rzeczywiście szczęśliwego i sam mi to przecież powiedział. Dlaczego więc wcześniej chciał zniszczyć zdjęcia z USG? Może to pod wpływem chwili. Na pewno nie miał nic złego na myśli, po prostu był zdenerwowany.
Dziecku moje nerwy nie są potrzebne, lecz mimo wszystko wiem, że muszę. To znaczy, chcę. Chcę zrobić to, co zamierzam i dopnę swego.
Hannah prowadzi samochód w tak skupiony sposób, że boję się odezwać, by jej nie przeszkadzać. Ma na nosie okulary i jest wychylona do przodu, obserwując dokładnie drogę. Pocieniowane włosy opadają wzdłuż jej ramion, chociaż tak naprawdę ledwo ich dotykają przez długość.
Jest naprawdę śliczną dziewczyną i wiem, że to głupie, ale ma w sobie coś z Justina. Nawet, jeśli nie są biologicznym rodzeństwem, widzę między nimi podobieństwo. W ten sam sposób marszczą nos. Mają takie same kości policzkowe. Dokładnie tak samo mrużą oczy, gdy się na czymś skupiają. Może popadam w paranoję, ale przysięgam, że to widzę. Mogliby być dobrą drużyną, gdyby tylko ze sobą współpracowali. Boli mnie, że nie mieli tak długo kontaktu.
Nagle Hannah zerka na mnie, przez co wcina mnie w fotel. Odwracam wzrok, świadoma tego, że zostałam przyłapana na gapiostwie.
- Więc... może zacznę tak z grubej rury - rzuca, wzruszając ramionami. - Ale jak to jest... no wiesz - wskazuje ruchem głowy na mój brzuch. - Nosić dziecko?
Patrzę na nią w zdziwieniu.
- Sama nie wiem, jak mam na to odpowiedzieć - mówię, ssąc dolną wargę i patrząc na swoje dłonie. - Nie mam do czego tego porównać.
- Czujesz się, jakbyś zjadła za dużo, ale nie mogła się załatwić?
Rozchylam usta, po czym lekko się uśmiecham, zaczynając chichotać.
- Coś w tym rodzaju - kiwam głową. - To znaczy, dziecko zajmuje więcej miejsca niż jedzenie. I zwykle, gdy więcej zjesz, boli cię brzuch. Teraz czuję się tak, jakbym miała do siebie przyczepiony plecak, tylko z przodu. Jest ciężko, ale to przyjemne uczucie.
Hannah ssie dolną wargę i zerka we wsteczne lusterka, po czym zaczyna bębnić w kierownicę. Jej samochód przypomina mi mój stary. Czasem za nim tęsknię i chciałabym mieć go z powrotem, by znowu poczuć się... normalnie? Z Justinem to chyba niemożliwe. Ciągle czymś mnie zaskakuje, no, a poza tym, trochę trudno przywyknąć do normalności, gdy ma się go przy sobie.
Musiałam go okłamać i wysłać mu SMS, że Britney przyjechała i muszę pojechać się z nią zobaczyć. Nie lubię okłamywać ludzi, ale nie chcę sobie wyobrazić, co by było, gdyby się dowiedział, gdzie faktycznie chcę jechać.
- Czasem też chciałabym się czuć tak, jakbym się przejadła. - Mówi nagle Hannah.
Marszczę czoło.
- To znaczy?
- No, wiesz. Chciałabym być w ciąży.
- Masz jeszcze czas - przygryzam wargę.
- Ta - wypuszcza powietrze z ust. - To samo usłyszałam w wieku czternastu lat.
Mrugam kilkakrotnie powiekami, nie będąc pewną, czy dobrze ją zrozumiałaś.
- Czekaj... byłaś już w ciąży?
Kiwa powoli głową, a ja wybałuszam oczy.
- Miałam chłopaka, który był pełnoletni. Teraz siedzi w więzieniu za seks z nieletnią - syczy.
