Jeśli kiedykolwiek w życiu byłem zaskoczony, to nie wiem, jak mam nazwać swoje uczucia teraz! Czy ktoś może mi, kurwa, wytłumaczyć, co się właśnie stało?!
Począwszy od łyżki, którą upuściłem na talerz, po zakrztuszenie się matki, te wszystkie rzeczy zaczęły budować we mnie paniczny strach i złość. Nie, ja nie byłem zły, byłem wściekły. Zaraz, nawet to słowo nie wyjaśnia do końca wszystkiego, co mną zawładnęło. BYŁEM NIESAMOWICIE WKURWIONY.
Jaka ciąża?! Jakie dziecko?! To jakiś pieprzony żart?!
Nie odrywam wzroku od twarzy tej szmaty. Siedzi z lekko rozchylonymi w półuśmiechu wargami, patrząc na nas i spodziewając się... no właśnie, czego? Oklasków?!
BRAWO, SUZANNE, URODZISZ MI DZIECKO! Ale świetnie. Nigdy nikt nie sprawił mi takiej radości jak ty, misiaczku.
- Co ty mówisz? - pytam kpiąco, mając nadzieję, że to jednak żart. Mimo, że to byłoby naprawdę żenujące, wolałbym, by właśnie to przyznała. BŁAGAM, POWIEDZ, ŻE ŻARTUJESZ.
Zaciskam dłoń na nożu, który trzymam drugą dłonią. Wyjąłem ją spod stołu, chcąc czymś zająć ręce. Choć najchętniej włożyłbym to ostrze w krtań tej zdziry.
Kurwa, jak ja jej nienawidzę. Przysięgam, że myślałem już, że coś dla mnie znaczy, ale najwidoczniej się myliłem.
- Nie cieszysz się? - pyta cicho, marszcząc czoło. Widzę w jej oczach lekkie zakłopotanie i niepewność. Carrie udaje się zagłuszyć chęć mojej odpowiedzi.
- Boże, Suzanne, to cudownie! - klaszcze w dłonie i wstaje od stołu. Zdążyła już przepić wszystko wodą, a gdy podchodzi do nas, zarzuca od tyłu ręce na ramiona Suzanne, mocno ją przytulając i cmokając w policzek.
Nie zesrajcie się.
- Naprawdę, gratuluję - odzywa się ojciec i prawie podskakuję, gdy to słyszę. Kompletnie zapomniałem o jego obecności.
Tata ma kamienny wyraz twarzy. Nie wiem, czy się cieszy, czy nie, bo zwykle nie umie okazywać emocji, ale w tym momencie gówno mnie to obchodzi.
Chcę wyjść.
- Mamo, myślę, że to dla nas wszystkich szok - wypuszczam powietrze z ust, wymuszając uśmiech. - Powinniśmy chyba już iść.
- Co ty mówisz, synku? - wzdycha mama, kręcąc głową. - Nigdzie się nie ruszacie! - piszczy. - Zaraz będzie drugie danie, przygotowałam lazanię.
Uwielbiam lazanię. Tak samo jak uwielbiam was wszystkich.
Patrzę na Suzanne i marszczę czoło, gdy szeroko uśmiecha się w stronę wychodzącej z salonu mamy.
- Pomogę pani - chichocze, wstając i nawet na mnie nie patrząc.
Żałuję, że w domu jej nie uderzyłem. Powinna dostać w łeb naprawdę mocno tak, by roztrzaskał się na malutkie kawałeczki. Może da się jeszcze zrobić?
Nie chce mi się żreć jakiejś lazanii, Boże, do jasnej cholery, chcę stąd po prostu wyjść.
- Jakiś problem, synu? - tata unosi brwi, przyglądając mi się z ciekawością.
- Nie - wstrzymuję oddech. Oddychaj, Justin, oddychaj. - Po prostu, no wiesz... To zaskoczenie.
Tata otwiera usta, ale w słowo wchodzi mu Jaxon. Och, on nadal tu jest? Kompletnie o nim zapomniałem.
- Będę miał braciszka?
- Albo siostrzyczkę - odpowiadam, udając wyraźne wzruszenie na sam dźwięk podekscytowanego głosu malca.
Albo nic. Oj, oby tak było.
Czuję wibracje w kieszeni moich spodni, więc marszczę brwi, zastanawiając się, kto to. Zerkam na wyświetlacz telefonu. SMS od Megan. To ona jeszcze żyje?
Hej, Justin. Trochę się za tobą stęskniłam ;) Wpadnij do mnie w wolnym czasie.
Wzdycham głęboko. Nie wiem, czy mam ochotę do niej iść, ale chyba mnie zrozumie. Ona zawsze mnie rozumiała, zresztą mam ochotę porządnie się najebać. Wystukuję szybką odpowiedź.
Skorzystam z twojej propozycji, mam nadzieję, że masz do zaoferowania coś jeszcze ;-)
Ach, to nasze droczenie. Odpisuje w przeciągu kilkunastu sekund.
Jak zawsze, mały. Do zobaczenia :*
Wywracam oczami. Megan jest naprawdę w porządku, gdyby nie fakt, że ciągle chce pieniędzy. Jakby one nią sterowały. Oczywiście, mną też sterują, ale u niej to trochę męczące, gdy ciągle o nich gada.
Zaraz, bo skupiając się na Megan, chyba zapomniałem o moim wybuchu złości!
Jakim cudem Suzanne w ogóle w tę ciążę zaszła?! Przecież się zabezpieczaliśmy, do jasnej cholery!
Właśnie widzę, jak moja dziewczyna wchodzi do salonu z talerzami z lazanią. Mmm, pycha. Szkoda byłoby, gdyby potknęła się i walnęła twarzą prosto w jedzenie. Wtedy przynajmniej wrócilibyśmy do domu, ale nie, rodzinne spotkania! Hurra!
Nie, kurwa, nie mogę tu zostać ani minuty dłużej. W dodatku cholernie boli mnie głowa i słabo mi z każdą sekundą coraz bardziej. Gdy Suzanne jest obok i stawia talerze na stole, nagle podnoszę się z miejsca, przez co ona chwieje się przez mój gwałtowny ruch. Owijam rękę wokół jej pasa i podtrzymuję ją w bezpiecznej pozycji. Posyła mi zaskoczone spojrzenie.
- Wracamy do domu - oznajmiam.
- Justin... - zaczyna moja mama, ale kręcę głową.
- Dziękujemy za pyszny obiad.
- Zapakuję wam lazanię do domu! - wzdycha mama, zabierając jeden talerz i zanosząc go z powrotem do kuchni.
Wyciągam dłoń do Jaxona.
- Chodź, mały.
Tata wstaje razem z moim synem. Wciąż trzymam rękę przy ciele Suzanne i czuję, jak dziewczyna się spina. Dobrze, niech się boi. To ją nauczy, by następnym razem trzymała język za zębami, a nie chwaliła się wszystkim przy moich rodzicach.
W przedpokoju zastaje nas mama razem z siatką, w której widzę owiniętą złotkiem blachę z lazanią. Och, moja kochana mamusia.
Cmokam ją w oba policzki i odbieram od niej jedzenie, po czym ściskam dłoń ojca.
- Dziękujemy - uśmiecha się Suz, powtarzając za mną wszystkie czynności. Jaxon daje buziaka swoim dziadkom i wreszcie wychodzimy z mieszkania.
Czas na przedstawienie.
Z całej siły zaciskam dłonie na ramieniu Suzanne, niemal szarpiąc ją, by szła szybciej.
P.S.: (Tak, to jeszcze ja:/) Nie wiem, kiedy będzie następny rozdział *teraz wszyscy głęboko wzdychają*, ale postaram się jak najszybciej *wszyscy mówią: "tak, jasne"*. Do zobaczenia za kilka miesięcy (żart). KOCHAM!
Z całej siły zaciskam dłonie na ramieniu Suzanne, niemal szarpiąc ją, by szła szybciej.
- Justin, pozwól mi to wyjaśnić - skrzeczy, starając się wyrwać, ale nie na tyle, by Jaxon skapnął się, że coś jest nie tak.
- Zamknij się - syczę.
Pierwszy raz jestem taki w stosunku do niej. To znaczy, wewnątrz siebie byłem taki od zawsze, ale przy niej udawałem słodkiego frajera. Teraz nie mogę już wytrzymać. Jestem naprawdę wkurwiony i mam nadzieję, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
- Jaxon, odwożę cię do Hannah - warczę, zanim jeszcze zdążę zatrzasnąć za małym tylne drzwi. Nie mogę pozwolić na to, by patrzył na nas w takim stanie. A dzisiaj mam ochotę naprawdę przywalić Suzanne. Kurwa, mógłbym ją nawet zabić! - Obrzydliwe gówno - mamroczę, rzucając jeszcze na siedzenie siatkę z lazanią.
Dziewczyna podskakuje, kiedy zajmuję miejsce kierowcy. Skoro teraz tak się boi, to po chuj odstawiała tę całą szopkę w domu rodziców? Czy ona zdaje sobie sprawę z tego, jaka jest żenująca? Jeśli nie, chętnie jej udowodnię.
Droga do domu siostry mija nam błyskawicznie. Nikt się nie odzywa, nawet Jaxon oszczędził sobie relacjonowania jakichś swoich gównianych bajek. Wyczuł chyba, że coś jest nie tak, ponieważ we wstecznym lusterku widzę, jak patrzy ze skruchą na swoje kolana.
- Nie waż się stąd ruszać - prycham do Suzanne, kiedy wysiadam z auta.
- Justin, nie chcę nigdzie…
- Po prostu tu siedź! - krzyczę w irytacji i trzaskam drzwiami, widząc, jak Jaxon stoi tuż przy mnie.
Dostrzegam w jego oczach strach i serce ściska mi się na ten widok. Nie rozklejaj się, Justin, ty kretynie. Odprowadź gówniarza pod drzwi.
Wyciągam do syna rękę, a gdy wsuwa swoją malutką dłoń w moją, lekko ją ściskam.
- Przyjadę po ciebie najszybciej jak się da - mówię, obchodząc z nim samochód.
Dzwonię dzwonkiem i czekam niecierpliwie na Hannah.
- Tatusiu… - szepce Jaxon.
Zerkam na niego, ale ledwo go słyszę, więc muszę kucnąć.
- Tak, synku?
- Nie zrób jej krzywdy.
Marszczę czoło.
- Komu?
- Suz… anne - mówi tak cicho, jakby zaraz miał się rozkleić.
Boże, co też w niego wstąpiło? Wyciągam do niego ręce i przyciągam go do siebie, mocno przytulając.
- Będzie dobrze, skarbie - cmokam go w policzek i głaszczę jeszcze przez moment po plecach. Wiem, że nie będzie, ale on i tak niewiele zrozumie. Tulę go do siebie, dopóki nie zauważam otwartych drzwi.
Hannah ma na sobie czerwoną koszulę i ciemne dżinsy, a na nos wsunęła okulary do czytania.
- Hej, bracie - rzuca cierpko, krzyżując ręce na piersi i marszcząc brwi.
Wow, pohamuj entuzjazm.
- Zaopiekuj się Jaxonem - mówię od razu, wstając i przyciągając główkę malca do swojej nogi.
- Och, cześć Justin! Miło cię widzieć. Fajnie, że pytasz, czy mam czas. Jasne, z największą przyjemnością znowu zajmę się twoim dzieckiem - prycha, wyrzucając ręce do góry. - W dodatku u mnie też wszystko w porządku. Rodzeństwo to jednak fajna sprawa.
Mrużę oczy.
- Mogłabyś chociaż raz nie być taką suką.
- A ty mógłbyś choć raz nie być takim chujem.
- Nie przy Jaxonie - syczę, zerkając na chłopca, który patrzy na nas zaciekawiony, ale jednocześnie też wystraszony. Nadal.
- Nie przy Jaxonie? Błagam cię, Justin, jeśli miałabym wymieniać, czego ty nie powinieneś przy nim robić, to...
- Zamknij. Ten. Ryj. - Warczę, zbliżając się do niej. - Po prostu się nim zaopiekuj, jasne? Czy wymagam od ciebie zbyt wiele?! A może znowu zaczęłaś brać narkotyki i umawiać się nie z tymi, co trzeba, więc nie chcesz, by ktoś to widział?
Dopiero kiedy to mówię, zdaję sobie sprawę z tego, jak to zabrzmiało. Zaciskam usta, widząc, jak wyraz twarzy Hannah automatycznie się zmienia. Nie jest zła. Jest zawiedziona. Bez żadnego słowa zamyka nam drzwi przed nosem. Słyszę, jak przekręca zamki. Pukam i dzwonię dzwonkiem, ale jedyne co słyszę, to głucha cisza.
- Tatusiu... Chyba nam nie otworzy - głos Jaxona jest bardziej załamany niż wcześniej.
Przełykam ślinę i wypuszczam powietrze z ust, odwracając się na pięcie i wracając do auta. Jaxon posłusznie idzie za mną. Myślę, że się mnie boi.
Widzę, jak Suzanne wpatruje się w swoje kolana. Teraz nie wygląda na przestraszoną, jest raczej poruszona i nawet mi jej żal. Nawet nie pyta, dlaczego wróciłem z synem. Wspominam sobie jego słowa. Nie zrób jej krzywdy. Takie małe dziecko, a już tyle rozumie. Może go posłucham?
Bzdura. Suzanne zasługuje na karę, nawet na większą, niż może sobie wyobrazić.
- Co to jest chuj, tatusiu? - słyszę nagle za sobą.
- Nic, co powinno cię interesować - prawie krzyczę, zaciskając pięści na kierownicy.
Kątem oka widzę, jak Suzanne na mnie zerka, po czym odpina pas, by odwrócić się do malca.
- To brzydkie słowo, którego nie powinieneś używać, kochanie - mruczy i lekko się uśmiecha. - Niegrzeczni ludzie mówią tak do siebie, kiedy chcą siebie nawzajem obrazić. Ty chyba nie jesteś niegrzeczny, prawda? - unosi brew.
- Nie - Jaxo kręci główką.
- A chcesz kogoś obrazić?
- Też nie.
- No więc widzisz, Jax - śmieje się Suzanne i wyciąga do mojego syna pięść, by przybić z nim żółwika.
Wywracam oczami. Kto jak kto, ale podejście do dzieci to ona ma. Niech jednak się jej nie wydaje, że to mnie w jakiś sposób skruszy.
Przez dalszą drogę się nie odzywamy. Zerkam co chwila na moją dziewczynę, a ona skulona siedzi na fotelu, gapiąc się beznamiętnie przed siebie. Zagryza wargę i ssie ją ze zdenerwowania. Ja wyładowuję swoją złość na kierownicy, póki co, to jedyna rzecz, jaką mam pod ręką. W dodatku piekielnie boli mnie głowa, jakiś jeden punkt w mojej czaszce tak pulsuje, że chyba zaraz wybuchnie i rozerwie mnie na kawałki. Krzywię się.
- Zamknij się - syczę.
Pierwszy raz jestem taki w stosunku do niej. To znaczy, wewnątrz siebie byłem taki od zawsze, ale przy niej udawałem słodkiego frajera. Teraz nie mogę już wytrzymać. Jestem naprawdę wkurwiony i mam nadzieję, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
- Jaxon, odwożę cię do Hannah - warczę, zanim jeszcze zdążę zatrzasnąć za małym tylne drzwi. Nie mogę pozwolić na to, by patrzył na nas w takim stanie. A dzisiaj mam ochotę naprawdę przywalić Suzanne. Kurwa, mógłbym ją nawet zabić! - Obrzydliwe gówno - mamroczę, rzucając jeszcze na siedzenie siatkę z lazanią.
Dziewczyna podskakuje, kiedy zajmuję miejsce kierowcy. Skoro teraz tak się boi, to po chuj odstawiała tę całą szopkę w domu rodziców? Czy ona zdaje sobie sprawę z tego, jaka jest żenująca? Jeśli nie, chętnie jej udowodnię.
Droga do domu siostry mija nam błyskawicznie. Nikt się nie odzywa, nawet Jaxon oszczędził sobie relacjonowania jakichś swoich gównianych bajek. Wyczuł chyba, że coś jest nie tak, ponieważ we wstecznym lusterku widzę, jak patrzy ze skruchą na swoje kolana.
- Nie waż się stąd ruszać - prycham do Suzanne, kiedy wysiadam z auta.
- Justin, nie chcę nigdzie…
- Po prostu tu siedź! - krzyczę w irytacji i trzaskam drzwiami, widząc, jak Jaxon stoi tuż przy mnie.
Dostrzegam w jego oczach strach i serce ściska mi się na ten widok. Nie rozklejaj się, Justin, ty kretynie. Odprowadź gówniarza pod drzwi.
Wyciągam do syna rękę, a gdy wsuwa swoją malutką dłoń w moją, lekko ją ściskam.
- Przyjadę po ciebie najszybciej jak się da - mówię, obchodząc z nim samochód.
Dzwonię dzwonkiem i czekam niecierpliwie na Hannah.
- Tatusiu… - szepce Jaxon.
Zerkam na niego, ale ledwo go słyszę, więc muszę kucnąć.
- Tak, synku?
- Nie zrób jej krzywdy.
Marszczę czoło.
- Komu?
- Suz… anne - mówi tak cicho, jakby zaraz miał się rozkleić.
Boże, co też w niego wstąpiło? Wyciągam do niego ręce i przyciągam go do siebie, mocno przytulając.
- Będzie dobrze, skarbie - cmokam go w policzek i głaszczę jeszcze przez moment po plecach. Wiem, że nie będzie, ale on i tak niewiele zrozumie. Tulę go do siebie, dopóki nie zauważam otwartych drzwi.
Hannah ma na sobie czerwoną koszulę i ciemne dżinsy, a na nos wsunęła okulary do czytania.
- Hej, bracie - rzuca cierpko, krzyżując ręce na piersi i marszcząc brwi.
Wow, pohamuj entuzjazm.
- Zaopiekuj się Jaxonem - mówię od razu, wstając i przyciągając główkę malca do swojej nogi.
- Och, cześć Justin! Miło cię widzieć. Fajnie, że pytasz, czy mam czas. Jasne, z największą przyjemnością znowu zajmę się twoim dzieckiem - prycha, wyrzucając ręce do góry. - W dodatku u mnie też wszystko w porządku. Rodzeństwo to jednak fajna sprawa.
Mrużę oczy.
- Mogłabyś chociaż raz nie być taką suką.
- A ty mógłbyś choć raz nie być takim chujem.
- Nie przy Jaxonie - syczę, zerkając na chłopca, który patrzy na nas zaciekawiony, ale jednocześnie też wystraszony. Nadal.
- Nie przy Jaxonie? Błagam cię, Justin, jeśli miałabym wymieniać, czego ty nie powinieneś przy nim robić, to...
- Zamknij. Ten. Ryj. - Warczę, zbliżając się do niej. - Po prostu się nim zaopiekuj, jasne? Czy wymagam od ciebie zbyt wiele?! A może znowu zaczęłaś brać narkotyki i umawiać się nie z tymi, co trzeba, więc nie chcesz, by ktoś to widział?
Dopiero kiedy to mówię, zdaję sobie sprawę z tego, jak to zabrzmiało. Zaciskam usta, widząc, jak wyraz twarzy Hannah automatycznie się zmienia. Nie jest zła. Jest zawiedziona. Bez żadnego słowa zamyka nam drzwi przed nosem. Słyszę, jak przekręca zamki. Pukam i dzwonię dzwonkiem, ale jedyne co słyszę, to głucha cisza.
- Tatusiu... Chyba nam nie otworzy - głos Jaxona jest bardziej załamany niż wcześniej.
Przełykam ślinę i wypuszczam powietrze z ust, odwracając się na pięcie i wracając do auta. Jaxon posłusznie idzie za mną. Myślę, że się mnie boi.
Widzę, jak Suzanne wpatruje się w swoje kolana. Teraz nie wygląda na przestraszoną, jest raczej poruszona i nawet mi jej żal. Nawet nie pyta, dlaczego wróciłem z synem. Wspominam sobie jego słowa. Nie zrób jej krzywdy. Takie małe dziecko, a już tyle rozumie. Może go posłucham?
Bzdura. Suzanne zasługuje na karę, nawet na większą, niż może sobie wyobrazić.
- Co to jest chuj, tatusiu? - słyszę nagle za sobą.
- Nic, co powinno cię interesować - prawie krzyczę, zaciskając pięści na kierownicy.