- Przykro mi...
Hannah macha lekceważąco ręką.
- W sumie, wywalone na to - prycha. - Każdy mi wmawiał, że to był gwałt. Nie dziwię się, że Justin ci nie powiedział. Zostałam przez niego zmuszona do usunięcia ciąży, to gówno jest najgorsze.
Krzywię się.
- Myślę, że się o ciebie martwił.
- Nienawidziłam go wtedy - wzdycha. - Nie masz pojęcia, jak się czułam.
- Justin też chciał, żebym usunęła dziecko - przełykam ślinę, przechylając głowę w bok.
Hannah rzuca mi zaciekawione spojrzenie.
- Naprawdę? Co za dupek - syczy. - Wiedziałam, że ma nierówno pod sufitem, ale żeby aż tak?
- Ej - oblizuję usta. - Nie bądź niemiła. Nie zgadzam się z jego zdaniem, ale wiem, że chciał dla mnie dobrze. Dla ciebie też.
- Pozbawiając mnie dziecka?
- Byłaś nieletnia. - Tłumaczę. - To mogło się dla ciebie źle skończyć. Justin nie jest potworem.
Prycha.
- Jest.
- Nie - staram się brzmieć spokojnie. - Nie jest. Nie traktuj go tak, na pewno cię kocha.
- Cokolwiek powiesz - wywraca oczami i ruchem podbródka wskazuje na okno z mojej strony. - Jesteśmy.
Gdy się odwracam, widzę za oknem ogromny budynek stojący na środku trawiastego placu. Czuję się jak w jednym z tych horrorów, w których bohaterka przyjeżdża do opuszczonego sierocińca.
Przełykam ślinę. Ściany są z bladej cegły, a mosiężne drzwi pokryte ciemną farbą. Ponury nastrój podkreśla pogoda za oknem. Dookoła nie ma nikogo.
- Musimy zatrzymać się tutaj - wzdycha Hannah, parkując przed bramą. - Nie można tam wjeżdżać bez odpowiednich uprawnień.
Przenoszę na nią spojrzenie. Stara się przykryć swoje zdenerwowanie aurą obojętności, ale widzę, jak zmienił jej się głos.
- Dziękuję, że tu ze mną przyjechałaś - chrząkam. - To wiele dla mnie znaczy.
Po raz pierwszy widzę, jak się uśmiecha.
- Drobiazg. Jeśli to sprawi, że będziesz szczęśliwsza i że to w jakiś sposób pomoże mojemu bratu, tak jak powiedziałaś - wzrusza ramionami - to nie mogę się nie zgodzić.
Odwzajemniam jej uniesione kąciki ust.
- Cieszę się, że tak o nim mówisz.
- To, że jest potworem, nie oznacza, że przestałam go kochać. Kazał mi usunąć ciążę, ale jednak doceniam, że ci o tym nie powiedział, bo to było dla mnie bolesne, i - bez obrazy - nie chciałabym, żebyście o tym gadali. Poza tym, pomógł mi w wielu sytuacjach, między innymi sprawił, że wydostałam się z nałogu - wzdycha i macha lekceważąco ręką. - Wysiądźmy już.
Chichoczę pod nosem i wychodzę z auta, a zdenerwowanie chwyta mnie w swoje szpony niczym zimny wiatr.
Wewnątrz jest jeszcze gorzej niż na zewnątrz. Ściany są ciemne, posadzka błyszcząca, ale stara i nieprzyjemna. Dodatkowo jest cicho i pusto, przynajmniej na korytarzu. Przenoszę spojrzenie na Hannah, która podciąga okulary wyżej na nosie.
- Chodź, powinna być w sali, w której mieliśmy zajęcia.
Kiedy idziemy w głąb ogromnej hali, serce mi się kraja na myśl, że Justin spędził w tym miejscu swoje dzieciństwo. Podczas gdy ja bawiłam się w słońcu na placu zabaw, on przeżywał katusze w ciemnych salach domu dziecka.