Kątem oka widzę, jak Suzanne na mnie zerka, po czym odpina pas, by odwrócić się do malca.
- To brzydkie słowo, którego nie powinieneś używać, kochanie - mruczy i lekko się uśmiecha. - Niegrzeczni ludzie mówią tak do siebie, kiedy chcą siebie nawzajem obrazić. Ty chyba nie jesteś niegrzeczny, prawda? - unosi brew.
- Nie - Jaxo kręci główką.
- A chcesz kogoś obrazić?
- Też nie.
- No więc widzisz, Jax - śmieje się Suzanne i wyciąga do mojego syna pięść, by przybić z nim żółwika.
Wywracam oczami. Kto jak kto, ale podejście do dzieci to ona ma. Niech jednak się jej nie wydaje, że to mnie w jakiś sposób skruszy.
Przez dalszą drogę się nie odzywamy. Zerkam co chwila na moją dziewczynę, a ona skulona siedzi na fotelu, gapiąc się beznamiętnie przed siebie. Zagryza wargę i ssie ją ze zdenerwowania. Ja wyładowuję swoją złość na kierownicy, póki co, to jedyna rzecz, jaką mam pod ręką. W dodatku piekielnie boli mnie głowa, jakiś jeden punkt w mojej czaszce tak pulsuje, że chyba zaraz wybuchnie i rozerwie mnie na kawałki. Krzywię się.
Gdy trąbię na jakiegoś palanta, który
nagle zmienił pas, Suzanne podskakuje, a ja uśmiecham się pod nosem.
Jest taka bezbronna. I dobrze. Mogła, kurwa, pomyśleć wcześniej.
Nie
mam czasu, by poczekać na otwarcie bramy, więc zatrzymuję się przed
podjazdem i wysiadam z auta. Słyszę, że Suzanne robi to samo, bo jej
buty uderzają o beton.
- Justin - mówi, podchodząc do mnie. Owija ręce wokół ramion na znak, że trochę jej zimno.
Kątem oka widzę, jak Jaxon zamyka drzwi i biegnie do domu, jakby bał się spędzać z nami czas.
Kątem oka widzę, jak Jaxon zamyka drzwi i biegnie do domu, jakby bał się spędzać z nami czas.
- Właź do środka - warczę do Suzanne, otwierając jej furtkę, przez którą niepewnie wchodzi. - Szybciej - ponaglam, widząc, jak się wlecze. Chcę to mieć już z głowy.
Chcę się na nią rzucić już po wejściu do domu, ale wtedy słyszę panią Stewart. No nie, kto jeszcze?!
-
Dzień dobry, panie Bieber - mówi gospodyni, wychodząc nam na powitanie.
Jak zwykle, ma na sobie czarną sukienkę z białym fartuszkiem. - Panno
Collins - skłania się, a ja słyszę, jak Suzanne oddycha z ulgą.
- Dziękuję za wszystko, Mirando - mówię twardo, lecz lekko się uśmiecham. - Do zobaczenia jutro.
- Panie Bieber - mówi, jakby wcale mnie nie słyszała. - Chciałabym się pana zapytać, jakie zakupy zrobić na jutrzejsze przyjęcie.
Suzanne marszczy czoło i patrzy na mnie.
- Przyjęcie?
Kurwa, kompletnie zapomniałem. Partnerzy z firm z Kanady przylatują rano do Nowego Jorku i zaprosiłem ich na ogrodowe party, żeby uzgodnić kontrakt. Piwko, grillek, basenik. Ale frajda.
- Ach, proszę - mówię, idąc za Mirandą do kuchni, gdzie na wyspie kuchennej leży lista zakupów. Wywracam oczami. Czuję, jak napięcie między mną, a moją dziewczyną momentalnie wzrasta.
Rzucam okiem na kartkę. Pomidory, papryka, żółty ser... I ja niby mam wiedzieć, co Miranda razem z Clowesem mają jeszcze kupić?! Cholera, myślałem, że jak sobie zatrudnię ludzi od brudnej roboty, to będą ją wykonywać.
- Hm - marszczę brwi. - Nie mam pojęcia, co byłoby odpowiednie. - Mówię prawdę. W ogóle nie znam się na tych sprawach.
Nagle obok mnie pojawia się Suzanne.
- Może w czymś pomóc?
Tak, suko. Idź się zabij.
Wzdycham i podsuwam jej papier. Przygląda mu się i nieco ode mnie odsuwa, by zachować między nami przestrzeń.
- Jakie to przyjęcie? - unosi brwi, nawet na mnie nie patrząc.
- Z partnerami firmy - odpowiadam szybko.
- Coś jak grill w ogrodzie? Czy ma być bardziej kameralnie?
- Grill. Chcemy się wyluzować - prawie się rozpływam na myśl o tym, jaki sobie zapewnimy chilloucik, szczególnie po tym, co przeżywam dzisiaj. No i nareszcie spotkam się z kumplami. Wyjechali ze Stanów kilka lat temu i do tej pory utrzymujemy kontakt, a w dodatku dogadujemy się, jeśli chodzi o sprawy biznesowe. Fajnie będzie ich znowu zobaczyć.
- Mogę? - pyta Suzanne, wyciągając do Mirandy długopis, a ta ochoczo go jej podaje. - Myślę, że kabanosy odpadają - mówi, skreślając jedną pozycję. - Przydałby się dobry karczek - uśmiecha się lekko. - No i tuńczyk. Koniecznie sałatka z tuńczykiem. W dodatku można dodać rukolę, a na grillu przygotować łososia.
- Łosoś! - krzyczy pani Stewart, jakby właśnie odkryła nową potrawę. - Jak mogłam o nim zapomnieć! Drogie dziecko, tak strasznie ci dziękuję - uśmiecha się szeroko i patrzy na mnie. - Nie przeszkadza panu łosoś, panie Bieber?
- Eee... Nie - bąkam, nieco się czerwieniąc. Co to było? Po co Suzanne mi w ogóle pomaga? Powinna mnie nienawidzić, ale jak widać jest zbyt naiwna. I zbyt łasa na kasę, by to zrobić. - Dziękuję, Mirando - mówię znowu, wypuszczając powietrze z ust. - Do zobaczenia jutro.
Pani Stewart marszczy czoło, zaskoczona moimi słowami, lecz chyba dociera do niej, że jej obecność nie jest tu w tej chwili potrzebna.
- Panie Bieber - mówi, jakby wcale mnie nie słyszała. - Chciałabym się pana zapytać, jakie zakupy zrobić na jutrzejsze przyjęcie.
Suzanne marszczy czoło i patrzy na mnie.
- Przyjęcie?
Kurwa, kompletnie zapomniałem. Partnerzy z firm z Kanady przylatują rano do Nowego Jorku i zaprosiłem ich na ogrodowe party, żeby uzgodnić kontrakt. Piwko, grillek, basenik. Ale frajda.
- Ach, proszę - mówię, idąc za Mirandą do kuchni, gdzie na wyspie kuchennej leży lista zakupów. Wywracam oczami. Czuję, jak napięcie między mną, a moją dziewczyną momentalnie wzrasta.
Rzucam okiem na kartkę. Pomidory, papryka, żółty ser... I ja niby mam wiedzieć, co Miranda razem z Clowesem mają jeszcze kupić?! Cholera, myślałem, że jak sobie zatrudnię ludzi od brudnej roboty, to będą ją wykonywać.
- Hm - marszczę brwi. - Nie mam pojęcia, co byłoby odpowiednie. - Mówię prawdę. W ogóle nie znam się na tych sprawach.
Nagle obok mnie pojawia się Suzanne.
- Może w czymś pomóc?
Tak, suko. Idź się zabij.
Wzdycham i podsuwam jej papier. Przygląda mu się i nieco ode mnie odsuwa, by zachować między nami przestrzeń.
- Jakie to przyjęcie? - unosi brwi, nawet na mnie nie patrząc.
- Z partnerami firmy - odpowiadam szybko.
- Coś jak grill w ogrodzie? Czy ma być bardziej kameralnie?
- Grill. Chcemy się wyluzować - prawie się rozpływam na myśl o tym, jaki sobie zapewnimy chilloucik, szczególnie po tym, co przeżywam dzisiaj. No i nareszcie spotkam się z kumplami. Wyjechali ze Stanów kilka lat temu i do tej pory utrzymujemy kontakt, a w dodatku dogadujemy się, jeśli chodzi o sprawy biznesowe. Fajnie będzie ich znowu zobaczyć.
- Mogę? - pyta Suzanne, wyciągając do Mirandy długopis, a ta ochoczo go jej podaje. - Myślę, że kabanosy odpadają - mówi, skreślając jedną pozycję. - Przydałby się dobry karczek - uśmiecha się lekko. - No i tuńczyk. Koniecznie sałatka z tuńczykiem. W dodatku można dodać rukolę, a na grillu przygotować łososia.
- Łosoś! - krzyczy pani Stewart, jakby właśnie odkryła nową potrawę. - Jak mogłam o nim zapomnieć! Drogie dziecko, tak strasznie ci dziękuję - uśmiecha się szeroko i patrzy na mnie. - Nie przeszkadza panu łosoś, panie Bieber?
- Eee... Nie - bąkam, nieco się czerwieniąc. Co to było? Po co Suzanne mi w ogóle pomaga? Powinna mnie nienawidzić, ale jak widać jest zbyt naiwna. I zbyt łasa na kasę, by to zrobić. - Dziękuję, Mirando - mówię znowu, wypuszczając powietrze z ust. - Do zobaczenia jutro.
Pani Stewart marszczy czoło, zaskoczona moimi słowami, lecz chyba dociera do niej, że jej obecność nie jest tu w tej chwili potrzebna.
- Och - odpowiada, kiwając głową. - Dobrze, do zobaczenia - mówi speszona. Zabiera kartkę i mija nas, wychodząc na przedpokój. - Jaxon pobiegł na górę. Dziękuję jeszcze raz - rzuca z uśmiechem, a po chwili słyszę dźwięk zamykanych drzwi.
- Do widzenia - odpowiada Suzanne. Jej reakcja jest nieco spóźniona i tak desperacka, że w głosie dziewczyny niemal słyszę wołanie o pomoc.
Iskry, jakie odczuwam, są silniejsze niż jakakolwiek burza. Pioruny ciskają między naszymi ciałami jak opętane. Czuję się jak wielka bańka, która zaraz wybuchnie. Zaciskam pięści, patrząc na Suzanne. Stoi bokiem do mnie i patrzy w stronę wyjścia z kuchni, jakby nieprzytomnie. Mam wrażenie, że za chwilę zemdleje. Oddycha głęboko i szybko, bojąc się na mnie spojrzeć. Czuje to samo co ja. Wiem to.
Iskry, jakie odczuwam, są silniejsze niż jakakolwiek burza. Pioruny ciskają między naszymi ciałami jak opętane. Czuję się jak wielka bańka, która zaraz wybuchnie. Zaciskam pięści, patrząc na Suzanne. Stoi bokiem do mnie i patrzy w stronę wyjścia z kuchni, jakby nieprzytomnie. Mam wrażenie, że za chwilę zemdleje. Oddycha głęboko i szybko, bojąc się na mnie spojrzeć. Czuje to samo co ja. Wiem to.
Odliczam w głowie piętnaście sekund. Piętnaście prostych
sekund, podczas których Stewart znajdzie się w odpowiedniej odległości, gdzie
nic nie usłyszy.
Nagle Suzanne idzie w stronę przedpokoju. Nie mogę powiedzieć, bo byłem na to przygotowany, ale jednak zaskakuje mnie jej ruch. Otrząsam się, gdy chce wyjść z kuchni. Jestem od niej szybszy.
Wyciągam
rękę i szarpię ją za włosy, w efekcie czego odwraca się twarzą do mnie,
a ja w tym czasie przenoszę dłoń na jej szyję i popycham dziewczynę o framugę, waląc w nią jej głową.
- Ty podła suko! - krzyczę, przybliżając się do jej ust. - Jak mogłaś mi coś takiego zrobić?!
Wciąż mocno ją trzymam, przenosząc ucisk bardziej na podbródek, by się nie udusiła. Niech odpowie, zanim ją zabiję.
Dostrzegam grymas, a potem słyszę niedbałe jęknięcie.
- Justin, puść mnie.
- Odpowiadaj, kiedy do ciebie mówię!
Patrzy na mnie ze strachem i nerwowo przełyka ślinę.
- Ja... Nie wiem.
- Nie wiesz?! - jeszcze raz uderzam jej czaszką o ścianę. - Jak możesz kurwa nie wiedzieć?! Zaszłaś sobie w ciążę, kurwa, ot tak!
- Justin, puść mnie.
- Odpowiadaj, kiedy do ciebie mówię!
Patrzy na mnie ze strachem i nerwowo przełyka ślinę.
- Ja... Nie wiem.
- Nie wiesz?! - jeszcze raz uderzam jej czaszką o ścianę. - Jak możesz kurwa nie wiedzieć?! Zaszłaś sobie w ciążę, kurwa, ot tak!
-
O ile dobrze pamiętam, mężczyzna jest bardziej zaangażowany w zajście
kobiety w ciążę - odpowiada po chwili, ale mimo tych słów, ton wypowiedzi jest desperacki i cichy.
Odsuwam się do Suzanne, dysząc i patrząc jej w oczy.
Chyba ją zamurowało. Ma rozchylone wargi i sprawia wrażenie, jakby za
wszelką cenę starała się mnie zrozumieć.
- Nie jestem kurwa gotowy na dziecko, nie rozumiesz?!
- Just...
- Nie! Nie będzie żadnego kolejnego pierdolonego bachora w tym domu! Nie chcę dziecka! Nie chcę go z tobą!
Po tych słowach Suzanne zachłystuje się powietrzem. Mam wrażenie, że walczy ze swoją śliną, próbując ją za wszelką cenę przełknąć, ale gula w gardle spowodowana moim zdaniem ją powstrzymuje. Patrzę na nią, dysząc ciężko. Wiem, że to, co powiedziałem było lekką przesadą, ale naprawdę mam kurwa dosyć.
- Justin, przecież moglibyśmy... - zaczyna po chwili.
- Nie moglibyśmy!
- To jest dziecko!
- To coś nazywasz dzieckiem?! - wrzeszczę na cały dom, wymachując rękami.
Suzanne zamiera, przygryzając mocno dolną wargę.
- Jak nazwałeś NASZE dziecko?!
- Tym czymś! Ogłuchłaś?!
Kurwa, zaraz coś rozpierdolę.
- Nie mogę uwierzyć, że...
- Że co? - prycham. - Że nie chcę z tobą dziecka?! Ja pierdolę, spadłaś teraz z nieba, czy jak?! Myślisz, że coś dla mnie znaczysz?! Myślisz, że wszystko jest zawsze idealnie?! Nie prosiłem cię o to dziecko! Nie prosiłem cię o ciebie!
Zamiera. Wstrzymuje oddech i przez chwilę słyszę tylko walenie naszych serc.
- Nie... nie prosiłeś... o mnie? - udaje się jej wydusić, gdy tylko pojedyncza łza wypływa z jej oka.
- Nie - oddycham ciężko, kręcąc głową. Nie chciałem jej tego mówić, ale tak jakoś wyszło. Tak. Jakoś. Wyszło. Jakbym mówił o całym swoim życiu. - To gra, Suzanne. Pierdolona, kurwa, gra. Naprawdę nie mogę uwierzyć, że nie zauważyłaś.
- Co... co ty do mnie mówisz, Justin?
- Słuchaj, pierdolona szmato, naprawdę nie mogę zrozumieć, że przez ten cały miesiąc myślałaś, że mi na tobie zależy! Latałem za tobą tylko po to, żebyś ze mną kurwa była! Nie ogarnęłaś tego całego przedstawienia? Gierki?! Miłość to gra, Suzanne, i właśnie przegrałaś.
Dziewczyna rozchyla raz powieki, raz oczy, jakby robiła to na zmianę i nie mogła się zdecydować.
- Ale... Ale pojechałeś ze mną do Forks...
- Tak, żeby ochronić coś, co do mnie należało. Jakby to wyglądało, gdyby ktoś cię wtedy skrzywdził? Co powiedzieliby ludzie, media? Że zginęła moja dziewczyna, a ja siedziałem na dupie w Nowym Jorku i nic nie zrobiłem?!
- Przecież... Powiedziałeś mi, że mnie kochasz.
Prycham zażenowany.
- Powiedziałem ci też wiele innych istotnych rzeczy, o których powinnaś teraz zapomnieć, bo już się nie liczą, rozumiesz? Mam ci to kurwa przeliterować? Okłamałem cię. Niech to do ciebie dotrze.
Suzanne kręci głową z niedowierzaniem.
- Miałeś to wszystko zaplanowane?! - krzyczy, lecz w jej ustach jest to jedynie przeraźliwy pisk zrozpaczonej kobiety. - Kiedy byłam u ciebie w biurze, znalazłam teczkę z moim nazwiskiem.
- Grzebałaś mi w rzeczach?!
- ...tam było wszystko, Justin, wszystko, nawet to, o czym sama nie wiedziałam - przełyka ślinę, nie mogąc już powstrzymać łez, które płyną strumieniami po jej policzkach. - Zastawiłeś na mnie sieć? Upolowałeś mnie?
Uśmiecham się lekko na dobór jej słów.
- Tak, kochanie, upolowałem - chichoczę. - Ale nie sądziłem, kurwa, że zajdziesz w ciążę - od razu pochmurnieję, zaciskając pięści. - Nie prosiłem cię o to.
- A myślisz, że ja się prosiłam?! Nie błagałam cię o to! Ale stało się!
- Just...
- Nie! Nie będzie żadnego kolejnego pierdolonego bachora w tym domu! Nie chcę dziecka! Nie chcę go z tobą!
Po tych słowach Suzanne zachłystuje się powietrzem. Mam wrażenie, że walczy ze swoją śliną, próbując ją za wszelką cenę przełknąć, ale gula w gardle spowodowana moim zdaniem ją powstrzymuje. Patrzę na nią, dysząc ciężko. Wiem, że to, co powiedziałem było lekką przesadą, ale naprawdę mam kurwa dosyć.
- Justin, przecież moglibyśmy... - zaczyna po chwili.
- Nie moglibyśmy!
- To jest dziecko!
- To coś nazywasz dzieckiem?! - wrzeszczę na cały dom, wymachując rękami.
Suzanne zamiera, przygryzając mocno dolną wargę.
- Jak nazwałeś NASZE dziecko?!
- Tym czymś! Ogłuchłaś?!
Kurwa, zaraz coś rozpierdolę.
- Nie mogę uwierzyć, że...
- Że co? - prycham. - Że nie chcę z tobą dziecka?! Ja pierdolę, spadłaś teraz z nieba, czy jak?! Myślisz, że coś dla mnie znaczysz?! Myślisz, że wszystko jest zawsze idealnie?! Nie prosiłem cię o to dziecko! Nie prosiłem cię o ciebie!
Zamiera. Wstrzymuje oddech i przez chwilę słyszę tylko walenie naszych serc.
- Nie... nie prosiłeś... o mnie? - udaje się jej wydusić, gdy tylko pojedyncza łza wypływa z jej oka.
- Nie - oddycham ciężko, kręcąc głową. Nie chciałem jej tego mówić, ale tak jakoś wyszło. Tak. Jakoś. Wyszło. Jakbym mówił o całym swoim życiu. - To gra, Suzanne. Pierdolona, kurwa, gra. Naprawdę nie mogę uwierzyć, że nie zauważyłaś.
- Co... co ty do mnie mówisz, Justin?
- Słuchaj, pierdolona szmato, naprawdę nie mogę zrozumieć, że przez ten cały miesiąc myślałaś, że mi na tobie zależy! Latałem za tobą tylko po to, żebyś ze mną kurwa była! Nie ogarnęłaś tego całego przedstawienia? Gierki?! Miłość to gra, Suzanne, i właśnie przegrałaś.
Dziewczyna rozchyla raz powieki, raz oczy, jakby robiła to na zmianę i nie mogła się zdecydować.
- Ale... Ale pojechałeś ze mną do Forks...
- Tak, żeby ochronić coś, co do mnie należało. Jakby to wyglądało, gdyby ktoś cię wtedy skrzywdził? Co powiedzieliby ludzie, media? Że zginęła moja dziewczyna, a ja siedziałem na dupie w Nowym Jorku i nic nie zrobiłem?!
- Przecież... Powiedziałeś mi, że mnie kochasz.