Poza tym, to w ogóle nie wygląda jak dom dziecka. Rzeczywiście czuję się jak w horrorze. Jak można pozwolić komukolwiek tu przebywać, szczególnie bezbronnym dzieciom?
Docieramy do jednej z sal. Wewnątrz świeci się światło. Hannah zatrzymuje się przed i zagląda do środka. Przełykam ślinę, robiąc krok za nią.
W środku jest przytulniej. Podłoga przykryta jest dywanem, na którym bawi się około dziesięcioro dzieci. Gdzieś w oddali siedzi młoda kobieta, bardziej zainteresowana książką niż podopiecznymi.
Ściany sali są pomalowane na pomarańczowy, a wszędzie wiszą rysunki i malunki dzieci. Kiedy wchodzimy do środka, wszystkie oczy zwracają się w naszym kierunku.
Kobieta unosi brew i wstaje. Jej krótkie włosy podrygują z ruchem jej głowy.
- W czym mogę pomóc? - pyta piskliwym głosem.
Hannah zerka na mnie, więc zabieram głos.
- Chciałabym z panią porozmawiać. Jestem Suzanne Collins - przedstawiam się. Hannah podchodzi do dzieci i kuca przy nich, a ja przysuwam się bliżej kobiety. Nic nie odpowiada, więc uznaję to za zgodę na kontynuację. - Kilkanaście lat temu mieliście państwo tutaj... - błądzę wzrokiem po ścianach, próbując znaleźć odpowiednie słowo. - Opiekunkę? - unoszę brew.
- Jak się nazywała?
- Eee... Nie znam nazwiska - bąkam. - Tylko imię. Rebecca.
- Rebecca Hetfield?
Skąd mam, kurczę, wiedzieć?
- Chyba tak - wzruszam ramionami. - Chciałabym się dowiedzieć, jak mogę się z nią skontaktować.
Macha ręką, wskazując na drzwi odchodzące od sali.
- Ma teraz zajęcia indywidualne, więc musi pani zaczekać.
Pierwszym, nad czym się zastanawiam, to czemu jest tak mało zainteresowana moją osobą. Wszyscy mogą tak sobie tu wejść i zapytać o wszystko? A gdybym chciała porwać jakieś dziecko? Nie mają tu nikogo, żadnej ochrony?
Dopiero potem myślę o tym, co powiedziała.
Rebecca. Tu. Jest.
Zalewa mnie fala gorąca. Chciałam jedynie poznać jej numer telefonu, pracę, cokolwiek, dopiero potem psychicznie przygotować się na konfrontację i dopilnować, by zapłaciła za swoje. Oczywiście, w duchu modliłam się, że straciła zawód i teraz gnije w więzieniu. Nie może przejść mi przez głowę, że w upływie tylu lat nikt nie zgłosił jej na policję. Nawet Justin! Nigdy o tym nie rozmawialiśmy i nie mam pojęcia, czemu tego nie zrobił, ale nie chcę sobie nawet wyobrażać, co ona mu nagadała, że aż tak panicznie boi się komukolwiek tego wyjawić.
Hannah nie ma pojęcia, że szukam tutaj Rebecci. Powiedziałam jej, że muszę coś zrobić, ale jest na tyle miła, że nie zadawała niepotrzebnych pytań. Odwracam się i patrzę na to, jak bawi się z dziećmi. Nie wygląda, jakby bolało ją to miejsce. Może po prostu dobrze maskuje uczucia. Kolejne podobieństwo z Justinem, z którego często trudno cokolwiek odczytać.
Patrzę na drzwi, które wskazała wcześniej pracownica. Rebecca ma indywidualną sesję? Co, jeśli robi z dziećmi to samo, co robiła z Justinem?! To pewne. W ogóle, ile ona ma lat, że nadal się tym zajmuje?!