Prycham zażenowany.
- Powiedziałem ci też wiele innych istotnych rzeczy, o których powinnaś teraz zapomnieć, bo już się nie liczą, rozumiesz? Mam ci to kurwa przeliterować? Okłamałem cię. Niech to do ciebie dotrze.
Suzanne kręci głową z niedowierzaniem.
- Miałeś to wszystko zaplanowane?! - krzyczy, lecz w jej ustach jest to jedynie przeraźliwy pisk zrozpaczonej kobiety. - Kiedy byłam u ciebie w biurze, znalazłam teczkę z moim nazwiskiem.
- Grzebałaś mi w rzeczach?!
- ...tam było wszystko, Justin, wszystko, nawet to, o czym sama nie wiedziałam - przełyka ślinę, nie mogąc już powstrzymać łez, które płyną strumieniami po jej policzkach. - Zastawiłeś na mnie sieć? Upolowałeś mnie?
Uśmiecham się lekko na dobór jej słów.
- Tak, kochanie, upolowałem - chichoczę. - Ale nie sądziłem, kurwa, że zajdziesz w ciążę - od razu pochmurnieję, zaciskając pięści. - Nie prosiłem cię o to.
- A myślisz, że ja się prosiłam?! Nie błagałam cię o to! Ale stało się!
- Kurwa, miałem nadzieję, że to jakiś pierdolony żart!
- Nie jestem taka jak ty - udaje jej się wydusić. - Nie robię sobie żartów z tak poważnych rzeczy.
- Kiedy dokładnie to się stało? - pytam, zaciskając pięści. Hamuję się z całej siły przed ponownym atakiem.
Suzanne unosi brew, patrząc na mnie jak na kretyna, po czym oblizuje powoli górną wargę i pociąga nosem.
- Nie jestem taka jak ty - udaje jej się wydusić. - Nie robię sobie żartów z tak poważnych rzeczy.
- Kiedy dokładnie to się stało? - pytam, zaciskając pięści. Hamuję się z całej siły przed ponownym atakiem.
Suzanne unosi brew, patrząc na mnie jak na kretyna, po czym oblizuje powoli górną wargę i pociąga nosem.
- Chyba kiedy uprawialiśmy seks - mówi głośniej. Jej też zaczynają puszczać nerwy.
- Nie rób ze mnie idioty - syczę, i zanim udaje jej się powiedzieć coś w stylu "I tak nim jesteś", dodaję - Chcę wiedzieć, czy brałaś wtedy tabletki.
Szybko
przełyka ślinę, kręcąc głową. Jest skruszona, bardziej poruszona i zawstydzona, a w dodatku
sięga dłonią do oczu, wycierając łzy.
- W ogóle... nie brałam tych tabletek - chrząka, odwracając ode mnie wzrok.
Kurwa, tego się spodziewałem. Oszukała mnie, jak każda pierdolona pizda na tym świecie. Czego ja się spodziewałem?
- Och.
- Och - powtarza szybko za mną. - Tylko na tyle cię stać?
- Och.
- Och - powtarza szybko za mną. - Tylko na tyle cię stać?
- Chcę zobaczyć test. - Warczę.
-
Nie muszę ci niczego udowadniać - prycha nagle, wyraźnie zaskoczona
moim rozkazem. - Dowiesz się, kiedy za kilka miesięcy zobaczysz mnie z
wielkim brzuchem.
- Chcę wiedzieć, czy nie puszczałaś się za moimi plecami.
Przełyka ślinę i wciąga głęboko powietrze.
- Jak... jak śmiesz? - mamrocze. - Sądzisz... że cię zdradzałam?
- Nie zdziwiłbym się - prycham.
- Sądzisz, że zdradziłabym osobę, którą kocham?! - krzyczy zrozpaczona i znowu zaczyna się trząść, płacząc od nowa.
Zasysam wargi. Co to znaczy kogoś kochać? To niemożliwe, by to do mnie czuła. Nikt tego do mnie nie czuje i ja nie czuję tego do nikogo... chyba. Miłość to gra. Nie żadne uczucie.
- Chcę wiedzieć, czy nie puszczałaś się za moimi plecami.
Przełyka ślinę i wciąga głęboko powietrze.
- Jak... jak śmiesz? - mamrocze. - Sądzisz... że cię zdradzałam?
- Nie zdziwiłbym się - prycham.
- Sądzisz, że zdradziłabym osobę, którą kocham?! - krzyczy zrozpaczona i znowu zaczyna się trząść, płacząc od nowa.
Zasysam wargi. Co to znaczy kogoś kochać? To niemożliwe, by to do mnie czuła. Nikt tego do mnie nie czuje i ja nie czuję tego do nikogo... chyba. Miłość to gra. Nie żadne uczucie.
- Ty kurwo... - zaczynam, robiąc krok w jej stronę, ale wciska się w ścianę, podnosząc ręce.
- Dość. - Kręci głową, patrząc na mnie błagalnie.
Zatrzymuję się, marszcząc czoło.
Zatrzymuję się, marszcząc czoło.
- Co to znaczy "dość"? - warczę, a ostatnie słowo wypowiadam w taki sposób, jakby było czymś obrzydliwym. - Sprzeciwiasz mi się?!
-
Powinnam była zrobić to już dawno temu - bierze głęboki wdech, ręką
odgarniając włosy z twarzy i wsuwając kosmyki za ucho. Widzę, jak sporo
ją to kosztuje. Przez dłuższą chwilę sprawia wrażenie, jakby się nad
czymś zastanawiała, a w jej oczach ponownie gromadzą się łzy. Zamiast
cokolwiek zrobić, obserwuję ją. - Odchodzę od ciebie, Justin. - Mówi po
chwili, podnosząc na mnie spojrzenie.
Zamieram w ułamku sekundy. Że co proszę?
- Co ty kurwa robisz?
- Odchodzę - dyszy i zaciska usta.
- Nie pozwolę ci odejść.
Rozchyla wargi, przyglądając mi się badawczo.
- Nie pozwolisz? - krzywi się. - A co ty możesz zrobić, Justin? Nie chcę cię znać!
- Nie po to latałem za tobą przez ten cały czas, żebyś teraz mnie zostawiła!
Kurwa, ona nie może odejść. Nie mogę do tego dopuścić.
Suzanne przymyka powieki, a kiedy je otwiera, szybko obok mnie przechodzi, idąc na korytarz. Nie mija sekunda, a ja chwytam ją za przedramię i niemal rzucam o ścianę, od razu przyciskając się do ciała dziewczyny i całując ją. Nie jest to taki pocałunek, od którego zależy moje życie. Szukam w nim raczej desperacji. Nie chcę, by mi wybaczyła, bo i tak nic mi to nie da. Jestem skurwielem, wiem to, ale ona nie może mnie zostawić. Nie chcę, by to robiła, a ja zawsze dostaję to, czego pragnę.
Ujmuję jej twarz w dłonie, a kiedy chce mnie odepchnąć, chwytam jej nadgarstki i unoszę nad jej głowę.
- Zostań - szepcę przy jej ustach, całując je od nowa, lecz nawet mi się nie poddaje. Gdy dociera do niej, że się ode mnie nie uwolni, po prostu zastyga, nie wykonując żadnego ruchu.
- Nie chcę cię znać - mówi przez łzy, aż w końcu udaje jej się mnie odepchnąć.
- Nie możesz tak po prostu odejść - wyrzucam z siebie, czując, jak moja klatka piersiowa błyskawicznie się unosi.
- Co ty kurwa robisz?
- Odchodzę - dyszy i zaciska usta.
- Nie pozwolę ci odejść.
Rozchyla wargi, przyglądając mi się badawczo.
- Nie pozwolisz? - krzywi się. - A co ty możesz zrobić, Justin? Nie chcę cię znać!
- Nie po to latałem za tobą przez ten cały czas, żebyś teraz mnie zostawiła!
Kurwa, ona nie może odejść. Nie mogę do tego dopuścić.
Suzanne przymyka powieki, a kiedy je otwiera, szybko obok mnie przechodzi, idąc na korytarz. Nie mija sekunda, a ja chwytam ją za przedramię i niemal rzucam o ścianę, od razu przyciskając się do ciała dziewczyny i całując ją. Nie jest to taki pocałunek, od którego zależy moje życie. Szukam w nim raczej desperacji. Nie chcę, by mi wybaczyła, bo i tak nic mi to nie da. Jestem skurwielem, wiem to, ale ona nie może mnie zostawić. Nie chcę, by to robiła, a ja zawsze dostaję to, czego pragnę.
Ujmuję jej twarz w dłonie, a kiedy chce mnie odepchnąć, chwytam jej nadgarstki i unoszę nad jej głowę.
- Zostań - szepcę przy jej ustach, całując je od nowa, lecz nawet mi się nie poddaje. Gdy dociera do niej, że się ode mnie nie uwolni, po prostu zastyga, nie wykonując żadnego ruchu.
- Nie chcę cię znać - mówi przez łzy, aż w końcu udaje jej się mnie odepchnąć.
- Nie możesz tak po prostu odejść - wyrzucam z siebie, czując, jak moja klatka piersiowa błyskawicznie się unosi.
Marszczy czoło i odwraca przodem do mnie, krzyżując dłonie na piersi.
- Bo?
- Bo... - przełykam ślinę, kompletnie nie wiedząc, co mam jej odpowiedzieć. Bo co? Nie kocham jej, nie potrzebuję jej psychicznie. Chcę ją tylko dla swoich własnych, fizycznych potrzeb. I dla Jaxona. Bingo! - Jaxon sobie bez ciebie nie poradzi.
Suzanne prycha, kręcąc głową.
- Myślę, że Jaxon jest już duży i umie sobie radzić w wielu sytuacjach, w przeciwieństwie do jego ojca, który jest skończonym egoistą.
Nagle słyszę kroki na schodach. Patrzę w tamtym kierunku i widzę Jaxona, który powoli do nas schodzi.
- Kłócicie się? - szepce, trzymając się barierki, lecz musi prawie stawać na palcach, by jej dotknąć.
- Nie, skarbie, my...
- Tak, Jaxon - przerywa mi Suzanne. - Kłócimy się. Chodź tu do mnie.
Jaxo patrzy na nią z lękiem, ale po chwili zbiega i staje przed Suzanne, która kuca i chwyta go za ramiona.
- Nie wiń siebie za to wszystko, dobrze? - unosi brwi i lekko się uśmiecha. Ten uśmiech jest niesamowity. Nie wiem, co w nim jest takiego, ale dzięki jej łzom ten uśmiech sprawia wrażenie wyraźniejszego i szlachetniejszego. Pokazuje, ile przeszła. Przeze mnie.
- Zostawiasz nas? - Jaxon rozszerza oczy.
- Zostawiam twojego tatę - wzdycha. - Jeśli będziesz chciał się ze mną zobaczyć, to spełnię twoją prośbę. Wystarczy, że powiesz tacie, żeby cię do mnie przywiózł. Okej?
Tak, kurwa, jasne. Widzę, jak ją to wiele kosztuje. Mnie także będzie, jeśli Jaxon mnie o to kiedykolwiek poprosi. Zobaczenie Suzanne po tym wszystkim będzie dla mnie ciosem.
- Suzanne, nie musisz... - zaczynam, ale mi przerywa, kręcąc głową i podnosząc się.
- Jesteś skończonym dupkiem, Justin. Żałuję każdego dnia spędzonego z tobą. Żałuję, że cię pokochałam, żałuję, że tak zawróciłeś mi w głowie. Jeśli mogłabym cofnąć czas, z pewnością bym to zrobiła, by nigdy cię nie spotkać - warczy, ale głos jej się łamie. - Ufałam ci, naprawdę ci ufałam, a ty mnie wykorzystałeś. Udowodniłam ci, że jestem jak każda inna dziewczyna na świecie, którą tak łatwo owijasz sobie wokół palca. I te wszystkie teksty, że nie mogłeś mnie dotknąć? Błagam cię, Justin, dobrze wiemy, że i tak byś mnie do siebie sprzymierzył. Rozkochałbyś mnie w sobie i wyrzucił jak śmiecia. Bawi cię to? To jakieś twoje hobby? - pociąga kilkakrotnie nosem, kręcąc głową, a kilka kosmyków jej włosów przykleja się do jej mokrych od łez policzków.
Prostuję się, nie odrywając wzroku od jej twarzy.
- Suzanne, ja tylko...
- Co? - pyta kpiąco. - No powiedz, Justin! Powiedz, że to cię cieszy! Przecież i tak powinnam ci wybaczyć. Inni dla przyjemności łowią ryby, inni nawet dla przyjemności zabijają. A ty wykorzystujesz kobiety! Przecież to nic takiego!
Co mam jej odpowiedzieć? Naprawdę dla mnie to jest... albo było... nic takiego. I nawet mi nie zależało. Ale teraz, po jej słowach, coś się we mnie kruszy.
- Przyznaję, że jestem dupkiem, ale...
- Nie - przerywa, przykładając dłonie do policzków i patrząc na mnie. - Masz rację, Justin. jestem pierdoloną szmatą. Żadna szanująca się kobieta nie zrobiłaby czegoś takiego jak ja. Myślałam, że jestem coś warta, ale właśnie udowodniłeś, że się myliłam. Ale wiesz, w sumie, to nie powinnam ci o tym mówić. Ciebie i tak to nie obchodzi.
Jaxon spogląda raz na mnie, raz na nią, a po jego policzkach także zaczynają płynąć łzy. Ściska mi się serce.
- Suzannne...
- Żegnaj, Justin.
Po tych słowach Suzanne wychodzi z domu. Nie trzaska drzwiami, jak się spodziewałem. Zamyka je ostrożnie, jakby nie chciała zostawić po sobie złej aury. Stoję z rozchylonymi wargami w kompletnym bezruchu. Może mija kilka sekund, ale mam wrażenie, że upływają godziny, zanim słyszę Jaxona.
- Nienawidzę cię, tato! - krzyczy rozpłakany i wbiega obrażony na górę.
Nie mogę już wytrzymać. Uderzam z całej siły pięścią w ścianę, gdzie jeszcze niedawno była głowa Suzanne. To koniec. Znowu.
Przyznaję się bez bicia, że jest to pierwszy rozdział mojego opowiadania, na którym popłakałam się jak dziecko :) Tak strasznie zżyłam się z bohaterami i ich związkiem, że pomimo tego, że już wcześniej wpadłam na pomysł "zrobienia z Justina dupka" (jak to określacie, ale to w sumie prawda), to ten rozdział złamał mi serce, rozbił o ścianę na drobne kawałeczki i wyrzucił do osiedlowego śmietnika.
- Myślę, że Jaxon jest już duży i umie sobie radzić w wielu sytuacjach, w przeciwieństwie do jego ojca, który jest skończonym egoistą.
Nagle słyszę kroki na schodach. Patrzę w tamtym kierunku i widzę Jaxona, który powoli do nas schodzi.
- Kłócicie się? - szepce, trzymając się barierki, lecz musi prawie stawać na palcach, by jej dotknąć.
- Nie, skarbie, my...
- Tak, Jaxon - przerywa mi Suzanne. - Kłócimy się. Chodź tu do mnie.
Jaxo patrzy na nią z lękiem, ale po chwili zbiega i staje przed Suzanne, która kuca i chwyta go za ramiona.
- Nie wiń siebie za to wszystko, dobrze? - unosi brwi i lekko się uśmiecha. Ten uśmiech jest niesamowity. Nie wiem, co w nim jest takiego, ale dzięki jej łzom ten uśmiech sprawia wrażenie wyraźniejszego i szlachetniejszego. Pokazuje, ile przeszła. Przeze mnie.
- Zostawiasz nas? - Jaxon rozszerza oczy.
- Zostawiam twojego tatę - wzdycha. - Jeśli będziesz chciał się ze mną zobaczyć, to spełnię twoją prośbę. Wystarczy, że powiesz tacie, żeby cię do mnie przywiózł. Okej?
Tak, kurwa, jasne. Widzę, jak ją to wiele kosztuje. Mnie także będzie, jeśli Jaxon mnie o to kiedykolwiek poprosi. Zobaczenie Suzanne po tym wszystkim będzie dla mnie ciosem.
- Suzanne, nie musisz... - zaczynam, ale mi przerywa, kręcąc głową i podnosząc się.
- Jesteś skończonym dupkiem, Justin. Żałuję każdego dnia spędzonego z tobą. Żałuję, że cię pokochałam, żałuję, że tak zawróciłeś mi w głowie. Jeśli mogłabym cofnąć czas, z pewnością bym to zrobiła, by nigdy cię nie spotkać - warczy, ale głos jej się łamie. - Ufałam ci, naprawdę ci ufałam, a ty mnie wykorzystałeś. Udowodniłam ci, że jestem jak każda inna dziewczyna na świecie, którą tak łatwo owijasz sobie wokół palca. I te wszystkie teksty, że nie mogłeś mnie dotknąć? Błagam cię, Justin, dobrze wiemy, że i tak byś mnie do siebie sprzymierzył. Rozkochałbyś mnie w sobie i wyrzucił jak śmiecia. Bawi cię to? To jakieś twoje hobby? - pociąga kilkakrotnie nosem, kręcąc głową, a kilka kosmyków jej włosów przykleja się do jej mokrych od łez policzków.
Prostuję się, nie odrywając wzroku od jej twarzy.
- Suzanne, ja tylko...
- Co? - pyta kpiąco. - No powiedz, Justin! Powiedz, że to cię cieszy! Przecież i tak powinnam ci wybaczyć. Inni dla przyjemności łowią ryby, inni nawet dla przyjemności zabijają. A ty wykorzystujesz kobiety! Przecież to nic takiego!
Co mam jej odpowiedzieć? Naprawdę dla mnie to jest... albo było... nic takiego. I nawet mi nie zależało. Ale teraz, po jej słowach, coś się we mnie kruszy.
- Przyznaję, że jestem dupkiem, ale...
- Nie - przerywa, przykładając dłonie do policzków i patrząc na mnie. - Masz rację, Justin. jestem pierdoloną szmatą. Żadna szanująca się kobieta nie zrobiłaby czegoś takiego jak ja. Myślałam, że jestem coś warta, ale właśnie udowodniłeś, że się myliłam. Ale wiesz, w sumie, to nie powinnam ci o tym mówić. Ciebie i tak to nie obchodzi.
Jaxon spogląda raz na mnie, raz na nią, a po jego policzkach także zaczynają płynąć łzy. Ściska mi się serce.
- Suzannne...
- Żegnaj, Justin.
Po tych słowach Suzanne wychodzi z domu. Nie trzaska drzwiami, jak się spodziewałem. Zamyka je ostrożnie, jakby nie chciała zostawić po sobie złej aury. Stoję z rozchylonymi wargami w kompletnym bezruchu. Może mija kilka sekund, ale mam wrażenie, że upływają godziny, zanim słyszę Jaxona.
- Nienawidzę cię, tato! - krzyczy rozpłakany i wbiega obrażony na górę.
Nie mogę już wytrzymać. Uderzam z całej siły pięścią w ścianę, gdzie jeszcze niedawno była głowa Suzanne. To koniec. Znowu.
Przyznaję się bez bicia, że jest to pierwszy rozdział mojego opowiadania, na którym popłakałam się jak dziecko :) Tak strasznie zżyłam się z bohaterami i ich związkiem, że pomimo tego, że już wcześniej wpadłam na pomysł "zrobienia z Justina dupka" (jak to określacie, ale to w sumie prawda), to ten rozdział złamał mi serce, rozbił o ścianę na drobne kawałeczki i wyrzucił do osiedlowego śmietnika.
Mam nadzieję, że Wam się... podoba? Nie wiem, czy to odpowiednie słowo, ale w tym wypadku mam na myśli jednak zapis, a nie scenę. Chociaż, ja osobiście kibicuję Suzanne i cieszę się, że odeszła od Justina. Czekałam na to.
Swoją drogą to niesamowite, że mimo tego, iż autorzy sami wymyślają swoje opowieści, to tak naprawdę nigdy do końca nie wiedzą, co się stanie. Jeśli ktoś kiedykolwiek pisał, wie, ile pomysłów przychodzi do głowy w trakcie pisania jednego rozdziału. Tyle rozwiązań, możliwości...
Dobra, bo się rozgaduję, a znacie mnie i nigdy tak naprawdę tego nie robię, bo nie wiem, co mam tu pisać. To chyba ten rozdział tak na mnie wpłynął.