Mam ochotę zwymiotować. Ale najpierw muszę dopilnować, że trafi za kratki.
Nie chcę tam wchodzić. Jeśli to zrobię, tylko się zdenerwuję. Oczywiście, rzecz jasna, już mam podwyższone ciśnienie, dodatkowo czuję nieprzyjemne, pojedyncze skurcze, ale nie są tak bolesne jak poprzednie.
- Hannah - wołam szeptem dziewczynę. Unosi na mnie spojrzenie i wstaje z kolan, podchodząc do mnie powoli. - Musimy wykonać anonimowy telefon na policję.
Tylko tak mogę pomóc Justinowi i wszystkim, których ta kobieta zraniła. Wiem, że mój chłopak nie chce mieć z nią nic wspólnego, dlatego ostatnie, czego pragnę, to zmuszanie go do zeznawania na komisariacie. Nie mogę więc namówić go na pójście na policję.
Ale nie mogę też pozwolić, by ta suka nie została ukarana za to bestialskie zachowanie.
Muszę zaryzykować. Jeśli policja przyjedzie, a wewnątrz pomieszczenia nie będzie się nic działo, wtedy sama złożę zeznania. Wolałabym jednak, by przyjechali i złapali ją na gorącym uczynku - uniknę nieporozumień spowodowanych brakiem dowodów
- Co? - szepce Hannah, rozchylając szerzej powieki.
- Chodź, pomożesz mi - wzdycham i chwytam ją pod ramię, wyciągając na korytarz.
Akurat w tej chwili zapomniałam, jak zmienić swój numer na prywatny. Mam świadomość, że policja i tak dojdzie do tego, że to ja dzwoniłam, ale chcę wiedzieć, że już wtedy złapią Rebeccę. Wolałabym sama najpierw napluć jej na twarz za ten cały ból mojego chłopaka, ale nie wiadomo, czy nie skończyłoby się to gorzej.
Jestem na siebie zła, że dopiero niedawno wpadłam na pomysł przyjechania tutaj, ale wcześniej nie miałam do tego głowy. Wstyd mi za to.
Hannah na szczęście wie, jak zastrzec numer. Obiecuję, że wszystko wyjaśnię jej potem i zaczynam działać.

(Justin)
(godzina później) 

Wychodzę z pracy dopiero po szesnastej. Byłem zły na Suzanne, że nie poczekała, ale przeszło mi, kiedy Erica pokazała mnóstwo dokumentów przygotowanych przez Nicole. Ta suka działa mi na nerwy. Zmuszono mnie, bym został w biurze dłużej, więc dobrze, że nie było ze mną Suzanne. Rozpraszałaby mnie i rzuciłbym się na nią szybciej, niż Erica zdążyłaby zamknąć drzwi.
Szczególnie teraz, kiedy jej poziom aktywności seksualnej tak się zwiększył. Brakowało mi naszego ciepła, tego, że mogłem pieprzyć ją, leżąc na niej, ale jeśli seks od tyłu również nas zaspokajał, czemu nie?
Ta dziewczyna jest zwariowana, ale kocham ją najmocniej.
Rozmowa z tym parszywym Bingleyem przeszła lepiej, niż się spodziewałem. Może dlatego, że bardziej od niego obchodził mnie widok za oknem. Patricka słyszałem, ale nie słuchałem. Ciągle pieprzył to samo, żebym podjął decyzję, znalazł kogoś, kto będzie dzielił się zyskami, albo po prostu podpisał umowę. Starałem się ze wszystkich sił, by przy nim nie wybuchnąć i nie powiedzieć mu, że mam głęboko w dupie, co on może, a czego nie. To moja firma i nie obchodzą mnie jakieś rządowe wymogi.
Tylko Suzanne jest w stanie odwrócić moje myśli, więc zmierzam w kierunku domu, który wynajmuje z Britney. Muszę powiedzieć jej o pomyśle, jaki przyszedł mi wcześniej do głowy - pojedziemy razem po Jaxona, a potem zadzwonię do Ryana i Victorii, żeby zaprosić ich do nas. Ciekawe, czy moja dziewczyna się ucieszy. Chciałbym spotkać się z Ryanem, ale równocześnie mieć oko na Suzanne, więc tylko opcja wspólnej kolacji jest odpowiednia.
Stresuję się, że po tak długiej rozłące nie będziemy mieli ze sobą gadać, ale, na litość boską, trochę spędziliśmy ze sobą w tym okropnym domu dziecka. Poza tym, skoro ma pole namiotowe, czy tam golfowe - niezbyt już pamiętam - to jakimś cudem musiał się wzbogacić. Ja zresztą też.
Wysiadam z auta, marszcząc czoło na widok pustego miejsca parkingowego. Czym przyjechała Britney? Samochód Suzanne dostarczą dopiero około dwudziestej. Może Britney przybyła z tym jej chłopakiem... ups, narzeczonym. Serio, chciałbym mu powiedzieć, że szczerze mu współczuję, ale chyba muszę sobie darować. Suz byłaby wściekła.
Wzdycham głęboko do siebie i podchodzę do drzwi, dzwoniąc w nie dzwonkiem.
Raz, drugi, trzeci.
Nic się nie dzieje. Przykładam ucho, ale nie słyszę żadnych kroków po drugiej stronie, nawet rozmów.
Marszczę brew. Pewnie gdzieś razem pojechały. Suzanne nie musi mi się zwierzać, ale, kurwa, mogła mi napisać, gdzie są.
Oddycham z ulgą, słysząc telefon komórkowy. Jak ja ją dobrze umiem sprowadzić myślami!
Schodzę ze schodków i zbliżam się do samochodu, patrząc na wyświetlacz.
Rozluźnienie znika mi z twarzy. Po jaką cholerę dzwoni do mnie Hannah?! Jeśli znowu będzie chciała, bym coś dla niej zrobił, to za siebie, kurwa, nie ręczę.
- Co chcesz? - pyskuję, kiedy tylko odbieram.
- Justin - dyszy. Poznaję po jej głosie, że płacze. - Justin, musisz tu przyjechać!
Unoszę brew, zerkając to na mój samochód, to w stronę domu Suzanne i Britney.
- Przyjechać? Gdzie?
- Justin, przysięgam... Nie wiedziałam, co mam zrobić, Justin, naprawdę...
Biorę głęboki wdech, unosząc do góry dłoń.
- Uspokój się - wywracam oczami. - Co się stało?
- Suzanne! - krzyczy zapłakana.
Mrugam kilkakrotnie oczami, wstrzymując oddech.
- Suzanne? Co się stało?! - mam podniesiony ton głosu. Co, do kurwy, robi z nią moja dziewczyna?!
Zaczynam iść szybciej do samochodu, czując, jak wali mi serce.
- Justin, naprawdę, przysięgam, zadzwoniłam po karetkę najszybciej jak się dało...
- Kurwa - warczę. Niech ta roztrzepana dziewucha zaczyna pierdolić od rzeczy. - Co się stało, Hannah?! Mów!
- Ona... Wody jej odpłynęły. I zaczęła krwawić, ja...
- Co?! - napinam szczękę, otwierając drzwi od auta i wsiadając do środka.
Dyszy do słuchawki, a ja coraz bardziej się denerwuję. Wreszcie przełyka ślinę i bierze głęboki wdech, zaczynając płakać jeszcze głośniej.
- Suzan...ne r-rodzi, Jus-stin-n.
- Możesz powtórzyć? - syczę, zaciskając palce na kierownicy, by czymś zająć ręce. - Uspokój się.
Dopiero po chwili, która jest dla mnie wiecznością, słyszę wyraźnie najstraszliwszą prawdę, której najbardziej się obawiałem.
- Ona rodzi. Suzanne rodzi.