Wiele osób na asku pisało, że chciały skomentować mój poprzedni rozdział, lecz miałam zablokowane komentarze. Odblokowuję je na ten rozdział, ponieważ chcę, żebyście podzielili się swoimi spostrzeżeniami. BAAAAARDZO WAS O TO PROSZĘ, ponieważ ten rozdział jest naprawdę dla mnie ważny. Czuję, że coś wraz z nim zamykam.
I dwie ostatnie (OBIECUJĘ!!!) sprawy.
Po pierwsze, macie wchodzić (to nie prośba, to rozkaz) na mojego drugiego bloga, DEAR CHLOE, czytać, komentować, dodawać się do informowanych... Bardzo mi zależy, by opowiadanie osiągnęło sukces, a opowieść nie jest i nie będzie typowa, przekonacie się o tym :)
Po drugie, znowu macie wchodzić (tym razem to groźba, bo jeśli tego nie zrobicie, to naprawdę będzie źle) na opowiadanie PINK CHAMPAGNE pisane przez moją słodką Oliwię. Dziewczyna wie, co robi i potrzebuje wsparcia, a uwierzcie, że będzie się działo.
Dobra, dobra, bo chyba Was męczę :D Jesli ktoś to wszystko przeczytał, to szacun. A TERAZ KOMENTUJCIE ROZDZIAŁ <333 LICZĘ NA JAK NAJWIĘCEJ OPINII.
KOOOOOCHAM WAS NAJMOCNIEJ!!!!!!!!!!!!!
xox Werka
P.S.: (Tak, to jeszcze ja:/) Nie wiem, kiedy będzie następny rozdział *teraz wszyscy głęboko wzdychają*, ale postaram się jak najszybciej *wszyscy mówią: "tak, jasne"*. Do zobaczenia za kilka miesięcy (żart). KOCHAM!
Okej...ten rozdział jest oficjalnie najlepszy i przysięgam ze nienawidzę Justina tutaj. Jest mi tak bardzo szkoda Suzanne ze masakra, oczywiście popłakałam się pod koniec rozdziału; ))) jezu, jesteś najlepsza i tyle
OdpowiedzUsuńjeju dziękuję kochana <3
UsuńPopłakałam się..
OdpowiedzUsuńSzczerze przedstawiłaś Justin'a w ostatnich rozdziałach jako bezdusznego chuja, ale dzisiaj przeszłaś samą siebie! Czytając to czułam jednocześnie złość i smutek...
Mam nadzieję, że nie będzie też typowego zakończenia: Justin przeprosi Suzanne, a ona będzie znowu jego. Oczekuję (zapewne nie tylko ja) akcji!
Mam nadzieję, że szybko dodasz kolejny rozdział!
Ja też dokładnie czułam to samo!
UsuńDziękuję <3
CO TO MA BYC
OdpowiedzUsuńMAJA JA NIE MAM POJĘCIA
UsuńNie wiedziałam nic o tym fanfiction, weszłam tu i z "dupy" przexzytałam tylko ten rozdział i łzy mi poleciały :)
OdpowiedzUsuńo matko dziękuję!! teraz mam nadzieję że przeczytałaś resztę :D
UsuńWow, on jest potworem.
OdpowiedzUsuńtru
UsuńPieprzony Bieber egoista i dobrze,że tak zrobiła,odeszła od niego..pierdolony dupek dosłownie! Zajebisty rozdział po prostu wielkie wow
OdpowiedzUsuń@SwaglandJB
Dziękuję!
UsuńWow nawet nie wiem co powiedziec, rozdzial jest naprawde swietny jestem ciekawa jak potoczy sie dalej ta historia... Znajac zycie justin bedxie probowal ja odzyskac i niedlugo do niego dotrze ze jednak cos czuje do Suz(typowy bieber) juz nie moge sie doczekac nastepnego! Powodzenia
OdpowiedzUsuńobyś się nie zawiodła i obym Cię jeszcze zaskoczyła <3
UsuńWooow... to było na prawdw mocne. Ciesz sie ze Suzanne odeszla. Moze Justin zmadrzeje i zatęskni za nią? Czekam na kolejny !!! Dodaj szybko :-*
OdpowiedzUsuńdziękuję:*:*
UsuńCzytając ten rozdział siedziałam z uchylonymi ustami i byłam bliska płaczu, nawet nie wiem co mogę napisać, by wyrazić to co czułam. Rozdział jest świetny, zdecydowanie zaskakujący i pełen napięcia. Gdybym mogła, wstałabym z krzesła i zaczęła bić Ci brawo (hahaha) naprawdę! Boję się tego, co może wydarzyć się dalej, ale to dobrze, że Suz odeszła. Czytam twoje drugie opowiadanie i wiem, że (jest) będzie tak samo genialne, jak to. Powodzenia w pisaniu i czekam na kolejny!
OdpowiedzUsuńKOCHAM, DZIĘKUJĘ!
Usuńpatrzę się na to i nie mogę uwierzyć... nigdy nie czytałam lepszego fanfiction. Naprawde. Ciagle mnie zaskakiwalas ale to co zrobilas dzisiaj... Chciałabym Ci jakos podziekowac chociaz nie wiem czy da sie dziekowac za łzy, ale JA CI DZIEKUJE ze sie dzisiaj poplakalam.
OdpowiedzUsuńnie sądziłam że to powiem ale TO BYŁA DLA MNIE PRZYJEMNOŚĆ ŻE SIĘ POPŁAKAŁAŚ. dziękuję <333333
UsuńA więc... Nie wiem od czego zacząć...
OdpowiedzUsuńRozdział wnosi wiele zmian do fabuły i tak jak sama powiedziałaś, nie wiadomo w którą to może pójść stronę. Sama piszę opowiadanie, na które niby od początku mam plan, po czym w pewnym momencie dodaję jakieś szczegóły i wszystko obiera inny kierunek. No cóż to tak jak w życiu...
Co do Justina - zabiłabym go! Wiem, że podobnie to określiłam na Twoim tłumaczeniu (zaznaczam, że nie jestem feministką ani nic z tych rzeczy), ale naprawdę jego zachowanie jest wręcz karygodne. Jeśli to ja byłabym Suzanne, facet nie miałby już życia, przysięgam. Powiedział jej tyle paskudnych i obraźliwych słów, że ja na jej miejscu rzuciłabym się na niego i pokazałabym mu jak bolą wszystkie sztuki walki (nie znam ani jednej i jestem malutka, chudziutka, że dziesięciolatek podniósłby mnie z łatwością. Ale kobiety się nie w.k.u.r.w.i.a).
Sprawę pogarsza jedynie ciąża Suzanne. Z pewnością nie jest łatwo odejść brzemiennej kobiecie od faceta. Nie wiem czy to bardziej potrzeba bliskości, opieki i wsparcia w trudnych 9 miesiącach i kilku pierwszych lata życia dziecka, czy raczej myślenie tylko o dziecku i pewnego rodzaju niechęć do bycia jedynym rodzicem. Tylko czy warto mieć za ojca takiego chama jak Justin?
Dobra! Koniec! Ja pieprzę, psycholog się we mnie znalazł...
Jeśli masz ochotę, wpadnij do mnie http://following-liars.blogspot.com
Pozdrawiam @storytellerfun
Ja nie mogę, jak ja kocham takie komentarze. Uwielbiam, kiedy się rozpisujecie i dzielicie się ze mną swoimi emocjami <3
UsuńDziękuję bardzo!!!
To jest zdecydowanie moj ulubiony rozdzial chcialabym cos powiedziec naszym bohatero
OdpowiedzUsuńSuz wteszcie zistawilas tego dupka i proszecie nie ulegnij mu nigdy wiecej
Justin dupku wreszcie cie zostawila, tylko nie wracaj na kolanach zaslaniajac sie Jaxonem bo wiemy ze zatesknisz
A do autorki strasznie denerwowalas mnie w 2 czesci, przez to ze rozdzoaly byly nudnawe i on byl dupkiem, ale tym rozdzialem wygralas wszystkio
hahahahah dziękuję!!!! kocham
UsuńNie wiem co mam napisać :(
OdpowiedzUsuńRozdział mi się bardzo podoba nie powiem żebym była jakoś bardzo zaskoczona tym pomiędzy Justinem i Suz ale jakoś jak juz to napisałaś to tak dopiero dotarło. Biedny Jaxon ;(
Dziękuję za komentarz <3
Usuńperfekto, nie wierze ze tu już tak blisko konca, bylam z tym opowiadaniem od poczatku i teraz koniec. :c
OdpowiedzUsuńAAAAA to jeszcze nie koniec!!!
UsuńOd pierwszego rozdziału wiedziałam, że to ff będzie jednym z moich ulubionych i ani trochę się nie myliłam. Fabuła jest genialna, oryginalna i przede wszystkim nie nudna! Ten rozdział powalił mnie na kolana, nie spodziewałam się, że kiedykolwiek zaniosę się tak płaczem czytając opowiadanie, mimo że cieszę się, że Suzanne w końcu od niego odeszła to jednak szkoda mi go i mam nadzieję, że ogarnie swoje dupsko. Kocham Twój sposób pisania, ale wiesz to doskonale, a jeśli nie to już wiesz. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału i nawet nie wyobrażam sobie tego co będzie dalej, liczę na szczęśliwe zakończenie i mam nadzieję, że się nie zawiodę, chociaż wiem, że potrafisz zaskakiwać, oj zdecydowanie tak.
OdpowiedzUsuńŚciskam Werka:*
Dziękuję kochana <3 Ściskam również. Mam nadzieję, że ani trochę nie zawiedziesz się następnymi rozdziałami!
UsuńJa serio nie wiem co mam powiedzieć ani w jakie słowa dobrać ten komentarz, ale dziewczyno, to co zrobiłaś na długo pozostanie w mojej pamięci. I ROZWALIŁO MNIE JESZCZE TO, że płakałam przez rozdział, a na notce końcowej to tak się szczerzyłam że masakra, bo chyba masz dzisiaj dobry humor??? I nim zarażasz :D
OdpowiedzUsuńhahahahahha fakt, miałam wtedy zajebisty humor :D
UsuńRycze jak dziecko. Nie moge sie pozbierac😭😭 jestes cudowna!! Mam nadzieje ze napiszesz jeszcze z 50 rozdzialow🙏🙏😂 haha, oby❤
OdpowiedzUsuńkocham Was<3333333333333 dziękuję!!!
UsuńMiałam łzy w oczach, naprawdę. Przepiękny rozdział :*
OdpowiedzUsuńmatko dziękuję bardzo :(
UsuńKurde, ten rozdział jest najlepszym rozdziałem od samego początku *_*. Jesteś cudowna i ja nie wiem jak ja wytrzymam czekając na następny rozdział, naprawdę. Tak mi się chciało płakać jak to czytałam, że masakra. Proszę, dodaj jak najszybciej następny rozdział <3 :*
OdpowiedzUsuńO matko sdbasdghaj dziękuję <3
UsuńSama tez plakalam na tym rozdziale, najlepszy jak do tej pory. I dlugi!
OdpowiedzUsuńDziękuję!!!
UsuńO moj boze??
OdpowiedzUsuńWerka chce ci napisac jak bardzo cie nienawidze za ten rozdzial on zlamal mnie na pol i wrzucil pod betoniarke na chodzie.
Justin
co
z
toba
kurwa
nie
tak
???
Placze halo pomocy
chociaz w sumie mialam nadzieje ze uderzy Susanne czy cos....:))))))
Jezu ja sama mam teraz milion pomyslow co mogloby byc w 59 i mam nadzieje, ze cos sie sprawdzi
BLAGAM NIECH ONA PORONI JA TEZ NIE CHCE TEGO DZIECKA
PA KOCHAM CIE RYBKO
SAME SAME SAME.
Usuńzart.
WERONIKA ONA MA URODZIC.
PŁACZE kocham Was
UsuńCzytając ten rozdział praktycznie cały czas miałam ochotę wziąć w ręce głowę Justina i nim tak walić o ścianę by ten chuj (no inaczej to go nazwać nie mogę, nie jestem Jaxonem i tak, jak najbardziej chce go obrazić) się w końcu opamiętał. Tak przy okazji to poryczałam się niesamowicie i prawdopodobnie mój tusz spływa teraz razem z moimi łzami na białą koszulkę, którą mam na sobie. Okaże się jak włączę światło. Reakcja Jaxona złamała mi serce no i Suzanne, och nasza Suzanne po prostu to dla mnie za dużo. Czekałam na ten rozdział i wiedziałam, że wiele się wydarzy, ale to przebiło moje wszelkie oczekiwania.
OdpowiedzUsuńHAHAHAHHAHA SAME Z TĄ ŚCIANĄ.
Usuń"Nasza Suzanne" :') same. Dziękuję <3
po pierwsze: ona ma urodzić dziecko
OdpowiedzUsuńpo drugie: on ma ogarnąć dupę
po trzecie: oni mają być razem
po czwarte: zajebisty rozdział, ale mega emocjonalny
dziękuję weronika, love
lovelovelove
UsuńPłaczę jak bóbr :') Justin jest chujem, jebanym chujem bez uczuć. Bez uczuć aż do teraz kurwa. Teraz zrozumie ze zależy mu na Suzanne ale sory, za późno :)
OdpowiedzUsuńBuziaki :)
Będzie dobrze, nie płacz! Buziaki :*
UsuńDobra, myślałam aż do teraz, że Justin jest dupkiem. Wiedziałam to, ok. Ale teraz? Teraz to przesadził! I bardzo dobrze, że stracił zarówno Suz, jak i Jaxo, który się od niego odwrócił. Ciekawe co na to rodzice, którzy wiedzą, że ich syn będzie miał kolejne dziecko. Co teraz zrobi? Gówno może zrobić. I bardzo dobrze :) Pierwszy raz nienawidzę go całym sercem.
OdpowiedzUsuńJak dobrze wiesz, strasznie kocham tego bloga, oddałam Ci moje serce już dawno temu i mam nadzieję, że będę miała okazję czytać wiele wiele rozdziałów na bieberstouch. Poza tym, od początku zaglądam również na DearChloe :) Co też ubóstwiam. Jesteś niesamowita, dziewczyno! I zasługujesz na to, by każdy Twój fanfic był sławny i doceniany.
Czekam niecierpliwie na kolejny rozdział i mam nadzieję, że pojawi się dość szybko.
Kocham!
Jesteś jedną z moich najwierniejszych czytelniczek i strasznie Ci za to dziękuję aaaaa!!!!<3 Jesteś najlepsza i kocham Twoje komentarze :D
UsuńJa się poplakalam czytając ten rozdział..cudowny jest, w koncu powiedziała mu wszystko dobitnie i ta reakcja Jaxona na końcu...mistrz
OdpowiedzUsuńDziękuję :(
UsuńBOZE JA SIE PORYCZLAM ZABILAS MNIE
OdpowiedzUsuńPrzepraszam!!! :(
Usuńto jest miazga nawet nie wiem jak mam to opisac...
OdpowiedzUsuńdziękuję <3
UsuńO mój Boże... Czekałam na to tak długo. Ale jakoś wcale mnie nie satysfakcjonuje że, Suz się dowiedziała. Ale z niecierpliwością czekam na następny :) oby był jak najszybciej. Mam nadzieje, że się ułoży i Justin się zmieni. I ta ciąża �� masz moje serce ����Pati
OdpowiedzUsuńMnie też nie satysfakcjonuje, a też czekałam na ich rozstanie...
Usuńna poczatku rozdziału tak sie smialam z tych odzywek Justina a potem to bylam juz przerazona... to bylo straszne. WERKA KOCHAM CIE I TEGO BLOGA.
OdpowiedzUsuńKOCHAM CIĘ TEŻ!
Usuńwowowow, tego się nie spodziewałam! chociaż lubie tego chamskiego Justina to teraz to przesadził i to bardzo! Słowa Jaxona najbardziej mnie zszokowały.. I w ogóle napisałaś ze czujesz ze coś zamykasz w tym rozdziale, hmm moze to jest to że zakończyłaś ich związek?! ;)
OdpowiedzUsuńPewnie tak hahah :D
UsuńNajlepszy rozdział! Czytałam go z takim zaciekawieniem!
OdpowiedzUsuńMasz szybko pisać następny (tak, to rozkaz)!
okej hahaha w takim razie spróbuję się dostosować :D
UsuńJaki Justin jest okropny :( biedna Suzanne, już dawno powinna przejrzeć na oczy i go zostawić. Ni emote się już kldoczekac kolejnego rozdziału i jak to wszystko się potoczy :*
OdpowiedzUsuńDziękuję <3
UsuńKURWA TEN ROZDZIAL JEST ZAJEBISTY ISBDHDBBSJSSNBS
OdpowiedzUsuńDZIĘKUJĘ!
UsuńOd tak bardzo dawna chciałam żeby sie rozeszli się no i mam :)
OdpowiedzUsuńSPEŁNIAM MARZENIA
UsuńPoplakalam sie ... rozdzial genialny ale mam nadzieje ze Justin w koncu zrozumie ze cos do niej czuje i wroca do siebie ;D czekam na kolejny ^ ^
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo <3 Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz.
UsuńCudowny rozdział! Wiedziałam, że to się tak skończy, ale nie spodziewałam się, że tak szybko. Ale niby to i dobrze, bo zejdą się szybciej (mam nadzieję) i Justin zmieni swoje nastawienie do Suzanne. :) Jestem ciekawa jak dalej potoczy się akcja. Z niecierpliwością czekam na następny. xx /@bizzlessmile
OdpowiedzUsuńDziękuję<333
UsuńCudowny rozdział :) kiedy mozna spodziewać się następnego
OdpowiedzUsuńDziękuję <3 Nie mam pojęcia, pewnie coś około wtorku :)
UsuńPOPLAKALAM SIE TAK PANICZNIE,MATKO,JUSTIN OKAZAL SIE TAKIM CHUJEM,MAM NADZIEJE ZE NIE BEDZIE TAK ZE SUZ MU WYBACZY,CHCE AKCJI!!:( I CHCE NEXTA! JEZU PROSZE CHCE NASTEPNY
OdpowiedzUsuńDZIEKUJE KOCHAM<3
UsuńCześć! Komentuje rozdział po raz 2 (wcześniej anonim ) i za każdym razem jak czytam ten rozdział mam różne odczucia. Na koniec wydaje mi si, że mimo wszystko mu zależy. Po tym jak mu powiedziała że odchodzi... ta desperacja... jakby mu w ogóle nie zależało olał by to i znalazł by sobie inną a tymczasem on nie umie odpuścić. I jeszcze jak Jax mu wykrzyczał że go nienawidzi... mam wrażenie że coś w nim pękło... i może on tylko robi się na takiego 'co to nie ja' i ' mogę pieprzyć wszystkie, zero miłości' ale tak naprawdę potrzebuje kogoś kto go pokocha i zaopiekuje. Bo człowiek kocha jak ktoś się nim opiekuje i otacza miłością:) Ale to tylko moje odczucia. Moge sie mylić. No i nie wiem czy kojarzysz ale pisałam ci o bibers touch na twitterze:) magia @Patti_xox
OdpowiedzUsuńAAAA JAK JA UWIELBIAM TAKIE KOMENTARZE!!!!
UsuńPowiem Ci, masz trochę racji :D i kojarzę <3
Dziękuję za wszystko!
Warto było czytać całą noc. Na końcu nie wytrzymuję bo się jak małe dziecko poryczałam. Niezły dupek z Justina w tym opowiadaniu.
OdpowiedzUsuńDziękuję bardzo, to wiele dla mnie znaczy :(
UsuńOk, więc miałam zacząć pisać kom dopiero kiedy dojde do bieżących rozdziałów , ale ten jest tak emocjonalny ,że musiałam wymazać mój pomysł i skomentować , mam nadzieję, że Justin po tym się zmieni, a Jaxon nie zrobi czegoś glupiego.
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz<3333
UsuńTen rozdział napisany został dawno temu (niestety), a ja przeczytałam go dopiero dzisiaj (niestety znowu) i nawet nie wiem czy to przeczytasz, ale jeśli tak, to chcę, żebyś wiedziała, że masz kurewski talent do pisania czegoś takiego, jak fanfiction. Zaskakujesz mnie coraz bardziej z każdym rozdziałem. A jeśli o ten chodzi - S Z T O S. Mam ochotę zabić Justina(tego dupka), przytulić Jaxona i płakać razem z Suzanne. Cholera jasna:)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci, że to piszesz
xx